Chciałabym żebyście mi pomogli z jednym z moich problemów. Chodzi o przyjaźnie. Nie potrafię utrzymywać przyjaźni ani jakichkolwiek znajomości. Spotkałam w swoim życiu wielu ludzi i na niektórych osobach naprawdę mi zależało (i nadal spotykam nowe osoby), niestety dopóki to ktoś podtrzymuje naszą znajomość, to jest ok. Ja się nie umiem zaangażować. Niby widzę jak inne osoby pielęgnują przyjaźnie ? dzwonią do siebie, odwiedzają. Ja zamykam się w swojej skorupie. Owszem lubię swoją samotność. Przyzwyczaiłam się, bo tak mam od dziecięcych lat, ale jednak brakuje mi ludzi. A właściwie szkoda mi tracić pewne znajomości, ludzi z którymi już pewnie się nigdy nie spotkam, bo straciłam całkowicie kontakt, a czas z nimi spędzony był naprawdę fantastyczny.
Podam prosty przykład: tutaj na forum czasem wepnę się w jakiś temat i wtrącę swoje trzy grosze, ale potem nie podejmuję się dyskusji. Tak samo wygląda moje życie towarzyskie. Zagadam, a potem się wycofuję, trzymam wszystkich na dystans. Mam jeszcze pozostałości po fobii społecznej i niektóre sprawy przyprawiają mnie o lęk, ale... no właśnie sama nie wiem, jakie jest to ?ale?, jednakże jakieś jest. Większość ludzi, których poznaję, uważa, że jestem sympatyczna i chyba warta uwagi. Jestem zapraszana to na kawę, to na pogawędkę, jednak ja nigdy z tego nie korzystam. Jak ktoś do mnie zadzwoni, to odbiorę i pogadam. Jak kogoś spotkam na mieście, to też pogadam, jak ktoś przyjdzie do mnie w odwiedziny, to jest mi naprawdę bardzo miło, ale sama do kogoś nie pójdę.
Tak samo mam z moją rodziną. To rodzeństwo do mnie dzwoni raz na jakiś czas. Mi się to rzadko zdarza. Prędzej wyślę sms-a.
Wszystkich trzymam na dystans.
Może powinnam wziąć kawałek ciasta, czy paczkę kawy i wybrać się do sąsiadów, którzy kilkakrotnie mnie zapraszali do siebie? Żyję w tym miejscu w którym żyję od prawie trzech lat. Jak kogoś spotkam, to powiem dzień dobry czy cześć i nawet chwilę pogadam, ale na tym się kończy. Nie męczy mnie to jakoś bardzo, ale mam poczucie, że tracę coś fajnego w życiu. Zaznaczę, że naprawdę mam dużo szczęścia do spotykania życzliwych i serdecznych osób. I na tych znajomościach bardzo mi zależy.
Jak je utrzymywać? Jak przestać się wycowywać?
Z przyjaźnią jest tak jak z miłością, trzeba ją pielęgnować żeby kwitła i wydawała owoce.
Ja mam przyjaciółkę jedną i niezmienną od 30 lat, to o wiele dłużej niż moje małżeństwo.
Jak pielęgnujemy naszą przyjaźń? Z umiarem. Spotykamy się, dzwonimy ale nie jakoś przesadnie często. Mamy do siebie zaufanie i tego zaufania nie zawodzimy. Nie przenosimy plotek o sobie. Potrafimy zachować tajemnice. Wspieramy się w smutkach, cieszymy z radości.
Czasami żartujemy, że już minęło 25 lat, amnestia nas nie objęła czyli jesteśmy skazane na dożywocie. Takiego dożywocia w przyjaźni wszystkim życzę.
Co Ci mogę doradzić? Pewnie tak jak z miłością, nie poczułaś że ta czy tamta, ten czy ów będzie moim przyjacielem, bo jak się kogoś polubi chce się z nim przebywać, rozmawiać wychodzić razem na miasto.
Jeśli zapraszają Cię sąsiedzi, skorzystaj z zaproszenia i czasem zaproś do siebie. Jak nie będziecie do siebie "pasować" sama poczujesz i na siłę ciągnąć nie będziesz.
Szcerej i prawdziwej przyjaźni Ci życzę
Szpileczko, a ta fobia społeczna to fachowa diagnoza czy Twoje własne podejrzenie? Jeśli tak to czy leczyłaś ją i zakończyłaś leczenie czy przerwałaś po drodze?
Szpileczko - skoro jesteś lubiana, odwiedzają Ciebie znajomi,pogadasz przez telefon, na mieście - jeśli się spotkasz ze znajomymi, dlaczego więc stronisz od nich? skoro zapraszają na kawę, czy spotkanie - wyjdź z tego domu- idź na tę kawę,otwórz się na ludzi,sama widzisz, że to do niczego dobrego nie prowadzi,miałaś znajomych,których straciłaś, bo nie spotykałaś się z nimi, nie podtrzymywałaś tych znajomości - błąd i to duży. Przecież nie od razu musisz się zaprzyjaźniać, opowiadać o sobie,wystarczy, że będziesz przebywać wśród nich. Nie możesz się zamykać w czterech ścianach, po wpadniesz w jakąś paranoję,uwierz w swoje możliwości nawiązywania dialogów,skoro coś zaczynasz ciągnij to.Piszesz, że włączasz się w dyskusje na jakimś forum, a potem milczysz, dlaczego nie ciągniesz dalej dyskusji? przecież nic Ciebie to nie kosztuje,wystarczy chęć, bo odwagi z pewnością Tobie nie brakuje.Weź się w garść - dasz radę. Uśmiechnij się,jutro będzie lepiej.
Właściwie mam tak samo. Denerwują mnie te wszystkie "Cześć, jak się masz? Co u ciebie słychać?" Zadzwonię do kogoś a potem 5 minut jakiejś dziwacznej rozmowy bez żadnego znaczenia. Spotkanie na kawę i kolejne 20 minut rozmów o niczym.
To już lepiej spotykać się raz na pół roku, bo wtedy się rozmawia o naprawdę ważnych i ciekawych rzeczach, a nie o kolorze lakieru do paznokci pani Zosi albo gdzie teraz pracuje Józio i dlaczego trzeba tyle płacić za czynsz... Albo wprost przeciwnie - jedyne co w zasadzie słyszysz to ile zapłaciłaś za ostatnie wakacje, jakie to "nasz synuś" nie ma wymagań i inne ...
Ludzie mnie męczą. Mogłabym się spotykać ze znajomymi gdyby nie gadali. Nie można by przy tej kawie posiedzieć bez tego gadania o tych wszystkich pierdołach i posłuchać muzyki? A potem przejść do konkretów - potrzebujesz pomocy - powiedz. Chcesz się wygadać - mów na temat, a nie o odciskach cioci Halinki.
Nie wiem skąd się to bierze w człowieku, ale ja nie przepadam za ludźmi chyba od urodzenia - nigdy nie lubiłam dotyku obcych, a nawet znajomych - nie lubiłam dotykać swojej matki, przytulać się - jako dziecko.
Właściwie jedynym bliskim kontaktem z matką były chwile kiedy musiałam jako dziecko spać z nią w łóżku - w zasadzie to jest moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa - moja matka leżąca ze mną w łóżku i ja odsuwająca się na sam brzeg żeby jej tylko nie dotykać.
Jako dziecko obcych unikałam jak ognia. Za nic się do kogoś obcego nie odezwałam. W wieku 5 lat poszłam do przedszkola. Sikałam w majtki bo nie chciałam/umiałam rozmawiać z wychowawczyniami, wymiotowałam co drugi posiłek i po 3 tygodniach wszyscy uznali, ze to nie ma sensu. A do szkoły poszłam bez najmniejszego problemu. Zero stresu.
Ale zawsze z powodu naszej biedy i ojca-pijaka czułam się od wszystkich gorsza. Z reszta co niektórzy dawali mi to wybitnie odczuć. Więc pewnych ludzi zaczęłam unikać.
Nie wiem skąd się to bierze, ale do dziś mam odruch ucieczki na widok znajomej osoby - przechodzę na drugą stronę ulicy, wchodzę do sklepu, skręcam w boczną uliczkę - chyba, ze wiem, ze spotkanie skończy się tylko na symbolicznym "cześć".
W wieku lat kilkunastu najlepsza rozrywka było dla mnie chodzenie do lasu - zamiast coś robić z rówieśnikami ja brałam plecak, psa i szłam do lasu - po 10 -15 km marszu przez las czułam się szczęśliwa - po spotkaniu z przyjaciółmi - znacznie rzadziej.
w zasadzie towarzystwo zaczęło mi być potrzebne gdzieś tak w wieku lat 15 - 16 - 10 lat szaleństwa i... bo ja wiem?
Nie tęsknię za rodzina, Nie brakuje mi przyjaciół których zostawiłam w Polsce, nie brakuje mi tych, których straciłam już tutaj, a przynajmniej niewielu jest takich, których mi brak - bo chyba to tylko jedna osoba.
Najdziwniejsze jest to, że jak w tamtym roku moja córka pojechała z ojcem na 2 tygodnie wakacji też wcale nie odczuwałam jej braku. Myślałam, ze będę tęsknić, bo to pierwszy jej wyjazd dłuższy był - a tu nic, po prostu nie ma i tyle - zero stresu, tęsknoty.
Tak, jakby ktoś znikając z moich oczu przestawał istnieć w ogóle.
Z drugiej strony ciągle mam wrażenie, że rozczarowuje swoich znajomych, że mi pomogli, a ja nie do końca wykorzystałam szanse, że nie zrobiłam tego czy tamtego chociaż mogłam - i niby nic, ale szlag mnie trafia że im usze się tłumaczyć. Nie, w zasadzie nie muszę - ale wtedy znajomi znikają... Ludzie nie lubią kiedy ich się zbywa.
Czasami mam wrażenie, ze najlepiej mi się rozmawia z kloszardami - oni mają już wywalone na wszystko i o dziwo czasem można z nimi porozmawiać na więcej tematów niż twój najlepszy kumpel.
A może to nie oni są dziwni, tylko ja? Najgorsze jest to, ze ja lubię swoją samotność - sama ze sobą nudzę się rzadziej niż na imprezach towarzyskich.
Nie wiem czy da się nauczyć podtrzymywać przyjaźnie - to trochę tak, jakby robić coś wbrew sobie
Do rodziców nie dzwoniłam od pół roku. Najpierw nie dzwoniłam, bo każda rozmowa wygląda tak samo, a poza tym cokolwiek się dzieje TAM - ja jestem tutaj i na tamtejsze sprawy wpływu nie mam. Więc właściwie po co mam się interesować co się tam dzieje? chyba tylko żeby się poczuć bezsilna, kiedy okaże się, ze stało się coś złego. A potem przez kolejne miesiące unikam dzwonienia, bo wiem, ze najpierw będę musiała wysłuchać 10 minut litanii dlaczego tak rzadko dzwonię. I co mam im powiedzieć? Ze mnie rozmowa z nimi męczy? Że dla mnie to już jest zamknięty świat? Że zupełnie nie rusza mnie fakt, że moja mama może w każdej chwili umrzeć, bo swoje lata już ma - a ja nie czuje strachu, a jedynie mi głupio, ze nic nie czuje? Że zupełnie nie czuję tęsknoty za moją siostrą - choć kiedyś byłyśmy całkiem zżyte? Wiem, ze ona ma do mnie żal, ze się nie odzywam, ale, co ciekawsze - w tym samym mieście mieszka nasz brat, z którym się widziała może z rok temu. Może to u nas rodzinne, ze nikt z nikim więzi nie czuje?
A skoro się nie czuje więzi z rodzina, skoro się nie ma tego "wyssanego z mlekiem matki" to jak dbać o więzi z obcymi ludźmi?
Czasem mam wrażenie, ze wole przebywać z maszynami niż z ludźmi. W dniu, w którym przyjaciół da się zastąpić robotami ludzie tacy jak ja staną się szczęśliwi...
Szpileczko, nadal zmagam się z bardzo podobnym problemem. Mam dwóch przyjaciół z którymi utrzymuję stały kontakt (prawie zawsze kontakt ten wychodzi z ich inicjatywy) i mnóstwo znajomych, którzy również robią pierwszy krok, żeby pogadać lub się spotkać. Sama nie odczuwałam potrzeby kontaktowania się z nimi. Niedawno okryłam, że podświadomie bałam się odrzucenia, bo czy naprawdę kogoś może interesować co się u mnie dzieje? Podobnie jak Iceni miałam dość powtarzania sloganów na banalne pytania. Żyłam iluzją życia nie dopuszczając nikogo do siebie, nikt nie mógł przebić się przez skorupę pozorów. I tak sobie funkcjonowałam w "dwóch osobach" - ja sama ze sobą i ze swoim życiem, oraz inni, którzy mnie polubili i chcieli spędzać ze mną czas.
Obecnie wcale nie jest łatwiej. Jestem świadoma swoich ograniczeń psychicznych w tym zakresie, od czasu do czasu jednak udaje mi się przełamać i zabiegam o jakiś kontakt. Dzięki temu czuję się trochę lepiej, bo nie natrafiam na opór tylko życzliwość.
Moja rada dla Ciebie, zacznij korzystać ze wszystkich szans na spotkania z ludźmi, które dostajesz. Przełam się, nawet gdy nie masz na to ochoty. Do dzisiaj sama mam ochotę nie raz odwołać jakieś spotkanie, ale wręcz zmuszam się i jeszcze nigdy nie żałowałam, że jednak się zdecydowałam "wystawić na pożarcie" społeczeństwu, bo nigdy do tego pożarcia realnie nie doszło. I może poszukaj odpowiedzi, dlaczego Ty się wycofujesz z tego kontaktu?
Iceni nasuwa mi się takie pytanie po przeczytaniu Twojej wypowiedzi, jakie emocje towarzyszą Twojemu życiu?
Emocje?
Czasami mi smutno. Wiem, ze gdzieś tam żyją ludzie podobni do mnie i zal mi, że tak trudno na siebie trafić. Myślę, że z kimś bardziej do mnie podobnym byłoby mi się łatwiej dogadać.
Ogólnie mało co psuje mi humor - o ile nikt nie próbuje ingerować w moje życie, to nawet czasami czuje się w miarę możliwości szczęśliwa.
Oczywiście czasami pojawiają się myśli typu "dlaczego musiało mnie spotkać to wszystko", ale to chyba każdy tak ma
A czasem mam wrażenie jakbym przypadkiem znalazła się w filmie. Jakby to, co mnie otacza było nie do końca realne, albo jakbym znalazła sie w nieodpowiednim miejscu.
Nie wiem do końca jak mam odpowiedzieć na to pytanie
Emocje?
Czasami mi smutno. Wiem, ze gdzieś tam żyją ludzie podobni do mnie i zal mi, że tak trudno na siebie trafić. Myślę, że z kimś bardziej do mnie podobnym byłoby mi się łatwiej dogadać.
Ogólnie mało co psuje mi humor - o ile nikt nie próbuje ingerować w moje życie, to nawet czasami czuje się w miarę możliwości szczęśliwa.
Oczywiście czasami pojawiają się myśli typu "dlaczego musiało mnie spotkać to wszystko", ale to chyba każdy tak ma![]()
A czasem mam wrażenie jakbym przypadkiem znalazła się w filmie. Jakby to, co mnie otacza było nie do końca realne, albo jakbym znalazła sie w nieodpowiednim miejscu.Nie wiem do końca jak mam odpowiedzieć na to pytanie
Dziękuję za odpowiedź Chyba takiej właśnie się spodziewałam.
Jakie emocje?! Jeszcze parę miesięcy odpowiedziałabym podobnie jak Ty, tyle że zamiast żalu powiedziałabym złość.
Na swojej drodze jeszcze nie spotkałam nikogo z takim podejściem do ludzi jak my, co chyba nie powinno dziwić, bo kto wtedy by utrzymał tę znajomość?
No i myślałam, że tylko ja miewam poczucie, że życie to iluzja, niczym film.
Z zaciekawieniem śledzę ten wątek. Mam zbliżone odczucia w kontaktach z ludźmi, z jednej strony czuję się samotna, pragnę znajomości i koleżeństwa, z drugiej nie umiem podtrzymywać i pielęgnować trwałych relacji. Nie znoszę i nie umiem prowadzić "talksmailów", żle się czuję podczas pytań "co słychać", "jak minął dzień"...Już sama nie wiem, często się zmuszam do oddzwaniania do znajomych. Często nie odbiram, bo czuję strach gdy zadżwięczy telefon, czasem się zmuszam i odbieram, ale zawsze z psychicznym trudem i zawszeto jest walka z samą sobą.
10 2013-08-11 10:44:16 Ostatnio edytowany przez Szpileczka (2013-08-11 10:50:01)
Dziękuję dziewczyny za odpowiedzi.
Vian, tak mam zdiagnozowaną fobię społeczną i leczyłam się, ale przerwałam. Właściwie wszystko szło w dobrym kierunku i dawałam sobie radę bez leków jednak ok. trzech lat temu zamieszkałam w miejscu odizolowanym trochę od ludzi. Z miesiąca na miesiąc było mi ciężej wyjść gdziekolwiek. Fakt, było w tym dużo mojej wygody.
Najbliżej mi do Missnowegojorku, bo ja naprawdę lubię ludzi i wiem jak to jest bać się odebrać telefon, chociaż ja mam to już za sobą.
Nauczyłam się samotności i jest mi z nią dobrze. Ja ogólnie rzecz biorąc jestem szczęśliwą osobą. Potrafię cieszyć się z drobnych rzeczy.
Mam jedną przyjaciółkę z którą utrzymuję kontakt telefoniczny, czy skype i parę znajomości, takich od święta. Brakuje mi pogadania z kimś, wyjścia na kawę, czy piwo. I przeszkadza mi ten dystans, który stosuję. Ja potrafię sama zagadać, a potem się wycofuję.
Czemu się wycofuję, bo chyba mam podobnie jak Saliga. Czuję się mało interesującą osobą.
Missnowegojorku, rozmowy w stylu "jak leci" "jak się czujesz" itd też nie lubię. Mówię zawsze, że ok. Już dawno zrozumiam, że to głupia regułka, a tą drugą osobę wcale to nie interesuje. Oczywiście chodzi mi o znajomości luźniejsze, bo przyjaciółka jak się zapyta "jak leci", to wiem, że naprawde ją to interesuje.
Wg mnie posiadanie znajomych to super sprawa, sama mam ich mnóstwo...Wystarczy co jakiś czas zadzwonić, zaesemesować, wysłać mail....Co za problem?
12 2013-08-11 21:22:37 Ostatnio edytowany przez Saligia (2013-08-11 22:04:36)
Wg mnie posiadanie znajomych to super sprawa, sama mam ich mnóstwo...Wystarczy co jakiś czas zadzwonić, zaesemesować, wysłać mail....Co za problem?
Wyobraź sobie, że dla niektórych to jest problem.
roksi.1968 napisał/a:Wg mnie posiadanie znajomych to super sprawa, sama mam ich mnóstwo...Wystarczy co jakiś czas zadzwonić, zaesemesować, wysłać mail....Co za problem?
Wyobraź sobie, że dla nie których to jest problem.
Może same go sobie stwarzają...
Może same go sobie stwarzają...
Trafna uwaga. Może masz jakieś wskazówki jak się go pozbyć?
Zacząć utrzymywać zdrowe kontakty z ludżmi, jak się czegoś chce to nie ma rzeczy niemożliwych. Przecież nikt Was nie trzyma w niewoli.
A jakie to są zdrowe kontakty z ludźmi? Żeby je stworzyć, to jaka powinna być częstotliwość wykonywanych telefonów i pisanych smsów, a może trzeba zrobić coś jeszcze?
Bynajmniej nie jest to ironia. Naprawdę nie wiem.
17 2013-08-11 23:29:58 Ostatnio edytowany przez roksi.1968 (2013-08-11 23:33:42)
A jakie to są zdrowe kontakty z ludźmi? Żeby je stworzyć, to jaka powinna być częstotliwość wykonywanych telefonów i pisanych smsów, a może trzeba zrobić coś jeszcze?
Bynajmniej nie jest to ironia. Naprawdę nie wiem.
Wiem, że próbujesz być sarkastyczna, ale mnie to nie przeraża. Sama przeszłam przez piekło, więc wiem, że jeśli się czegoś naprawdę chce to można wszytsko. Przepraszam, przeczytałam nieuważnie... Chodzi o to, że jeśli o czymś marzę, wówczas znajduję chwilę czasu, odizolowuję się od wszystkiego i wszystkich, medytuję jakąś chwilę z wyobrażeniem mego marzenia i ono realizuje się potem w świecie realnym. Kiedy zaczęłam chodzić na terapię, świat zyskał jaśniejsze barwy i zachciałam mieć znajomych aby go z nimi dzielić, wyobrażałam sobie wielu życzliwych, wartościowych ludzi wokół siebie, zaczęłam wychodzić do ludzi i znajomi pojawili się wokół mnie. Tak realizuję swoje wszelkie pragnienia...
Wiem, że próbujesz być sarkastyczna, ale mnie to nie przeraża. Sama przeszłam przez piekło, więc wiem, że jeśli się czegoś naprawdę chce to można wszytsko.
Świetnie, że wiesz jakie mam intencje.
Może jednak podzielisz się swoim doświadczeniem i powiesz jak wyszłaś z tego piekła? Co Ci pomogło?
Co z tego że bardzo chcę i robię wiele rzeczy by pozbyć się tego problemu, to on nadal istnieje, dlatego pytam i szukam, a nóż coś, co pomogło komuś, pomoże i mi.
roksi.1968 napisał/a:Wiem, że próbujesz być sarkastyczna, ale mnie to nie przeraża. Sama przeszłam przez piekło, więc wiem, że jeśli się czegoś naprawdę chce to można wszytsko.
Świetnie, że wiesz jakie mam intencje.
Może jednak podzielisz się swoim doświadczeniem i powiesz jak wyszłaś z tego piekła? Co Ci pomogło?Co z tego że bardzo chcę i robię wiele rzeczy by pozbyć się tego problemu, to on nadal istnieje, dlatego pytam i szukam, a nóż coś, co pomogło komuś, pomoże i mi.
Przeprosiłam za swoją nieuwagę twego ostatniego zdania w poście. Pomogła mi terapia, pokochanie siebie i życia.
Tak, pewnie - zacznę medytować i nagle polubię ludzi, a świat się stanie różowy
Jak czytam takie "rady" to nie wiem czy mam się śmiać, czy płakać...
Tak, pewnie - zacznę medytować i nagle polubię ludzi, a świat się stanie różowy
![]()
Jak czytam takie "rady" to nie wiem czy mam się śmiać, czy płakać...
Najlpiej się śmiać i coś robić, zamiast siedzieć i się użalać nad swoim losem.
Ja się nie użalam, tylko szukam rozwiązania. Albo ludzi takich jak ja, bo w kupie raźniej. Poklepywania po plecach i rad typu "Zrób to, przecież to takie proste" potrzebuję jakoś mniej.
Ja się nie użalam, tylko szukam rozwiązania. Albo ludzi takich jak ja, bo w kupie raźniej. Poklepywania po plecach i rad typu "Zrób to, przecież to takie proste" potrzebuję jakoś mniej.
No więc podaję ci rozwiązanie, które w moim przypadku poskutkowało.
Chodzi o to, że jeśli o czymś marzę, wówczas znajduję chwilę czasu, odizolowuję się od wszystkiego i wszystkich, medytuję jakąś chwilę z wyobrażeniem mego marzenia i ono realizuje się potem w świecie realnym. Kiedy zaczęłam chodzić na terapię, świat zyskał jaśniejsze barwy i zachciałam mieć znajomych aby go z nimi dzielić, wyobrażałam sobie wielu życzliwych, wartościowych ludzi wokół siebie, zaczęłam wychodzić do ludzi i znajomi pojawili się wokół mnie. Tak realizuję swoje wszelkie pragnienia...
Przeprosiłam za swoją nieuwagę twego ostatniego zdania w poście. Pomogła mi terapia, pokochanie siebie i życia.
Pisałyśmy w tym samym czasie, dlatego nie widziałam Twojego edytowanego postu.
"Sekret" znam i nawet te samospełniające przepowiednie się sprawdzają, jednak tylko na gruncie realizacji zaplanowanych działań (celów, marzeń etc.). W moim przypadku nijak ma się to do psychiki.
Fajnie, że terapia tak na Ciebie podziałała, że znalazłaś w sobie chęć do dzielenia się swoim życiem z innymi. Szkoda, że u mnie tak łatwo nie ma, bo pomimo tego, że otaczają mnie głównie życzliwi i wartościowi ludzie, to uciekam od nich.
Poklepywania po plecach i rad typu "Zrób to, przecież to takie proste" potrzebuję jakoś mniej.
O tak, te rady doprowadzają do szewskiej pasji.
Saligo, daj sobie czas, nie od razu Kraków zbudowano.
Roksi, zacznijmy od tego, ze start miałaś bardzo niefortunny:
Wg mnie posiadanie znajomych to super sprawa, sama mam ich mnóstwo...Wystarczy co jakiś czas zadzwonić, zaesemesować, wysłać mail....Co za problem?
Jeżeli nie rozumiesz na czym polega problem z utrzymywaniem kontaktów, to jakim sposobem chcesz nam pomóc? Czy może tylko chciałaś się pochwalić, ze ty nie masz problemu?
Mnie jedynie zirytowały twoje wpisy, bo piszesz jakbyś się urwała z choinki - ja rozumiem, że poradziłaś sobie z jakimś tam problemem, ja z paroma również, ale twoje rady brzmią mniej więcej tak:
"Wiem, że masz depresje, ale uśmiechnij się, w czym problem?"
Nie możesz oczekiwać, że cię ludzie powitają z otwartymi ramionami skoro rozmowę zaczynasz od zbagatelizowania czyjegoś problemu
Oczywiście, że nie bagatelizuję Waszych dolegliwości, ale to nie są jakieś problemy nie dorozwiazania, jesli chcę mieć znajomych i być z nimi w kontakcie, to mam, a jesli wole samotność to się z nimi nie umawiam, nie dzownię i nie piszę, to nie problem to kwestia wyboru i starania się, a nie narzekania. "Chcę znajomych, ale nie chcę pielegnować znajomości" no wybaczcie, chcecie być pępkami świata, a nie uczciwie pracować na rezultaty.
"Chcę znajomych, ale nie chcę pielegnować znajomości" no wybaczcie, chcecie być pępkami świata, a nie uczciwie pracować na rezultaty.
Z takim argumentem nie można dyskutować.
29 2013-08-12 07:42:18 Ostatnio edytowany przez Szpileczka (2013-08-12 07:48:34)
Oczywiście, że nie bagatelizuję Waszych dolegliwości, ale to nie są jakieś problemy nie dorozwiazania, jesli chcę mieć znajomych i być z nimi w kontakcie, to mam, a jesli wole samotność to się z nimi nie umawiam, nie dzownię i nie piszę, to nie problem to kwestia wyboru i starania się, a nie narzekania. "Chcę znajomych, ale nie chcę pielegnować znajomości" no wybaczcie, chcecie być pępkami świata, a nie uczciwie pracować na rezultaty.
Roksi.1968 chyba nie zrozumiałaś mojego i reszty dziewczyn problemu. Nie napisałam "chcę mieć znajomych, ale nie chcę pielęgnować znajomości". Wręcz przeciwnie "chcę mieć znajomych i chcę pielęgnować znajomości, ale jest to dla mnie ciężkie, trudne". Wiem, że ktoś, kto nie zna tego problemu z autopsii nie jest w stanie tego zrozumieć. Niestety spotkałam się nawet z psychologami i terapeutami, którzy nie potrafili tego pojąć. Kiedyś, lata temu powiedziałam psycholożce, że mam lęki przed ludźmi i nie potrafię znaleźć pracy, bo się boję nawet na rozmowę pójść. Ona do mnie, żebym wzięła koleżankę będzie mi raźniej. Hahaha. Mam mieć ciągle kogoś obok? A jak by mnie przyjeli do pracy, to jak bym robiła? Koleżanka ciągle za moimi plecami? Jak z nią rozmawiałam, byłam cała rozdygotana i co i rusz zbierało mi się na płacz. Powiedziała, że jestem niezrównoważona emocjonalnie. No i co z tego? Diagnozę to ja sama też sobie mogę wystawić mi potrzebna była pomoc jak z tego wyjść.
Nie czuję się pępkiem świata i powiem ci, że pracowałam przez lata nad sobą. Nawet na terapię, zupełnie nie dla mnie, poszłam, aby tylko coś robić. Lata temu wystawiono mi pewną diagnozę, która będzie się ciągnęła za mną. Niestety. Potem zrozumieli, że to była pomyłka, ale w papierach zostało. W końcu trafiłam na lekarza, który mi pomógł. Przez pół roku chodziłam również na DDA. Terapie mi pomogły otworzyć się.
Napisano mi też w papierach, że mam osobowość lękliwą i wycofującą się. Poszłam z tym do psycholożki i pytam, co mam z tym zrobić, żeby taką nie być, a ona: osobowości się nie zmieni, trzeba z tym żyć. Wstałam i wyszłam, a w myślach powiedziałam do siebie: co za kretynka!
Ja wiem, że osobowości się nie zmieni, tylko charakter, ale też wiem, że człowiek nie rodzi się z lękami. Przynajmniej nie ja, bo pamiętam siebie jak miałam ok pięciu czy sześciu lat. Pamiętam skąd mi się wzięły te lęki. Ja byłam wesołym, ciekawskim dzieckiem jednak jak dzieciak słyszy ciągle wyzwiska w swoją stronę, jest odpychane, odrzucane, to albo się wycofa w swój samotny świat, albo stanie się agresywne. Dodadkowo miałam silne objawy: trzęsłam się(to mi jeszcze w pewnym stopniu zostało), płakałam, myliłam słowa, brak koncentracji. W takich sytuacjach skupiałam się na tym, by przestać się trząść, czy płakać, a efekty były jeszcze gorsze.
Właściwie muszę napisać, że ja z fobią praktycznie sobie poradziłam. Zostały mi jakieś pozostałości. Takie ostatnie kroki. Zdaję sobie sprawę, że jak osiądę teraz na laurach, to lęki powrócą. Czego się jeszcze boję? No tego właśnie nie wiem. Właściwie to już chyba nie jest u mnie lęk, a przyzwyczajenie, nawyk. Nigdy nie utrzymywałam znajomości i ten system mi został.
Pępkiem świata nigdy się nie czułam, ale przyznam, że przez lata skupiałam się na sobie. To mi jednak też pomogło w pracy nad sobą. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób skrzywdziłam takim egoistycznym postępowaniem, zwłaszcza moją córkę, ale chcę to zmienić. Teraz jestem gotowa na myślenie o innych. Nie chodzi mi o to, że niczego dla innych nie robiłam, tylko że psychicznie skupiałam się na moich lękach, emocjach.
Teraz jak to wszystko piszę, to też się trzęsę. , ale lekko. Pierwszy post pisałam, to było gorzej. Mały sukces jest
Wczoraj zrobiłam pierwszy krok. Zadzwoniłam do mojej siostry. To ona zawsze do mnie dzwoniła, pomimo tego, że ona z Polski więcej płaci za rozmowę niż ja. Była bardzo szczęśliwa, że zadzwoniłam, dałam jej się wygadać i to mi dało dużo optymizmu na resztę dnia.
A i słowa "wystarczy chcieć" zawsze przyjmuję z ironicznym uśmiechem. Oklepany slogan, bo w realu nie jest tak, że wystarczy chcieć. Takie myślenie doprowadzało mnie mnie to depresji, albo załamań nerwowych. Bo ja chciałam, robiłam coś w danym kierunku i nic nie wychodziło lub pogarszałam sytuację i popadałam w niefajne stany emocjonalne.
Rzesze domorosłych psychologów wyrastają na tym forum na grzyby podeszczu.
Powiem Wam, że im więcej czytam tematów na forum tym bardziej widzę, że istnieją rózne rodzaje ludzi
Rozumiem Was w wielu aspektach, które wczesniej zostały wymieniane i często sie zastanawiałem, czemu akurat tak jest.
Zaczynająć od dzieciństwa, powiedzmy od podstawówki, zazwyczaj nie wchodziłem do zabaw i przekomarzań z grupą rówieśników. Nie miałem potrzeby rozmawiać z nimi bądąc w ich towarzystwie, co spowodowało, że czasem nazywano mnie "cichym", nawet jak tak teraz patrze to pasowało , chociaż wtedy wkurzałem sie na to. Poza tym z czasem zaczęły sie docinki mocniejsze, które częściowo wynikały z mojego milczenia i wieku rówieśników, popisywania sie itd, a ja byłem dość łatwą ofiarą, przynajmniej na chamskie werbalne ataki, na szczęście do fizycznych nie dochodziło, na ich szczęście. Z tego okresu pamiętam, że jedyne co z innymi mogłem robić to grać w piłkę, jakos podczas gry nikomu nie przeszkadzło jaki jestem, byle bym dobrze grał dla drużyny.
Z tego okresu nawet nie było z kim za bardzo podtrzymywać znajomości.
W liceum było świetnie, kupa roboty, mało czasu na myślenie, spokój od rówieśników , jednak już młodzież bardziej cywilizowana niż dzieciaki z podstawówki. Było kupe fajnych i mądrych ludzi, ale znowu jakby w nie moich klimatach. Jak ktoś zagadał potrafiłem nawet odpowiedziec i chwile porozmawiać, ale ile mozna. Teraz dostrzegłem, że kilka osób próbowało mnie otworzyć, ale wtedy tego nie widziałem. W każdym razie od zakończenia liceum kilka razy spotkałem przypadkiem pojedyncze osoby z klasy i pogadaliśmy o starych czasach to wszystko.
W sumie z okresu przed uzyskaniem pełnoletności miałem jednego kolegę, sąsiada, z którym sie teraz już znamy ze 20 lat, kompletnie inna osobowość niż ja, jendkaże zna mnie na tyle, że wie jaki jestem. Wie, że moje zachowanie nie jest spowodowane tym, że jestem arogancki czy gburowaty. No i jak zawsze, raczej on dzwoni, że cos sie dzieje. Pewnie, gdybyśmy tak długo nie byli sąsiadami to i ta relacja z czasem by padła.
Na studiach znowu sie poznało wielu fajnych ludzi, ale co do utrzymywania znajomości ostało sie ino dwójka. Na początku z powodu wspólnych zainteresowań i problemów zewnętrznych, a teraz juz utrzymywane z powodu pierwszego pogłębienia znajomości spowodowanego problemem życiowym kolegi i mojej małej ewolucji wewnętrznej ( co częściowo zawdzięczam też temu forum, bo nie da sie wyobraźić se czegoś o czym sie nawet nie wie).
wlazłem buciorami w czyjś temat, przepraszam za to Szpileczko
mam bardzo podobnie jak Ty, też wiem, że aby podtrzymać znajomości trzeba by dzwonić i sie spotykać, ale jakoś nie mam takiej potrzeby, albo inaczej odbieram styl podtrzymywania znajomości, jak to gdzies napisano, chce być zapraszany na spotkania/imprezy, ale nie chce mi sie na nie chodzić , chociaż ostatnio zaczyna mnie to dusić, jednak pomimo tego, że przez 20kilka lat naprawdę nie czułem potrzeby by zacieśniać relacje, teraz cos sie zmieniło...
co do rodziny, męczy mnie spotykanie sie z nimi, szczególnie na święta jak ich jest tam dużo, i tylko gadanie o wszytskim i niczym, przekrzykiwanie sie przez tłum głosów (znaczy ja sie nie udzielam ), szczerze mówiąć to nr telefonu mam tylko do pojedynczych osób z rodziny, ale żadne z nas i tak sie nie odzywa, błogi spokój
co do tego jak to utrzymywać? hmm, mnie troche pomogło swego czasu, dosyć regularne 2-3razy w tygodniu, krótkie (nawet te kilka minut)rozmowy przez gadu z kolegą, z którym do teraz utrzymuje kontakt, na temat wspólnego jednego
zainteresowania, były akurat rozmowy o czymś konkretnym i przez to intersujące a i na tyle niezobowiązujące, że nie było głupiego myślenia, że jak teraz wyjdę to sie obrazi, że go olałem, jak miałem dość to mówiłem, ze musze uciekać i schodziłem
Szpileczka, a probowlas medytacji? Na serio, to bardzo pomaga w wyciszeniu sie, relaksacji, i paradoksalnie, w niemysleniu ciagle o sobie.
Nie rozumiem jak medytacja może pomóc w podtrzymywaniu przyjaźni, może do tego jeszcze abonament do bioenergoterapeuty i seanse u jasnowidza z Człuchowa.
Pomaga, bo zmniejsza stres, w tym takze stres wynikajacy z kontaktow z innymi ludzmi. Nie ma to nic wspolnego z bioenergoterapia, rozdzkami czy jakimis czary- mary. Jest to normalna fizjologiczna reakcja organizmu, ktory "uczy sie" rowno oddychac, produkuje mniej kortyzolu, a tym samym zapewnia bardziej racjonalne podejscie do stresogennych sytuacji.
Ja próbowałam medytacji, jogi, autohipnozy - nie jako terapię, alle po prostu z ciekawosci.
Powiem wam, że to działa! Po dobrej medytacji, takim totalnym wyciszeniu się ludzie w ogóle już mi nie sa potrzebni
Aha....No proszę...
Iceni, ale Ty z natury jestes malo towarzyska, co jest inksza inkszoscia niz chec do bycia z ludzmi i jednoczesny lek przed nimi.
No fakt - ja się nie boję ludzi a raczej od nich stronię. Mnie zamiast medytacji przydałoby się coś, co mnie wypchnie do ludzi.
Chyba powinnam sobie założyć odrębna fiszkę
---
A tak jeszcze z innej beczki - czy macie opory, lęki lub jakąś niewytlumaczalna niechęć przed wizytami w urzędach?
Jak mam iść coś załatwić to się czuje chora gorzej niż przed wizyta u dentysty. To chyba też jest jakąś fobia? Chociaż to nie jest strach.
Boje się dentysty, a do urzędów czuje raczej niechęć.
dyskretna_siła, nie umniejszam Twojemu problemowi, bo skoro go dostrzegasz, to znaczy że przeszkadza Tobie w życiu, odnoszę jednak wrażenie (może mylne), że panom mniej on ciąży, w końcu wg. powszechnie panującym opiniom mężczyzna może być cichy i wycofany, kobieta już nie bardzo.
Obecnie często mam poczucie winny wobec innych, że powinnam się odezwać, bo pomyślałam o kimś "ciekawe co u niej/niego słychać", a nie potrafię wziąć telefonu w rękę. Nawet nie podejmuję walki ze sobą, żeby się przemóc, a poczucie winny i złość na siebie rośnie. Nie ma to jak samej się głupio nakręcać. Zdecydowanie lepiej wychodzi mi interesowanie się innymi "face to face".
No fakt - ja się nie boję ludzi a raczej od nich stronię. Mnie zamiast medytacji przydałoby się coś, co mnie wypchnie do ludzi.
Chyba powinnam sobie założyć odrębna fiszkę
![]()
---
A tak jeszcze z innej beczki - czy macie opory, lęki lub jakąś niewytlumaczalna niechęć przed wizytami w urzędach?
Jak mam iść coś załatwić to się czuje chora gorzej niż przed wizyta u dentysty. To chyba też jest jakąś fobia? Chociaż to nie jest strach.
Boje się dentysty, a do urzędów czuje raczej niechęć.
Też próbowałam medytacji. Po dwóch minutach mnie roznosi... Zbyt wiele emocji się wtedy pojawia, a to wywołuje chęć ich stłumienia - swędzą ręce, klatka piersiowa robi się co raz cięższa, mięśnie domagają się spięcia itd. Potrafię się trochę "wyłączyć" gdy ktoś prowadzi taką medytację i mówi co mam sobie wyobrazić, co czuć itp. (nagrania jednak nie wchodzą w grę, bo bardziej denerwują niż relaksują).
No i ta druga beczka
Mam podobnie, jednak u mnie to nie jest niechęć, tylko właśnie strach. Strach przed nowymi osobami, które tam spotkam. I w przeciwieństwie do Ciebie, do urzędu to nawet pójdę - tam udaję głupszą niż jestem naprawdę i jakoś sprawnie idzie załatwianie spraw, za to jeżeli chodzi o małe miejsca, w których uwaga będzie się skupiać tylko na mnie - np. mały sklep odzieżowy lub serwis rowerowy, to bardzo się zmuszam, żeby się przełamać i załatwić to co potrzebuję. W takich sytuacjach kluczowym argumentem jest, że jeżeli tego nie zrobię, to nikt za mnie tego nie zrobi i im dłużej będę to odwlekać, tym trudniej będzie się przełamać. Zazwyczaj po setnym powtórzeniu tej mantry, zaczynam działać.
40 2013-08-12 22:52:31 Ostatnio edytowany przez XX30 (2013-08-12 23:05:08)
Właściwie mam tak samo. Denerwują mnie te wszystkie "Cześć, jak się masz? Co u ciebie słychać?" Zadzwonię do kogoś a potem 5 minut jakiejś dziwacznej rozmowy bez żadnego znaczenia. Spotkanie na kawę i kolejne 20 minut rozmów o niczym.
To już lepiej spotykać się raz na pół roku, bo wtedy się rozmawia o naprawdę ważnych i ciekawych rzeczach, a nie o kolorze lakieru do paznokci pani Zosi albo gdzie teraz pracuje Józio i dlaczego trzeba tyle płacić za czynsz... Albo wprost przeciwnie - jedyne co w zasadzie słyszysz to ile zapłaciłaś za ostatnie wakacje, jakie to "nasz synuś" nie ma wymagań i inne ...
Ludzie mnie męczą. Mogłabym się spotykać ze znajomymi gdyby nie gadali. Nie można by przy tej kawie posiedzieć bez tego gadania o tych wszystkich pierdołach i posłuchać muzyki? A potem przejść do konkretów - potrzebujesz pomocy - powiedz. Chcesz się wygadać - mów na temat, a nie o odciskach cioci Halinki.
Nie wiem skąd się to bierze w człowieku, ale ja nie przepadam za ludźmi chyba od urodzenia - nigdy nie lubiłam dotyku obcych, a nawet znajomych - nie lubiłam dotykać swojej matki, przytulać się - jako dziecko.
Właściwie jedynym bliskim kontaktem z matką były chwile kiedy musiałam jako dziecko spać z nią w łóżku - w zasadzie to jest moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa - moja matka leżąca ze mną w łóżku i ja odsuwająca się na sam brzeg żeby jej tylko nie dotykać.
Jako dziecko obcych unikałam jak ognia. Za nic się do kogoś obcego nie odezwałam. W wieku 5 lat poszłam do przedszkola. Sikałam w majtki bo nie chciałam/umiałam rozmawiać z wychowawczyniami, wymiotowałam co drugi posiłek i po 3 tygodniach wszyscy uznali, ze to nie ma sensu. A do szkoły poszłam bez najmniejszego problemu. Zero stresu.
Ale zawsze z powodu naszej biedy i ojca-pijaka czułam się od wszystkich gorsza. Z reszta co niektórzy dawali mi to wybitnie odczuć. Więc pewnych ludzi zaczęłam unikać.
Nie wiem skąd się to bierze, ale do dziś mam odruch ucieczki na widok znajomej osoby - przechodzę na drugą stronę ulicy, wchodzę do sklepu, skręcam w boczną uliczkę - chyba, ze wiem, ze spotkanie skończy się tylko na symbolicznym "cześć".
W wieku lat kilkunastu najlepsza rozrywka było dla mnie chodzenie do lasu - zamiast coś robić z rówieśnikami ja brałam plecak, psa i szłam do lasu - po 10 -15 km marszu przez las czułam się szczęśliwa - po spotkaniu z przyjaciółmi - znacznie rzadziej.
w zasadzie towarzystwo zaczęło mi być potrzebne gdzieś tak w wieku lat 15 - 16 - 10 lat szaleństwa i... bo ja wiem?
Nie tęsknię za rodzina, Nie brakuje mi przyjaciół których zostawiłam w Polsce, nie brakuje mi tych, których straciłam już tutaj, a przynajmniej niewielu jest takich, których mi brak - bo chyba to tylko jedna osoba.
Najdziwniejsze jest to, że jak w tamtym roku moja córka pojechała z ojcem na 2 tygodnie wakacji też wcale nie odczuwałam jej braku. Myślałam, ze będę tęsknić, bo to pierwszy jej wyjazd dłuższy był - a tu nic, po prostu nie ma i tyle - zero stresu, tęsknoty.
Tak, jakby ktoś znikając z moich oczu przestawał istnieć w ogóle.Z drugiej strony ciągle mam wrażenie, że rozczarowuje swoich znajomych, że mi pomogli, a ja nie do końca wykorzystałam szanse, że nie zrobiłam tego czy tamtego chociaż mogłam - i niby nic, ale szlag mnie trafia że im usze się tłumaczyć. Nie, w zasadzie nie muszę - ale wtedy znajomi znikają... Ludzie nie lubią kiedy ich się zbywa.
Czasami mam wrażenie, ze najlepiej mi się rozmawia z kloszardami - oni mają już wywalone na wszystko i o dziwo czasem można z nimi porozmawiać na więcej tematów niż twój najlepszy kumpel.
A może to nie oni są dziwni, tylko ja? Najgorsze jest to, ze ja lubię swoją samotność - sama ze sobą nudzę się rzadziej niż na imprezach towarzyskich.
Nie wiem czy da się nauczyć podtrzymywać przyjaźnie - to trochę tak, jakby robić coś wbrew sobie
Do rodziców nie dzwoniłam od pół roku. Najpierw nie dzwoniłam, bo każda rozmowa wygląda tak samo, a poza tym cokolwiek się dzieje TAM - ja jestem tutaj i na tamtejsze sprawy wpływu nie mam. Więc właściwie po co mam się interesować co się tam dzieje? chyba tylko żeby się poczuć bezsilna, kiedy okaże się, ze stało się coś złego. A potem przez kolejne miesiące unikam dzwonienia, bo wiem, ze najpierw będę musiała wysłuchać 10 minut litanii dlaczego tak rzadko dzwonię. I co mam im powiedzieć? Ze mnie rozmowa z nimi męczy? Że dla mnie to już jest zamknięty świat? Że zupełnie nie rusza mnie fakt, że moja mama może w każdej chwili umrzeć, bo swoje lata już ma - a ja nie czuje strachu, a jedynie mi głupio, ze nic nie czuje? Że zupełnie nie czuję tęsknoty za moją siostrą - choć kiedyś byłyśmy całkiem zżyte? Wiem, ze ona ma do mnie żal, ze się nie odzywam, ale, co ciekawsze - w tym samym mieście mieszka nasz brat, z którym się widziała może z rok temu. Może to u nas rodzinne, ze nikt z nikim więzi nie czuje?
A skoro się nie czuje więzi z rodzina, skoro się nie ma tego "wyssanego z mlekiem matki" to jak dbać o więzi z obcymi ludźmi?
Czasem mam wrażenie, ze wole przebywać z maszynami niż z ludźmi. W dniu, w którym przyjaciół da się zastąpić robotami ludzie tacy jak ja staną się szczęśliwi...
Hej, w życiu nie myślałam, ze spotkam bardziej skrajnego samotnika ode mnie. Lepiej bym tego wszystkiego nie opisała.
NIESAMOWITE!!!
Musze to pokazać znajomym, którzy twierdza, ze jestem dziwna . Moze sie ulotnią
.
A tak serio..... WOW a myślałam, ze jestem samotnikiem. Musze sobie inne miano przypiąć. Ale tak, wole spędzać czas, sama ze sobą. Lubie tez z ludźmi ( zaufanymi, wiernymi ) ale rzadko i z umiarem, częste wizyty mnie meczą. Dlatego np nie chce być z żadnym facetem. Dla mnie to udręka, ciągle siedzenie sobie na głowie, mizianie i misiowanie. Do wyrzygu .
Normalnie opisałaś mnie kilka lat temu, no teraz to juz nawet kilkanaście . Podejście zmieniłam, bo poprzednie było nieopłacalne. Otworzyłam sie na ludzi, pomimo iz nadal chronię swojej prywatności. To i tak działa cuda.
Domyślam się, ze fajnie jest spotkać większego dziwaka od siebie
42 2013-08-14 10:45:59 Ostatnio edytowany przez Szpileczka (2013-08-14 11:31:48)
Aldernewomen stosowałam kiedyś mudry i muszę stwierdzić, że mi pomagały. Co do oddechu masz rację. Kiedyś dowiedziałam się, że ludzie znerwicowani mają właśnie problemy z prawidłowym oddechem i zaczęłam siebie obserwować, dochodząc do wniosku, że dużo w tym prawdy. Ucząc się prawidłowego oddechu stawałam się spokojniejsza, opanowana i skoncentrowana, jednak jak mnie nachodził atak paniki, to zapominałam o tych ćwiczeniach. Zresztą robiłam je dość krótko. Taka poważniejsza medytacja to chyba nie dla mnie. Boję się takiego odlotu. Chyba, że źle rozumiem to słowo. Medytacja kojarzy mi się właśnie z "odpłynięciem". Po prostu nie czuję się na siłach psychicznych wchodzić w to.
pomimo mojej długoletniej fobii, ja zawsze lgnęłam do ludzi, ale też kocham być sama. Męczy mnie dzielenie z kimś pokoju, ale również i domu. Może jedno wyklucza drugie (kochać ludzi i kochać samotność) jednak dla mnie tak nie jest. Wiem, że można złapać równowagę. Gdzieś z pół roku temu zapisałam się na kurs głośnego czytania, (czy jakoś tak to było). Język dość dobrze znam, ale w rozmowie jestem jeszcze tak roztrzęsiona często, że jest mi ciężko. Dodatkowo mam znikomy kontakt z tubylcami i swoim chowaniem się w skorupę nie ułatwiam sobie życia. Kurs, myślałam, że mi pomoże i pewnie by mi pomógł, gdybym na niego poszła. Niestety panika wzięła nademną górę. Chciałam też pójść na kurs, który jest związany z moją pasją. Jednakże również spanikowałam.
No i właśnie niby sobie radzę, a g...o sobie radzę.
Podtrzymywać jest niemal banalnie prosto?pytanie, czy Ty tego chcesz? Sama wspominasz, że nie wykonujesz żadnego kroku, zatem może wcale nie są Ci potrzebne a samej jest Ci dobrze? Ach? teraz doczytałem dalej we wpisach, że to rzeczywiście może być problem. To powiedz/powiedzcie, czy nie macie czasu na napisanie do kogoś, czy boicie się z jakiegoś [jakiego?] powodu, czy też nie wiecie, co napisać lub boicie się reakcji drugiej strony?
Jeśli chodzi o mnie, to jestem po drugiej stronie, tj. ja piszę [sms?y, maile], staram się utrzymać znajomość, dzwonię, ale właściwie to niemal zawsze ja jestem tym, który wyciąga rękę. I jak to wygląda z mojej perspektywy? Angażuję się do pewnego czasu, jeśli nie widzę chęci/braku odpowiedzi z drugiej strony to z czasem przestaję. No bo ileż można pisać do kogoś, kto nie odpisuje, nie zadzwoni, nie odbiera. Z drugiej strony jednak jak się odzywam, to w odpowiedzi słyszę, że to miłe z mojej strony, że napisałem. No i tutaj się pojawia pytanie, skoro miło, to czemu druga strona sama się nie odezwała? Może rzeczywiście dla części ludzi to wcale nie jest takie łatwe?
Może zacznijcie od małych kroków, tj. jeśli ktoś napisze, to odpiszcie krótkim zdaniem, zapytajcie co u drugiej osoby. Sam wiem, że jak ktoś nie zadaje pytań a tylko odpowiada, to rozmowa długo nie pociągnie. Macie zapewne jakieś swoje pasje, hobby, spędzacie jakoś wolny czas, są miejsca w których czujecie się komfortowo..może tam się umówcie ze znajomymi na spotkanie?
44 2013-08-31 08:58:59 Ostatnio edytowany przez aksamitna555 (2013-08-31 09:01:06)
MAM 51 LAT I NIGDY NIE ZAZNAŁAM PRAWDZIWEJ PRZYJAŻNI.CHODZI MI O PRZYJAŻŃ DAMSKO-DAMSKĄ.NIE WIEM NA CZYM TO POLEGA ALE CHYBA NIE POTRAFIŁAM ZAUFAĆ .JESTEM DOBRA SŁUCHACZKĄ I WIERNIE DOCHOWUJE TAJEMNICY.ALE NIESTETY TO MUSI DZIAŁAC W OBIE STRONY.JA NATOMIAST NIE POTRAFIŁAM SIĘ NIKOMU ZWIERZAĆ.UWAŻAŁAM ŻE KTOŚ WCZEŚNIEJ CZY PÓŻNIEJ WYKORZYSTA TO PRZECIWKO MNIE.WOLAŁAM WIEC SAMOTNOŚĆ ALE ZARAZEM POCZUCIE BEZPIECZEŃSTWA.MÓJ TAJEMNICZY OGRÓD BYŁ NIESTETY TYLKO MÓJ,TERAZ CHCE SIĘ PODZIELIĆ MOIM OGRODEM Z KIMŚ JESZCZE.CZEKAM. ANNA
...JESTEM DOBRA SŁUCHACZKĄ I WIERNIE DOCHOWUJE TAJEMNICY.ALE NIESTETY TO MUSI DZIAŁAC W OBIE STRONY.JA NATOMIAST NIE POTRAFIŁAM SIĘ NIKOMU ZWIERZAĆ.UWAŻAŁAM ŻE KTOŚ WCZEŚNIEJ CZY PÓŻNIEJ WYKORZYSTA TO PRZECIWKO MNIE....CZEKAM.
Anno, skryta jesteś, taka twoja uroda...
Jak byś mogła - wyłącz Caps Lock - to oznacza tutaj KRZYK i może źle się kojarzyć
Właściwie mam tak samo. Denerwują mnie te wszystkie "Cześć, jak się masz? Co u ciebie słychać?" Zadzwonię do kogoś a potem 5 minut jakiejś dziwacznej rozmowy bez żadnego znaczenia. Spotkanie na kawę i kolejne 20 minut rozmów o niczym.
To już lepiej spotykać się raz na pół roku, bo wtedy się rozmawia o naprawdę ważnych i ciekawych rzeczach, a nie o kolorze lakieru do paznokci pani Zosi albo gdzie teraz pracuje Józio i dlaczego trzeba tyle płacić za czynsz... Albo wprost przeciwnie - jedyne co w zasadzie słyszysz to ile zapłaciłaś za ostatnie wakacje, jakie to "nasz synuś" nie ma wymagań i inne ...
Ludzie mnie męczą. Mogłabym się spotykać ze znajomymi gdyby nie gadali. Nie można by przy tej kawie posiedzieć bez tego gadania o tych wszystkich pierdołach i posłuchać muzyki? A potem przejść do konkretów - potrzebujesz pomocy - powiedz. Chcesz się wygadać - mów na temat, a nie o odciskach cioci Halinki.
Nie wiem skąd się to bierze w człowieku, ale ja nie przepadam za ludźmi chyba od urodzenia - nigdy nie lubiłam dotyku obcych, a nawet znajomych - nie lubiłam dotykać swojej matki, przytulać się - jako dziecko.
Właściwie jedynym bliskim kontaktem z matką były chwile kiedy musiałam jako dziecko spać z nią w łóżku - w zasadzie to jest moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa - moja matka leżąca ze mną w łóżku i ja odsuwająca się na sam brzeg żeby jej tylko nie dotykać.
Jako dziecko obcych unikałam jak ognia. Za nic się do kogoś obcego nie odezwałam. W wieku 5 lat poszłam do przedszkola. Sikałam w majtki bo nie chciałam/umiałam rozmawiać z wychowawczyniami, wymiotowałam co drugi posiłek i po 3 tygodniach wszyscy uznali, ze to nie ma sensu. A do szkoły poszłam bez najmniejszego problemu. Zero stresu.
Ale zawsze z powodu naszej biedy i ojca-pijaka czułam się od wszystkich gorsza. Z reszta co niektórzy dawali mi to wybitnie odczuć. Więc pewnych ludzi zaczęłam unikać.
Nie wiem skąd się to bierze, ale do dziś mam odruch ucieczki na widok znajomej osoby - przechodzę na drugą stronę ulicy, wchodzę do sklepu, skręcam w boczną uliczkę - chyba, ze wiem, ze spotkanie skończy się tylko na symbolicznym "cześć".
W wieku lat kilkunastu najlepsza rozrywka było dla mnie chodzenie do lasu - zamiast coś robić z rówieśnikami ja brałam plecak, psa i szłam do lasu - po 10 -15 km marszu przez las czułam się szczęśliwa - po spotkaniu z przyjaciółmi - znacznie rzadziej.
w zasadzie towarzystwo zaczęło mi być potrzebne gdzieś tak w wieku lat 15 - 16 - 10 lat szaleństwa i... bo ja wiem?
Nie tęsknię za rodzina, Nie brakuje mi przyjaciół których zostawiłam w Polsce, nie brakuje mi tych, których straciłam już tutaj, a przynajmniej niewielu jest takich, których mi brak - bo chyba to tylko jedna osoba.
Najdziwniejsze jest to, że jak w tamtym roku moja córka pojechała z ojcem na 2 tygodnie wakacji też wcale nie odczuwałam jej braku. Myślałam, ze będę tęsknić, bo to pierwszy jej wyjazd dłuższy był - a tu nic, po prostu nie ma i tyle - zero stresu, tęsknoty.
Tak, jakby ktoś znikając z moich oczu przestawał istnieć w ogóle.Z drugiej strony ciągle mam wrażenie, że rozczarowuje swoich znajomych, że mi pomogli, a ja nie do końca wykorzystałam szanse, że nie zrobiłam tego czy tamtego chociaż mogłam - i niby nic, ale szlag mnie trafia że im usze się tłumaczyć. Nie, w zasadzie nie muszę - ale wtedy znajomi znikają... Ludzie nie lubią kiedy ich się zbywa.
Czasami mam wrażenie, ze najlepiej mi się rozmawia z kloszardami - oni mają już wywalone na wszystko i o dziwo czasem można z nimi porozmawiać na więcej tematów niż twój najlepszy kumpel.
A może to nie oni są dziwni, tylko ja? Najgorsze jest to, ze ja lubię swoją samotność - sama ze sobą nudzę się rzadziej niż na imprezach towarzyskich.
Nie wiem czy da się nauczyć podtrzymywać przyjaźnie - to trochę tak, jakby robić coś wbrew sobie
Do rodziców nie dzwoniłam od pół roku. Najpierw nie dzwoniłam, bo każda rozmowa wygląda tak samo, a poza tym cokolwiek się dzieje TAM - ja jestem tutaj i na tamtejsze sprawy wpływu nie mam. Więc właściwie po co mam się interesować co się tam dzieje? chyba tylko żeby się poczuć bezsilna, kiedy okaże się, ze stało się coś złego. A potem przez kolejne miesiące unikam dzwonienia, bo wiem, ze najpierw będę musiała wysłuchać 10 minut litanii dlaczego tak rzadko dzwonię. I co mam im powiedzieć? Ze mnie rozmowa z nimi męczy? Że dla mnie to już jest zamknięty świat? Że zupełnie nie rusza mnie fakt, że moja mama może w każdej chwili umrzeć, bo swoje lata już ma - a ja nie czuje strachu, a jedynie mi głupio, ze nic nie czuje? Że zupełnie nie czuję tęsknoty za moją siostrą - choć kiedyś byłyśmy całkiem zżyte? Wiem, ze ona ma do mnie żal, ze się nie odzywam, ale, co ciekawsze - w tym samym mieście mieszka nasz brat, z którym się widziała może z rok temu. Może to u nas rodzinne, ze nikt z nikim więzi nie czuje?
A skoro się nie czuje więzi z rodzina, skoro się nie ma tego "wyssanego z mlekiem matki" to jak dbać o więzi z obcymi ludźmi?
Czasem mam wrażenie, ze wole przebywać z maszynami niż z ludźmi. W dniu, w którym przyjaciół da się zastąpić robotami ludzie tacy jak ja staną się szczęśliwi...
Może jesteś socjopatką, jak moja znajoma, u mężczyzn jest to częstsze zjawisko co nie znaczy że u kobiet go niema.
47 2013-08-31 12:57:08 Ostatnio edytowany przez Szpileczka (2013-08-31 12:58:25)
Podtrzymywać jest niemal banalnie prosto?pytanie, czy Ty tego chcesz? Sama wspominasz, że nie wykonujesz żadnego kroku, zatem może wcale nie są Ci potrzebne a samej jest Ci dobrze? Ach? teraz doczytałem dalej we wpisach, że to rzeczywiście może być problem. To powiedz/powiedzcie, czy nie macie czasu na napisanie do kogoś, czy boicie się z jakiegoś [jakiego?] powodu, czy też nie wiecie, co napisać lub boicie się reakcji drugiej strony?
Jeśli chodzi o mnie, to jestem po drugiej stronie, tj. ja piszę [sms?y, maile], staram się utrzymać znajomość, dzwonię, ale właściwie to niemal zawsze ja jestem tym, który wyciąga rękę. I jak to wygląda z mojej perspektywy? Angażuję się do pewnego czasu, jeśli nie widzę chęci/braku odpowiedzi z drugiej strony to z czasem przestaję. No bo ileż można pisać do kogoś, kto nie odpisuje, nie zadzwoni, nie odbiera. Z drugiej strony jednak jak się odzywam, to w odpowiedzi słyszę, że to miłe z mojej strony, że napisałem. No i tutaj się pojawia pytanie, skoro miło, to czemu druga strona sama się nie odezwała? Może rzeczywiście dla części ludzi to wcale nie jest takie łatwe?
Może zacznijcie od małych kroków, tj. jeśli ktoś napisze, to odpiszcie krótkim zdaniem, zapytajcie co u drugiej osoby. Sam wiem, że jak ktoś nie zadaje pytań a tylko odpowiada, to rozmowa długo nie pociągnie. Macie zapewne jakieś swoje pasje, hobby, spędzacie jakoś wolny czas, są miejsca w których czujecie się komfortowo..może tam się umówcie ze znajomymi na spotkanie?
Mnie matka bardzo krytykowała, odrzucała na każdym kroku i jak tylko coś zaczęłam mówić, to od niej słyszałam: nie przeszkadzaj mi, zamknij się, daj mi spokój. Kiedy chciałam, żeby mi coś dała czy kupiła, to słyszałam: i tak tego nie dostaniesz (mówiła to z pogardliwym śmiechem), wyzywała mnie, wręcz jej przeszkadzałam. Mogę z czystym sumieniem i teraz także ze spokojem ducha, powiedzieć, że mnie matka nienawidziła i była zazdrosna o wszystko jeśli chodziło o mnie. No i niestety najbardziej lękałam się zawsze kobiet. Podtrzymywać przyjaźnie wcale nie jest takie banalne, bo często przy pierwszych kontaktach byłam nawet dość odważna i pewna siebie (mówię o kolegach i koleżankach, nie o nauczycielach, czy pracodawcach, bo to przy tych ostatnich to od pierwszych chwil wpadałam w panikę). Jednak po pewnym czasie zaczynałam tworzyć dystans. Jestem poprostu krótkodystansowcem. Powinnam może napisać, że byłam, bo staram się pracować nad tym. Dzisiaj napisała do mnie koleżanka, z którą miałam kontakty dość zdystansowane, ale ostatnio zaczęłam trochę bardziej się angażować i jak zaczęłam pisać do niej, to pojawił się lęk. Przestraszyłam się, że ona mi odpisze odrazu, ja potem jej, czyli normalny układ między przyjaciółmi, a mnie ta bliskość napawa lękiem. W każdym bądź razie walczę z tym. Nawet trochę na forum zaczęłam więcej pisać i zaczynam się wkręcać, tylko czasu nie mam zbyt dużo, ale dla mnie jest to dobry znak.
Aksamitna555, możesz spróbować na tym forum trochę się pozwierzać, tutaj jesteś anonimowa, a może akurat pomoże ci to nauczyć się większego zaufania w realu. Mi np. założenie tego tematu pomogło się zmotywować, bo niby wiedziałam, co powinnam robić, by potrzymywać przyjaźnie i nawet czułam się już gotowa, ale wciąż coś było nie tak. Napisałam tutaj, bo pomyślałam, że jak mój temat zrobię, to siłą rzeczy chociaż od czasu do czasu będę "musiała" coś tutaj skrobnąć. I powiem ci, że jak napisałam pierwszy post, to poczułam się jakoś lżej na duszy, a jak poczytałam dziewczyny i chyba
dwóch panów, to dało mi to motywację sporą. Poczułam się jakbym zrobiła duży krok lub rozbiła mur, który mnie wciąż blokował. A przez to, że pokonuję siebie w sprawie przyjaźni, sprawiło też, że i w innych dziedzinach życia, zaczęłam robić postępy.
Przestraszyłam się, że ona mi odpisze odrazu, ja potem jej, czyli normalny układ między przyjaciółmi, a mnie ta bliskość napawa lękiem. [..]
Poczułam się jakbym zrobiła duży krok lub rozbiła mur, który mnie wciąż blokował. A przez to, że pokonuję siebie w sprawie przyjaźni, sprawiło też, że i w innych dziedzinach życia, zaczęłam robić postępy.
Szpileczko, gratuluję postępów i życzę kolejnych!
U mnie też mały postęp: zaczęłam odbierać telefony, ale jeszcze żadnego sama nie wykonałam.
Lęk przed bliskością, na samą myśl się wycofuję. Boję się odrzucenia - w rzeczywistości nie akceptuje mnie tylko rodzina, a ich odrzucenie projektuję na wszystkich ludzi. Ekh, te urojone schematy
Życie jest jak los na loterii.
Nigdy nie wiadomo, co się wyciągnie.
Wielu sądzi, że wyciągnie zły los i, co gorsze, są przekonani,
że ich wesoły sąsiad wyciągnął los szczęśliwy.
Jednakże losy te wcale się tak od siebie nie różnią.
Niektórzy mogą sobie pozwolić na parę rzeczy więcej
niż inni, ale to w zasadzie wszystko.
Różnica polega na tym, jak się na to patrzy,
co się o tym myśli i jak się do tego podchodzi.
A wszystko zależy od ciebie samego.
dyskretna_siła, nie umniejszam Twojemu problemowi, bo skoro go dostrzegasz, to znaczy że przeszkadza Tobie w życiu, odnoszę jednak wrażenie (może mylne), że panom mniej on ciąży, w końcu wg. powszechnie panującym opiniom mężczyzna może być cichy i wycofany, kobieta już nie bardzo.
Obecnie często mam poczucie winny wobec innych, że powinnam się odezwać, bo pomyślałam o kimś "ciekawe co u niej/niego słychać", a nie potrafię wziąć telefonu w rękę.
Również mam wyrzuty sumienia gdy rozmowa się nie klei - zawsze mam poczucie, że to z mojej winy:/ a im bardziej chcę "pociągnąć" rozmowę tym bardziej nic nie przychodzi mi do głowy:/
Mam podobnie jak Wy i zgadzam się z Twoim zdaniem - małomówny, wycofany mężczyzna często jest odbierany jako niegroźny mruczek, bo w końcu to norma, że faceci często nie chcą rozmawiać np o problemach, a kobiety to te, które ciągle nawijają... Taki facet jest też czasem w oczach kobiet nawet pociągający bo tajemniczy, outsider itd ;] Natomiast małomówna kobieta to jakiś ewenement i często odbierana jako osoba z którą jest coś nie tak albo wymagająca specjalnej troski;] Nie wiem czemu ale jest przeświadczenie, że ktoś kto jest cichy musi być od razu mniej inteligentny... Przynajmniej ja taką zależność zauważyłam.
No i ta druga beczka ;)
Mam podobnie, jednak u mnie to nie jest niechęć, tylko właśnie strach. Strach przed nowymi osobami, które tam spotkam. I w przeciwieństwie do Ciebie, do urzędu to nawet pójdę - tam udaję głupszą niż jestem naprawdę i jakoś sprawnie idzie załatwianie spraw, za to jeżeli chodzi o małe miejsca, w których uwaga będzie się skupiać tylko na mnie - np. mały sklep odzieżowy lub serwis rowerowy, to bardzo się zmuszam, żeby się przełamać i załatwić to co potrzebuję. W takich sytuacjach kluczowym argumentem jest, że jeżeli tego nie zrobię, to nikt za mnie tego nie zrobi i im dłużej będę to odwlekać, tym trudniej będzie się przełamać. Zazwyczaj po setnym powtórzeniu tej mantry, zaczynam działać.
Również czuję niepokój czy jakąś niechęć wchodzenia np do małych sklepów gdzie wiem, że uwaga sprzedawcy będzie skupiona na mnie:/ Dlatego wolę te samoobsługowe :) Rozmowa przez tel też mnie stresuje, dlatego bez skrępowania odbieram tylko te od najbliższych. W innym przypadku unikam, a telefonów od nieznanych numerów prawie nigdy nie odbieram ;]
Niestety, ale zawsze takie problemy są domeną fobii społecznej. Nikt nie chce spędzać czasu z osobą spiętą, z którą trzeba na siłe podtrzymywać rozmowę, która nie zachowuje się wystarczająco spontanicznie... Również mam z tym problem, od pewnego czasu noszę z planem wizyty u psychologa, ale trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś kto boi się dzwonić, może zwierzać się z problemów obcej osobie i te zwierzenia pomogą mu się otworzyć.