Szanowni Państwo,
Na okoliczność przeczytania kilka postów o samotności, postanowiłam założyć konto i dodać coś od siebie. Uprzedzam jednak, nie będzie to historia z szeroko pojętym happy endem.
Zacznę od tego że zawsze byłam sama. Nigdy wokół mnie nie kręcił się żaden Pan który chciał coś zemną stworzyć. Na wstępie problemu nie widziałam, a rady babć i mamy, że czas najwyższy się ustatkować- rozejrzeć za jakimś dobrym facetem- traktowałam jako coś na co mam jeszcze czas, w końcu tyle rzeczy mam do zrobienia, a jak ma coś przyjść to przyjdzie samo. Gdy skończyłam studia, wyprowadziłam się z domu i dostałam kolejny awans, pomyślałam że może to już czas by rozejrzeć się za odpowiednim Panem. Dopiero wtedy dotarło do mnie to, że tak naprawdę nikt mnie nie chce. Nie mam w sobie czegoś co skłoniłoby drugą osobą by poznać mnie lepiej. Wychodziłam więc z inicjatywą, zaczęłam bardziej dbać o swój wygląd, ciało. Powyższe działanie nie przyniosło żadnego rezultatu, więc zmieniłam taktykę- zapisałam się na kilka fajnych kursów,sądząc że połączę przyjemne z pożytecznym.
Tak jak w powyższym, nie zmieniło to mojej sytuacji uczuciowej, ale przynajmniej nauczyłam się ciekawych rzeczy.
W pewnej chwili zdecydowałam się zostawić to wszystko za sobą, zmieniłam miasto- pracę. Ot, zaczełam wszystko od nowa, w nowym mieście, nie paląc za sobą mostów. Czy coś się zmieniło? Absolutnie nie. Panowie jakby mnie nie zauważali.
Po kolejnej klęsce, w której ktoś kim głębiej się zainteresowałam ( i nie obawiałam się tego okazać) opowiadał, jak bardzo jest zakochany w naszej wspólnej koleżance- stwierdziłam że mam dość. W tej sytuacji poczułam się jak w starym kawałku Rammstein, gdzie wokalista śpiewa że "Miłość jest dla wszystkich tutaj - nie dla mnie." Uznałam że zrobiłam wszystko co mogłam by zmienić ten stan, a skoro nie wyszło- trudno nie jest mi to pisane.
Pogodziłam się z tym że nigdy nie założę rodziny, nie będę mieć dzieci, skupiając się tym samym na pracy, zarabianiu pieniędzy.
Rano i wieczorem, powtarzałam sobie w myślach że nikogo nie potrzebuje, nikogo nie kocham i w pewnym sensie to wszystko jest mi obojętne. Gdy potrzebuje poczuć się komuś potrzebna angażuje się w akcje społeczne, przelewam pieniądze na domy dziecka. Nie mam odwagi pójść do hospicjum, czy też do domu dziecka by pomóc pracą, podejrzewam że to by mnie złamało.
Mimo wszystko cenie swoje życie, pomimo tego że wiem że będę sama. Ten stan rzeczy nauczył mnie samodzielności i sprawił że wiem że, zawsze sobie poradzę. Nieważne czy złapie mnie depresja, czy na drodze zespuje mi się samochód. Jakoś będzie.
Piszę to, ponieważ chce podkreślić iż, nie każdemu miłość jest pisana. Pogodzenie się z tym stanem rzeczy bardzo pomaga.
Pozdrawiam.