Witam
Długo nad tym myślałam...ale stwierdziłam że muszę się gdzieś wygadac, bo zwarjuję.
Dzieciństwo. Mojego za dobrze nie pamiętam, mam tylko przebłyski. Pierwsze już w przedszkolu.
Bardziej od rodziców pamiętam że wychowywali mnie dziadkowie. To oni robili mi śniadania, odprowadzali do przedszkola, zajmowali się, wychodzili na spacery. Rodziców nie pamiętam w tych wczesnych latach, aż tak dobrze, ale pamiętam że ich nie było... Byłam wpadką. Nadal czuję że nią jestem, w sumie całe życie. Nie jest to łatwe. Ale wszystko w moim życiu zaczęło się walić na łeb już w przedszkolu. W sumie nikomu o tym nie mówiłam, jako dziecko i jako już dorosła osoba. Ale przedszkola za dobrze nie wspominam. Byłam dzieckiem cichym, mało asertywnym i od zawsze towarzyszyło mi uczucie zagubienia i lęku. W przedszkolu bywało różnie, ale jeden "chłopiec" szczególnie zapadł mi w pamięć... Przez to że nagminnie mnie obmacywał, mimo że nie raz mówiłam, krzyczałam by tego nie robił. Nawet przedszkolanka potrafiła ten fakt olać i jeszcze mnie ośmieszyć przy reszcie grupy, pozwalała na to by mi to robił na oczach innych. To sekret najskrzętniej trzymany przeze mnie, od wielu lat, zresztą jakbym komuś z rodziny o tym powiedziała, nikt by zapewnie nie uwierzył.
W sumie od tego czasu pamiętam mało, ale powoli zaczęłam zamykać się w sobie na dobre. Nikt tak na prawdę nie interesował się tym co się że mną dzieje. Niktt nie pytał i nie drążył tematu, czemu z dnia na dzień, wesoła dziewczynka nagle zmarkotniała i zamknęła się w sobie. Później było tylko gorzej.
Rozwód rodziców.
Pamiętam to jakby stało się wczoraj. W nocy. Rodzice się o coś pokłócili. Zrobiła się niezła afera. Pamiętam że omało nie doszło do rękoczynów i że matka wyszła z siatką foliowa o trzeciej w nocy z mieszkania teściów, a ojciec nawet nie próbował jej zatrzymać. Ja płakałam całą noc, bo to wszystko widziałam.
Później pamiętam tą wstrętną podstawówkę, tych gównianych nauczycieli i wredne dzieciaki z mojej klasy. Dręczyli mnie codzienne. Uważali za niedorozwiniętą. Bo byłam cicha. Nauczyciele wcale nie lepsi, każdy robił sobie że mnie jaja. Jak tylko mógł bo wiedzieli że się nie sprzeciwie.
To było straszne, katorga. Nienawidzę do dziś tych ludzi. A szczególnie takie dwie bliźniaczki. Jak patrzę na ich mo.... Khmhmm, twarze, chcę mi się rzygac. Nie wiem skąd w dzieciach tyle zawiści.
Gimnazjum, mimo że w domu nie było najlepiej, wspominam chyba najmilej. Do podstawówki mieszkalam z tata i dziadkami, a po z matka i jej facetem, w Poznaniu. Ucieklam. Chciałam mieszkać z matką.
Ale moja matka nie należała do łatwych osób. Nie raz mi się dostawało w twarz. Kłóciła się cały czas z ojczymem. Nie raz poszło coś w ruch. Nawet talerze pełne jedzenia. Ale jednej sceny nie zapomnę już chyba nigdy. Któregoś wieczoru tak się pożarli, matką była podpita(w tym okresie dość często) i zaczęła się ciąć zbita butelka po nadgarstkach.... W kuchni, siedząc na podłodze. Ja rzadko kiedy spalam całą noc w tym domu, a spokojny sen w ogóle nie istniał. Często przeciagałam bycie w szkole by jak najpóźniej wracać do domu, bałam się. Cały czas. Awantura poganiała awanturę, plus alkohol - dramat murowany. Matką urodziła siostrę. Oczywiście często się ja zajmowałam. W sumie non stop. Ale nigdy nie zostało to docenione. Alkohol nadal był, kłótnie też.
Później zachciało się Norwegii. Ostatnia klasa gimnazjum, musiałam się przenieść do rodzinnego miasta, oni natomiast z moja siostrą wyjechali do Norwegii na rok.
Było spoko. Ale jednak Kalisza nadal nienawidziłam. Nie mówiąc znów o zmianie otoczenia, nowych nauczycielach i kolegach z klasy. Brakowało mi mojej klasy z Poznania, strasznie. To prawie jak rodzina była. Ale kto liczył się z moimi uczuciami. Po roku im się nie udało, wrócili do Polski. Do Poznania, znów zmiana. Znów kłótnie, nabawiłam się przez to nerwicy żołądka. Ojczym wyjechał do Danii i tam szukał szczęścia, za to ja sama z matka, psem i siostrą zostaliśmy w Poznaniu. Później okazało się że matką jest w drugiej ciąży. Więc nie miałam za bardzo życia, bo 3/4 czasu pomagalam mamie przy siostrach i psie. Tylko od tego bylam.
Gdy już ojczym na tyle się ustatkował w Danii, ściągnął tam mamę i moje dwie siostry, ja zostałam by dokończyć technikum, sama, w wielkim mieście, na wynajmie.
Często po opłaceniu pokoju nie miałam na jedzenie, to było życie z dnia na dzień. Zaczęłam częściej pić, balować, jednym słowem anna mi odbiła, ale też że strachu przed samotnością. Technikum nie skończyłam, bo się zakochałam. Czułam się jak bezpański pies który chciałby do kogoś należeć, za wszelką cenę.
W efekcie bylam sama, rodzice nie traktowali mnie na tyle poważnie by poświęcić mi trochę więcej czasu niż mogli. Ojciec założył nowa rodzinę, córkę mojej macochy z poprzedniego związku traktował jak swoją, mnie spychając na boczny tor, ja dostawałam tylko namiastkę tego, co ona miała codzienne. Matka w innym kraju też już że swoją rodziną. A ja sama pomiędzy nimi. Na tyle niedobra by mieć gdzieś swój kąt, dom, do którego można wrócić. To tylko moja historia w skrócie... Tak moznaby napisać niezłą książkę.
Najlepsze że żaden z rodziców nie twierdzi że to jego wina, że nie przylozyli się do mojego losu. A ja czuję się dziś jak kupa g*wna.
Bo jakoś to wszystko we mnie tkwi. I niedawno się obudziło. Wychodzi na wierzch. Teraz gdy sama jestem mamą, widzę jak bardzo brakuje mi niektórych rzeczy. Patrząc na mojego syna, widzę siebie i zaczynam płakać. To małe dziecko we mnie cały czas oczekuje, akceptacji i miłości oraz poczucia bezpieczeństwa. A go nie dostaje. Sama daje mu go tyle ile mogę. Kocham go ponad życie. Nie wyobrażam sobie zgotowac mu takiego losu jaki mnie spotkał. Zbyt bardzo go kocham, mimo że jestem młoda, w wieku mojej mamy, gdy ona miała mnie. Nie wiem czy kochała mnie choć wtedy w 1/4 tak jak ja kocham mojego syna.
To cały czas kłuje. I boli.
Ja mogę głodować, płakać, bo jestem dzieckiem niczyjim. Wychowali mnie wszyscy, a jest ze mną nikt.
I tak już chyba zostanie.