Witam wszystkich,
Mam na karku 30, od kilku lat jestem w relacji z kimś dla mnie bardzo ważnym. To mężczyzna sporo straszy, z którym mam mnóstwo wspólnych tematów i zainteresowań. Natomiast problem w tym że ciągle sabotuję tę relację. Przez chwilę go kocham, a za kilka godzin nienawidzę. W ciągu jednego dnia kilkukrotnie zmieniają mi się uczucia do niego. W lepszych okresach takie zmiany następują dopiero po kilku dniach. Czuję wtedy taki spokój, jednak zawsze później pojawia się jakaś natrętna myśl która wszystko zmienia o 180 stopni. Nie będę opisywać całej naszej historii związku, jednak w skrócie mówiąc to ja "wybrałam" jego na swojego partnera. On był mną zachwycony i na początku nasz związek był cudowny. Ale ja nauczona wydarzeniami z domu wiedziałam że zbyt długo nie może być miło dlatego zaczęłam stawać się coraz bardziej nieznośna bo chyba podświadomie chciałam go do siebie zrazić. Gdy przeginałam i on nie odzywał się do mnie to wtedy "stawałam na rzęsach" żeby go udobruchać. A gdy on wybaczał moje przewinienia i zaczynało być spokojnie to znowu zaczynałam go dręczyć kłótniami, niezadowoleniem. On odsuwał się a ja znowu o niego zabiegałam. Wyznawałam miłość, gotowałam, byłam czuła, komplementowałam go. Z czasem zaczęłam robić coraz gorsze rzeczy i coraz bardziej przepraszać i starać się o jego wybaczenie. I tak było już wiele razy. Zrobiłam już tak wiele złych rzeczy, sprawiłam mu tyle przykrości że dziwię się że on jeszcze chce mnie znać.
Po tym co nawyrabiałam myślałam że między nami będzie już koniec. On nie chciał ze mną rozmawiać. Płakałam, cierpiałam, bałam się że go stracę. Napisałam do niego długi list w którym znowu przepraszałam za swoje nienormalne zachowania. Ten list naprawdę pomógł, po kilku dniach odezwał się do mnie, spotkaliśmy się i rozmawialiśmy szczerze i długo. Powiedział że postara się mi wybaczyć bo darzy mnie uczuciem i jestem dla niego ważna. Postanowiliśmy przez jakiś czas nie rozmawiać, aby dać czas emocjom, aby to przebaczenie mogło przyjść. Przed świętami odnowił kontakt, jest między nami bardzo spokojnie, wiem że przebaczenie to proces i wiem że on jest na dobrej drodze. Nie chcę tego zepsuć, bo to wspaniały, wyjątkowy człowiek i chciałbym spędzić z nim resztę życia. Ale boję się że gdy między nami się ułoży to znowu zacznę to sabotować. Cały czas jest tak że gdy dostrzegam jego zainteresowanie mną to mam myśli że nie zależy mi na nim i lepiej żebyśmy się rozstali, natomiast gdy on przez chwilę się nie odzywa to ja zaczynam panikować i włącza mi się "tryb łowcy" i znów chcę się mocno starać. Czy bez terapii będę w stanie sama sobie pomóc? Jak to zrobić?
Wychowałam się w domu w którym od dzieciństwa przechodziłam "emocjonalny rollercoaster". W domu nigdy nie było problemów z alkoholem ani żadnej patologii. Z zewnątrz normalna, skromna rodzina w modelu 2+1. Ale jednak nie do końca taka normalna. Jako mała dziewczynka byłam bita przez matkę. Ciągle bolała ją głowa i wybuchała z byle powodu. Potrafiła szarpać mnie za włosy, bić po głowie bo w "zerówce" Pani nie dała mi za zadanie naklejki z uśmiechniętą buźką tylko smutną. Mama ubzdurała sobie że to zamiennik oceny (natomiast nauczycielka dawała wszystkim dzieciom naklejki jak leciało po kolei). Doszło do tego że na przerwach "podkradałam" odpowiednie naklejki i gdy dostałam taką jakiej mama nie tolerowała naklejałam na nią tę która mamę zadowalała. Po kilku latach okazało się że zachowanie mojej mamy spowodowane było przewlekłymi, nieleczonymi chorobami. Mama zaczęła leczyć się na tarczycę, ciśnienie itp. i od tego czasu skończyły się jej bóle głowy i ataki agresji. Wybaczyłam jej to co mi zrobiła w dzieciństwie, ona bardzo starała się przez ostatnie kilkanaście lat abyśmy miały dobre relacje, pomogła mi ze startem w dorosłość. Dziś jest moją najlepszą przyjaciółką.
Drugim problemem był mój ojciec. Nigdy nie podniósł na mnie ręki ale psychicznie wykończył mnie tak iż mimo iż nie mieszkam z nim od blisko 10 lat to do dziś ponoszę tego skutki. Ojca wychowali dziadkowie ponieważ jego matka go porzuciła gdy miał kilka lat a jego ojciec zmarł. Podobno był dziwakiem już jako nastolatek. Ciągle milczał, nikogo nie lubił, nie odzywał się do ludzi. Tak jest do tej pory, nikogo nie toleruje, ma skrajne i szkodliwe poglądy. Jeśli miałabym go do kogoś porównać to powiedziałbym że głosi przekonania pokroju J. Korwin M. Jako nastolatka nie miałam prawa wychodzić ani zapraszać koleżanek do domu. Dom był zamknięty dla obcych ludzi. Po szkole miałam wracać punktualnie do domu, żadnych spotkań z koleżankami, nie daj boże jakieś wieczorne wyjście. Będąc w liceum zaczęłam zapraszać do siebie koleżankę (sąsiadkę) do wspólnej nauki. Ja przygotowywałam ją do matury z matematyki a ona pomagała mi opanować materiał na sprawdziany z chemii. Pewnego dnia gdy koleżanka poszła do domu ojciec zabłysnął jak zwykle intelektem i oznajmił "a ona to co, domu nie ma, może zaproś ją jeszcze na wigilię". Ojciec mega zaborczy, traktował mnie nie jak swoje dziecko ale jak swoją własność. Chciał decydować o wszystkim co robię, kiedy, z kim. Gdy coś mu nie odpowiadało to ciągle wszczynał kłótnie, starał się emocjonalne dopiec albo karał ciszą. Jego życzeniem było abym mieszkała z nim do końca życia bo przecież po to ma się dziecko żeby było jak rzecz o której się decyduje.
Zdałam maturę ze świetnym wynikiem i postanowiłam uciec z tego piekła i wyjechać na studia. Mama pomogła mi z mieszkaniem abym miała dobry start w dorosłość. Ojciec nie mógł przeboleć mojej wyprowadzki ale z czasem jakoś przyzwyczaił się do tej sytuacji. Mieszkamy od siebie tylko 2 godziny samochodem ale widujemy się tylko raz w miesiącu. Gdy nie mam z nim osobistego kontaktu to jest normalnie, gdy rozmawiamy przez telefon jest nawet miły, natomiast gdy przyjadę do rodziców na jakiś urlop czy święta to przez pierwszy dzień czy dwa jest super. A później ojciec znowu zaczyna swoje zachowania dlatego zawsze po kilku dnach muszę wyjeżdżać bo nie jestem już w stanie z nim wytrzymać. Ojciec do psychologa nigdy nie poszedł i nie pójdzie bo ma na to swój pogląd.
Dziękuję za przeczytanie i proszę o rady jak mam sama sobie pomóc.