Brałam kiedyś udział intensywny i długi (bo jakieś 3 miesiące) w rozterkach pierścionkowych kolegi z pracy. Też zaczęło się od Apartów i innych Yesów , a skończyło na małym sklepie jubilerskim. Cóż, co się po internetach naszukaliśmy, to nasze, bo przyszła narzeczona chciała białe złoto, natomiast wielu rozwiązań w pierścionkach nie lubiła. Wreszcie poszliśmy za czyjąś radą do lokalnego jubilerskiego, jeden pierścionek jak marzenie; po cenach podobnych, których się naoglądaliśmy w dużych sklepach, stawialiśmy, że ponad 3 tys. jak nic. Okazało się, że kosztował niewiele ponad 1800 zł, a pan jubiler jeszcze grzecznie zaproponował, że może go schować na parę dni, jakby się kolega chciał zastanowić, że w razie czego też zrobi korektę rozmiaru, czy to wcześniej, czy jak wróci z narzeczoną.
No i jeszcze jedna rzecz poza ceną - oryginalność. Tzn. nie wiem, czy dla autora to jest ważne, ale ja bym wolała dostać pierścionek, którego nie ma co druga napotkana osoba. Te małe sklepy jubilerskie zaopatrują się w towar w często równie małych firmach, które np. mają dwóch czy trzech przedstawicieli handlowych, a każdy z nich jeździ do ok. 20 sklepów w Polsce. Do tego te sklepy nie kupują wiele; jak im coś schodzi i chcą więcej, to to "więcej" oznacza np. 3 sztuki, natomiast najczęściej wybór wygląda tak: "jeden taki, jeden taki, tego nie, o, o podobny pytali, to dwa...". I również słyszałam od wielu osób z branży, że jakość biżuterii w tych mniejszych sklepach jest nieporównywalnie lepsza.
Tak że ja bym na miejscu autora poczekała i zrobiła rajd po tych mniejszych sklepach. Chociaż właściwie nie wiem, czy jubiler musi być teraz zamknięty, jak ostatnio szłam do babci, to widziałam, że otwarty jest sklepik z... firanami (nie wiem, czy bardziej mnie zaskoczyło, że taki mały sklepik jeszcze w ogóle istnieje, czy to, że była do niego kolejka - serio ludzie potrzebują teraz firan? XD).