Witam, czy każda z nas ma jakieś marzenia? bo ja mam ich wiele, ale to jest największe.
Kupiłam stary dworek do remontu, z duchem poprzedniej właścicielki, oj!! co się tam działo!!
Spełnione marzenia
- Jestem już gotowa! Krzyknęłam do męża ? czekam w samochodzie- dodałam zamykając drzwi.
Nie mogłam się już doczekać, kiedy będziemy na miejscu. Byłam pełna obaw reakcji mojego męża na to, co dla niego przygotowałam. Jak zareaguje na mój pomysł i czy uda mi się go przekonać do kupna tego dworku. Pytania kłębiły się po mojej głowie, ale przestałam na razie o tym myśleć.
-Mam nadzieję że tam trafisz? ? powiedział Zbyszek siadając do samochodu ? nie mam zamiaru błądzić kochana - dodał przekręcając kluczyki w stacyjce.
Przyznam że kiepski ze mnie pilot, ale drogę dobrze zapamiętałam. To jakieś czterdzieści kilometrów od Krakowa. Bałam się tylko że przeoczę ten mało widoczny zakręt który prowadzi do celu.
-To tu! Zawołałam do męża ? skręć w prawo
Zbyszek wykonał manewr kierownicą i znaleźliśmy się już na wąskiej drodze, prowadzącej do dworku.
?Daleko jeszcze? Mąż spojrzał na mnie badawczo.
?Jeszcze chwilka -odparłam wypatrując niewielkiego wzniesienia
-O, tam-wskazałam ręką na majaczące się zabudowania.
Kiedy dojechaliśmy już na miejsce, serce zaczęło mi mocniej bić.
-Co to jest? Zbyszek uchylił okno i spojrzał na mnie przerażony.
-To nasze marzenia ? odpowiedziałam wysiadając na drżących nogach z samochodu
-Wanda,- wydusił z siebie,- gdzie ty mnie tu przywiozłaś? co to ma być? wracamy! Nie zostanę tu ani chwili.
-Oj przestań- przełknęłam ślinę, bo z tych nerwów zaschło mi w gardle
-Długo będziesz się dąsać? ? pogłaskałam mojego lubego po ramieniu ?skoro tu już jesteśmy, warto oglądnąć to miejsce ? prawda?
Po chwili staliśmy oboje przed drzwiami wiekowego domu, nieco zniszczonego, lecz pełnego uroku jak na taką budowlę.
-Przecież to ruina ? kobieto, co cię opętało ?
No cóż, przyznam że obiekt moich marzeń nie wyglądał najlepiej. Stara waląca się weranda i mocno zniszczony dach, nie dodawał uroku temu dworkowi.
- Chodź, wejdziemy do środka ? powiedziałam do męża i wyciągnęłam duży rzeźbiony , lekko zardzewiały klucz.
Zamek otworzył się z lekkim oporem, drzwi zaskrzypiały i już po chwili znaleźliśmy się w chłodnym pomieszczeniu.
- Zobacz tu był kiedyś salon.... wskazałam ręką na duży pokój z kominkiem.- A tu, była kuchnia, na co wskazywał stary kaflowy piec i duży żeliwny zlew.- Tam zapewne, było pomieszczenie dla służby ? spojrzałam na mały skromny pokoik, po drugiej stronie salonu.
Po drewnianych schodach udaliśmy się na piętro, gdzie było jeszcze kilka mniejszych i większych pokoi
- I co ty na to? ? zapytałam męża, który już nieco się uspokoił.
- Co ja na to?- spojrzał na mnie zrezygnowany- to nie dla nas dziewczyno.
- Dobrze, porozmawiamy jeszcze o tym, a teraz chodźmy na zewnątrz ? mam dla ciebie niespodziankę ? powiedziałam.
Podeszłam do bagażnika i poprosiłam Zbyszka żeby go otworzył.
- Co tam jest? Zapytał zaciekawiony.
W środku, z pomocą mojego syna Piotrka zapakowałam mały dwuosobowy namiot, dwa dmuchane materace i śpiwory.
- Co masz tu zamiar zostać na noc?- zapytał zaciekawiony.
- Tak, odparłam tajemniczo ? a to jeszcze nie koniec mojej niespodzianki
W bagażniku stała turystyczna lodówka i gril. Zobacz do środka -spojrzałam na męża któremu wrócił na nowo humor.
Wiedziałam że teraz niczego mi już nie odmówi. Dobrze się przygotowałam do tej wycieczki. W lodówce były smakowite szaszłyczki soczysta karkówka, kiełbasa na grila i zimne piwko.
- I jak? Zapytałam ? podoba ci się moja niespodzianka?
- No powiem ci ? oznajmił mój mąż ? że mnie naprawdę zaskoczyłaś ? dodał otwierając z trzaskiem puszkę z piwem.
-Teraz to mogę zostać tu na noc ?ale jeśli myślisz że uda ci się mnie przekupić co to tej kupy gruzu, to się kochaniutka mylisz- dodał całując mnie delikatnie w czoło.
To on się mylił, byłam pewna że zmięknie, wymaga to tylko trochę czasu ? pomyślałam.
Zbyszek przebrał się w luźne bermudy i założył letnie klapaki. Ja natomiast rozłożyłam koc na miękkiej trawie w cieniu wysokiej starej sosny.
Dzień był wyjątkowo piękny, słońce świeciło dość mocno, i wiał lekki wiaterek.
Patrzyłam z przyjemnością na krzątającego się męża. Kochał grilować, to jedno z zajęć które wykonywał z pasją.
- Wiesz co?..... skoro mamy tu zostać do jutra ? powiedział zasłaniając dłonią oczy przed słońcem, - to myślę że trzeba dokupić jeszcze butelkę wody i coś słodkiego
-Dobrze, odpowiedziałam
-To ja skoczę do tego sklepu co mijaliśmy po drodze dodał zapalając samochód.
Zostałam na chwile sama, wkoło panowała cisza, zbawienna cisza, z dala od gwaru miasta w którym niestety musimy mieszkać. Zawsze marzyliśmy z mężem że jak przejdziemy na zasłużoną emeryturę to przeniesiemy się gdzieś za miasto. Od kilku lat zbieraliśmy pieniądze na kupno małego domku, dzięki mojemu teściowi który sprzedał swoją działkę pod budowę autostrady, dostaliśmy pokaźną sumkę, która powiększyła w dość znaczny sposób nasze oszczędności. Nagle w tych rozmyślaniach ogarnęło mnie przerażenie.
- Jak ja mu to powiem? Jak ja mu to powiem, że dałam już zaliczkę? Ta myśl nie dawała mi spokoju.
Na szczęście moje rozmyślania przerwał powracający ze sklepu mój luby.
-Jestem ! krzyknął tak głośno, jakbym była głucha.
-Cii... przyłożyłam palec do ust, zakłócasz ciszę ? dodałam.
Resztę dnia spędziliśmy na grilowaniu, karkówka wyszła znakomicie a szaszłyczki palce lizać .Mój mąż nawiązał tylko raz do kupna dworku .Starał mi się usilnie wyjaśnić że to rudera i koszt remontu znacznie przekroczy, nasze zasoby finansowe. Nie miałam sumienia psuć nastroju.
-Zostawię to do jutra ? pomyślałam
Kiedy skończyliśmy biesiadować, Zbyszek położył się na kocu i zasnął jak dziecko, a ja postanowiłam obejrzeć bliżej dworek .Dopiero teraz zauważyłam że w małym zagajniku miedzy leszczynami, stoi kamienny stół i solidne drewniane ławy. Blat był popękany a w szczelinach zielenił się mech..
Usunęłam suche liście ze stołu i przysiadłam na chwilkę na jednej z ławek.
Z tego miejsca widać były całą okolicę. Zielone łąki, przepasane świeżo zaoranymi połaciami ziemi, wyglądały jak wielka szachownica, a w koło rozpościerały się gęste lasy. Widok kojący skołatane nerwy. Zaczęłam się zastanawiać czy dobrze postąpiłam, czy nie podjęłam pochopnie decyzji. Byłam naprawdę z godziny na godzinę coraz bardziej przerażona, co powie mój mąż.
- Hej hrabianko, gdzie jesteś?- Usłyszałam nawoływanie Zbyszka
- Już idę do ciebie- odpowiedziałam.
Mój mąż właśnie zabierał się za rozkładanie namiotu Słońce już zaszło i zbliżał się wieczór.
- Musimy się z tym uporać jak najszybciej- oznajmił ? po ciemku raczej nic nie zdziałamy, prawda hrabianko? Ha, ha, pewnie w pierwszym wcieleniu, byłaś szlachcianką, skoro tak cię ciągnie do starych dworów, ha, ha.
- Czy możesz sobie darować te twoje złośliwości? -wyrzuciłam z siebie.
- No dobrze już dziubeczku, żartowałem tylko- spojrzał na mnie trochę zawstydzony.
Namiot był wyjątkowo łatwy do złożenia, pompką od samochodu napompowałam materace i umieściłam wraz ze śpiworami do środka.
Przypomniałam sobie że mam dwie oliwne lampki w samochodzie, jak przyjdzie wieczór i zrobi się ciemno, będą jak znalazł.
Upalny dzień i emocje związane z nowym miejscem, spowodowały że usnęliśmy z natychmiast.
Rano obudził mnie jakiś ruch na zewnątrz, rozsunęłam zamek od namiotu i wyjrzałam. Obok reklamówki z wczorajszymi resztkami z grila, posilał się wcześniej poznany już prze ze mnie pies.
Kiedy byłam tu pierwszy raz z agentem od nieruchomości, to kręcił się w pobliżu.
-Bary, witaj piesku, zawołałam cicho żeby nie zbudzić Zbyszka.
Psiak rasy mieszanej, przypominający wilczura, podniósł łeb z nad papierowego talerzyka i oblizując się ze smakiem, pomachał mi na powitanie ogonem.
Podeszłam do niego ostrożnie, bo mimo wszystko jeszcze tak dobrze się nie znaliśmy. Ostatnio przekupiłam go kanapką z salami.
-Pamiętasz mnie? ? zapytałam czochrając go między uszami
W zamian za te czułości, dostałam soczystego całusa w nos.
- Z kim ty tam rozmawiasz, usłyszałam głos z namiotu.
-Mamy gościa, sam zobacz!
Mój mąż wyczołgał się z niezbyt wygodnego pomieszczenia i rozprostowując z trzaskiem kości spojrzał na mnie z przerażeniem.
-Czyś ty kobieto zwariowała na dobre! Krzyknął.
Pies podkulił ogon i uciekł za ogrodzenie.
- Dlaczego tak krzyczysz ? spojrzałam na męża z wyrzutem ? spłoszyłeś to biedne zwierzę. Ja go znam, poznaliśmy się jak byłam tu pierwszy raz - wyjaśniłam.
Przywołałam z powrotem Barego, z podkulonym ogonem, prawie czołgając się, podszedł do mnie i wystraszony, przyglądał się Zbyszkowi.
- No spokojnie piesku, spokojnie, nie zrobię ci krzywdy -powiedział mąż, głaskając delikatnie psiaka po karku .Pies uspokoił się, widząc ze nic mu już nie grozi i na dowód sympatii do nowo poznanego pana, pomachał ogonem, parskając przy tym śmiesznie swoim roześmianym pyskiem.
Wyglądało na to, że będzie padać, złożyliśmy namiot i resztę sprzętu zapakowaliśmy do bagażnika. Na koniec jeszcze dokładnie wszystko sprawdziłam i weszłam do samochodu. Zbyszek przebrał swoje turystyczne ubranie i usiadł za kierownicą.
- A gdzie twój pupilek? Nawet się z nami nie pożegnał- powiedział mąż przekręcając kluczyki w stacyjce.
Na te słowa usłyszeliśmy ciche skomlenie. Odwróciliśmy się jednocześnie. Na tylnym siedzeniu zwinięty w kłębek leżał pies i patrzył na nas błagalnym wzrokiem.
- Chyba nie myślisz zwierzaku, ze cię ze sobą zabierzemy- no zmykaj! Zawołał mąż w stronę psa i otwierając tylne drzwi delikatnie popychał go do wyjścia.
Bary niechętnie opuścił samochód, a mnie zrobiło się go żal, jednak nie zareagowałam w żaden sposób na to co się dzieje, mając na uwadze to co czeka mnie w domu, jak powiem całą prawdę o moich poczynaniach związanym z dworkiem. Ruszyliśmy w powrotną drogę, deszcz zaczął już na dobre padać, odwróciłam się jeszcze do tyłu żeby sprawdzić czy wszystko zabraliśmy.
- Zbyszek! Krzyknęłam w kierunku męża- on biegnie za samochodem. Zatrzymaliśmy się na poboczu, pies stanął w bezpiecznej odległości, wyszłam szybko do niego a za mną mąż.
- Co my teraz zrobimy? Zapytałam jakby sama do siebie
Deszcz padał coraz intensywniej, pies stał skulony i cały drżał.
- Boże nie możemy go tak zostawić ? powiedziałam do męża- on nie ma nikogo, z tego co się dowiedziałam od sklepowej, jego właściciel wyjechał za granicę i zostawił tego biedaka.
-Dobrze- rozłóż koc na siedzeniu i niech wskakuje- powiedział Zbyszek.
-No chodź piesku, jedziesz z nami ? zawołałam szczęśliwa z takiego obrotu sprawy.
Nie trzeba było drugi raz powtarzać, pies jednym susem znalazł się z powrotem na siedzeniu i wtulił zmoczony nos w welurowy cieplutki koc.
Tak jak przeczuwałam, mój mąż na wiadomość o zaliczce, dostał po prostu szału .Wrzeszczał w niebogłosy i wymachiwał rękami, od czasu do czasu pukając się palcem w czoło co oznaczało tylko jedno, że jestem niepoważna i niespełna rozumu. Siedziałam cicho w fotelu, bojąc się mu przerwać.
Nie pomogły tłumaczenia ze to była okazja, że mam już nawet tanią ekipę do naprawy dachu i werandy. Przez następne dni nie odezwał się do mnie ani słowem. Na całe szczęście, Bary skutecznie rozładowywał zważoną atmosferę.
Zbyszek polubił tego sympatycznego psiaka. Po dokładnej toalecie, pies prezentował się okazale. Kiedy go wykąpałam, jego sierść błyszczała i wyglądał jakby był rasowym wilczurem .Ja zaraz na drugi dzień kupiłam mu smycz z obrożą i patrzyłam z zadowoleniem, jak psina wyprowadza swojego pana na spacer. Te spacery na łąki, były balsamem na mocno nadszarpnięte nerwy mojego męża.
Po tygodniu, musiałam wrócić do tematu .Mijał termin sfinalizowania transakcji. O dziwo, emocje opadły i uzgodniliśmy wspólnie, ze skoro tak się stało, to kupujemy dworek.
Już w sobotę pojechaliśmy tam znowu, żeby zorientować się czego brakuje i zrobić listę najpotrzebniejszych rzeczy.
Zbyszek spojrzał na nasz dworek i powiedział.
-Oj, dużo mnie roboty tu czeka, oj duuużo!
Odetchnęłam z ulgą, widziałam ten jego błysk w oczach, cieszył się, lecz starał się to ukryć przede mną. Zaraz na wstępie zajął się elektryką, bo najważniejszy był przecież prąd.
Uzgodniliśmy, że poszukamy w starociach mebli do renowacji, takie sprzęty mocno zniszczone, nie były drogie, a mój mąż kiedyś, będąc w Austrii zajmował się odnawianiem staroci.
Pierwszym naszym zakupem, był żyrandol. Wypatrzyłam go w jednym z takich małych krakowskich sklepików .Był pięcioramienny wykonany miedzi. Z każdego z ramion, zwisały szklane koraliki. Po dokładnym wypolerowaniu, prezentował się pięknie. Zaraz powiesiliśmy go w naszym salonie i zrobiliśmy próbę generalną .Kiedy mąż zapalił światło, szklane koraliki odbijały się na ścianach, niczym tęcza Widziałam zadowolenie na twarzy mojego męża i wiedziałam że teraz już nie żałuje podjętej decyzji.
Potem nabyliśmy w komisie skórzaną sofę do spania. Porządkowanie dworku zabierało sporo czasu i czasami musieliśmy zostać na noc .
Ale skoro był już prąd, to właściwie było wszystko .Poprzednio mieszkało tam starsze małżeństwo i to właśnie oni przystosowali ten wiekowy dwór do dzisiejszych czasów. Po ich śmierci, córka która od lat mieszka w Ameryce, postanowiła sprzedać dom. A że zależało jej na czasie, zażądała nie wygórowanej ceny.
Z tygodnia na tydzień przybywało mebli .Stołki z wysokimi oparciami, duży okrągły stół, na pięknie rzeźbionych nogach, kredens do kuchni, wszystko to w mgnieniu oka, nabierało błysku w sprawnych rękach Zbyszka.
Zaprzyjaźniony stolarz naprawił werandę i wymienił zbutwiałe deski na schodach. Czekaliśmy tylko na ekipę od dachu, bo był już początek sierpnia i coraz częściej padało. Zamówiłam cykliniarzy, którzy doprowadzili dębowy parkiet do dawnej świetności. Powoli stary dworek, nabierał rumieńców.
Moi synowie Marcin i Piotrek wraz z dziewczynami, pomagali w każdy weekend. Każdy z osobna wybrał sobie pokój na górze i solidnie przystosowywał go do zamieszkania.
Cieszył mnie zapał, mojej rodzinki, aż miło było patrzeć na ich zaangażowanie w pracy
Niestety do zamieszkania, jak na razie nadawał się tylko nasz salon .Chłopcy pracując, mieli tylko czas na koniec tygodnia i tylko wtedy mogli coś robić w swoich pokojach.
Postanowiłam zrobić parapetówkę, przywieźliśmy z Krakowa kilka materacy i pożyczone śpiwory. Pomyślałam że jest sporo miejsca na dole i moi goście pomieszczą się, gdyby chcieli zostać na noc.
W końcu przestało padać. Zaprosiłam siostrę z jej przyjacielem, synów z dziewczynami i mamę.
Oczywiście kupiliśmy większego grila, a w prodiżu upiekłam szarlotkę.
Byłam bardzo szczęśliwa, wyjątkowo dobrze czułam się w tym miejscu.
Coraz częściej szukałam wymówki, żeby nie wracać do domu.
Pierwszy przyjechał Piotrek, wypatrywałam go z daleka, pełna obaw .Dopiero niedawno zrobił prawo jazdy .Kiedy zobaczyłam jego samochód odetchnęłam z ulgą.
-Cześć mamuś, podszedł do mnie i przywitał mnie całusem.
Za nim wyszła z samochodu Marzenka, moja przyszła synowa.
- Dzień dobry pani Wando.
-Witajcie dzieciaki- jak tam panie kierowco
-Spoko - odpowiedział Piotrek zapalając papierosa
Bary witał się z gośćmi, szczekając radośnie usiłując przy tym każdego uraczyć swoim psim buziakiem.
-Pomóżcie tacie w rozpaleniu grila- powiedziałam i wróciłam do kuchni. Przez uchylona firankę w kuchennym oknie, obserwowałam przygotowania do naszej parapetówki.
Kiedy wszyscy już dojechali, zaczęło się wspólne grilowanie .Każdy przywiózł ze sobą jakiś drobiazg w prezencie na nowe mieszkanie.
Lucyna zrobiła piękne koronkowe serwetki na komodę. Marcin z Agnieszką kupili na pchlim targu dwa mosiężne świeczniki, mama wyszukała gdzieś na placu targowym, stojące lusterko w złoconej oprawie, a Piotrek z Marzeną podarowali nam duży kolorowy wazon na kwiaty.
Moja siostra, zwiedzała dom cmokając przy tym z podziwu.
-Ale ci zazdroszczę Wanda - to wspaniałe miejsce, takie tajemnicze i magiczne-powiedziała rozglądając się z zachwytem w koło.
-Dziewczyny- usłyszałąm wołanie mojego męża, chodźcie tu do nas bo wszystko już gotowe.
-Już idziemy- odpowiedziałam.
Siedzieliśmy do późnego wieczora, humory dopisywały moim gościom.
Nalewka własnej roboty, smakowała wszystkim i nikomu mimo wieczornego chłodu nie było zimno.
Mój obszerny salon wypełnił się dmuchanymi materacami, mamę ułożyłam na sofie, jak przystało na seniorkę rodu. Reszta towarzystwa położyła się w śpiworach.
Do późnej nocy, opowiadaliśmy sobie historie o duchach i snuliśmy różne wersje na temat pierwszych właścicieli tego starego dworu.
Rano wstałam pierwsza, nie ukrywam że byłam nie wyspana, ale patrząc na moja śpiącą rodzinkę zaraz zapominałam o wszystkim.
Włączyłam termę w łazience, tak żeby woda zdążyła się nagrzać i zabrałam się za szykowanie śniadania dla moich gości.
Pierwsza obudziła się Lucyna, delikatnie wysunęła się ze śpiwora, tak żeby nie zbudzić Tadzia..
-Cześć siostra, powiedziała prawie szeptem, przymykając drzwi od salonu.
- Dzień dobry -jak się spało?- zapytałam
-No wiesz, nie było to królewskie posłanie, na przyszłość proszę o osobny materac, Tadziu niestety całą noc się wiercił , a na dodatek w duecie z mamą, dawał niezły koncert na dwa głosy- powiedziała Lucyna przeciągając się leniwie.
To prawda, seniorka słynęła z głośnego chrapania, wakacje z jej udziałem były koszmarem, ale to przecież nie jej wina i w końcu to nasza kochana mamusia, więc przymykaliśmy oczy na wszystkie niedogodności.
-To co, idziesz pierwsza do łazienki? ? zapytałam.- Bo jak wstaną wszyscy, to zrobi się tłok.
-Tak masz rację, idę doprowadzić się do ładu. A co szykujesz na śniadanko? - spytała zaglądając mi przez ramię.
Właśnie kończyłam kroić bekon na jajecznicę. Na szczęście kupiłam kiedyś u Cyganów wielką patelnię, co jak pamiętam wywołało wybuchy śmiechu mojego męża i nie kończące się pytania, na co mi taka miednica. A teraz, ta właśnie miednica przydała się jak znalazł.
-Jajecznicę na bekonie -powiedziałam wsypując skrojone kawałki bekonu na patelnię.
-Ha, ha- zaśmiała się Lucyna. ? A skąd masz taką wielką patelnię?
-Ha, ha - odpowiedziałam jej tym samym.- A mam i tyle. Gdyby nie ta patelnia to czekałabyś w kolejce na śniadanko, prawda?
-Sory, ale jak żyję nie widziałam takiego śmiesznego i w takich gabarytach sprzętu gospodarstwa domowego. Toż to chyba dla wojska.
Po tych słowach Lucyna udała się do łazienki, a ja wróciłam do przygotowania rodzinnego śniadania. W salonie słychać już było gwar, co znaczyło, że wszyscy już wstali.
-Agnieszka! Wychodź już ? wołała Marzena.
-Zaraz, dopiero weszłam - słychać było głos z łazienki.
- Cześć mamo - Marcin wszedł do kuchni i nachylił się nad patelnią- czyżby jajecznica na bekonie?
-Tak, ale błagam was pospieszcie się, bo nic z tego bekonu nie zostanie, jak tak wiecznie będę go odsmażać.
Kiedy wszyscy zasiedli już przy kuchennym stole mogłam w końcu podać śniadanie. Cała rodzinka była w doskonałym humorze. Moje przyszłe synowe rozmawiały o ciuchach, Zbyszek zamęczał Tadzia informacjami na temat samochodów, mama jak zwykle gderała, że wszędzie dobrze, ale najlepiej w domu, Marcin z Piotrkiem wyszli na zewnątrz zapalić papierosa, a moja siostra Lucyna, gdzieś znikła.
-Lucka! Gdzie jesteś? ?zawołałam.
-Tu, na górze- usłyszałam odpowiedź.
Weszłam na piętro i znalazłam ją w jednym z pokoi.
-A co ty tu robisz?- zapytałam.
-Zwiedzam, a co? Przecież to stary dwór, a nie jakiś pokoik hotelowy, prawda?
-Widzę siostra, że jesteś na serio zauroczona tym miejscem, prawda?
-Masz rację, czuję tu dobre fluidy. To miejsce jest zarazem tajemnicze ale i szczęśliwe.
-Hi, hi - uśmiechnęłam się pod nosem- chyba nie sprawdzałaś tego swoim wahadełkiem?
-A jak myślisz??
Wiedziałam już, że miałam rację, moja siostra wierzyła w takie zjawiska, dlatego wahadełko miała w torebce, na każdą okazję.
-I co? - zapytałam- krąży tu jakiś duch?
-Możesz się śmiać, ducha tu pewnie nie ma, ale ten dom kryje w sobie jakąś tajemnicę.
-A możesz uściślić? Bo nadal nie wiem, co jest grane.
-Niestety rozczaruję cię, wahadełko tego nie powie, sama musisz się dowiedzieć czegoś na temat pierwszych właścicieli tego dworu - powiedziała chowając błyszczący przedmiot głęboko w torebce.
- Tak jest, proszę pani. Zajmę się tym w najbliższym czasie, ale teraz chodźmy już na dół, bo mama przebiera nogami i wszystkich popędza do powrotu.
Tak jak przypuszczałam, mama zdominowała cała rodzinkę. Nie było mowy, by ją przekonać do pozostania na obiad.
-Oj, dziecko, ty też jesteś pewnie zmęczona, a oni wszyscy muszą jutro wstać do pracy. Czas najwyższy, żeby już wracać - nalegała.
Podziękowałam wszystkim za przybycie oraz prezenty i po uściskach i życzeniach bezpiecznej drogi pożegnałam z żalem moich gości. Dochodziło południe, słońce od czasu do czasu przebijało się przez gęste ciemne chmury. Wyglądało na to, że będzie po południu burza.
-Zmęczona?- usłyszałam za plecami głos Zbyszka
-Tak trochę, ale myślę, że było super, prawda?
-Oczywiście, że było super, kochanie.
Mąż objął mnie serdecznie i pocałował w policzek. Jednak zauważyłam na jego twarzy zmęczenie. W końcu nie mieliśmy już po osiemnaście lat. Zbyszek zobowiązał się do sprzątnięcia kuchni, a ja wywietrzyłam salon i włączyłam telewizor, sadowiąc się na wygodnej sofie. O tak, to było mi teraz bardzo potrzebne.
Poczułam silne szarpnięcie, otworzyłam zaspane oczy i zobaczyłam pochylającego się męża.
-Hej! Pani na włościach, czy wydała pani już dyspozycje służbie?
-O matko! - która to godzina?- zerwałam się z sofy przecierając zaspane oczy.
-Mamy już dziesiątą wieczór, śpiąca królewno. Wstań to ci pościelę.
Dokonałam szybkiej toalety i z wielką przyjemnością wsunęłam się pod kołdrę.
Trudy minionego dnia i nieprzespanej nocy sprawiły, że usnęłam jak dziecko. W środku nocy obudziła mnie szalejąca burza, błyskawice rozświetlały ciemnogranatowe niebo a silny porywisty wiatr szarpał drewnianą okiennicą okna w salonie.
-Zbyszek- obudź się, szturchałam nerwowo męża, aż otworzył oczy.
-Co się dzieje?- zapytał półprzytomnym głosem.
-Straszna burza, nie słyszysz?- dodałam z wyrzutem.
-I co z tego, mruknął pod nosem i odwrócił się do mnie plecami.
-Jak to co z tego?- zaraz wiatr wyrwie nam okiennicę z zawiasów, czy to ci nie przeszkadza? ? powiedziałam, już mocno podniesionym głosem.
Mąż niechętnie wstał z sofy i podszedł do okna. Musiał je otworzyć szeroko, by dostać się do zaczepów drewnianej okiennicy. Wiatr wdarł się do salonu miotając przy tym firanką zawieszoną w oknie. Na zewnątrz lało jak z cebra, w pewnym momencie strzelił piorun, zobaczyłam na niebie złowrogą błyskawicę, która jakby ostrym skalpelem przecięła kłębiaste chmury. Skuliłam się jak mały wystraszony psiak i z nosem wtulonym pod kołdrę obserwowałam zmagania mojego męża z szalejącym żywiołem. W końcu udało mu się, wrócił na sofę i ziewając, pogłaskał mnie po głowie mówiąc
-Śpijże już dziecko- bo nie zniosę już drugiej nieprzespanej nocy. Po czym wtulił się w poduszkę i po chwili usłyszałam jego miarowy oddech.
Zazdroszczę mu właśnie tego, że potrafi tak szybko usnąć, ja natomiast byłam kompletnie wybita ze snu. Przypomniałam sobie opowieść Marcina o starym dworze w którym dokonano morderstwa. Mąż zabił tam swoją żonę zrzucając ją ze schodów, a potem zakopał zwłoki w ogrodzie. Moja wyobraźnia zaczęła pracować na przyspieszonych obrotach. Jestem w starym dworze, są schody, jest ogród. Boże! A może tu też ktoś kogoś zabił?- pomyślałam. Muszę jak najszybciej dowiedzieć się wszystkiego o pierwszych właścicielach tego domu, inaczej nie zaznam tu nigdy spokoju, a przecież nie tak miało być.