Witam,
ostatnimi czasy niemalże codziennie płaczę. Tracę siły, nie potrafię poradzić sobie z moją aktualną sytuacją. Może któraś z Was przeżyła albo przechodzi przez coś podobnego, może coś doradzi?
Mam 22 lata, prawie 23. W tym roku skończyłam I stopień studiów, teraz już zaocznie zaczęłam magisterkę. Przez ostatnie 3 lata mieszkałam, studiowałam i dorywczo pracowałam 150km od mojego domu rodzinnego. Przez te 3 lata rodzice mi pomagali finansowo, na tyle na ile mogli (za co jestem im wdzięczna), a jak trzeba było to dorabiałam sobie, żeby spokojnie żyć i studiować. Po ponad pół roku mojego na w pół samodzielnego życia w nowym mieście zamieszkałam razem z chłopakiem (znaliśmy się ponad 5 lat - dziś już nie jesteśmy razem, ale o tym związku też muszę napisać). Ojciec tej decyzji nie skomentował, wydaje mi się, że w sumie lubił tego faceta, a że byłam daleko od domu to też zbytnio wtrącać się nie chciał. Mama powiedziała, że w sumie nic przeciwko nie ma (bardzo lubiła tego faceta), ale żebym w rodzinie (babcie, ciotki itp.) o tym nie rozpowiadała. Mieszkałam więc z nim ponad 2 lata, aż do mojej obrony w czerwcu br. W międzyczasie się zaręczyliśmy - mój największy życiowy błąd jak dotychczas. Niestety wspólne mieszkanie pokazało mi, że związałam się z pracoholikiem, czułam się coraz mniej ważna, częściej zauważałam jak wiele nas dzieli - przede wszystkim mieliśmy zupełnie inne spojrzenie na świat. Długo by o tym pisać! W lipcu zerwałam zaręczyny, spakowałam się i wróciłam do rodziców.
Poznałam świetnego faceta. Jesteśmy razem. Znalazłam w nim wszystko, czego szukałam w mężczyźnie - takiego uczucia "pełnego spełnienia" życzę każdej kobiecie! I tu zaczyna się mój aktualny problem...
Mieszkam z rodzicami, we wrześniu zrezygnowałam z dotychczasowej pracy i podjęłam decyzję, że zakładam własną firmę. Mój aktualny TŻ sporo mi w tym pomógł i nadal pomaga, zresztą zamierzamy prowadzić ją razem. Przez ten czas jestem (chcąc nie chcąc) na utrzymaniu rodziców. Od grudnia ruszam z własną działalnością. Moi rodzice polubili mojego TŻ (czasem nawet myślę, że bardziej, niż mojego poprzedniego partnera, choć bałam się, że mogą nie polubić się z TŻ "bo za szybko, bo to, bo tamto").
Sęk tkwi w tym, że przez to, że mieszkam teraz z rodzicami i przez te ostatnie miesiące jestem na ich utrzymaniu żyję w "świecie zakazów i nakazów". Przez ostatnie 3 lata, żyłam tak jak chciałam... robiłam to co uważałam za słuszne, chodziłam tam gdzie mnie nogi poniosły. A teraz? Ciągle słyszę, że cały czas jestem poza domem. Nie wolno mi nocować u mojego TŻa (mieszka jakieś 10km ode mnie), bo "co ludzie powiedzą"... Jego rodzice nie mają nic przeciwko mnie (wręcz przeciwnie), ani przeciwko nocowaniu, ale moja mama "wie lepiej" i jest pewna, że im na 100% się to nie podoba. Nie pomogło nawet to, że mój TŻ powiedział mojej mamie wprost, że nikomu to nie przeszkadza. "Ugraliśmy" dwa poimprezowe nocowania u niego - po drugim, jak wróciłam do domu mama mnie zrypała i powiedziała, że to ostatni raz (poczułam się jak 14latka). Mało tego mama mnie poucza, żebym nie spotykała się z nim codziennie, bo on się mną znudzi. Natomiast mój TŻ ciągle dzwoni lub pisze, kiedy się zobaczymy, bo on tęskni... Czuję się jakbym prowadziła podwójne życie - jedno dla siebie, a drugie dla usatysfakcjonowania mojej mamy. Nie chcę się z nią kłócić, nie chcę, żeby była nastawiona wrogo do mojego związku - chcę normalności!
Co Wy na to? Na pewno coś mi umknęło, więc jak macie jakieś pytania to postaram się odpowiedzieć...