Rozumiem...
Ja nie chcę zrywać kontaktu.
Po prostu nie chcę.
Wierzę, że będzie lepiej.
życie
nie zawsze robimy co chcemy, nie zawsze co moglibyśmy
fajny tekst, ostatnio czytałem "MANIFEST RODZICIELSTWA CAŁYM SERCEM" autorstwa B. Brown, jest w necie
jeśli nie czytałaś, polecam
Chętnie przeczytam. Dziękuję :-).
Doszło do jednej kłótni pod koniec listopada, kiedy właśnie mnie zapytała, dlaczego jestem jaka jestem, co mi się stało. Odpowiedziałam jej, że ona mi się stała. I lawina ruszyła... wszystko z siebie wyrzuciłam. Potem żałowałam, ale chyba dobrze się stało, bo po tym napisała mi długi list, w skrócie, że zdaje sobie sprawę, że była kiepską matką, że zawaliła i przeprasza. I że przeszłości nie zmienimy. W tym ma rację.
O własnie o to chciałam też Cię zapytać, czy przez takie traktowanie jakie miałaś w przeszłości nie masz problemów z asertywnością? np. tak jak tutaj wykrzyczałas matce ale potem żałowałaś. Czy jakby ktoś Cie atakował w pracy, na ulicy umiałabyś mu się asertywnie postawic czy powątpiewałabyś czy masz do tego prawo i słuszność? ( bo takie pranie mózgu robi krzywdziciel gdy wypiera się, że skrzywdził lub krzywdzi nadal). np. krzyczy: " To tylko w Twojej wyobraźni Cie krzywdzą."
ps. to, ze jej powiedziałas "Ty mi sie stałaś" świadczy, że jesteś przy zdrowych zmysłach, że jestes normalna. Co by było gdybys mówiła, ze to Twoja wina, to by świadczyło, że nastapił całkowity rozkład systemu postrzegania u Ciebie i czyniłoby z Ciebie łatwiejszy cel do dalszego krzywdzenia, bo stałabyś sie jak po lobotomii mózgu. Twoja matka przyznała Ci rację, przeprosiła. To nie jest źle. Gdyby zanegowała i wmawiała Ci ze to Twoja wina to by była psychopatką, robiąca głupka z ofiary i co zrobiłabyś wtedy?
Cyngli napisał/a:Doszło do jednej kłótni pod koniec listopada, kiedy właśnie mnie zapytała, dlaczego jestem jaka jestem, co mi się stało. Odpowiedziałam jej, że ona mi się stała. I lawina ruszyła... wszystko z siebie wyrzuciłam. Potem żałowałam, ale chyba dobrze się stało, bo po tym napisała mi długi list, w skrócie, że zdaje sobie sprawę, że była kiepską matką, że zawaliła i przeprasza. I że przeszłości nie zmienimy. W tym ma rację.
O własnie o to chciałam też Cię zapytać, czy przez takie traktowanie jakie miałaś w przeszłości nie masz problemów z asertywnością? np. tak jak tutaj wykrzyczałas matce ale potem żałowałaś. Czy jakby ktoś Cie atakował w pracy, na ulicy umiałabyś mu się asertywnie postawic czy powątpiewałabyś czy masz do tego prawo i słuszność? ( bo takie pranie mózgu robi krzywdziciel gdy wypiera się, że skrzywdził lub krzywdzi nadal). np. krzyczy: " To tylko w Twojej wyobraźni Cie krzywdzą."
ps. to, ze jej powiedziałas "Ty mi sie stałaś" świadczy, że jesteś przy zdrowych zmysłach, że jestes normalna. Co by było gdybys mówiła, ze to Twoja wina, to by świadczyło, że nastapił całkowity rozkład systemu postrzegania u Ciebie i czyniłoby z Ciebie łatwiejszy cel do dalszego krzywdzenia, bo stałabyś sie jak po lobotomii mózgu. Twoja matka przyznała Ci rację, przeprosiła. To nie jest źle. Gdyby zanegowała i wmawiała Ci ze to Twoja wina to by była psychopatką, robiąca głupka z ofiary i co zrobiłabyś wtedy?
Właściwie to nie mam na to jednej odpowiedzi - bo wszystko zależy od sytuacji. Kiedy wiem, że mam rację - stawiam się i walczę o swoje. Są jednak sytuacje, które ignoruję, odpuszczam sobie, bo wiem, że eskalacja konfliktu nie doprowadzi do niczego dobrego.
Tak naprawdę nie żałowałam tego, że powiedziałam matce o tym, co mnie bolało, tylko sposobu, w jaki to zrobiłam.
Gdy czuję się pokrzywdzona, to reaguję.
dot. P.S. Gdyby mama nie przyznała mi racji, to, no cóż. Wiem, co czuję. Myślę, że dalsze kontaktowanie się i jakiekolwiek ciepłe gesty nie miałyby racji bytu. Po co starać się walczyć o miłość psychopaty.
tylko sposobu, w jaki to zrobiłam.
Gdy czuję się pokrzywdzona, to reaguję.
komunikacja się kłania, joke
ja chyba najbardziej "sposobów, w jaki" coś zrobiłem żałuje
potrzeba czasu, by umieć współpracować w zdrowy sposób z poczuciem jak to zostało nazwane "pokrzywdzenia"
Poczucie pokrzywdzenia jest okropne. Ciężko się go pozbyć.
138 2018-07-28 23:12:15 Ostatnio edytowany przez magdab86 (2018-07-28 23:15:41)
Ja też DDA Powiedz jak synek? Pracowałam krótko z chłopcem z Aspergerem w przedszkolu..
Ja też DDA Powiedz jak synek? Pracowałam krótko z chłopcem z Aspergerem w przedszkolu..
Witaj!
Synek w porządku. Jest już duży, skończył 5 lat w maju. Chodzi do przedszkola i radzi sobie nieźle.
Jedyny problem jest taki, że nie chce spać sam i korzystać z toalety. Z całą resztą radzimy sobie świetnie.
Super. Pewnie jest bardzo mądry chłopczyk
Super. Pewnie jest bardzo mądry chłopczyk
Ma bardzo dobrą pamięć, zaczyna już czytać i interesuje się wędkarstwem. Rozpozna każdą możliwą rybę.
Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale postanowiłam zrobić małą aktualizację, bo sporo się zmieniło u mnie.
Zaparłam się w końcu i trafiłam do psychiatry, który zdiagnozował u mnie zaburzenia osobowości, miło nie było o tym słuchać, ale poczułam ulgę, że przynajmniej teraz wiem, co mi jest i jak się zabrać za to wszystko. Brałam leki na ustabilizowanie nastroju m.in. citabax, pramolan oraz na spanie hydroksyzynę, gdyż w krytycznych momentach życia potrafiłam przez kilka tygodni sypiać w nocy maksymalnie po 2-3 godziny, co było totalnie wykańczające. Zapisałam się też do psychologa na NFZ, ale to była porażka. Chodziłam parę miesięcy, ale nie widziałam żadnej poprawy mojego stanu psychicznego, fakt, po lekach było lepiej, ale wiedziałam, że zmiany muszą stać się również w głowie, a tego u psychologa kompletnie nie czułam.
Zapisałam się więc do terapeuty w ośrodku, który znałam, bo jeździłam tam z moim autystycznym synkiem. To był strzał w 10, nauczyłam się wiele przydatnych rzeczy, jak pielęgnować relacje, jak okiełznać swoje emocje, metod relaksacyjnych, itp. Jednak po jakimś czasie (głównie z powodów finansowych) zaprzestałam terapii, po pewnym czasie też psychiatra pozwolił odstawić leki, robiłam to stopniowo.
Było ok, ale do czasu. W listopadzie ub. roku zmarła moja ukochana babcia, co było okropnym szokiem (fakt, chorowała, przeszła poważną operację, ale rokowania były b. dobre), bardzo się załamałam, ponadto byłam jedyną osobą, która mogła zając się jej ''ostatnimi'' sprawami, a z racji, że był to szczyt sezonu w rodzinnej firmie, to zostałam z tym sama, bo mąż był kompletnie zalatany. Ciężki to był czas. Sprawy spadkowe ciągnęły się, potem sprzedaż mieszkania, jeżdżenie tam (ok. 800km ode mnie) kosztowało fortunę i ogrom czasu. Cierpiał na tym syn, który właściwie miał matkę przez 2 tygodnie w miesiącu i tak aż do lutego tego roku. W marcu miłe wydarzenie - ślub mamy, pojechałam, 2 tygodnie po ślubie śmierć byłego męża matki, a mojego ojczyma. Kolejny cios, choć może już nie tak wielki, bo bardzo blisko nie byliśmy.
Wracając do dzisiaj - od parunastu tygodni znowu chodzę na terapię. Znalazłam psychoterapeutę prywatnie, gdyż na NFZ nie sposób się dostać - lista oczekujących na 3 lata do przodu. Jest fajny feeling między mną a terapeutką. U psychiatry byłam, wypisał doraźnie leki na spanie, z których na razie nie korzystam, oraz relanium na wszelki wypadek, gdyby wróciły stany lękowe - póki co nie wróciły, więc jestem zadowolona.
Jak relacje z mamą - bardzo dobre, choć kosztowało mnie to naprawdę wiele pracy, by się zdystansować i przestać jej matkować, co było niesamowicie trudne po tylu latach. Obecnie wiem, że NIC nie muszę, pracuję jeszcze nad pozbyciem się żalu, bo trochę takiego żaliku jeszcze we mnie siedzi.
Staram się być szczęśliwa i patrzeć optymistycznie w przyszłość. Cieszyć się macierzyństwem, a za jakiś czas może zrobić coś dla siebie - myślę nad podniesieniem kwalifikacji, może jakiś kurs, lub studia.
Mam nadzieję, że komuś ten wątek podniesie morale ;-)
Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale postanowiłam zrobić małą aktualizację, bo sporo się zmieniło u mnie.
Zaparłam się w końcu i trafiłam do psychiatry, który zdiagnozował u mnie zaburzenia osobowości, miło nie było o tym słuchać, ale poczułam ulgę, że przynajmniej teraz wiem, co mi jest i jak się zabrać za to wszystko. Brałam leki na ustabilizowanie nastroju m.in. citabax, pramolan oraz na spanie hydroksyzynę, gdyż w krytycznych momentach życia potrafiłam przez kilka tygodni sypiać w nocy maksymalnie po 2-3 godziny, co było totalnie wykańczające. Zapisałam się też do psychologa na NFZ, ale to była porażka. Chodziłam parę miesięcy, ale nie widziałam żadnej poprawy mojego stanu psychicznego, fakt, po lekach było lepiej, ale wiedziałam, że zmiany muszą stać się również w głowie, a tego u psychologa kompletnie nie czułam.
Zapisałam się więc do terapeuty w ośrodku, który znałam, bo jeździłam tam z moim autystycznym synkiem. To był strzał w 10, nauczyłam się wiele przydatnych rzeczy, jak pielęgnować relacje, jak okiełznać swoje emocje, metod relaksacyjnych, itp. Jednak po jakimś czasie (głównie z powodów finansowych) zaprzestałam terapii, po pewnym czasie też psychiatra pozwolił odstawić leki, robiłam to stopniowo.
Było ok, ale do czasu. W listopadzie ub. roku zmarła moja ukochana babcia, co było okropnym szokiem (fakt, chorowała, przeszła poważną operację, ale rokowania były b. dobre), bardzo się załamałam, ponadto byłam jedyną osobą, która mogła zając się jej ''ostatnimi'' sprawami, a z racji, że był to szczyt sezonu w rodzinnej firmie, to zostałam z tym sama, bo mąż był kompletnie zalatany. Ciężki to był czas. Sprawy spadkowe ciągnęły się, potem sprzedaż mieszkania, jeżdżenie tam (ok. 800km ode mnie) kosztowało fortunę i ogrom czasu. Cierpiał na tym syn, który właściwie miał matkę przez 2 tygodnie w miesiącu i tak aż do lutego tego roku. W marcu miłe wydarzenie - ślub mamy, pojechałam, 2 tygodnie po ślubie śmierć byłego męża matki, a mojego ojczyma. Kolejny cios, choć może już nie tak wielki, bo bardzo blisko nie byliśmy.
Wracając do dzisiaj - od parunastu tygodni znowu chodzę na terapię. Znalazłam psychoterapeutę prywatnie, gdyż na NFZ nie sposób się dostać - lista oczekujących na 3 lata do przodu. Jest fajny feeling między mną a terapeutką. U psychiatry byłam, wypisał doraźnie leki na spanie, z których na razie nie korzystam, oraz relanium na wszelki wypadek, gdyby wróciły stany lękowe - póki co nie wróciły, więc jestem zadowolona.
Jak relacje z mamą - bardzo dobre, choć kosztowało mnie to naprawdę wiele pracy, by się zdystansować i przestać jej matkować, co było niesamowicie trudne po tylu latach. Obecnie wiem, że NIC nie muszę, pracuję jeszcze nad pozbyciem się żalu, bo trochę takiego żaliku jeszcze we mnie siedzi.
Staram się być szczęśliwa i patrzeć optymistycznie w przyszłość. Cieszyć się macierzyństwem, a za jakiś czas może zrobić coś dla siebie - myślę nad podniesieniem kwalifikacji, może jakiś kurs, lub studia.Mam nadzieję, że komuś ten wątek podniesie morale ;-)
Witaj
Fajnie, słyszeć że zmiany się zadziewają, że jest motywacja do troski o siebie pomimo pobocznych zdarzeń
Chwilę mnie nie było na forum, bo też zmiany, zmiany, chodź czasami jeszcze włączyć się lubi "Boże, znowu zmiany"
Spadkobiercy rodzinnych dysfunkcji mają, robotę nad sobą do końca życia zapewnioną czasem myślę że w życiu po prostu musi się dziać, żeby było wiadomo że się żyje.
No i każda emocja jest do przeżycia, zaakceptowania, zrozumienia, po to przychodzą a kontakcie z zewnętrznym światem
Dwa lata spędziłem na pracy z Wewnętrznym Dzieckiem, Wewnętrznymi Rodzicami, cała ta moja wcześniejsza historia jeśli pamiętasz, to było nic jedna wielka iluzja i miraż, dysfunkcyjnego środowiska, i dziecięcych przekonań.
Cieszę się niezmiernie, że życie zmotywowało mnie do życia, a widząc jak piszesz, cieszę się z Tobą dobrymi moralami,
Pozdrawiam Ciepło
Cyngli napisał/a:Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale postanowiłam zrobić małą aktualizację, bo sporo się zmieniło u mnie.
Zaparłam się w końcu i trafiłam do psychiatry, który zdiagnozował u mnie zaburzenia osobowości, miło nie było o tym słuchać, ale poczułam ulgę, że przynajmniej teraz wiem, co mi jest i jak się zabrać za to wszystko. Brałam leki na ustabilizowanie nastroju m.in. citabax, pramolan oraz na spanie hydroksyzynę, gdyż w krytycznych momentach życia potrafiłam przez kilka tygodni sypiać w nocy maksymalnie po 2-3 godziny, co było totalnie wykańczające. Zapisałam się też do psychologa na NFZ, ale to była porażka. Chodziłam parę miesięcy, ale nie widziałam żadnej poprawy mojego stanu psychicznego, fakt, po lekach było lepiej, ale wiedziałam, że zmiany muszą stać się również w głowie, a tego u psychologa kompletnie nie czułam.
Zapisałam się więc do terapeuty w ośrodku, który znałam, bo jeździłam tam z moim autystycznym synkiem. To był strzał w 10, nauczyłam się wiele przydatnych rzeczy, jak pielęgnować relacje, jak okiełznać swoje emocje, metod relaksacyjnych, itp. Jednak po jakimś czasie (głównie z powodów finansowych) zaprzestałam terapii, po pewnym czasie też psychiatra pozwolił odstawić leki, robiłam to stopniowo.
Było ok, ale do czasu. W listopadzie ub. roku zmarła moja ukochana babcia, co było okropnym szokiem (fakt, chorowała, przeszła poważną operację, ale rokowania były b. dobre), bardzo się załamałam, ponadto byłam jedyną osobą, która mogła zając się jej ''ostatnimi'' sprawami, a z racji, że był to szczyt sezonu w rodzinnej firmie, to zostałam z tym sama, bo mąż był kompletnie zalatany. Ciężki to był czas. Sprawy spadkowe ciągnęły się, potem sprzedaż mieszkania, jeżdżenie tam (ok. 800km ode mnie) kosztowało fortunę i ogrom czasu. Cierpiał na tym syn, który właściwie miał matkę przez 2 tygodnie w miesiącu i tak aż do lutego tego roku. W marcu miłe wydarzenie - ślub mamy, pojechałam, 2 tygodnie po ślubie śmierć byłego męża matki, a mojego ojczyma. Kolejny cios, choć może już nie tak wielki, bo bardzo blisko nie byliśmy.
Wracając do dzisiaj - od parunastu tygodni znowu chodzę na terapię. Znalazłam psychoterapeutę prywatnie, gdyż na NFZ nie sposób się dostać - lista oczekujących na 3 lata do przodu. Jest fajny feeling między mną a terapeutką. U psychiatry byłam, wypisał doraźnie leki na spanie, z których na razie nie korzystam, oraz relanium na wszelki wypadek, gdyby wróciły stany lękowe - póki co nie wróciły, więc jestem zadowolona.
Jak relacje z mamą - bardzo dobre, choć kosztowało mnie to naprawdę wiele pracy, by się zdystansować i przestać jej matkować, co było niesamowicie trudne po tylu latach. Obecnie wiem, że NIC nie muszę, pracuję jeszcze nad pozbyciem się żalu, bo trochę takiego żaliku jeszcze we mnie siedzi.
Staram się być szczęśliwa i patrzeć optymistycznie w przyszłość. Cieszyć się macierzyństwem, a za jakiś czas może zrobić coś dla siebie - myślę nad podniesieniem kwalifikacji, może jakiś kurs, lub studia.Mam nadzieję, że komuś ten wątek podniesie morale ;-)
Dwa lata spędziłem na pracy z Wewnętrznym Dzieckiem, Wewnętrznymi Rodzicami, cała ta moja wcześniejsza historia jeśli pamiętasz, to było nic jedna wielka iluzja i miraż, dysfunkcyjnego środowiska, i dziecięcych przekonań.
Dziękuję, że napisałeś! Oczywiście, że pamiętam...
Dokładnie chyba na takim etapie teraz jestem...
Codziennie dowiaduję się o sobie nowych rzeczy i dociera do mnie, że mam prawo chcieć/nie chcieć, decydować...
To niesamowite, jak bardzo zablokowana i zaszczuta byłam wcześniej - poniekąd z własnej winy, bo za bardzo się bałam tego ''ruszać'', żeby nie było gorzej...
Fajnie, że u Ciebie zmiany na lepsze, pozytywne prądy lecą w moim kierunku i mam nadzieję, że też w kierunku każdej osoby, która ma trudniejszy okres i tego właśnie potrzebuje.
Pozdrawiam cieplutko.
Codziennie dowiaduję się o sobie nowych rzeczy i dociera do mnie, że mam prawo chcieć/nie chcieć, decydować...
To niesamowite, jak bardzo zablokowana i zaszczuta byłam wcześniej - poniekąd z własnej winy, bo za bardzo się bałam tego ''ruszać'', żeby nie było gorzej...
dorzuć jeszcze, mam prawo czuć
do listy wewnętrznych zgód
Fajnie, że u Ciebie zmiany na lepsze, pozytywne prądy lecą w moim kierunku i mam nadzieję, że też w kierunku każdej osoby, która ma trudniejszy okres i tego właśnie potrzebuje.
okupione bólem oczywiście, bo jak inaczej przejść przez nierozpoznanie i wyobrażenie, tyle że wiele nie moich
Cyngli napisał/a:Codziennie dowiaduję się o sobie nowych rzeczy i dociera do mnie, że mam prawo chcieć/nie chcieć, decydować...
To niesamowite, jak bardzo zablokowana i zaszczuta byłam wcześniej - poniekąd z własnej winy, bo za bardzo się bałam tego ''ruszać'', żeby nie było gorzej...dorzuć jeszcze, mam prawo czuć
do listy wewnętrznych zgódCyngli napisał/a:Fajnie, że u Ciebie zmiany na lepsze, pozytywne prądy lecą w moim kierunku i mam nadzieję, że też w kierunku każdej osoby, która ma trudniejszy okres i tego właśnie potrzebuje.
okupione bólem oczywiście, bo jak inaczej przejść przez nierozpoznanie i wyobrażenie, tyle że wiele nie moich
MAM PRAWO CZUĆ! ;-))))
MAM PRAWO CZUĆ! ;-))))
a jak z ciałem? dużo dają różnej formy ćwiczenia przywracające przepływ energii, uwalniające zatrzymane w ciele traumatyzacje
Cyngli napisał/a:MAM PRAWO CZUĆ! ;-))))
a jak z ciałem? dużo dają różnej formy ćwiczenia przywracające przepływ energii, uwalniające zatrzymane w ciele traumatyzacje
Ogólnie, jako leń, gardzę aktywnością fizyczną. No, może poza seksem i spacerami.
149 2019-10-11 11:43:06 Ostatnio edytowany przez Amethis (2019-10-11 11:44:00)
Amethis napisał/a:Cyngli napisał/a:MAM PRAWO CZUĆ! ;-))))
a jak z ciałem? dużo dają różnej formy ćwiczenia przywracające przepływ energii, uwalniające zatrzymane w ciele traumatyzacje
Ogólnie, jako leń, gardzę aktywnością fizyczną. No, może poza seksem i spacerami.
hmmm, to jak wymówka na lenia można zawsze zwalić
ja też lubię spacery, np z windy do auta
śmieje się oczywiście i żartuję sobie, fajnie jednak od czasu do czasu czegoś nowego spróbować, choćby z przekory i ciekawości na czucie
Cyngli napisał/a:Amethis napisał/a:a jak z ciałem? dużo dają różnej formy ćwiczenia przywracające przepływ energii, uwalniające zatrzymane w ciele traumatyzacje
Ogólnie, jako leń, gardzę aktywnością fizyczną. No, może poza seksem i spacerami.
hmmm, to jak wymówka na lenia można zawsze zwalić
ja też lubię spacery, np z windy do auta
śmieje się oczywiście i żartuję sobie, fajnie jednak od czasu do czasu czegoś nowego spróbować, choćby z przekory i ciekawości na czucie
Jestem przekonana, że masz rację, wszak wysiłek fizyczny wyzwala endorfiny, które są odpowiedzialne za dobre samopoczucie.
Może spróbuję, kto wie...
Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale postanowiłam zrobić małą aktualizację, bo sporo się zmieniło u mnie.
Zaparłam się w końcu i trafiłam do psychiatry, który zdiagnozował u mnie zaburzenia osobowości, miło nie było o tym słuchać, ale poczułam ulgę, że przynajmniej teraz wiem, co mi jest i jak się zabrać za to wszystko. Brałam leki na ustabilizowanie nastroju m.in. citabax, pramolan oraz na spanie hydroksyzynę, gdyż w krytycznych momentach życia potrafiłam przez kilka tygodni sypiać w nocy maksymalnie po 2-3 godziny, co było totalnie wykańczające. Zapisałam się też do psychologa na NFZ, ale to była porażka. Chodziłam parę miesięcy, ale nie widziałam żadnej poprawy mojego stanu psychicznego, fakt, po lekach było lepiej, ale wiedziałam, że zmiany muszą stać się również w głowie, a tego u psychologa kompletnie nie czułam.
Zapisałam się więc do terapeuty w ośrodku, który znałam, bo jeździłam tam z moim autystycznym synkiem. To był strzał w 10, nauczyłam się wiele przydatnych rzeczy, jak pielęgnować relacje, jak okiełznać swoje emocje, metod relaksacyjnych, itp. Jednak po jakimś czasie (głównie z powodów finansowych) zaprzestałam terapii, po pewnym czasie też psychiatra pozwolił odstawić leki, robiłam to stopniowo.
Było ok, ale do czasu. W listopadzie ub. roku zmarła moja ukochana babcia, co było okropnym szokiem (fakt, chorowała, przeszła poważną operację, ale rokowania były b. dobre), bardzo się załamałam, ponadto byłam jedyną osobą, która mogła zając się jej ''ostatnimi'' sprawami, a z racji, że był to szczyt sezonu w rodzinnej firmie, to zostałam z tym sama, bo mąż był kompletnie zalatany. Ciężki to był czas. Sprawy spadkowe ciągnęły się, potem sprzedaż mieszkania, jeżdżenie tam (ok. 800km ode mnie) kosztowało fortunę i ogrom czasu. Cierpiał na tym syn, który właściwie miał matkę przez 2 tygodnie w miesiącu i tak aż do lutego tego roku. W marcu miłe wydarzenie - ślub mamy, pojechałam, 2 tygodnie po ślubie śmierć byłego męża matki, a mojego ojczyma. Kolejny cios, choć może już nie tak wielki, bo bardzo blisko nie byliśmy.
Wracając do dzisiaj - od parunastu tygodni znowu chodzę na terapię. Znalazłam psychoterapeutę prywatnie, gdyż na NFZ nie sposób się dostać - lista oczekujących na 3 lata do przodu. Jest fajny feeling między mną a terapeutką. U psychiatry byłam, wypisał doraźnie leki na spanie, z których na razie nie korzystam, oraz relanium na wszelki wypadek, gdyby wróciły stany lękowe - póki co nie wróciły, więc jestem zadowolona.
Jak relacje z mamą - bardzo dobre, choć kosztowało mnie to naprawdę wiele pracy, by się zdystansować i przestać jej matkować, co było niesamowicie trudne po tylu latach. Obecnie wiem, że NIC nie muszę, pracuję jeszcze nad pozbyciem się żalu, bo trochę takiego żaliku jeszcze we mnie siedzi.
Staram się być szczęśliwa i patrzeć optymistycznie w przyszłość. Cieszyć się macierzyństwem, a za jakiś czas może zrobić coś dla siebie - myślę nad podniesieniem kwalifikacji, może jakiś kurs, lub studia.Mam nadzieję, że komuś ten wątek podniesie morale ;-)
A próbowałaś pregabaliny na stany lękowe i przy okazji spokojniejszy sen? Nienawidzę łykania proszków (a niektórych wręcz się boję), więc podświadomie szukam takich na kilka rzeczy na raz. Pregaba była dla mnie przez pewien czas zbawienna, gdy dochodziły mi jeszcze lekkie bóle lub odrętwienia neuropatyczne. Dla mnie była lekiem 3w1 bez skutków ubocznych, ale może ktoś ma inne doświadczenia, więc pytam na forum (hmm?).
A próbowałaś pregabaliny na stany lękowe i przy okazji spokojniejszy sen? Nienawidzę łykania proszków (a niektórych wręcz się boję), więc podświadomie szukam takich na kilka rzeczy na raz. Pregaba była dla mnie przez pewien czas zbawienna, gdy dochodziły mi jeszcze lekkie bóle lub odrętwienia neuropatyczne. Dla mnie była lekiem 3w1 bez skutków ubocznych, ale może ktoś ma inne doświadczenia, więc pytam na forum (hmm?).
Nie próbowałam tego leku i nie słyszałam o nim.
Ważne jest dla mnie, że obecnie nie potrzebuję żadnej farmakologii do poprawnego funkcjonowania ;-)
153 2019-10-14 19:12:37 Ostatnio edytowany przez Amethis (2019-10-14 19:13:59)
hmm, osobiście nigdy leków nie próbowałem, poza eks manewrom i próbom wciskania jakiegoś szitu w ramach chorej kontroli
terapia, chęć zrozumienia siebie, później odnalezienia siebie, gdzieś tam porzuconego w dzieciństwie
dużo procesowania emocji, wywaliłem życie do góry nogami w ciągu 3 lat
odnalezienie skryptów narzuconych przez system pochodzenia, wsparcie i obecność ciepłych empatycznych i autentycznych ludzi którzy pomogli otworzyć skorupę wyjście z narzuconego BĄDŹ SILNY
ze starych spraw została jeszcze praca, już nie długo, wstąpiłem na ścieżkę certyfikacji w nurcie Analiza Transakcyjna, na którą trafiłem przy okazji pracy z WD
był czas że czułem się dziwnie, taki spokój a na około wszyscy jacyś, później zrozumienie przyszło co na około się dzieje i jaki to ma wpływ, jak rezonuje
da się naprawdę i z tym co przychodzi i tym co w środku cuda robić, zobaczyć obiektywnie wpływ systemu pochodzenia, czemu jedno i drugie w takie gry grało
jakich gier samemu się używa, do jakich form dystresu to prowadzi, jakimi drzwiami, co blokuje, jak na percepcje i regulacje samego siebie, czym są zastępcze uczucia,
mega dwa lata, mega ludzie, a nie wiem komu jestem wdzięczny że jedną wspólnotę w porę opuściłem