Aż mi sie przypomniały początki mojego małżeństwa.
Moja zona to wypisz wymaluj autorka.
To jak bardzo nie umie ona w kulinaria, to aż przeraża
Jak pierwszy raz zaprosiłem żonę z synem do siebie, i ugotowałem obiad, to zona jeszcze w trakcie gotowania podeszła i powiedziała żebym sie nie smucił, ale syn to straszny niejadek, wiec raczej tylko pobawi sie jedzeniem i zostawi.
Zjadł wszystko i poprosił o dokładkę.
Potem siedzimy na kanapie, i zona ni z tego ni z owego odpala " Czyli syn nie jest niejadkiem, tylko ja paskudnie gotuje"
Śmieje sie z tego do dziś, a minęło już prawie 7 lat.
Pamiętam ( a propos świat wielkanocnych) jak robiliśmy pierwszy raz wspólnie sałatkę jarzynowa.
Zona wracając z pracy miała kupić warzywa.
Myślałem, że każdy wie, że marchewki czy ziemniaki muszą być równe i w miarę tej samej grubości i długości, aby gotując je, jedne nie były rozgotowane, a drugie twarde.
Że widać na pierwszy rzut oka, w jakich warunkach były przechowywane, czy nie przemarzły, nie przerosły no i czy faktycznie trzeba zadbać o to aby nie były pędzone nawozami.
Otóż myliłem się.
Od tamtej pory to ja jestem odpowiedzialny zarówno za zaopatrzenie domu, jak i za wykarmienie jego domowników.
Nie zrozumiała trochę dla mnie jest ta sytuacja, skoro partner autorki widzi, że średnio radzi sobie ona z takimi sprawami, to czy nie może po prostu wziąć na siebie tego aspektu wspólnego życia, a na przykład przerzucić na nią inne obowiązki domowe?
Musi byc to tak na sztywno?
Chyba że faktycznie sie nei da, bo specjalna podroż po zakupy partnera, generowała by jakieś dużo większe koszty.
W tedy, fakt, tłumaczenie za każdym razem, jak dziecku co trzeba kupić, może byc irytujące i frustrujące.