Plastelinowe imperium w czasach bez gier — moje początki jako projektantka wnętrz
W czasach, gdy dzieci nie miały tabletów, gier komputerowych ani Pinterestów pełnych inspiracji, trzeba było sobie radzić… kreatywnie. Ja radziłam sobie z plasteliną, pudełkiem po piórniku i zapałkami, które podkradałam z kuchni z miną niewinną jak baranek.Z tych skarbów PRL-u tworzyłam miniaturowe wnętrza: kanapy, obrazy, palmy, zasłony, a nawet meble z funkcją (choć funkcja była głównie „wyglądać ładnie”). Każda zapałka była nogą od stołu, każda kulka plasteliny — tapicerowany fotel w kolorze „brudny róż z domieszką marzeń”.Nie było inspiracji z internetu, więc wszystko pochodziło z głowy — a głowa pracowała na pełnych obrotach. Do dziś pamiętam, jak układałam kompozycje, dobierałam kolory i testowałam proporcje, jakby to był mój własny katalog wnętrzarski.I choć czasy się zmieniły, ta dziecięca pasja do projektowania przestrzeni została ze mną. Nadal wierzę, że najpiękniejsze pomysły rodzą się tam, gdzie nie ma gotowych rozwiązań — tylko wyobraźnia, zapałki i odrobina plasteliny.