Z facetem jestem od jakiegoś już czasu, prawie mieszkamy z sobą.
Niestety tylko "prawie" bo zaczynam mieć wątpliwości.
Jako facet/ kumpel do pogadania o wszystkim jest ok, zawsze pomoże , uczynny, podwiezie mnie gdzie chcę.
Jesteśmy parą już 4 lata. Chciałam się wprowadzić, ale zaczynam się wycofywać. Przeniosłam już część rzeczy.
Oczekiwałam od niego, by może się zdeklarował w jakiś sposób że chce ze mną układać życie. ( pierścionek?)
Zaczynam mieć przeczucie, że jak się wprowadzę to już tak tam zostanę.
Jest to stary kawaler, ze swoimi przyzwyczajeniami. Na temat ślubu- po co to robić.
Pracę ma niewymagającą, większość tygodnia ma wolne, więc siedzi w domu i gra online)
Nieraz się czuję u niego jak jego mamusia. Zakupy, gotowanie, sprzątanie.
Oczywiście nie sprząta on po sobie, co zaczyna mnie irytować.
Na początku jeszcze była jakaś jego inicjatywa. Spacer, kino, rower, grill, itp..
Aktualnie jak ja czegoś nie zaproponuje to jest kaplica. Dlatego czuję się jak jego mamusia.
Zaczynam mieć wątpliwości o co w tym wszystkim chodzi.
Nie wspomnę o tym, że NIGDY nie przeprasza. Ciche dni sa tak długo dopóki ja nie odezwę się pierwsza.
tj. on napisze sms typu": "co tam". i tyle.
Ostatnia "kłótnia" - sprawa wakacji. Chce jechać z koleżanką do Grecji. Usłyszałam , że mogę lecieć, ale to bilet w jedną stronę.
Nie wspomnę o tym, że on sam, bez porozumienia z e mną sobie uzgadnia wakacje z kumplami w Polsce, ale jednak..
Wiele rzeczy robi sam sobie, nie pytając się mnie co ja na to., są TO sprawy tak naprawdę mało istotne, ale czułabym się bardziej ważna dla niego, jeśli dzieliłby się ze mną swoimi sprawami.
Jeszcze jedna sprawa.. jesteśmy z 4 lata. Zauważyłam, że jego mamusia jest dla niego ważniejsza. Wspomniał kiedyś nawet, gdy będzie już starsza itp.. to może się "wprowadzimy" do niej by jej pomagać. Ze będzie czuł taki obowiązek. Jeździ do niej co 2-3 dni. Zaprzecza że jest maminsynkiem, oraz że ja jestem priorytetem ( nie czuję tego). Relacja ich jest niezdrowa, ale to bardziej jest problem tej mamusi niż jego. Ona go traktuje jak małego synka, robi mu kanapki do pracy i wypytuje jak mu się żyje a on jej opowiada
Nie chodzę do niej, bo mnie wnerwia. Dodatkowo gdy swojego facetowi pokazuję że ma niezdrową relację z matką, to się denerwuje i mnie od niej oddala. W sensie, że gdy są Święta, Boże narodzenie, Wielkanoc, urodziny, imieniny, to jakimś dziwnym trafem jest między nami konflikt i on idzie sam. Tak jak teraz. Mieszkam u mamy, a jego mama mieszka na tym samym osiedlu. Jutro mam imieniny, jutro jest też Wielkanoc. Założę się, że nawet nie zadzwoni z życzeniami.
Sama już nie wiem, ale mam wątpliwości, ponieważ chciałabym się zaręczyć, zamieszkać razem, być dla kogoś częścią życia a nie czaso umilaczem. Nie widzę w nim chęci jakiejkolwiek inicjatywy. Były rozmowy, on doskonale wie, co mnie wkurza.
Gdyby mu zależało, gdy mamy ciche dni to by zadzwonił, przyjechał. A ten nic. Czeka aż ja się odezwę. Już samo jego słowo "kocham" nie ma dla mnie żadnych emocji.
SOrki, musiałam się "wygadać".