Jak odpuścić i sobie i rodzicom? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » RELACJE Z PRZYJACIÓŁMI, RELACJE W RODZINIE » Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Strony Poprzednia 1 2 3 4 5 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 196 do 260 z 289 ]

196 Ostatnio edytowany przez Lady Loka (2022-06-12 19:51:44)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Yellow, nie masz co bronić Be. On Ci nie doradza dla Twojego dobra, on nienawidzi kobiet tu wypowiadających się, więc jak od nas dostajesz kopa na rozpęd do zmiany życia, to od niego dostaniesz głaskanie po głowie. A o głaskanie Ci chodzi, no nie?

Co do wartościowania problemów, lata temu w trakcie studiów miałam napady lęku przed trudnymi egzaminami. Babka powiedziała mi, że to nie jest problem. Problemem jest strata członka rodziny, strata nogi czy coś. Nie egzamin. I wiesz co, to był ogromnie nieprofesjonalny tekst z jej strony, ale przez te lata, które minęły od tamtej wizyty zaliczyłam stratę 3 członków rodziny, śmierć dziecka, ataki nerwicy takie, że nie byłam w stanie zostać sama w domu i faktycznie uważam, że wtedy przeżywałam coś, co tak naprawdę miało minimalne znaczenie w moim życiu, bo studia i tak skończyłam, a tamten stres tylko mnie niszczył, a ja nic z tym nie robiłam.

Ja uważam, że dużo Twoich problemów wynika z Twojej własnej głowy. Masz wtłoczone przekonania jaka masz być i zamiast je z tej głowy wyrzucić i zamienić na takie, jakie Tobie pasują, to Ty intensywnie próbujesz się w nie wpasować, a nie jesteś w stanie, bo one nie są zgodne z tym, jak Ty widzisz swoje życie.
Jak zaczniesz żyć po swojemu i odseparujesz się od rodziców, to Ci będzie łatwiej zbudować się na nowo.

Edit. Nie Yellow, przekonania nie wynikają z naszych przeżyć. Przekonania to coś, co Ci wtłacza środowisko/rodzice/wychowanie. Przykładowo "każda kobieta powinna znaleźć męża i mieć dzieci". No raczej przeżycia Ci tego nie pokazały.
I jak najbardziej można swoje przekonania zmieniać i nad nimi pracować. To wymaga pracy z samym sobą. Zastanowienia się, skąd masz taką opinię, skoro w głębi duszy się z nią nie zgadzasz. Przemyślenia czy chcesz iść z taką opinią przez życie, zastanowienia się czy chcesz dzieci. I czy to przekonanie jest Twoje czy nie. Jak nie jest, to pracujesz nad tym, żeby je odrzucić. Zamieniasz na inne, np. "spełniona kobieta może mieć dzieci, jeżeli sama tego chce, ja nie chcę, więc nie jestem przez to gorsza". I wtedy żyjesz w zgodzie ze sobą. To zajmuje czas, ale jak najbardziej da się je zresetować.

Zobacz podobne tematy :

197

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
Lady Loka napisał/a:

Yellow, nie masz co bronić Be. On Ci nie doradza dla Twojego dobra, on nienawidzi kobiet tu wypowiadających się, więc jak od nas dostajesz kopa na rozpęd do zmiany życia, to od niego dostaniesz głaskanie po głowie. A o głaskanie Ci chodzi, no nie?

Co do wartościowania problemów, lata temu w trakcie studiów miałam napady lęku przed trudnymi egzaminami. Babka powiedziała mi, że to nie jest problem. Problemem jest strata członka rodziny, strata nogi czy coś. Nie egzamin. I wiesz co, to był ogromnie nieprofesjonalny tekst z jej strony, ale przez te lata, które minęły od tamtej wizyty zaliczyłam stratę 3 członków rodziny, śmierć dziecka, ataki nerwicy takie, że nie byłam w stanie zostać sama w domu i faktycznie uważam, że wtedy przeżywałam coś, co tak naprawdę miało minimalne znaczenie w moim życiu, bo studia i tak skończyłam, a tamten stres tylko mnie niszczył, a ja nic z tym nie robiłam.

Ja uważam, że dużo Twoich problemów wynika z Twojej własnej głowy. Masz wtłoczone przekonania jaka masz być i zamiast je z tej głowy wyrzucić i zamienić na takie, jakie Tobie pasują, to Ty intensywnie próbujesz się w nie wpasować, a nie jesteś w stanie, bo one nie są zgodne z tym, jak Ty widzisz swoje życie.
Jak zaczniesz żyć po swojemu i odseparujesz się od rodziców, to Ci będzie łatwiej zbudować się na nowo.

Edit. Nie Yellow, przekonania nie wynikają z naszych przeżyć. Przekonania to coś, co Ci wtłacza środowisko/rodzice/wychowanie. Przykładowo "każda kobieta powinna znaleźć męża i mieć dzieci". No raczej przeżycia Ci tego nie pokazały.
I jak najbardziej można swoje przekonania zmieniać i nad nimi pracować. To wymaga pracy z samym sobą. Zastanowienia się, skąd masz taką opinię, skoro w głębi duszy się z nią nie zgadzasz. Przemyślenia czy chcesz iść z taką opinią przez życie, zastanowienia się czy chcesz dzieci. I czy to przekonanie jest Twoje czy nie. Jak nie jest, to pracujesz nad tym, żeby je odrzucić. Zamieniasz na inne, np. "spełniona kobieta może mieć dzieci, jeżeli sama tego chce, ja nie chcę, więc nie jestem przez to gorsza". I wtedy żyjesz w zgodzie ze sobą. To zajmuje czas, ale jak najbardziej da się je zresetować.

Ani kop ani głaskanie nie jest dobre
Najlepsza jest konstruktywna krytyka tak na prawdę. Twoje wypowiedzi są kulturalne i w punkt, bym powiedziała, tak jak piszesz o tych przekonaniach, to masz jak najbardziej rację

"Babka powiedziała mi, że to nie jest problem. Problemem jest strata członka rodziny, strata nogi czy coś. Nie egzamin."- wiesz, niby taka prawda, ale to trochę jak w powiedzeniu "kropla drąży skałę". Jedna kropla na skałę wpływu mieć nie będzie, ale jak będzie kapać latami, to pojawią się wyżłobienia. Tak samo jeden niewinny niezdany egzamin nikomu nic złego nie zrobi, ale jeśli latami czujesz ciągłą presję, codzienny stres, wieczne lęki to po kilku latach jesteś psychiczny wrak człowieka: lękliwy, przestraszony.
Tak samo można powiedzieć, że to tylko egzamin, jak się go nie zda teraz to się zda innym razem. Tylko jak się tego egzaminu nie zda to powtarza się cały rok studiów. Studia się o rok wydłużają, bo nie można iść dalej nie mają wszystkiego zaliczonego. I wydłuża się wtedy cały czas studiowania. Znam chłopaka, który nie zdał 2 razy i z 5,5 roku studiów zrobiło mu się 7,5. I zamiast zacząć pracę w wieku lat 25 to zaczął w wieku lat 27 (wcześniej tylko dorabiał sobie, na tyle, ile mu czas pozwalał, czyli jak większość osób). A potem ktoś - jak niektórzy wyżej- powiedzą, żeby zejść z utrzymania rodziców i się usamodzielnić. A nie da się, póki się tych głupich egzaminów nie pozalicza, bo są kierunki studiów, gdzie nawet jak nie pracujesz to nie wyrabiasz z robotą (bo godzinowo masz więcej niż ludzie na etacie w pracy, sama pamiętam, że pierwsze lata na studiach to wracałam, jadłam obiad i siadałam do nauki i tak do wieczora), więc można co najwyżej dorabiać sobie np. raz w tygodniu w jakiejś pracy dorywczej, ale nie utrzymasz się za to. Dlatego mnie śmieszą niektóre wypowiedzi tu, bo z jednej strony "masz za dobrze, egzaminy to nic takiego" a potem "idź się sama utrzymaj". A to jedno drugiemu przeczy. Dla mnie to jasne jak słońce, dla ludzi w mojej sytuacji też, ale nie wszyscy to jak widać rozumieją. Wiem, że są kierunki, na których można bez problemu pracować, a egzaminy są łatwe i wystarczy przysiąść do nauki kilka dni przed, ale są kierunki, na których 2 miesiące się czegoś uczysz i ledwo na 3 wyrobisz. Dlatego mnie egzaminy stresują, bo chciałabym to skończyć i się w końcu sama utrzymywać, a nie tylko dorabiać
Są też przypadki, że studenci nie wytrzymują presji i popełniają samobójstwa. Nie jest to bardzo częste, ale ja o takich przypadkach słyszałam. A to niby tylko egzamin...a dla niektórych coś ważnego. I też można powiedzieć, że "a rozpieszczony był i za dobrze miał, bo dzieci w Afryce nie mają co jeść", ale ktoś stracił przez ten "niewinny" egzamin dziecko/brata/siostrę/chłopaka. W Anglii nawet nie tak dawno była nagłośniona sytuacja, że studentka nie zdała jakiegoś przedmiotu. Powiedziała rodzinie, że idzie na zakupy. Okazało się, że skoczyła z mostu. Co ciekawsze- prowadzący się pomylili i ona to zdała, tylko źle w rubryczkę wpisali, ale co z tego, jeśli rodzice stracili córkę? W Polsce też są takie przypadki. Słyszałam o studencie medycyny, który wyskoczył przez okno (on chyba akurat przeżył), o studencie z politechniki, którego współlokator znalazł martwego w pokoju, bo też przedawkował leki, kogoś innego wyłowili z rzeki...

"I wiesz co, to był ogromnie nieprofesjonalny tekst z jej strony, ale przez te lata, które minęły od tamtej wizyty zaliczyłam stratę 3 członków rodziny, śmierć dziecka, ataki nerwicy takie, że nie byłam w stanie zostać sama w domu i faktycznie uważam, że wtedy przeżywałam coś, co tak naprawdę miało minimalne znaczenie w moim życiu, bo studia i tak skończyłam, a tamten stres tylko mnie niszczył, a ja nic z tym nie robiłam"- nie no, to prawda. Może tekst był nieprofesjonalny, ale coś w tym jest. Ja rok temu o tej porze umierałam ze zmęczenia, tyle miałam zaliczeń. Dzień w dzień. Wróciłam na weekend do domu rodzinnego (jakoś przed sesją) i miałam ogromny ból, że muszę wracać i będą mnie znowu męczyć. Aż pisze do mnie znajoma, że siostra i ojciec naszej wspólnej koleżanki zginęli dzień wcześniej w wypadku. Nagle wszystkie te problemy wydały się mi takie błahe, zobaczyłam, że studia to nie wszystko
Ja przecież też byłam na wielu pogrzebach w rodzinie, więc wiem, z czym to się je
Ale każdy ma swoje jakieś problemy i dla każdego w danej chwili ważne jest co innego i takie umniejszanie i segregowanie problemów jak dla mnie jest po prostu...nie na miejscu, bo nie wiemy, co druga osoba ma w głowie, co przeżyła, co czuje. Tutaj niektóre osoby hejtując mnie też nie myślą w ogóle, że może ich tekst mnie może urazić czy zasmucić

A z tymi przekonaniami masz jak najbardziej rację. Mój dobry znajomy też to u mnie ostatnio zauważył. Powiedział, że to dysonans poznawczy (czy coś takiego), że właśnie mi wtłoczyli do głowy (rodzina, środowisko), że prawdziwa rodzina to minimum 2+1, że mężczyźni chcą dzieci, że zostawią kobietę, która dziecka nie chce, moja mama w kółko powtarza, że życie bez dziecka nie jest szczęśliwe, a w moim wieku już była mężatką. A ja nie wiem, czy chcę dzieci, czy mam wtłoczone do głowy, że tak trzeba, że to wypada. Mój znajomy mówi, że właśnie biję się z myślami, bo co innego mi wtłoczono, a co innego wychodzi mi z głowy i te myśli spotkały się po drodze i się ze sobą gryzą. I to już od 2 lat. To niby pierdoła, ale mam lat ile mam i w tym wieku to już nie nastolatki i różowe okulary, tylko jak jakiś facet się chce spotykać to raczej chce wiedzieć, czy to coś na stałe czy nie, czy chce dzieci, czy nie. A ja nie wiem. Gdyby mnie ktoś teraz zapytał to bym powiedziała "Teraz na pewno nie, może za kilka lat się zmieni, ale głowy za to nie dam" i to taki facet sobie o mnie pomyśli?

Salomonka napisał/a:

Myślałam, że już mnie w  życiu nic nie zaskoczy, myliłam się. Masz dziewczyno niezły tupet i po prostu jesteś zorientowana tylko na siebie. To jest nie tylko podłe, ale też obrzydliwe.
Tylko ty i twoja d... pa cierpi, bo miałaś za dobrze w życiu i nie nauczyłaś się, że nic nigdy nie dane jest na zawsze.

Mam dla ciebie jedną radę; Wyprowadź się od rodziców i zacznij w końcu żyć na własny rachunek, bo do teraz o życiu wiesz tyle co wilk o gwiazdach i nawet nie chce ci się tego zmienić, tak ci dobrze  z tym użalaniem się nad sobą. Za 10 lat też tu będziesz pisać jakich to masz złych rodziców i dalej będziesz przejadała ich pieniądze. Taki z ciebie typ, pasożyt z aspiracjami udowodnienia, że świat ponosi jakieś korzyści z tego że go zaszczycasz swoją obecnością.

Ja mam tupet? A to niby dlaczego? To BB jest wobec mnie wręcz agresywna. Ja zwracam tylko uwagę, że takie odzywki są nie na miejscu, żeby powiedzieć, że absurdalne i obrzydliwe, a to, że używam dość brutalnych stwierdzeń, to cóż...wymaga tego sytuacja, bo jak mówi się delikatnie, to nie trafia. Zaręczam Ci, że też mnie w życiu mało co zaskakuje, ale po jej wypowiedziach też miałam lekki szok

Może i miałam za dobrze w życiu, ale Ty też. Miałaś wodę? Miałaś jedzenie? Nie spałaś pod mostem? To też miałaś za dobrze. W tyłkach nam się poprzewracało od dobrobytu, bo kiedyś to latali za mamutami, a teraz wystarczy iść do Biedry za rogiem...

Nie mieszkam u rodziców od kilku lat. Przeprowadziłam się na studia kilkaset kilometrów od domu rodzinnego i zjeżdżam tylko jak mam chwilę wolnego
A skąd wiesz, że za 10 lat będę przejadała ich pieniądze? Zostały mi jeszcze tylko 2 lata studiów, potem dostanę dyplom i w końcu będę mogła iść na swoje, a nie będę miała nawet 30stki, więc nie wiem, skąd takie wnioski wyprzedzające o dekadę, gdzie wtedy prawdopodobnie będę miała już awans i całkiem dobrą kasę. Tylko za tą całkiem dobrą kasę w przyszłości muszę teraz trochę pocierpieć i zdaję sobie z tego sprawę

Ja jestem pasożyt, okej, a Ty się za pasożyta nie uważasz?




I powtarzam po raz tysięczny
Ja nie zwalam całej winy na rodziców. Oni chcieli dla mnie jak najlepiej. Kocham ich i dałabym się za nich pokroić. Oni tylko mieli inną osobowość niż ja, inny tok myślenia i sądzili, że robią dobrze, a przez to, że mnie nie słuchali to mam o to do nich żal
I wiecie, wy problemu nie widzicie, ale to, co ja opisuję to są normalne mechanizmy psychologiczne. Przecież ja to biorę nie z powietrza, tylko właśnie od różnych psychologów, do których mnie wysyłacie

198

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Yellow, to zepnij tyłek, skończ te dwa lata i się odseparuj od wpływu rodziców. Skoro i tak więcej Cię u nich nie ma niż jesteś, to jaki ma sens rozkminianie teraz przeszłości? Skup się na pracy nad sobą, zmieniaj te przekonania, które Ci nie pasują i przyszłość będzie lepsza.
Ja obroniłam magisterkę mając 27 lat. Po drodze zmieniałam studia, jedne rzuciłam po 1 roku, potem miałam rok po studiach na pisanie, bo się nie wyrobiłam z terminami i żyję. Robienie studiów dłużej to nie żadna ujma. W pracy nikogo to nie interesuje, w jakim wieku obroniłaś dyplom. Dlatego mówię, że te egzaminy nie były warte tego stresu. Bo ja na studiach stresowałam się bardzo, a teraz w sumie nikogo to nie interesuje. Z perspektywy czasu uważam, że tym stresem zmarnowałam sobie dużo czasu niepotrzebnie. Jakbym wrzuciła na luz, to i wyniki byłyby lepsze, a ja byłabym spokojniejsza.
Więc po prostu wrzuć na luz. Świat się nie zawali, są zawsze drugie terminy, ogarniesz. 3 lata za Tobą, dałaś radę.
Tylko przestań tak bardzo rozkminiać jak to masz w życiu źle, bo wcale nie masz. Miałaś rodziców, którzy zapewnilo Ci świetny start. Może nieumiejętnie, ale zapewnili. Teraz pora na to, żebyś z tego startu wyszła i zaczęła żyć swoim życiem.

I chociaż to brutalnie brzmi, to nie zaczniesz żyć, jeżeli ciągle będziesz analizować przeszłość.

199 Ostatnio edytowany przez jakis_czlowiek (2022-06-13 00:08:33)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
Lady Loka napisał/a:

Ja obroniłam magisterkę mając 27 lat. Po drodze zmieniałam studia, jedne rzuciłam po 1 roku, potem miałam rok po studiach na pisanie, bo się nie wyrobiłam z terminami i żyję. Robienie studiów dłużej to nie żadna ujma.

Zgadza się. Zwłaszcza, że ludzie już zwykle pracują, gdy robią magisterkę. A jednak zarobki są ważniejsze od jakiegoś papierka zwykle.

Sam na 3 roku studiów zaliczyłem dziekankę. A potem na 5 roku zaliczyłem wszystko ale nie oddałem pracy magisterskiej. Jakieś nie chciało mi się, ważniejsza była praca. Magisterkę obroniłem dopiero 2 lata później. Więc w moim wypadku całość zajęła 8 lat.

I jakoś żyję, nikt nigdy nie pytał się mnie o studia. Jeśli jest się dobrym w tym, co się robi, to nikogo nie będzie interesować ile czasu się studiowało. Znaczenie będą mieć skille.

200

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Wydaje mi się, że pierwszym krokiem do poprawy Twojego życia, jest próba złagodzenia tej nieznośnej tendencji do wiecznego rozkminiania wszystkiego dookoła. Owszem, w przypadku wielu decyzji w życiu, tzeba się zastanowić, ale nie może to aż tak bardzo nas obciążać. Ty mieszkasz sama, masz(chyba?) za co żyć, przed Tobą jeszcze dwa lata studiów a potem starania o zdobycie dobrego stanowiska. Powiedz, DLACZEGO w tym wszystkim tak ważne jest dla Ciebie rozmyślanie o tym, co było i jak to wpływa na teraźniejszość?
Powtórzę też za poprzednikami: NIE MA po co aż tak się spinać i ciąle zamartwiać o jakieś terminy? Musisz wszystko załatwiać zawsze perfekcyjnie? Nie pozwalasz sobie choćby na małe potknięcia, które de facto potknięciami nie są, ale rozsądnym środkiem dojścia do celu. Zamiast na zasadzie "wszystko muszę mieć na czas i perfekt!"...

201

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
Lady Loka napisał/a:

Yellow, to zepnij tyłek, skończ te dwa lata i się odseparuj od wpływu rodziców. Skoro i tak więcej Cię u nich nie ma niż jesteś, to jaki ma sens rozkminianie teraz przeszłości? Skup się na pracy nad sobą, zmieniaj te przekonania, które Ci nie pasują i przyszłość będzie lepsza.
Ja obroniłam magisterkę mając 27 lat. Po drodze zmieniałam studia, jedne rzuciłam po 1 roku, potem miałam rok po studiach na pisanie, bo się nie wyrobiłam z terminami i żyję. Robienie studiów dłużej to nie żadna ujma. W pracy nikogo to nie interesuje, w jakim wieku obroniłaś dyplom. Dlatego mówię, że te egzaminy nie były warte tego stresu. Bo ja na studiach stresowałam się bardzo, a teraz w sumie nikogo to nie interesuje. Z perspektywy czasu uważam, że tym stresem zmarnowałam sobie dużo czasu niepotrzebnie. Jakbym wrzuciła na luz, to i wyniki byłyby lepsze, a ja byłabym spokojniejsza.
Więc po prostu wrzuć na luz. Świat się nie zawali, są zawsze drugie terminy, ogarniesz. 3 lata za Tobą, dałaś radę.
Tylko przestań tak bardzo rozkminiać jak to masz w życiu źle, bo wcale nie masz. Miałaś rodziców, którzy zapewnilo Ci świetny start. Może nieumiejętnie, ale zapewnili. Teraz pora na to, żebyś z tego startu wyszła i zaczęła żyć swoim życiem.

I chociaż to brutalnie brzmi, to nie zaczniesz żyć, jeżeli ciągle będziesz analizować przeszłość.

Wiesz, ja też tak sobie mówię "To nie było warte stresu, przeżyłam, w sumie to nie było tak źle", po czym przychodzi kolejny ciężki przedmiot i znowu nieprzespane noce i tak w kółko. Wydaje mi się po prostu, że człowiek stresuje się akurat tym, co przeżywa, co jest dla niego ważne. Gdy w przyszłości człowiek pójdzie do pracy to zaś powie, że to jest stresujące, jak mu się urodzi dziecko to powie, że wychowanie jest stresujące. Zależy od etapu życia tak mi się wydaje. Nie znam zbyt wiele osób, co się niczym w życiu nie martwią. Albo dostają prędzej czy później w tyłek
Ja wiem, że jeszcze tylko 2 lata. Pociesza mnie to. Mam już plany na przyszłość, wyobrażam sobie, jak będę mogła gdzieś wreszcie jechać na wakacje (bo ostatnie 3 lata nigdzie nie byłam), jak zapiszę się na jakieś fajne zajęcia, jak w w końcu będę niezależna. Po prostu nie mogę się tego doczekać. Wiem też, że te moje rozkminy dotyczące przeszłości to wynik tego, że nie żyję teraz tak, jakbym chciała (bo chciałabym się już usamodzielnić, a czuję się tak, jakby prócz miejsca zamieszkania niż od 10 lat się nie zmieniło). Po prostu czuję się tak, jakbym stała w miejscu od wielu lat i wiem, że żaden psycholog tu nie pomoże, tylko zmiana sytuacji, a niestety nie przeskoczę nagle studiów i nie przerzucę się na sam koniec tego. Muszę czekać

Nieeee, przecież ja nie mówię, że miałam źle. Uważam, że miałam super życie! Wyjątek to liceum, gdzie 3 lata walczyłam z głęboką depresją i praktycznie nie pamiętam, co się wtedy działo (bo mózg ma tendencje do usuwania traumatycznych przeżyć), ale miałam wiele wspaniałych okresów w życiu. Życie do końca podstawówki wspominam wręcz z utęsknieniem: dużo się bawiłam, nie czułam się samotna (mimo że nie miałam za bardzo znajomych), bo potrafiłam się bawić sama lub z siostrą, pamiętam, jak razem tworzyłyśmy swój własny świat. Ogólnie wspominam tamten czas z utęsknieniem. Gimnazjum było gorsze, bo w wyniku okresu dojrzewania miałam chęć przynależności do grupy, już zabawy solo lalkami nie wystarczały, próbowałam walczyć sama ze sobą, zmieniać się na siłę. Jednak w szkole miałam fajnych nauczycieli, średnia z paskiem, znajomi nie byli super, ale nie byli źli. Potem liceum i zaczęło się nie najgorzej, ale od 2 klasy LO nie pamiętam, co się działo, ale do dzisiaj czuję ogromny strach przechodząc w mieście rodzinnym koło budynku szkoły, dlatego go na ogół unikam. Wiesz, nauczyciela miałam jednego czy dwóch normalnych, reszta była wręcz straszna i to do tego stopnia, że straciłam szacunek wtedy do tego zawodu. Normalnie panował mobbing w stosunku do uczniów. Trafiłam też do klasy, gdzie ludzie podobierali się w grupki. Było kilka dziewczyn trzymających się razem, one się zapraszały na 18stki, a ja ani razu zaproszona nie byłam. Reszta klasy trzymała się na boku (byliśmy małą klasą) i nie mogłam się przenieść do innej klasy, bo dyrektor nie pozwalał nikomu
Ale jednak teraz, w przypadku silnego stresu często wracam wspomnieniami do lat młodości. Mam w mieszkaniu studenckim kilka pamiątek z tamtego czasu, dysk ze zdjęciami i jak mi źle to to wszystko przeglądam, to mi pomaga psychicznie

Więc ja nie twierdzę, że miałam źle. Twierdzę, że miałam bardzo dobrze, tylko przez pewne niedociągnięcia utknęłam w miejscu, dlatego notorycznie wracam myślami do przeszłości, bo podświadomie się zastanawiam, co mogłam zrobić inaczej, żeby być teraz w innym i lepszym miejscu. Jakoś nie mogę się po prostu pogodzić z moją obecną sytuacją. Nie jestem teraz ze swojego życia zadowolona. Może kiedyś będę, ale teraz nie jestem

jakis_czlowiek napisał/a:
Lady Loka napisał/a:

Ja obroniłam magisterkę mając 27 lat. Po drodze zmieniałam studia, jedne rzuciłam po 1 roku, potem miałam rok po studiach na pisanie, bo się nie wyrobiłam z terminami i żyję. Robienie studiów dłużej to nie żadna ujma.

Zgadza się. Zwłaszcza, że ludzie już zwykle pracują, gdy robią magisterkę. A jednak zarobki są ważniejsze od jakiegoś papierka zwykle.

Sam na 3 roku studiów zaliczyłem dziekankę. A potem na 5 roku zaliczyłem wszystko ale nie oddałem pracy magisterskiej. Jakieś nie chciało mi się, ważniejsza była praca. Magisterkę obroniłem dopiero 2 lata później. Więc w moim wypadku całość zajęła 8 lat.

I jakoś żyję, nikt nigdy nie pytał się mnie o studia. Jeśli jest się dobrym w tym, co się robi, to nikogo nie będzie interesować ile czasu się studiowało. Znaczenie będą mieć skille.

Tak, tylko bez tego "papierka" nie możesz pracować w zawodzie- i to jest ten problem. Owszem, mam starszych znajomych, którzy piszą mgr i pracują, ale pisanie magisterki to już jest najprostsza rzecz na studiach, dlatego to robią.

Ja wiem, że nikogo nie interesuje, ile się studiowało
Tylko ma to po prostu wpływ na moją psychikę. Mam 2 lata opóźnienia i jak sobie myślę, że mój rocznik skończył i może już normalnie pracować to mi się płakać chce, bo im zazdroszczę

bagienni_k napisał/a:

Wydaje mi się, że pierwszym krokiem do poprawy Twojego życia, jest próba złagodzenia tej nieznośnej tendencji do wiecznego rozkminiania wszystkiego dookoła. Owszem, w przypadku wielu decyzji w życiu, tzeba się zastanowić, ale nie może to aż tak bardzo nas obciążać. Ty mieszkasz sama, masz(chyba?) za co żyć, przed Tobą jeszcze dwa lata studiów a potem starania o zdobycie dobrego stanowiska. Powiedz, DLACZEGO w tym wszystkim tak ważne jest dla Ciebie rozmyślanie o tym, co było i jak to wpływa na teraźniejszość?
Powtórzę też za poprzednikami: NIE MA po co aż tak się spinać i ciąle zamartwiać o jakieś terminy? Musisz wszystko załatwiać zawsze perfekcyjnie? Nie pozwalasz sobie choćby na małe potknięcia, które de facto potknięciami nie są, ale rozsądnym środkiem dojścia do celu. Zamiast na zasadzie "wszystko muszę mieć na czas i perfekt!"...

Tak, tylko to taki typ osobowości. Mój typ osobowości ma tak, że wszystko dogłębnie analizuje. Wszystko jest rozłożone na czynniki pierwsze, każdy detal. Nie da się tego pozbyć. To tak, jakby introwertykowi powiedzieć, że ma zostać ekstrawertykiem, łazić na imprezy i przebywać w tłumach ludzi i robić to z wielką chęcią
Nie da się
Psychologowie zakwalifikowali taki typ, nazwali go nawet. To cecha charakteru. Nie da się tego pozbyć. Czasami to jest uciążliwe, a czasami bardzo przydatne

To rozmyślanie o tym, co było- to chyba tak jak mówię- nie jestem do końca zadowolona ze swojego życia. Znaczy niby jestem, ale czuję brak czegoś, nawet nie wiem, czego

I boję się też o przyszłość. Boję się, że będę się czuć bardzo samotna. Np. teraz studiuję i mam znajomych, spotykam się z nimi nierzadko i czuję, że nie jestem samotna. Jednak po studiach po pierwsze ludzie porozjeżdżają się do miejscowości rodzinnych, po drugie ja też się zamierzam wyprowadzić do jednego z większych miast w Polsce, w pogoni za pracą, ale nie będę tam znała nikogo. I studia to takie przedłużenie szkoły, ludzie się jeszcze jakoś trzymają, ale po studiach ludzie się powoli statkują, żenią, rozmnażają i znajomości schodzą daleko daleko w tyle. Ja już teraz widzę tą tendencję wśród moich znajomych: jedna znajoma latami nie mogła znaleźć sobie chłopaka, jak znalazła, to w ciągu pół roku było wesele. Kilka miesięcy nie mogłam się doprosić, żeby się do niej dodzwonić i pogadać, bo mówiła, że wiecznie zajęta, zniknęła jak tylko męża poznała. Inna znajoma aż urwała ze mną kontakt (po 2,5 roku intensywnej znajomości), bo nie spodobałam się jej nowemu chłopakowi
A wiem, że będzie z wiekiem tylko gorzej. Ja chłopaka nie mam. Może by było fajnie z kimś się znowu spotykać, choćby na krótko, ale zawsze coś, jednak no nikogo nie mam. Nie mam też jakiejś bliższej paczki znajomych, z którymi mogłabym np. gdzieś wyjeżdżać. Nie lubię na wakacje wyjeżdżać sama, więc od 3 lat nigdzie nie byłam, bo moi znajomi z uczelni to ludzie, którzy nie lubią się nigdzie ruszać. Oni by chodzili tylko po imprezach i to w klubach, czego ja zaś nie lubię, ale żeby wyjechać gdzieś, pozwiedzać zabytki to mowy nie ma
I żałuję, że nie mam żadnej bliższej koleżanki singielki, która miałaby podobne zainteresowania
Fakt też jest taki, że mi trochę to singielstwo też na mózg pada. Ogólnie jestem introwertyczką, zbyt długie przebywanie wśród ludzi mnie męczy, lubię usiąść w parku sama z książką, ale jednak jak się jest samemu zbyt długo to też człowiek dziczeje i widzę to po sobie, że jak za długo jestem sama to mam takie rozkminy jak w tym wątku. Z ostatnim chłopakiem spotykałam się 1,5 roku temu. Krótko, bo 3 miesiące, gdyż odkryłam, że on ma osobowość narcystyczną, był strasznie zapatrzony w siebie, nie podobało mi się to, no ale na samym początku spotykaliśmy się na oglądanie filmów, przytulasy, spacery itp. i przyznam, że wtedy kompletnie zapomniałam o przeszłości. Ani razu przez te 3 miesiące do tego nie wróciłam. Miałam takie poczucie, że komuś się podobam, że jak wrócę w piątek po południu z zajęć to będę miała z kim obejrzeć film, czułam wtedy tą fizyczną bliskość. I tak samo było w przypadkach wcześniej, gdy mi się ktoś spodobał. Wtedy automatem odcinałam się od przeszłości.
Teraz mam poczucie, że mi życie przez palce przelatuje, że nie korzystam z niego jako młoda osoba i zamiast właśnie być zakochana, planować ślub, to ja tylko w wiecznym stresie

202

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Nad charakterem też można pracować i można go częściowo zmienić. Więc pisanie o tym, że analizowanie to część charakteru to tylko kolejne usprawiedliwienia, żeby nic nie robić.

203 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-06-13 11:53:06)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
YellowStar napisał/a:
KoralinaJones napisał/a:

No czytam, i jakoś nie widzę przełożenia na Twoja postawę.

No zdziwiłabym się, gdybyś widziała. Przecież mi nie siedzisz w głowie, ani nawet mnie nie znasz
Z tych punktów, które wymieniłaś to punkt 1- o empatii (o czym tu już pisałam, to najbardziej charakterystyczna cecha WWO); pkt 2- jestem wyjątkowo wrażliwa na przyrodę, przechadzki po lesie kocham najbardziej na świecie i są moją ulubioną formą wypoczynku; pkt 3- nieustannym analizowaniem wszystkiego, gdzie nawet ludzie tutaj mi zwrócili na to uwagę (chociaż to jest też cecha charakterystyczna typu osobowości INFJ); pkt 4- większa spostrzegawczość: pisałam tu kilka razy o tym, że widzę mechanizmy psychologiczne i zachowania ludzi, które potem się okazuje, że faktycznie istnieją (lub je dopiero co nazwali, gdzie ja o nich wiem od lat), ba, ten post przecież wynika ze spostrzegawczości, bo większość osób pewnie by nie zdawała sobie z tego sprawy, nawet wy nie wiecie, o czym ja tutaj piszę smile ; pkt 5- nieufnością- zawsze podchodzę ludzi na dwa razy, ale wynika to też z tego, że wiele razy sparzyłam się na ludziach, ale jak ktoś jest lojalny wobec mnie i mi pomaga, ja odwdzięczam się tym samym; pkt 6- wchłanianie nastrojów innych osób: to jest ściśle powiązane z pkt 1 i wysoką empatią i też pisałam tu o tym, że potrafię przejmować nastroje i emocje innych ludzi; pkt 7- nieumiejętność podejmowania decyzji- wiąże się to z głębokim analizowaniem wszystkiego, ja, nawet zanim zapisałam się na kurs angielskiego wiele miesięcy myślałam, jak to zrobić i gdzie, żeby było dobrze. Może to być też wynik wychowania, nie zaprzeczam, ale szybkie decyzje nie są dla mnie, wolę przemyśleć wszystko; pkt 8-  nieumiejętnością radzenia sobie z dużą ilością bodźców: to jest związane z byciem introwertykiem. Też o tym pisałam. Ekstrawertycy czerpią energię z zewnątrz, introwertycy z wewnątrz, więc jak zbyt dużo przebywam wśród ludzi czuję bardzo duże zmęczenie i muszę wrócić do siebie, zamknąć się w 4 ścianach i w ten sposób odpoczywam i się regeneruję i wtedy dopiero mogę znowu wyjść do ludzi; pkt 9- nieumiejętnością pracy pod presją czasu: skłamałabym mówiąc, że jest inaczej. Lubię zrobić różne rzeczy na spokojnie, bez tykającego zegarka nad głową, bo jak mi ktoś mówi, że mam określony czas na zrobienie czegoś, to czuję stres i potrafię schrzanić najprostszą czynność; pkt 10- dużą potrzebą spokoju: powiązane z pkt 8, byciem introwertykiem i chęcią odpoczynku w samotności; pkt 11- niechęcią do zmian: to zależy. Jeśli wiem, że nie jest źle to nie lubię zmian, ale  jeśli wiem, że coś jest konieczne to to akceptuję. W każdym razie jestem bardzo sentymentalna. Lubię odwiedzać miejsca, które dobrze wspominam, np. przyjechała do mojego miasta studenckiego koleżanka, zwiedzałyśmy miasto, to potem, w sytuacjach stresujących ponownie odwiedzałam te miejsca wspominając, jak było z nią miło, dodawało mi to otuchy; pkt 12- niechęcią do bycia w centrum uwagi: wypisz wymaluj ja. Gdyby się dało, to bym się wtopiła w ścianę, wolę stać zawsze z boku


Moja Droga, pora zacząć szukać bogatego męża, i przejść spod opieki i utrzymania rodziców na opiekę i utrzymanie męża. I nauczyć się przymykać oko na jego ewentualne romanse z kobietami, które będą mu może czymś imponować. I naprawdę nie piszę tego złośliwie. Męża który zapewni Ci spokój, wycieczki w miłe, relaksujące miejsca wink Z tej prostej przyczyny, że z powyższego wynika, że jesteś nieprzystosowana do realnego życia, które raczej nie głaszcze po głowie.

Wydaje Ci się, że w jakiejkolwiek pracy po jakichkolwiek innych studiach będzie miło, lekko i przyjemnie? Nie, nie będzie. A w życiu coś robić trzeba...

204

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Ale JAK to nie można próbować chociaż kształtować swego charakteru? Każdy to przecież erobi, jeśli tylko chce i/lub uważa, że coś jest z nim nie tak..Tudzueż kiedy ma świadomość, że owe cechy charakteru sa przeszkodą w nawiązywaniu relacji czy radzeniu sobie w życiu. Co więcej każdy chyba mógłby pokazać coś, z czego częściowo przynajmniej zdołał się "wyleczyć". Sam mogę wymienić: nieśmiałość, komunikatywność, odporność na sters itp..To jest, czy powinno być, wręcz normalnym etapem na drodze samorozwoju.
U Ciebie widać choćby to, że na każdym kroku obawiasz się komplikacji czy stresu a tymczasem NIE MA takiego zawodu czy sposobu na życie, które by się wiązało z brakiem owych niedogodnień. Jeśli ktoś sądzi inaczej, to są zwykłe mrzonki.

205 Ostatnio edytowany przez YellowStar (2022-06-13 12:47:41)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
Lady Loka napisał/a:

Nad charakterem też można pracować i można go częściowo zmienić. Więc pisanie o tym, że analizowanie to część charakteru to tylko kolejne usprawiedliwienia, żeby nic nie robić.

No oczywiście, że można, ale czy to będziemy wtedy my?
Było takie powiedzenie, z którego ludzie się śmiali "Nie byłabym sobą gdybym była inna" i to brzmi głupio, ale czy nie ma w tym ziarenka prawdy?
Oczywiście, że można zmieniać się na siłę, ale po co? Nie lepiej ulepszać to, co mamy?
Szczególnie, że ta nadmierna analiza to jest coś, czego wiele osób nie ma. Mam znajomego, starszego sporo ode mnie, z tym samym typem osobowości i on na to mówi "To taka nasza supermoc", bo potrafimy coś, czego inni nie mają, bo o ile to nadmierne analizowanie wszystkiego jest udręką, ale czasami ratuje tyłek
I owszem, można spróbować to zmienić, ale wtedy nie będziemy sobą tylko będziemy udawali kogoś, kim nie jesteśmy.
Myślisz, że nie próbowałam tego zmienić? Większą część okresu dojrzewania spędziłam na próbie zmiany mojego charakteru, mojej osobowości, bo tego nie lubiłam. Do niedawna na studiach też tak robiłam. Jednak ten mój znajomy pracuje ze mną nad tym od kilku miesięcy i tłumaczy mi, że to moja osobowość i nie mogę się jej pozbywać, bo jeśli to zrobię, to to będzie tylko zakładanie sztucznych masek, a nie ja i życie w cieniu cudzych przekonań. I tu mu niestety przyznać rację, bo od kiedy nie staram się udawać kogoś innego tylko mówię wprost, jaka jestem, to jest mi lżej na sercu. Przyjmowanie masek jest ciężkie, na prawdę. Męczyło mnie to latami
Bo o ile coś jest wadą to lepiej to ulepszać. Miałam wady, których się pozbyłam, bo to były rzeczy, które mogły negatywnie wpływać na innych, więc je wyeliminowałam, ale jeśli jest coś, co jest i czasem pomaga to po co to zmieniać?

KoralinaJones napisał/a:

Moja Droga, pora zacząć szukać bogatego męża, i przejść spod opieki i utrzymania rodziców na opiekę i utrzymanie męża. I nauczyć się przymykać oko na jego ewentualne romanse z kobietami, które będą mu może czymś imponować. I naprawdę nie piszę tego złośliwie. Męża który zapewni Ci spokój, wycieczki w miłe, relaksujące miejsca wink Z tej prostej przyczyny, że z powyższego wynika, że jesteś nieprzystosowana do realnego życia, które raczej nie głaszcze po głowie.

Wydaje Ci się, że w jakiejkolwiek pracy po jakichkolwiek innych studiach będzie miło, lekko i przyjemnie? Nie, nie będzie. A w życiu coś robić trzeba...

Moja Droga
Nie mierz wszystkich swoją miarą
O matko, ja nie jestem typem karierowiczki i nigdy takim typem być nie chciałam (chociaż planuję w przyszłości pracę w ośrodkach badawczych, więc to się chyba trochę gryzie), ale nie przeżyłabym życia na utrzymaniu na cudzym garnuszku... myślę w przyszłości o intercyzie, bo sądzę, że to sprawiedliwy podział. Jeśli Ty żyjesz na garnuszku męża i tolerujesz zdrady to okej, szanuję Twój wybór. I też nie piszę tego złośliwie, bo wiem, że jest masa takich kobiet. Tyle że ja ich (czy tam was) nie rozumiem, bo ja bym sobie na takie coś raczej nie pozwoliła.
A czy to źle, że jestem ciekawa świata i marzę o podróżach w przyszłości? Mam już nawet kilka wymarzonych punktów na świecie. Od razu, gdy zacznę lepiej zarabiać będę na to odkładać pieniądze i nie widzę nic złego w tym, że napisałam, że wolałabym jechać z chłopakiem czy paczką znajomych niż sama (tu nawet nie chodzi czy lubię czy nie, tylko trochę bym się bała jechać np. na inny kontynent solo), poza ty, razem zawsze raźniej. Współczuję Ci, jeśli nigdy nigdzie z nikim nie byłaś. Ja byłam i bardzo dobrze to wspominam i polecam każdemu, bo takie wyprawy potrafią zbliżyć ludzi

A kto powiedział, że po jakichkolwiek studiach czy pracy będzie przyjemnie? Owszem, są ludzie, którzy lubią swoją pracę, ale to jakieś 3% ludzi (chyba w Polsce), reszta zapiernicza, żeby mieć za co jeść, nie wiem, czego tu nie rozumieć...

Oczywiście, że ja mało wiem o życiu i jestem nieprzystosowana. Jak każdy 20latek. Widziałaś 20latka, który wie dużo o życiu i jest super do niego przystosowany? Oczywiście, że nie, bo nie przeżył tyle, co starsza osoba. 20latek będzie więcej wiedział niż nastolatek, 30 latek więcej niż 20latek, 40latek będzie miał większe doświadczenie życiowe niż 30latek i tak dalej
I każdy o każdym może powiedzieć, że mało wie o życiu i jest do niego nieprzystosowany, bo za mało przeżył i był głaskany po głowie. Moi rodzice jako osoby 50+ też tak mówią o ludziach np. 30+, gdzie ludzie 30+ mogą to samo powiedzieć o mnie. Tak było, jest i będzie, bo im osoba starsza, tym bardziej doświadczona, lepiej przystosowana do życia, bo swoje już przeszła. Moja babcia może o Tobie powiedzieć, że mało wiesz o życiu i nie wiesz, co to ciężka praca, bo nie przeżyłaś tego, co ona i tak dalej
W kółko i w kółko i w kółko
Logiczne, że ja, jako osoba 20+ dopiero się uczę życia. Ogarniam obowiązki domowe, jakąś pracę dorywczą, edukuję się, żeby mieć w przyszłości lepiej płatną pracę, mam swoje myśli, plany i marzenia na przyszłość i nie jestem wyjątkowa, bo większość ludzi w moim wieku tak robi. Ameryki nie odkryłaś
Najważniejsze to to, żeby być samodzielnym i w miarę ogarniętym życiowo, a nie, że ja napisałam, że chciałabym jechać np. w góry z chłopakiem i spędzić miło czas i od razu hejt, że mam za dobrze snując takie marzenia, bo przecież każdy student powinien siedzieć i płakać w kącie, a nie broń Boże wyjeżdżać gdzieś!
No co za dziecinne podejście...
To by było raczej dziwne, gdyby osoba w moim wieku kończyła spłacać 30letni kredyt na dom i zawoziła swoje dziecko na egzamin maturalny, nie sądzisz?
Wszystko w swoim czasie, jak to mówią- nie od razu Kraków zbudowano

bagienni_k napisał/a:

Ale JAK to nie można próbować chociaż kształtować swego charakteru? Każdy to przecież erobi, jeśli tylko chce i/lub uważa, że coś jest z nim nie tak..Tudzueż kiedy ma świadomość, że owe cechy charakteru sa przeszkodą w nawiązywaniu relacji czy radzeniu sobie w życiu. Co więcej każdy chyba mógłby pokazać coś, z czego częściowo przynajmniej zdołał się "wyleczyć". Sam mogę wymienić: nieśmiałość, komunikatywność, odporność na sters itp..To jest, czy powinno być, wręcz normalnym etapem na drodze samorozwoju.
U Ciebie widać choćby to, że na każdym kroku obawiasz się komplikacji czy stresu a tymczasem NIE MA takiego zawodu czy sposobu na życie, które by się wiązało z brakiem owych niedogodnień. Jeśli ktoś sądzi inaczej, to są zwykłe mrzonki.

Dokładnie. Trzeba się rozwijać i ulepszać.
Gratuluję Ci <3
Ja też kiedyś byłam przerażająco nieśmiała. Do tego stopnia, że bałam się odezwać do obcej osoby (szczególnie gdy byłam młodsza)
Tak samo kiedyś byłam bardzo uległa- co mi ktoś powiedział, to ja się zgadzałam. Teraz to przezwyciężyłam, potrafię powiedzieć stanowcze NIE i nie ma, że boli
Nie daję sobie też wejść na głowę, bo kiedyś mnie ktoś obrażał a ja bałam się odezwać, teraz to pokonałam big_smile
I tak samo ten stres- te studia już teraz mnie tak zahartowały, że jak widzę, czym się stresują dorośli ludzie, to dla mnie stresujące to już nie jest, bo przez tyle lat życia w przewlekłym stresie nauczyłam się z nim chociaż trochę koegzystować i jak ktoś takiego czegoś nie przeszedł, to w dorosłym życiu stresuje się byle czym, a ja czuję, że mogę wszystko big_smile
Ale to były cechy, których w sobie nie lubiłam, więc je zmieniłam
Mam jeszcze jedną cechę, nad którą pracuję- a mianowicie nieśmiałość w stosunku do chłopaków, którzy mi się podobają, bo jak dotąd miałam tak, że jak ktoś mi wpadł w oko to mnie spinało i nie potrafiłam z takim chłopakiem gadać. Już jest trochę lepiej, ale to jeszcze nie to, co chciałabym osiągnąć. Musiałabym jednak mieć jakiś chłopaków, a ja się obracam w damskim gronie

206

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Ale to nie chodzi o to, żeby udawać czy zakładać maskę, tylko o to, żeby realnie przepracować coś i zmienić.
Jeżeli coś Ci przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu to to zmieniasz.
Nie da się iść przez życie bez zmian. Inaczej zatrzymywalibyśmy się na etapie 5latka. Człowiek zmienia się cały czas pod wpływem tego, co doświadcza.

Poza tym znowu znalazłaś usprawiedliwienie. To nie narzekaj, że analizujesz wszystko, skoro Ci to pasuje.
Idź przez życie i bądź cały czas taka jak teraz, Twój wolny wybór. Nie pracuj nad sobą, żebyś przypadkiem nie była inna.

207

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
Lady Loka napisał/a:

Ale to nie chodzi o to, żeby udawać czy zakładać maskę, tylko o to, żeby realnie przepracować coś i zmienić.
Jeżeli coś Ci przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu to to zmieniasz.
Nie da się iść przez życie bez zmian. Inaczej zatrzymywalibyśmy się na etapie 5latka. Człowiek zmienia się cały czas pod wpływem tego, co doświadcza.

Poza tym znowu znalazłaś usprawiedliwienie. To nie narzekaj, że analizujesz wszystko, skoro Ci to pasuje.
Idź przez życie i bądź cały czas taka jak teraz, Twój wolny wybór. Nie pracuj nad sobą, żebyś przypadkiem nie była inna.

Tylko akurat nie wiem, czy nadmierną analizę wszystkiego można uznać za coś złego. Wiele osób tej cechy nie ma, nie potrafi tego robić, nie myślą o skutkach różnych rzeczy. A ja potrafię. Mój znajomy np. uważa to u siebie za atut i mówi, że ja też się powinnam z tego cieszyć, bo dzięki temu mam większą świadomość niż np. 95% ludzi w moim wieku, co daje mi nad nimi pewną przewagę
Więc nie wiem, czy to można uznać za coś złego?
Ja nie narzekam na to, że analizuję wszystko. Owszem, czasem to przeszkadza, ale czasem jest pomocne. Jak wszystko. Bycie empatycznym też ma dobre i złe strony, np. jak trafiam na wartościowych ludzi, to oni bardzo tą moją empatię doceniają i czasami wręcz podziwiają (i mówili mi to wprost), ale przez to, takie osoby jak ja są dobrym łupem dla socjopatów. Mój ex był narcyzem. Widział, że mam dobre serce, to próbował to nadużyć. Uratowało mnie wiesz co? Nadmierna analiza. Przeanalizowałam wszystkie jego gesty, zachowania, ruchy, słowa i dlatego dość szybko to wyłapałam. Gdyby nie to, to pewnie do teraz dochodziłabym do siebie, bo ofiary socjopatów potrafią być zniszczone psychicznie. Dlatego mówię, że ta cecha mi nie przeszkadza, bo w takich sytuacjach jest pomocna.
Moja znajoma tego nie potrafi i jak patrzę na jej naiwność to się dziwię, jak tak w ogóle można, bo faceci ją wykorzystują jeden za drugim, albo seksualnie, albo finansowo a ta nie chce tego widzieć i zamiast właśnie przeanalizować te sytuacje to ona z 5letniego związku, gdzie facet ją naciągnął na tysiące zł, weszła w kolejny, gdzie facet jej wciskał kit, żeby się z nią przespać (naobiecywał i na tym się skończyło) i szybko znalazła kolejnego, który też miał chrapkę na jej pieniądze (właściwie to pieniądze jej rodziców, bo ona nie przepracowała chyba ani dnia) i pojawił się błyskawicznie, gdy tylko jej rodzice mieszkanie kupili
Dlatego ja chyba jednak wolę nadmiernie analizować i unikać takich typów
I żeby to było coś rzadkiego, a ja ja patrzę na moje koleżanki, to tam większość chłopaków ma coś na sumieniu: jeden patrzy na kasę swojej laski, drugi zrobił z dziewczyny służącą (nie, nie utrzymuje jej, bo ich oboje utrzymują ich rodzice, mimo to ona ogarnia dom i gotowanie), inny zdradzał swoją poprzednią dziewczynę i takie niuanse
Dlatego ten mój znajomy pisze o nadmiernej analizie jako o "supermocy", bo to taka tarcza obronna przed wieloma nieszczęściami czasami. Owszem, czasami to męczy (np. gdy wpadnie w oko chłopak i analizuję jego wszystkie gesty, słowa, wiadomości), ale w takich ważnych decyzjach życiowych na prawdę pomaga

208

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

To może musisz się nauczyć, w jakich momentach analizować, a w jakich odpuszczać?

Skoro to co jest teraz w jakiś sposób Ci nie pasuje, to czemu tego nie zkienisz na to, co Ci będzie pasowało?

209

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Oczywiście, że mowa tutaj o szczerej i planowanej zmianie a nie żadnym udawaniu.

Natomiast tendencja do dogłębnej analizy wszytkiego, co tylko nas postyka w życiu NIE JEST cechą absolutnie pozytywną. Po prostu pewne rzeczy są, czy też powinny być, na tyle jasne i klarowne, żę nie ma sensu się nad nimi rozwodzić, gdyż istnieją pewne konkretne rozwiązania danej sytuacji. Człowiek zdaje sobie sprawę, że w wielu przypadkach musi z czegoś zrezygnować, aby coś innego osiągnąć, idzie na kompromis itp
Bardzo, ale to bardzo prosty przykład, który możę jedynie w zarysie zobrazować to,o co w tym wszystkim chodzi: idziesz do knajpy i masz ochotę na jakieś danie, niejedno zresztą. Chciałabyś oba, ale przecież chodzi o to przede wszystkim, żeby zjeść a nie upajać się smakiem obu, bo wiesz, że obu nie zjesz. Zatem za jednym razem wybierzesz pizzę a za drugim schabowego smile Nie będę się zastanawiał i porównywał jedno do drugiego, co jest lepsze a co gorsze, bo każde z nich jest INNE. Nie dam rady zjeść obu na raz, więc muszę coś wybrać. Raz będzie to pierwsza opcja, raz druga.

210 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-06-13 14:01:52)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
YellowStar napisał/a:
KoralinaJones napisał/a:

Moja Droga, pora zacząć szukać bogatego męża, i przejść spod opieki i utrzymania rodziców na opiekę i utrzymanie męża. I nauczyć się przymykać oko na jego ewentualne romanse z kobietami, które będą mu może czymś imponować. I naprawdę nie piszę tego złośliwie. Męża który zapewni Ci spokój, wycieczki w miłe, relaksujące miejsca wink Z tej prostej przyczyny, że z powyższego wynika, że jesteś nieprzystosowana do realnego życia, które raczej nie głaszcze po głowie.

Wydaje Ci się, że w jakiejkolwiek pracy po jakichkolwiek innych studiach będzie miło, lekko i przyjemnie? Nie, nie będzie. A w życiu coś robić trzeba...

Moja Droga
Nie mierz wszystkich swoją miarą
O matko, ja nie jestem typem karierowiczki i nigdy takim typem być nie chciałam (chociaż planuję w przyszłości pracę w ośrodkach badawczych, więc to się chyba trochę gryzie), ale nie przeżyłabym życia na utrzymaniu na cudzym garnuszku... myślę w przyszłości o intercyzie, bo sądzę, że to sprawiedliwy podział. Jeśli Ty żyjesz na garnuszku męża i tolerujesz zdrady to okej, szanuję Twój wybór. I też nie piszę tego złośliwie, bo wiem, że jest masa takich kobiet. Tyle że ja ich (czy tam was) nie rozumiem, bo ja bym sobie na takie coś raczej nie pozwoliła.
A czy to źle, że jestem ciekawa świata i marzę o podróżach w przyszłości? Mam już nawet kilka wymarzonych punktów na świecie. Od razu, gdy zacznę lepiej zarabiać będę na to odkładać pieniądze i nie widzę nic złego w tym, że napisałam, że wolałabym jechać z chłopakiem czy paczką znajomych niż sama (tu nawet nie chodzi czy lubię czy nie, tylko trochę bym się bała jechać np. na inny kontynent solo), poza ty, razem zawsze raźniej. Współczuję Ci, jeśli nigdy nigdzie z nikim nie byłaś. Ja byłam i bardzo dobrze to wspominam i polecam każdemu, bo takie wyprawy potrafią zbliżyć ludzi

A kto powiedział, że po jakichkolwiek studiach czy pracy będzie przyjemnie? Owszem, są ludzie, którzy lubią swoją pracę, ale to jakieś 3% ludzi (chyba w Polsce), reszta zapiernicza, żeby mieć za co jeść, nie wiem, czego tu nie rozumieć...

Oczywiście, że ja mało wiem o życiu i jestem nieprzystosowana. Jak każdy 20latek. Widziałaś 20latka, który wie dużo o życiu i jest super do niego przystosowany? Oczywiście, że nie, bo nie przeżył tyle, co starsza osoba. 20latek będzie więcej wiedział niż nastolatek, 30 latek więcej niż 20latek, 40latek będzie miał większe doświadczenie życiowe niż 30latek i tak dalej
I każdy o każdym może powiedzieć, że mało wie o życiu i jest do niego nieprzystosowany, bo za mało przeżył i był głaskany po głowie. Moi rodzice jako osoby 50+ też tak mówią o ludziach np. 30+, gdzie ludzie 30+ mogą to samo powiedzieć o mnie. Tak było, jest i będzie, bo im osoba starsza, tym bardziej doświadczona, lepiej przystosowana do życia, bo swoje już przeszła. Moja babcia może o Tobie powiedzieć, że mało wiesz o życiu i nie wiesz, co to ciężka praca, bo nie przeżyłaś tego, co ona i tak dalej
W kółko i w kółko i w kółko
Logiczne, że ja, jako osoba 20+ dopiero się uczę życia. Ogarniam obowiązki domowe, jakąś pracę dorywczą, edukuję się, żeby mieć w przyszłości lepiej płatną pracę, mam swoje myśli, plany i marzenia na przyszłość i nie jestem wyjątkowa, bo większość ludzi w moim wieku tak robi. Ameryki nie odkryłaś
Najważniejsze to to, żeby być samodzielnym i w miarę ogarniętym życiowo, a nie, że ja napisałam, że chciałabym jechać np. w góry z chłopakiem i spędzić miło czas i od razu hejt, że mam za dobrze snując takie marzenia, bo przecież każdy student powinien siedzieć i płakać w kącie, a nie broń Boże wyjeżdżać gdzieś!
No co za dziecinne podejście...
To by było raczej dziwne, gdyby osoba w moim wieku kończyła spłacać 30letni kredyt na dom i zawoziła swoje dziecko na egzamin maturalny, nie sądzisz?
Wszystko w swoim czasie, jak to mówią- nie od razu Kraków zbudowano

Serio? big_smile Jak na razie to piszesz elaboraty o sobie, o swojej osobowości, oraz o tym jak Ci na tych studiach źle, jak nie widzisz siebie w zawodzie lekarza (bo to przecież taki nieszanowany zawód) i dumasz nad tym jak wybaczyć dziejową krzywdę jaką zrobili Ci rodzice, zmuszając do tych studiów.

Jakbyś się z przekonaniem edukowała aby mieć w przyszłości lepiej płatną pracę dzięki tym studiom, to Twoje wszelkie dotychczasowe rozważania byłby bezprzedmiotowe.

Odpowiadając na Twoje tytułowe pytanie. Ja bym nie odpuściła rodzicom, że zrobili ze mnie taką przewrażliwioną mimozę z przerostem ambicji a brakiem predyspozycji psychicznych do udźwignięcia chociażby ciężaru studiów.
To teraz już wiem skąd to Twoje rozgoryczenie na rodziców.

Nie jesteś przyzwyczajona do tego, że to co wartościowe przychodzi w ciężkiej pracy, w stresie i nieraz w upokorzeniu (witamy na wymagających studiach, i w wymagającej pracy). Tak jest. A jeśli nie dajesz rady, to należy odpuścić i schować ambicję do kieszeni.

I jeżeli jeszcze tego nie czujesz w wieku 20+ to może jednak posłuchaj rodziców, bo najwyraźniej istnieje jeszcze potrzeba pokierowania Tobą.

211

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

No i masz, postawa roszczeniowa pełną gębą big_smile Jakim mnie panie Boziu stworzyłeś, takiego maja mnie brać.

Nie ma nic pozytywnego w nadmiernym analizowaniu wszystkiego po piędziesiąt razy jeżeli prowadzi to do kompletnego bezwładu i paraliżu bezdecyzyjności. Jest to cecha neurotyczna, która szalenie utrudnia życie. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie stanowiska pracy na którym byłoby to jakąkolwiek zaletą. Już widze jak tłumaczysz szefowi, że czegoś nie zrobiłaś, bo za duzo nad tym myślłaś z tej swojej analitycznej wrazliwości. Albo, że nie potrafisz do pracy przychodzić na czas, bo już taką indywidualistycznie delikatną osobą jesteś. Sorry, ale w dorosłym życiu guzik kogokolwiek będzie obchodzić Twoja wyjątkowa natura i po prostu Cie wywala z roboty.

Jeżeli Ty uważasz, że jesteś doskonala jaka jesteś i inni maja sie do Ciebie dostosować, to ja przylącze się do Koraliny, która poradzila Ci zacząć szukać bogatego męża, bo z takim nastawieniem, to Ty żadnej kariery nie zrobisz.

212 Ostatnio edytowany przez YellowStar (2022-06-14 10:42:15)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
Lady Loka napisał/a:

To może musisz się nauczyć, w jakich momentach analizować, a w jakich odpuszczać?

Skoro to co jest teraz w jakiś sposób Ci nie pasuje, to czemu tego nie zkienisz na to, co Ci będzie pasowało?

Zgadzam się
Tylko jak to zrobić?

bagienni_k napisał/a:

Oczywiście, że mowa tutaj o szczerej i planowanej zmianie a nie żadnym udawaniu.

Natomiast tendencja do dogłębnej analizy wszytkiego, co tylko nas postyka w życiu NIE JEST cechą absolutnie pozytywną. Po prostu pewne rzeczy są, czy też powinny być, na tyle jasne i klarowne, żę nie ma sensu się nad nimi rozwodzić, gdyż istnieją pewne konkretne rozwiązania danej sytuacji. Człowiek zdaje sobie sprawę, że w wielu przypadkach musi z czegoś zrezygnować, aby coś innego osiągnąć, idzie na kompromis itp
Bardzo, ale to bardzo prosty przykład, który możę jedynie w zarysie zobrazować to,o co w tym wszystkim chodzi: idziesz do knajpy i masz ochotę na jakieś danie, niejedno zresztą. Chciałabyś oba, ale przecież chodzi o to przede wszystkim, żeby zjeść a nie upajać się smakiem obu, bo wiesz, że obu nie zjesz. Zatem za jednym razem wybierzesz pizzę a za drugim schabowego smile Nie będę się zastanawiał i porównywał jedno do drugiego, co jest lepsze a co gorsze, bo każde z nich jest INNE. Nie dam rady zjeść obu na raz, więc muszę coś wybrać. Raz będzie to pierwsza opcja, raz druga.

Ja staram się nie patrzeć na to jak na coś pozytywnego czy negatywnego. To coś w rodzaju instynktu. Np. jak robiłam ostatnio pewien projekt na studiach to sobie wyobrażałam, jak to będzie wyglądało, wymieniłam w głowie wszystkie dobre i złe strony, wyobraziłam sobie, jak to będzie wyglądało. Dlatego to jest przydatna rzecz. Jednak najbardziej przeszkadza w sferze związkowej, bo jak mi się spodoba jakiś chłopak to potem analizuję każdy jego ruch, wiadomość, żeby sprawdzić, czy on czuje to samo. I to mnie denerwuje. Jednak to nie jest sytuacja, gdzie to mogłoby przeszkodzić. To wtedy jest tylko uciążliwe. Ja to traktuję jak taki właśnie instynkt
Co do porównania do tej knajpki- nie, to nie tak działa. Ciężko to wytłumaczyć, ale to coś innego. To nie chodzi o to, że ktoś analizuje wszystko. Chodzi raczej o najważniejsze sprawy w życiu. Idę do knajpki to biorę to, na co mam ochotę w danej chwili i się mogę zastanowić, na co ją mam, ale nie będę siedzieć nie wiadomo ile. Mało tego, wśród moich znajomych to zazwyczaj ja jestem najszybciej zdecydowana, co biorę big_smile
Tak samo przydaje się na co dzień w życiu. Jako osoba miła, spokojna i empatyczna jestem narażona na bycie ofiarą np. socjopaty, ale dzięki tej nadmiernej analizie potrafię szybko taką osobę rozpoznać, gdzie ludzie żenią się z socjopatami i tkwią z nimi w związkach latami, gdzie ta osoba wyniszcza ich psychicznie, ale ot nie tylko socjopatów się to tyczy. Moje koleżanki też mają chłopaków, którzy z nich gosposie robią, naciągają na kasę, seks. One wielce zakochane a ja w szoku, jak one mogą być tak ślepe, bo ja bym się w życiu tak nie dała
Dlatego ja staram się nie patrzeć na to, jak coś złego czy dobrego. To po prostu jest. Muszę to tylko ograniczyć w pewnych sprawach, bo niestety posiadanie zbyt dużej wiedzy na jakiś temat też nie jest dobre, bo gdybym teraz tyle nie analizowała w sprawie mojej przeszłości, to bym nie była świadoma i może szczęśliwsza. Chociaż z drugiej strony mam koleżankę, co miała bardzo podobnie do mnie- wykształceni rodzice, kariera, ona przymuszana i wywierana na niej presja. Widać, że dziewczyna ma braki w miłości, której nie okazywali jej rodzice. Tylko że ona poszła w inną ścieżkę- od liceum sypia z facetami. Potrafi się jednorazowo z kimś przespać, ultra szybko zakochuje się w przypadkowych facetach, potrafi z 3 letniego związku w tydzień znaleźć nowego faceta. Ona te braki miłości rodziców zapełnia facetami, którzy robią ją w wała, że aż przykro. Ja przez nadmierną analizę wiem, że to droga donikąd. Także to też przydaje się czasami smile


KoralinaJones napisał/a:

Serio? big_smile Jak na razie to piszesz elaboraty o sobie, o swojej osobowości, oraz o tym jak Ci na tych studiach źle, jak nie widzisz siebie w zawodzie lekarza (bo to przecież taki nieszanowany zawód) i dumasz nad tym jak wybaczyć dziejową krzywdę jaką zrobili Ci rodzice, zmuszając do tych studiów.

Jakbyś się z przekonaniem edukowała aby mieć w przyszłości lepiej płatną pracę dzięki tym studiom, to Twoje wszelkie dotychczasowe rozważania byłby bezprzedmiotowe.

Odpowiadając na Twoje tytułowe pytanie. Ja bym nie odpuściła rodzicom, że zrobili ze mnie taką przewrażliwioną mimozę z przerostem ambicji a brakiem predyspozycji psychicznych do udźwignięcia chociażby ciężaru studiów.
To teraz już wiem skąd to Twoje rozgoryczenie na rodziców.

Nie jesteś przyzwyczajona do tego, że to co wartościowe przychodzi w ciężkiej pracy, w stresie i nieraz w upokorzeniu (witamy na wymagających studiach, i w wymagającej pracy). Tak jest. A jeśli nie dajesz rady, to należy odpuścić i schować ambicję do kieszeni.

I jeżeli jeszcze tego nie czujesz w wieku 20+ to może jednak posłuchaj rodziców, bo najwyraźniej istnieje jeszcze potrzeba pokierowania Tobą.

Piszę elaboraty o sobie, bo to mój wątek, jakbyś nie zauważyła. Jak ktoś inny zakłada wątek to ktoś inny pisze elaboraty (są tu watki, co mają po kilka lat a są poruszane dalej). Czego znowu nie rozumiesz?
Piszesz jakieś slogany o ciężkiej pracy, ale czy Ty właściwie wiesz, co to ciężka praca? Bo patrząc po Twoim sposobie wypowiedzi to nie masz o tym pojęcia. Być może miałaś za łatwo i zdziwienie, że ktoś może być przemęczony pracą i stresem. Jak ktoś na prawdę ciężko pracuje to nie muszę mu tłumaczyć, że można być przepracowanym, bo taka osoba o tym wie i nie trzeba krok po kroku tłumaczyć, jak co po niektórym tutaj, gdyż osoby na prawdę ciężko pracujące doskonale wiedzą, o czym mówię i nie trzeba im tego tłumaczyć
Ja piszę jedno, Ty odpowiadasz na co innego, polecam nauczyć czytać ze zrozumieniem

Beyondblackie napisał/a:

No i masz, postawa roszczeniowa pełną gębą big_smile Jakim mnie panie Boziu stworzyłeś, takiego maja mnie brać.

Nie ma nic pozytywnego w nadmiernym analizowaniu wszystkiego po piędziesiąt razy jeżeli prowadzi to do kompletnego bezwładu i paraliżu bezdecyzyjności. Jest to cecha neurotyczna, która szalenie utrudnia życie. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie stanowiska pracy na którym byłoby to jakąkolwiek zaletą. Już widze jak tłumaczysz szefowi, że czegoś nie zrobiłaś, bo za duzo nad tym myślłaś z tej swojej analitycznej wrazliwości. Albo, że nie potrafisz do pracy przychodzić na czas, bo już taką indywidualistycznie delikatną osobą jesteś. Sorry, ale w dorosłym życiu guzik kogokolwiek będzie obchodzić Twoja wyjątkowa natura i po prostu Cie wywala z roboty.

Jeżeli Ty uważasz, że jesteś doskonala jaka jesteś i inni maja sie do Ciebie dostosować, to ja przylącze się do Koraliny, która poradzila Ci zacząć szukać bogatego męża, bo z takim nastawieniem, to Ty żadnej kariery nie zrobisz.

No i widać, jak mało wiesz o życiu
Kompletnie nie wiesz, na czym polega analizowanie, co widać po tej wypowiedzi
A co ma nadmierne analizowanie do spóźniania się czy nie wykonywania roboty? Według psychologów to właśnie cecha pożądana u pracownika, bo dzięki temu pracownik ma większą wyobraźnię, szerszy umysł, patrzy pod różnymi kontami i lepiej wykona daną pracę niż ktoś, kto patrzy na coś płasko, tylko z jednej strony i zrobi coś na odwal się, bez większego myślenia o tym. Szczególnie, że są zawody, które wręcz wymagają analizy, a nie robienia wszystkiego na odwal się, jak robot jakiś
Argument ze spóźnieniem to chyba najgłupszy argument w tym wątku, bo co ma piernik do wiatraka?
To nie tak, że osoba z bardziej analizującym umysłem nie może się zdecydować na smak dżemu na kanapce. Nie wiem, jak ludzie mogą mieć tak ograniczone myślenie...to analizowanie dotyczy większych spraw, czyli np. jakiegoś projektu w pracy (taka osoba wtedy patrzy, jak zrobić projekt, żeby było dobrze, obmyśla wszystkie dobre i złe strony), zachowania ludzi (słowa, gesty, zachowanie)
Np. ja po Twoich wypowiedziach i ich tonie oraz przeanalizowaniu tego można stwierdzić, że masz cechy osobowości, która jest zapatrzona w czubek własnego nosa, niewrażliwa na krzywdę innych i nie czyta tego, co się do niej pisze tylko uroi sobie coś i dowali się do tego, byle tylko zranić drugą osobę. Nie rozumiem, jak można specjalnie kogoś urażać, ale to typowe dla toksycznych ludzi

213 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2022-06-14 10:48:29)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Może jest tak, że jeśli ktoś stosuje taką analizę w niektórych sytuacjach, ograniczonych powiedzmy do spraw zawodowych, możę się to okazać zbawienne smile Natomiast w sferze związkowej czy w ogóle relacji międzyludzkich wprost przeciwnie..

214

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
bagienni_k napisał/a:

Może jest tak, że jeśli ktoś stosuje taką analizę w niektórych sytuacjach, ograniczonych powiedzmy do spraw zawodowych, możę się to okazać zbawienne smile Natomaist w sferze związkowej czy w ogóle relacji międzyludzkich wprost przeciwnie..

To prawda
Czasami lepiej być nieświadomym. Widzę, że takim ludziom się często żyje po prostu lepiej
W sferze związkowej to też potrafi pomóc- jak w opisanym wyżej przykładzie- że nie dajesz się zrobić w wała, bo widzisz z szerszej perspektywy
Najgorzej chyba jest właśnie w analizowaniu całego życia, bo zamiast iść naprzód to taka osoba wiecznie wszystko analizuje i cały czas tonie w przeszłości
Nie znoszę tego. Pracuję nad tym od jakiś 5 lat i jak na razie się nie udało (jako jedna z nielicznych rzeczy, bo zazwyczaj, gdy nad czymś dużo pracuję, to widzę zmiany)
Ciężko jest zmienić cechę charakteru. Poza tym, czy jest cecha charakteru, która nie ma dobrych i złych stron? Jak ktoś jest miły to ma to plusy, ale też minusy (bo np. ludzie taką osobę wykorzystują). Jak ktoś jest zarozumiały to tak samo (bo czasem tą zarozumiałością można coś sobie wywalczyć). Dlatego to zależy od sytuacji

215 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-06-14 10:50:17)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
YellowStar napisał/a:

KoralinaJones napisał/a:

Serio? big_smile Jak na razie to piszesz elaboraty o sobie, o swojej osobowości, oraz o tym jak Ci na tych studiach źle, jak nie widzisz siebie w zawodzie lekarza (bo to przecież taki nieszanowany zawód) i dumasz nad tym jak wybaczyć dziejową krzywdę jaką zrobili Ci rodzice, zmuszając do tych studiów.

Jakbyś się z przekonaniem edukowała aby mieć w przyszłości lepiej płatną pracę dzięki tym studiom, to Twoje wszelkie dotychczasowe rozważania byłby bezprzedmiotowe.

Odpowiadając na Twoje tytułowe pytanie. Ja bym nie odpuściła rodzicom, że zrobili ze mnie taką przewrażliwioną mimozę z przerostem ambicji a brakiem predyspozycji psychicznych do udźwignięcia chociażby ciężaru studiów.
To teraz już wiem skąd to Twoje rozgoryczenie na rodziców.

Nie jesteś przyzwyczajona do tego, że to co wartościowe przychodzi w ciężkiej pracy, w stresie i nieraz w upokorzeniu (witamy na wymagających studiach, i w wymagającej pracy). Tak jest. A jeśli nie dajesz rady, to należy odpuścić i schować ambicję do kieszeni.

I jeżeli jeszcze tego nie czujesz w wieku 20+ to może jednak posłuchaj rodziców, bo najwyraźniej istnieje jeszcze potrzeba pokierowania Tobą.

Piszę elaboraty o sobie, bo to mój wątek, jakbyś nie zauważyła. Jak ktoś inny zakłada wątek to ktoś inny pisze elaboraty (są tu watki, co mają po kilka lat a są poruszane dalej). Czego znowu nie rozumiesz?
Piszesz jakieś slogany o ciężkiej pracy, ale czy Ty właściwie wiesz, co to ciężka praca? Bo patrząc po Twoim sposobie wypowiedzi to nie masz o tym pojęcia. Być może miałaś za łatwo i zdziwienie, że ktoś może być przemęczony pracą i stresem. Jak ktoś na prawdę ciężko pracuje to nie muszę mu tłumaczyć, że można być przepracowanym, bo taka osoba o tym wie i nie trzeba krok po kroku tłumaczyć, jak co po niektórym tutaj, gdyż osoby na prawdę ciężko pracujące doskonale wiedzą, o czym mówię i nie trzeba im tego tłumaczyć
Ja piszę jedno, Ty odpowiadasz na co innego, polecam nauczyć czytać ze zrozumieniem

Widzę, że trafiłam w czuły punkt. 

W przeciwieństwie do Ciebie ja nie byłam ani mocno zdziwiona ani nie miałam pretensji do rodziców, że na wymagających studiach trzeba się dużo uczyć i przysparza to dużo stresu i nieprzespanych nocy, zwłaszcza przed kolokwiami i egzaminami.  To jest to co nazywa się tym, że ktoś wie, że bez ciężkiej pracy nie ma efektów.

216 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2022-06-14 10:55:52)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Właśnie. Czuję, że gdybym ja tak wszystko zawsze dokąldnie analizował, to stwoierdziłbym też, że zmarnowałem życie i nie przeżyłem go tak, jak się "powinno".Tym bardziej, jeśli bym ciągle wypominał swoją przeszłość, żałująć, żę coś złego mnie spotkało i/lub, że ktoś mi wyrządził krzywdę. Tylko CO to zmieni? Nie mamy zdolności do cofania się w czasie, więc takie utyskiwanie pogłębia tylko kryzys i "przywiązuje" Cię do stołka i nie pozwala ruszyć dalej.

217

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Ona sama nie wie czego chce i szuka dziury w całym. Jest na wymagających trudnych studiach, musi się dużo uczyć, i ma pretensje do rodziców że nie wie czego chce i musi w stresie ogarniać jeden z bardziej wymagających kierunków. Wymyśla jakieś WWO.

218

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Yellow, aż się uśmiałam. Dwudziestokilkulatka, którą nawet studia przerastają i jedzie na kasie rodziców, pisze mi, że życia nie znam big_smile

Dziecko, ja Cię nie obrażam. Ja Ci po prostu piszę brutalną prawdę. W doroslym świecie nikogo nie obchodzi jak wielkie masz mniemanie na swój temat i jak bardzo chcesz by ludzie szanowali Twoja wrażliwość. Nikt się do Ciebie nie bedzie dostosowywać. To, co Ty widzisz w sobie jako analityczna kreatywność, z boku wygląda jak szukanie dziury w calym i babranie się w szczegółach- kompletnie bezproduktywne zajęcia. Niby taka analityczna jesteś, a masz zero wglądu w siebie.

Terapia, pójście na swoje i zaczęcie podejmowania wlasnych decyzji to jedyna droga dla Ciebie. A jak nie, to zacznij szukać hojnego pana prezesa, bo cieńko będzie.

219

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Jedno mnie Autroko zastanawia: to, żę poszłaś na takie czy inne studia zależało, jak widać od Twoich rodziców. Oczywiście, że ów kierunek jest ciężki, nawet bardzo, tylko czy naprawdę ludzie, przynajmniej ci, którzy chcą to studiować, nie zdają sobie kompletnie z tego sprawy? Jeśli coś robisz z własnej woli i wiesz, że to chcesz, to raczej powinnaś wiedzieć, z czym to się wiąże. Mimo tych trudnośći czy zwątpień, wiesz, że chcesz dobrnąć do końca. Nie ma przecież studió, kursów czy wszelkich zajęć, które by nie wymagały jaiegoś wysiłku czy nie wiązały się ze stresem. To tylko obecna pop-kultura i wyobrażenia o takim "dolce-vita" sprawiły, że niektórzy wierzą, że życie i samorozwój są bezstresowe.

220 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-06-14 11:02:17)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
Beyondblackie napisał/a:

Yellow, aż się uśmiałam. Dwudziestokilkulatka, którą nawet studia przerastają i jedzie na kasie rodziców, pisze mi, że życia nie znam big_smile

Dziecko, ja Cię nie obrażam. Ja Ci po prostu piszę brutalną prawdę. W doroslym świecie nikogo nie obchodzi jak wielkie masz mniemanie na swój temat i jak bardzo chcesz by ludzie szanowali Twoja wrażliwość. Nikt się do Ciebie nie bedzie dostosowywać. To, co Ty widzisz w sobie jako analityczna kreatywność, z boku wygląda jak szukanie dziury w calym i babranie się w szczegółach- kompletnie bezproduktywne zajęcia. Niby taka analityczna jesteś, a masz zero wglądu w siebie.

Terapia, pójście na swoje i zaczęcie podejmowania wlasnych decyzji to jedyna droga dla Ciebie. A jak nie, to zacznij szukać hojnego pana prezesa, bo cieńko będzie.

O tak, to ego jest wielkie, a z dorosłym światem jeszcze się nie zderzyło a już są na nim rysy z powodu kilku trudnych kolosów na kierunku medycyna.

221 Ostatnio edytowany przez paslawek (2022-06-14 11:49:11)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
KoralinaJones napisał/a:

Moja Droga, pora zacząć szukać bogatego męża, i przejść spod opieki i utrzymania rodziców na opiekę i utrzymanie męża. I nauczyć się przymykać oko na jego ewentualne romanse z kobietami, które będą mu może czymś imponować. I naprawdę nie piszę tego złośliwie. Męża który zapewni Ci spokój, wycieczki w miłe, relaksujące miejsca wink ..

Tak się zastanawiam i "myślę",czy nie znamy kogoś takiego, ewentualnego, odpowiedniego kandydata smile profil " psychologiczny" wydaje się być pasujący .

222

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
YellowStar napisał/a:
bagienni_k napisał/a:

Może jest tak, że jeśli ktoś stosuje taką analizę w niektórych sytuacjach, ograniczonych powiedzmy do spraw zawodowych, możę się to okazać zbawienne smile Natomaist w sferze związkowej czy w ogóle relacji międzyludzkich wprost przeciwnie..

To prawda
Czasami lepiej być nieświadomym. Widzę, że takim ludziom się często żyje po prostu lepiej
W sferze związkowej to też potrafi pomóc- jak w opisanym wyżej przykładzie- że nie dajesz się zrobić w wała, bo widzisz z szerszej perspektywy
Najgorzej chyba jest właśnie w analizowaniu całego życia, bo zamiast iść naprzód to taka osoba wiecznie wszystko analizuje i cały czas tonie w przeszłości
Nie znoszę tego. Pracuję nad tym od jakiś 5 lat i jak na razie się nie udało (jako jedna z nielicznych rzeczy, bo zazwyczaj, gdy nad czymś dużo pracuję, to widzę zmiany)
Ciężko jest zmienić cechę charakteru. Poza tym, czy jest cecha charakteru, która nie ma dobrych i złych stron? Jak ktoś jest miły to ma to plusy, ale też minusy (bo np. ludzie taką osobę wykorzystują). Jak ktoś jest zarozumiały to tak samo (bo czasem tą zarozumiałością można coś sobie wywalczyć). Dlatego to zależy od sytuacji

Moim zdaniem nie potrzebujesz rad i analizy, bo sama wiesz skąd biorą się twoje problemy, masz pomysł na siebie. Skończyć studia i wyjechać za granicę. Tylko potrzebujesz kogoś kto pomoże ci z emocjami, zrozumie, pomoże je wyregulować i pomoże ci nauczyć jak je koić. Terapeuta powinien cię wysłuchać, tak jak nie wysłuchali ciebie twoi rodzice. Żal do rodziców masz słuszny i to jest moim zdaniem do przepracowania na terapii, przejście takiej żałoby za dzieciństwem, które nie wróci, żeby potem iść dalej. Terapeuta też pewnie będzie ci dawała do zrozumienia, że ok rodzice byli niedoskonali, ale co dalej? Tylko zrobi to bardziej dyplomatycznie niż niektóre osoby tutaj.

Na twoim miejscu nie szukałabym zrozumienia u przypadkowych osób na forum.

223

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Polis, z całym szacunkiem, ale jakby Autorka miała w siebie autentyczny wgląd, to nie wiercilaby sie w kółko od roku, mając pretensje do calego świata. Rodzice, faktycznie, wychowali ja fatalnie. Tylko co z tego? Ona jest dorosła i sama za siebie dziś bierze odpowiedzialność, albo przynajmniej powinna. To ciagłe stawianie sie w roli ofiary, której każdy ma żalować i licytowanie się od kogo ma gorzej, nie poprawi ani jej nastroju ani prospektów na jakąkolwiek karierę.

Na terapię, jak najbardziej warto by bylo pójść, tylko, że nawet w tym temacie ona wymyśla wymówki dlaczego nic z tego nie będzie. Także, ten teges.

224 Ostatnio edytowany przez polis (2022-06-14 14:24:58)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

No moim zdaniem wierci się w kółku, ponieważ nie radzi sobie z emocjami i dopóki sobie nie radzi, to dalej będzie wiercić się w kółku. Ma bardzo dużo żalu, którym trzeba się zająć. Podejrzewam, że jak w końcu spuści z siebie żal przy osobie, która nie będzie jej oceniać i postara się ją zrozumieć, to się jej polepszy. Zwłaszcza, że mam wrażenie, że jej może o to chodzić, że chce być zrozumiana i wysłuchana. Nie każdemu do szczęścia są potrzebne życiowe rady. Mnie na przykład to niepotrzebne w trudnych chwilach. Jak poczuję się zrozumiana i się wypłaczę, to potem jestem w stanie sama sobie poradzić.

W przypadku autorki może to trochę potrwać, bo jednak dzieciństwo to ładnych kilkanaście lat, kiedy takiego wsparcia emocjonalnego nie miała, radzenia sobie z emocjami nikt jej nie nauczył, więc mnie nie dziwi, że nie robi postępów z dnia na dzień. Jest jak dziecko w megle w tym temacie.

225

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Ależ ja doskonale rozumiem autorkę i jest mi jej ogromnie żal. Rodzice postawili ją w roli życiowej ofiary, własnego popychadła i marionetki (tak to przedstawia), w roli, w której z jednej strony, mimo wszystko jest jej całkiem dobrze (bo jednak jakaś stabilizacja, komfort i wygoda - jedynym problemem jest to czy chce studiować medycynę czy nie) a z drugiej strony, w roli, z której nie ma umiejętności wyjścia (bo brak jej stanowczości, sprecyzowanego poglądu na życie a jedynym realnym zmartwieniem jest analizowanie własnej osobowości i jej wpływu na życie, na jego realia, przyziemne w swojej istocie, a jednak autorkę mocno zaskakująca np. że na studiach jest ciężko).

226

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

A może problemem nie jest to, kto w takiej rodzinie myśli "lepiej" czy "gorzej", ale JAK myśli? Trudno oczekiwać szczęścia i zadowolenia od osoby z zacięciem artystycznym (Autorka sama o tym wspomniała), która jest wychowywana przez typowych, twardo stąpających po ziemi, ścisłowców. Mało tego, ci ścisłowcy są jedynymi ludźmi, którzy są w najbliższym kręgu takiej osoby. A tematy, o których mówią, sposób, w jaki funkcjonują i decyzje, jakie podejmują, są zupełnie inne od sposobu, w jaki żyją ludzie bardziej "kreatywni".

Autorko, czy kiedykolwiek przyszło Ci do głowy, żeby otoczyć się, chociaż częściowo, ludźmi, którzy byliby podobni do Ciebie? Jeżeli piszesz, że wolisz artystyczne aktywności, to czy dołączyłaś do jakiejś grupy ludzi, którzy na co dzień projektują, tańczą albo gadają o filmach? Myślę, że na tym etapie życia, głównym problemem jest po prostu brak dystansu do własnej sytuacji i wewnętrza frustracja, że ludzie, z którymi żyję pod jednym dachem, nie rozumieją tego, co czuję. Ale oni nie będą tego rozumieć, bo ich mózgi pracują po prostu inaczej (i to nie jest ich wina) smile Dla każdego na tym świecie jest miejsce - i dla tych ścisłych, i dla tych artystycznych. Trzeba to zaakceptować, i tyle.

Jako "artystyczna" córka "ścisłych" rodziców potwierdzam, że to trudna relacja, ale do ogarnięcia. Moi rodzice też się bali, że jak się zapętlę w artystyczną stratosferę, będę łazić jak obdartus i żebrać pod kościołem, żeby zarobić na farby, ale udowodniłam, że tak być nie musi wink Były przeboje, bo totalnie nie rozumieli mojego podejścia do życia i chcieli dać mi wszystko, czego sami w życiu nie mieli, żebym nie musiała się mierzyć z tym, co oni. Na świat ludzi kreatywnych patrzyli stereotypowo, bo go po prostu nie znali i nie rozumieli. A tak się składa, że można spełniać się artystycznie w bardziej "przyziemny" sposób i zarabiać ze swojej pracy normalne pieniądze, siedząc na etacie. To jest tak ogromny obszar, że każdy znajdzie dla siebie jakąś niszę.

Może po prostu nie widzisz tych wszystkich możliwości, bo nie wyszłaś na świat ze swojego zamkniętego kręgu? Otocz się ludźmi, podobnymi do siebie, nawet na godzinę w tygodniu - zapisz się na jakieś abstrakcyjne zajęcia, pobądź z nimi, posłuchaj o czym rozmawiają i na chwilę odetchnij od farmacji, sportu i obowiązków smile Ja przez długi czas czułam się "nieadekwatna", dopóki nie weszłam w środowisko osób, podobnych do mnie. I to było przełomowe odkrycie, bo okazało się, że takich "mnie" jest na świecie dużo więcej wink

227

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Pop_corn, problem nie leży w temperamencie Autorki, tylko w jej roszczeniowości wobec świata i nieumiejętności podejmowania jakichkolwiek decyzji. Zamiast akcji, ona patologicznie rozkminia wszystko na czynniki pierwsze by tylko nie musieć o niczym sama decydować, a potem ma pretensje do wszystkich dookola, że jest na pozycji w jakiej jest.

228

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Hej Yellowstar.

Przeczytałam cały Twój wątek i przyznam, że zrobił na mnie wrażenie i wydajesz się mi pokrewną duszą jeśli chodzi o historię i temperament.

Miałam podobną rodzinę, w tym sensie, że była majętna i było duużo wymagań. Zajęcia pozalekcyjne prawie codziennie, przymuszanie to zajęć, które mi nie leżały. Ja jednak miałam - częściowo - inny charakter niż Ty i się pod tym kątem zbuntowałam. Postawiałam granice i w gimnazjum już nie miałam żadnych zajęć poza angielskim. W liceum to chyba już żadnych. Co do mojej rodziny, to mój ojciec był bardzo oschłym, oceniającym, niedostępnym psychicznie człowiekiem, miał ogromne sukcesy i nawet wyrobił sobie nazwisko w kraju. Cała rodzina orbitowała wokół niego jak wokół boga-słońce, a on miał nas gdzieś, a jak się odzywał to tylko po to, żeby skrytykować lub wyśmiać. Mama była ciepła, ale toksyczna, bluszczowata, zagarniająca, wikłała mnie w swoją relację z ojcem. Stworzyła mi ciepły mikroklimat, w którym miałam wszystko materialne. Dostęp do pieniędzy nieograniczony praktycznie, własną kartę podpiętą pod jej konto, itd. Zawsze mi powtarzała, że tak będzie zawsze, że pieniądze rodziny są moimi pieniędzmi, więc nie przejmowałam się rzeczami typu kariera. Skończyłam studia humanistyczne, bardziej hobbistycznie. Mama nie pozwalała mi pracować - tzn teraz wiem, że mogłam mieć gdzieś jej zdanie, ale wtedy zdanie mamy było świętością. Do meritum. W skrócie - moja mama odwaliła jak byłam 5 roku studiów taką akcję, że ojciec odciął ją zupełnie od pieniędzy. I tym samym mi uschło źródło. Ojciec nigdy nie nie zainteresował czy ja coś mam, czy mi potrzeba. Miałam do nich oboje ogromny żal, nie dlatego, że odcieli mnie od pieniędzy, tylko dlatego, że pozwolili mi (mama - wychowując mnie tak, tata - olewając wszystko co ze mną związane) żebym nie zdobyła żadnych kompetencji, które pozwolą mi iść w świat. Żyłam w ciepłym mikroklimcie myśląc, że tak będzie zawsze, a tutaj zonk. Żal do rodziców, inny do ojca, inny do matki nosiłam w sobie dłuuuuuugo. Mam dziś 31 lat i czasami wraca.

Ale jak sobie poradziłam? Stopniowo zaczełam rozumieć, że muszę się uniezależnić emocjonalnie od matki, przepłakać relację z ojcem (żal niekochanej córki), krok po kroku zaczęłam to ograniać. Zaczełam powoli sama zarabiać, najpierw najgorsze prace, wręcz na tamten czas  uważałam za upokarzające, taka degradacja z księżniczki, do sprzątaczki. Zaczełam terapię, ale terapeuta okazał się niezbyt. Starałam się przetrwać najgorszą zimę mojego życia. Krok po kroku. Zaczełam zdobywać kompetencje, radzić sobie. Cieszyły mnie sukcesy, które są godne nastolatków, a ja miałam już 26 lat! Byłam dumna z siebie. Dziś mam 31 lat, mam super pracę, cudownego chłopaka, mamy oszczędności (okazało się, że mam smykałkę do giełdy i zarobiłam sporo!), plany i co najważniejsze - jestem wolna od moich rodziców i żalu do nich. To jest taka wolność jakiej nie można kupić za pieniądze.

Byłam tam gdzie ty jesteś teraz. Kręciłam się w kółko miotana żalem, złością, strachem. Nawet jak myślałam, że coś ruszyło, to wracałam do punktu wyjścia. Moja rada - zacznij krok po kroku uniezależniać się od rodziców. Pojmij, zaakceptuj, że zostałaś przez nich spaczona, ale to nic straconego. Zbudujesz siebie na nowo. Oni nie potrafili inaczej, byli ludźmi bez zasobów emocjonalnych, którymi mogli cię obdarzyć, mieli swoje lęki, stąd ta ambicja. Zbudujesz siebie na nowo, jak zrozumiesz to i zaakceptujesz obecną sytuację i postanowisz walczyć o siebie i swoją niezależność.

ps. dodam, że dobrym pomysłem dla ciebie byłaby psychoterapia w nurcie terapii schematów. Ja teraz na taką uczęszczam i daje mi ogromne pokłady siły. Myślę, że dla twojego temperamentu będzie odpowiednia, będziesz mogła w bezpiecznym środowisku przerobić te wszystkie zduszone emocje + terapeuta będzie je przeramowywał, co jest ważne i uzdrawiające w procesie. Mi bardzo bardzo pomogło, a widzę, że masz w siebie olbrzymi wgląd i jesteś bardzo wrażliwą duszą - tak jak i ja - więc myślę, że tobie też taka forma może przypasować.

Pozdrawiam

229

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Przeczytałam całość
Sytuacja analogiczna do mojej i to bardzo
Ja miałam obu rodziców lekarzy. Mnie zaś wypchnęli na stomatologię. Wcześniej jednak masa zajęć dodatkowych i to też do tego stopnia, że nie miałam jednego bliższego znajomego. Na studia też poszłam nie takie, jak chciałam. Moim marzeniem było zostanie stewardessą, ale wybili mi to z głowy. Studia przeżyłam bardzo psychicznie, ale fizycznie też (zaczęła mnie od stresu przewlekle boleć głowa).
Miałam depresję i rodzice lekarze powiedzieli, że nie chcą, żebym miała w papierach, że byłam u psychiatry, więc sami mi coś wypisali, coś, co nie brałam, bo nie za bardzo pomagało, potem mi znajoma mówiła, że to nie jest lek dobrany do mojego problemu (bo rodzice wypisując mi go zamiast ze mną i moich problemach porozmawiać, to stwierdzili, że mi wypiszą coś, co uważają za słuszne, bez żadnej rozmowy ze mną o moich problemach i uczuciach). Na tysiące godzin zajęć dodatkowych kasa była, mimo że chodzić na nie nie chciałam, ale na psychologa to już nie. Raz poszłam do pani psycholog za moje kieszonkowe, to mówili, że okej, ale czy nie lepiej wspierać swój samorozwój niż jakiejś obcej baby, więc to rzuciłam.
I pewnie byłabym w dołku emocjonalnym podobnym do Twojego, ale ja miałam to szczęście, że trafiłam na fajnego faceta. On sprawia, że jestem szczęśliwa i staram się być coraz lepsza, sama dla siebie. Dodał mi bardzo pewności siebie, czuję, że ktoś wreszcie mnie słucha, kocha i nie traktuje mnie chłodno, jak rodzice we wcześniejszych latach. Znalazłam też paczkę bliższych znajomych
Pewnie pod tym postem będzie wysyp hejtujących komentarzy, bo umówmy się- ludzie nie widzą tego typu problemów, przez które ktoś może mieć rozwaloną psychikę. Sama jak o tym kiedyś pisałam, to spotkałam się z hejtem. Po prostu niektórym nie przemówisz i widzę to po niektórych komentarzach tutaj
Moja rada jest tylko taka, że trzeba mieć bliskich- czy to rodzeństwo, czy to przyjaciół, czy partnera. Trzeba mieć kogoś, przy kim będziemy się czuli bezpiecznie. Człowiek samemu owszem, też funkcjonuje, ale w pewnym momencie tak jakby dziczeje. Widziałam to nawet sama po sobie, gdy długo nikogo znaleźć nie mogłam.
Owszem, trzeba być samodzielnym, ale może być osoba samodzielna z bliskim osobami, a może być niesamodzielna i samotna
Może kiepska rada, ale mówię to na podstawie tego, co ja przeżyłam

230

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
Rin Trine napisał/a:

Przeczytałam całość
Sytuacja analogiczna do mojej i to bardzo
Ja miałam obu rodziców lekarzy. Mnie zaś wypchnęli na stomatologię. Wcześniej jednak masa zajęć dodatkowych i to też do tego stopnia, że nie miałam jednego bliższego znajomego. Na studia też poszłam nie takie, jak chciałam. Moim marzeniem było zostanie stewardessą, ale wybili mi to z głowy. Studia przeżyłam bardzo psychicznie, ale fizycznie też (zaczęła mnie od stresu przewlekle boleć głowa).
Miałam depresję i rodzice lekarze powiedzieli, że nie chcą, żebym miała w papierach, że byłam u psychiatry, więc sami mi coś wypisali, coś, co nie brałam, bo nie za bardzo pomagało, potem mi znajoma mówiła, że to nie jest lek dobrany do mojego problemu (bo rodzice wypisując mi go zamiast ze mną i moich problemach porozmawiać, to stwierdzili, że mi wypiszą coś, co uważają za słuszne, bez żadnej rozmowy ze mną o moich problemach i uczuciach). Na tysiące godzin zajęć dodatkowych kasa była, mimo że chodzić na nie nie chciałam, ale na psychologa to już nie. Raz poszłam do pani psycholog za moje kieszonkowe, to mówili, że okej, ale czy nie lepiej wspierać swój samorozwój niż jakiejś obcej baby, więc to rzuciłam.
I pewnie byłabym w dołku emocjonalnym podobnym do Twojego, ale ja miałam to szczęście, że trafiłam na fajnego faceta. On sprawia, że jestem szczęśliwa i staram się być coraz lepsza, sama dla siebie. Dodał mi bardzo pewności siebie, czuję, że ktoś wreszcie mnie słucha, kocha i nie traktuje mnie chłodno, jak rodzice we wcześniejszych latach. Znalazłam też paczkę bliższych znajomych
Pewnie pod tym postem będzie wysyp hejtujących komentarzy, bo umówmy się- ludzie nie widzą tego typu problemów, przez które ktoś może mieć rozwaloną psychikę. Sama jak o tym kiedyś pisałam, to spotkałam się z hejtem. Po prostu niektórym nie przemówisz i widzę to po niektórych komentarzach tutaj
Moja rada jest tylko taka, że trzeba mieć bliskich- czy to rodzeństwo, czy to przyjaciół, czy partnera. Trzeba mieć kogoś, przy kim będziemy się czuli bezpiecznie. Człowiek samemu owszem, też funkcjonuje, ale w pewnym momencie tak jakby dziczeje. Widziałam to nawet sama po sobie, gdy długo nikogo znaleźć nie mogłam.
Owszem, trzeba być samodzielnym, ale może być osoba samodzielna z bliskim osobami, a może być niesamodzielna i samotna
Może kiepska rada, ale mówię to na podstawie tego, co ja przeżyłam

Jak potoczyło się dalej Twoje życie? Wykonujesz zawód, czy przebranżowiłaś się?
Pytam z ciekawości, nie dla hejtu.

231

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
KoralinaJones napisał/a:
Rin Trine napisał/a:

Przeczytałam całość
Sytuacja analogiczna do mojej i to bardzo
Ja miałam obu rodziców lekarzy. Mnie zaś wypchnęli na stomatologię. Wcześniej jednak masa zajęć dodatkowych i to też do tego stopnia, że nie miałam jednego bliższego znajomego. Na studia też poszłam nie takie, jak chciałam. Moim marzeniem było zostanie stewardessą, ale wybili mi to z głowy. Studia przeżyłam bardzo psychicznie, ale fizycznie też (zaczęła mnie od stresu przewlekle boleć głowa).
Miałam depresję i rodzice lekarze powiedzieli, że nie chcą, żebym miała w papierach, że byłam u psychiatry, więc sami mi coś wypisali, coś, co nie brałam, bo nie za bardzo pomagało, potem mi znajoma mówiła, że to nie jest lek dobrany do mojego problemu (bo rodzice wypisując mi go zamiast ze mną i moich problemach porozmawiać, to stwierdzili, że mi wypiszą coś, co uważają za słuszne, bez żadnej rozmowy ze mną o moich problemach i uczuciach). Na tysiące godzin zajęć dodatkowych kasa była, mimo że chodzić na nie nie chciałam, ale na psychologa to już nie. Raz poszłam do pani psycholog za moje kieszonkowe, to mówili, że okej, ale czy nie lepiej wspierać swój samorozwój niż jakiejś obcej baby, więc to rzuciłam.
I pewnie byłabym w dołku emocjonalnym podobnym do Twojego, ale ja miałam to szczęście, że trafiłam na fajnego faceta. On sprawia, że jestem szczęśliwa i staram się być coraz lepsza, sama dla siebie. Dodał mi bardzo pewności siebie, czuję, że ktoś wreszcie mnie słucha, kocha i nie traktuje mnie chłodno, jak rodzice we wcześniejszych latach. Znalazłam też paczkę bliższych znajomych
Pewnie pod tym postem będzie wysyp hejtujących komentarzy, bo umówmy się- ludzie nie widzą tego typu problemów, przez które ktoś może mieć rozwaloną psychikę. Sama jak o tym kiedyś pisałam, to spotkałam się z hejtem. Po prostu niektórym nie przemówisz i widzę to po niektórych komentarzach tutaj
Moja rada jest tylko taka, że trzeba mieć bliskich- czy to rodzeństwo, czy to przyjaciół, czy partnera. Trzeba mieć kogoś, przy kim będziemy się czuli bezpiecznie. Człowiek samemu owszem, też funkcjonuje, ale w pewnym momencie tak jakby dziczeje. Widziałam to nawet sama po sobie, gdy długo nikogo znaleźć nie mogłam.
Owszem, trzeba być samodzielnym, ale może być osoba samodzielna z bliskim osobami, a może być niesamodzielna i samotna
Może kiepska rada, ale mówię to na podstawie tego, co ja przeżyłam

Jak potoczyło się dalej Twoje życie? Wykonujesz zawód, czy przebranżowiłaś się?
Pytam z ciekawości, nie dla hejtu.

Jestem na samej końcówce, potem zaczynam staże. Nie myślę o przebranżowieniu, bardziej się zastanawiam, co zrobić, żeby ulepszyć to, co mam. Nie opłaca się rzucać tak ciężkich studiów n końcu. Lepiej zrobić coś, dzięki czemu będzie można np. więcej zarobić albo coś. O pracy stewardessy marzę nadal. Są linie, które zatrudniają na okres letni. Aplikowałam do nich przed studiami, ale mnie nie przyjęli, bo chcieli tylko studentów (tańszy ZUS itp.). Teraz myślałam, czy między końcem studiów a stażami się nie podjąć pracy, ale musiałabym się przeprowadzić do dużego miasta, bo na moim lokalnym lotnisku jest kilka lotów w tygodniu i nie widziałam nawet ofert pracy na stanowisko stewardessy na to lotnisko. Ktoś mi mówił, że to przez to, że jak jest mało lotów to oni często biorą załogę z innych miast i na tym lotnisku jest tylko międzylądowanie, dlatego nie ma ofert pracy . Po studiach iść do tej pracy jest zaś nieopłacalne. To fajna praca, ale do pewnego wieku i rzucanie dla tego dobrego i pewnego zawodu byłoby głupotą. Poza tym nie wiem, czy by mnie nawet teraz wzięli, bo przez 5 lat studiów byłam w stanie pracować tylko w wakacje, bo w roku akademickim nie było kiedy. W moim środowisku to nie problem, bo jest masa osób, co nie pracowała w ogóle, bo liczy się dyplom ukończenia studiów i nikt nie będzie patrzył, czy się pracowało dorywczo czy nie, bo nikogo to nie interesuje. Jednak w liniach lotniczych, gdzie konkurencja jest duża mogą tego wymagać, a co innego, gdy się idzie do pracy mając lat 19 i nie mając w ogóle doświadczenia, a co innego iść do pracy mając lat 26 i mając małe doświadczenie. Jak mnie będzie ktoś zatrudniał po studiach na stanowisku stomatologa to nie wymaga doświadczenia w pracy studenckiej, bo taka osoba wie, że na tych studiach to niemożliwe, ale rekruterzy w liniach lotniczych pewnie myślą, że wszystkie studia są łatwe i skoro Halinka daje radę zaocznie studiować turystykę i poświęcać się dla linii w 100% to ja też mogłam, a ja się zapewne leniłam (tak, są tacy, co tak myślą, bo raz szukałam pracy wakacyjnej i pytałam o jedno stanowisko na pewnym forum to mi ktoś napisał, że co ja mam takie małe doświadczenia, a studia to nie wymówka...), ale to już spekulacje. Najbliższe lotnisko, z którego mogłabym latać jest oddzielone 70km ode mnie. Mogłabym dojeżdżać 1,5h pociągiem, ale musieliby zrobić pode mnie plan, np. ułożyć więcej godzin pod rząd, ale rzadziej, żebym tyle nie musiała jeździć, ale nie wiem, czy oni na to pójdą. W Katowicach lotnisko od centrum jest oddalone o 30km i jakoś personel dojeżdża tam, bo nie wszyscy mieszkają tuż pod lotniskiem, bo Pyrzowice to wieś, więc tam to pod lotniskiem mało kto mieszka, na pewno nie studenci, których przecież tyle zatrudniają. Ale nie wiem, czy odległość 70km to nie jest już abstrakcja i czy by się pracodawca zgodził. I też nie wiem, czy nie jestem za stara, bo skoro zatrudniają tam 19/20-letnie dziewczyny, to czy ja w wieku lat 26 jako żółtodziób nie będę się czuła jak stara baba co nie ma doświadczenia
W sumie jakby ktoś mi mógł doradzić, to byłabym wdzięczna, bo bardzo chciałam spróbować, a nie
W każdym razie wiem, co czuje autorka, bo sama czułam się przez wiele lat podobnie. Byłam zagubiona, przygnębiona, bałam się o przyszłość. Znalazłam jednak kilka bliższych mi osób, w tym chłopaka. Tutaj masa osób mi pisała kiedyś "trzeba nauczyć się żyć samemu, żeby żyć z kimś", a ja umiałam żyć sama, tylko czułam się samotna, opuszczona i bardzo niedoceniona. Znalazłam chłopaka, to zdrowa relacja i na prawdę czuję się przy nim dobrze. Dał mi to, czego mi całe życie brakowało, czyli fizycznego i psychicznego ciepła. Rodzice, którzy kasę ładują w dziecko chcą dla niego jak najlepiej, ale czy to jest najlepsze wyjście? Chłód emocjonalny może nieść ze sobą katastroficzne skutki. Czytałam niedawno wywiad z psychiatrą i o tym, że osoby, które otrzymywały w dzieciństwie taki chłód emocjonalny mają potem jakieś problemy, od lżejszych typu takie uczucie samotności po cięższe typu dragi. Dobrze, że autorka w to nie popadła, albo w alkoholizm, bo to nie jest takie trudne w tej sytuacji. Miałam w klasie w liceum kolegę. Chłopak z rodziny prawniczej, ale pozostawiony samemu sobie emocjonalnie. Popadł w nałóg
Więc nie wiem też, co tu poradzić, bo mi te wszystkie złe uczucia zniknęły w momencie, gdy znalazłam kogoś dla mnie bliskiego

232

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

O Rin, miło słyszeć, że u Ciebie aż tak się zmieniło, na pozytywnie oczywiście wink Ciesz się sobą i swoimi bliskimi, walcz o siebie każdego dnia! wink


To pokazuje też, że nawet, jeśli ktoś jest singlem przez dłuższy czas, ale nie doświadczył w dzieciństwie tego chłodu emocjonalnego, jak również ma wokół siebie bliskich znajomych czy inne kochające osoby, możę być w miarę zadowolony z życia.

233 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-06-22 08:22:09)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Nie wydaje wam się jednak, że czasami osoby już dorosłe i świadome własnych odczuć i emocji, zbyt dużą odpowiedzialność za swoje dotychczasowe życie zrzucają na dzieciństwo i rodziców, i gdyby mogły, to robiłyby to całe życie, usprawiedliwiając tym swoją życiową stagnację, porażki i niepowodzenia (?)

Czy naprawdę, to że rodzice zmuszali nas w wieku 10 lat do baletu, pianina, czy innych, i nie rozumieli naszych młodzieńczych emocji, ma aż taki wpływ na nasze samodzielne wybory i decyzje zawodowe i inne(?) Wydaje mi się, że o ile psychologia i terapeuci w wielu przypadkach na pewno są pomocni, to czasami drążeniem, analizami i szukaniem źródeł przyczyn niepowodzeń życiowych czynią więcej szkody niż pożytku, w szczególności całą winę zrzucając na dzieciństwo pacjenta. I naprawdę piszę to jako osoba, która wcale nie miała super szczęśliwego dzieciństwa.

234

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Jakby to były 40 letnie kobiety, to tak. Takie żale z wiekiem, że a gdyby nie rodzice, to coś tam, są coraz słabsze. Ale tutaj mamy 20 latki, studentki, które dzieciństwo ukształtowało, a dorosłości za wiele jeszcze nie zaznały. Dla nich dzieciństwo i wiek nastoletni to ciągle świeża sprawa. 

Nie wiem KarolinaJones, czy kiedykolwiek byłaś na terapii, ale nie chodzi o rozgrzebywanie przeszłości do śmierci. Chodzi między innymi o to, żeby przeżyć w końcu te uczucia z kimś empatycznym, kto będzie się starał zrozumieć, nie oceniać. No tak trochę dobrze nam pomamusiuje na przykład. Mnie to bardzo pomogło, najpierw raz głowa podsunęła mi w trudnych chwilach to jak zachowała się wobec mnie terapeutka, kiedy wywalałam trudne emocje na terapii. Zauważyłam, że pomagało mi to ukoić emocje w przeciwieństwie do starego krytycznego głosu, który nie pomagał wcale. Potem już świadomie wyobrażałam sobie co mogłaby powiedzieć ta terapeutka, potem ten głos się przekształcił w mój własny głos.

Natomiast dzieciństwo jest ważne, chociażby w czasie dzieciństwa kształtują się style przywiązania. Jeśli rodzic miał pakiet zaburzeń psychicznych, traumę, której nie przerobił, to prawdopodobnie przekaże to dalej. Pewnie słyszałaś, że dzieci z patologicznych rodzin często same kończą jako patologia. Nie bez przyczyny. Jeśli rodzice YellowStar nie umieli sobie radzić z emocjami i pod pewnymi względami wewnętrznie są dziećmi, to naturalnie jej dojrzałości i radzenia sobie z emocjami nie nauczą. Tak samo, jeśli twoi rodzice nie znali francuskiego, to ciebie tego języka nie nauczą. YellowStar może teraz podjąć wysiłek, żeby się tego nauczyć, może iść na terapie, itd., ale tak jak nikt nie nauczy się płynnie francuskiego w parę dni, tak i ona nie nauczy się tego z dnia na dzień.

235 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-06-22 23:35:15)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
polis napisał/a:

Jakby to były 40 letnie kobiety, to tak. Takie żale z wiekiem, że a gdyby nie rodzice, to coś tam, są coraz słabsze. Ale tutaj mamy 20 latki, studentki, które dzieciństwo ukształtowało, a dorosłości za wiele jeszcze nie zaznały. Dla nich dzieciństwo i wiek nastoletni to ciągle świeża sprawa. 

Nie wiem KarolinaJones, czy kiedykolwiek byłaś na terapii, ale nie chodzi o rozgrzebywanie przeszłości do śmierci. Chodzi między innymi o to, żeby przeżyć w końcu te uczucia z kimś empatycznym, kto będzie się starał zrozumieć, nie oceniać. No tak trochę dobrze nam pomamusiuje na przykład. Mnie to bardzo pomogło, najpierw raz głowa podsunęła mi w trudnych chwilach to jak zachowała się wobec mnie terapeutka, kiedy wywalałam trudne emocje na terapii. Zauważyłam, że pomagało mi to ukoić emocje w przeciwieństwie do starego krytycznego głosu, który nie pomagał wcale. Potem już świadomie wyobrażałam sobie co mogłaby powiedzieć ta terapeutka, potem ten głos się przekształcił w mój własny głos. .

No cóż, najwyraźniej każdy mierzy własnymi doświadczeniami, bo mnie akurat krytyczny głos wiele pomógł zrozumieć, ujrzeć "sprawy" we właściwym świetle, i więcej się na te sprawy nie oglądać niż to było potrzebne. Pozwoliło mi to zaoszczędzić dużo czasu bez taplania się w użalaniu się nad sobą. Czasami najlepszym psychoterapeutą jest starsza, doświadczona życiowo i zaprzyjaźniona osoba, której również można się zwierzyć, niekoniecznie trzeba być na psychoterapii. Teraz jest to tak modne, że zapomina się o starych, sprawdzonych metodach powierzania swoich przeżyć innym osobom niż psychoterapeuci za pieniądze. W związku z tym nie będąc nigdy na psychoterapii wiem jak to jest przepracować swoje emocje i życiowe problemy, jak to jest szukać oparcia, czy też zwykłego wygadania się. Jedyna cecha wspólna to taka - że nikt nie rozwiąże za nas samych naszych wewnętrznych problemów ani nie podejmie kluczowych decyzji. Każdy potrzebuje wsparcie, niebezpiecznie jednak robi się kiedy wsparcie staje się nieodłącznym elementem radzenia sobie w życiu.


polis napisał/a:

Natomiast dzieciństwo jest ważne, chociażby w czasie dzieciństwa kształtują się style przywiązania. Jeśli rodzic miał pakiet zaburzeń psychicznych, traumę, której nie przerobił, to prawdopodobnie przekaże to dalej. Pewnie słyszałaś, że dzieci z patologicznych rodzin często same kończą jako patologia. Nie bez przyczyny. Jeśli rodzice YellowStar nie umieli sobie radzić z emocjami i pod pewnymi względami wewnętrznie są dziećmi, to naturalnie jej dojrzałości i radzenia sobie z emocjami nie nauczą. Tak samo, jeśli twoi rodzice nie znali francuskiego, to ciebie tego języka nie nauczą. YellowStar może teraz podjąć wysiłek, żeby się tego nauczyć, może iść na terapie, itd., ale tak jak nikt nie nauczy się płynnie francuskiego w parę dni, tak i ona nie nauczy się tego z dnia na dzień.

Słyszałam także, że wiele dzieci z patologicznych rodzin wyrywa się z otaczającej je patologii, zrywa kontakty z rodzicami, środowiskiem, bowiem wychodząc poza dom obserwują inne wzorce, podlegają także innym wpływom niż wyłącznie domowe, rodzicielskie. Oczywiście, najłatwiej jest pójść po linii najmniejszego oporu i zrzucić wszystko na wzorce domowe z pominięciem wszystkich innych, które siłą rzeczy też kształtują człowieka -nie tylko dom, ale i szkoła, studia, otoczenie, praca, znajomi.  To może dlatego większość dostrzega jednak, że można nauczyć się francuskiego samodzielnie i nie powielać schematów rodzinnych, co więcej wyrwać się spod tych schematów. Trzeba tylko oprócz wyrzucenia z siebie żalu przyjąć na barki trochę i krytyki i włożyć w pracę nad życiem trochę wysiłku. Czyli zrozumieć prostą prawdę - nie ma w tym życiu lekko.


Wystarczy tu poczytać
https://www.netkobiety.pl/p3864733.html#p3864733

Sama mogłabym na ten temat bardzo wiele powiedzieć, jedynie nie mam ochoty na pisanie zwierzeń w Internecie.

236

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

No widzisz, mnie co najwyżej pomagał tłumić co jest niezdrowe na dłuższą metę.

Jest jeszcze problem tego czy masz szczęście spotkać kogoś, kto ci pomoże i da ci to czego potrzebujesz. Może się zdarzyć, a może się nie udać spotkać nikogo takiego przez długi. No i w historii Polski było dużo traumatycznych zdarzeń, jak II wojna światowa. Choćby dlatego pewnie wielu z naszych dziadków miało traumę i problemy, które przeszły na naszych rodziców, więc szukanie pomocy w taki sposób jaki mówisz może być ciężkie. Łatwiej może być iść zapłacić nauczycielowi francuskiego niż szukać dorosłego człowieka, który nauczy nas z dobrej woli. Może to też być zresztą kiepski pomysł, jeśli trafimy na kogoś z syndromem ratownika.

No część się wyrywa, co niekoniecznie znaczy, że nie mają problemów emocjonalnych. Równie dobrze taka osoba zamiast w alkoholizm może pójść na przykład w pracoholizm albo jakiś inny holizm, co nie jest szczególnie zdrowsze, za to lepiej odbierane. Co do krytyki to usłyszałam takie fajne zdanie, że można ją podać jak kamień, a można też ją podać jak chleb.

237 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-06-23 00:19:52)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
polis napisał/a:

No i w historii Polski było dużo traumatycznych zdarzeń, jak II wojna światowa. Choćby dlatego pewnie wielu z naszych dziadków miało traumę i problemy, które przeszły na naszych rodziców.

O! Bardzo dobry przykład! Jedynie jest wprost przeciwnie. To akurat byli ludzi zahartowani, silni i mocni, bo inaczej by tego nie przetrwali. I to jest właśnie to charakterystyczne, współcześnie bardzo popularne w psychologii doszukiwanie się usprawiedliwień i wyłącznie ludzkiej ułomności i słabości. A to właśnie od takich ludzi jak nasi dziadkowie można byłoby się uczyć hartu ducha, odwagi, woli i siły przetrwania. Bo czymże jest współczesne, wymagające kolokwium na wydziale medycyny w porównaniu z nauką na tajnych kompletach, za udział w których można było zostać rozstrzelanym...  wink

238

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Nie wiem, czy to tak działa. Akurat z tego co czytałam, to naukowcy byli zainteresowani ofiarami Holokaustu i ich dziećmi. Okazało się, że wśród ofiar był wysoki wskaźnik depresji i samobójstw. Natomiast ich dzieci często miały poważne problemy psychiczne. Choć pewnie i tak jednostki są, ale wydaje mi się, że takie jednostki jak Viktor E. Frankl to raczej wyjątek, a nie reguła.

239

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Nie czytałam całego wątku, dużo tu przepychanek, ale ja cię autorko rozumiem że nie potrafisz się odnaleźć w dorosłości. Według twojego opisu całe życie byłaś jak marionetka, podczas gdy inni pociągali za sznurki, i przez to uwierzyłaś że sama nie masz żadnej siły sprawczej. To jest tzw. wyuczona bezradność. Twoje rozgoryczenie i rodzaj buntu są jak najbardziej naturalne a nawet zdrowe, bo pokazują że próbujesz odzyskać kontrolę nad własnym życiem. Zazwyczaj bunt pojawia się w wieku nastoletnim, więc sam fakt że u ciebie jest on z kilkuletnim opóźnieniem pokazuje że czułaś się stłamszona wcześniej, a teraz chcesz to zmienić i to jest bardzo dobry znak. Przez całe dzieciństwo wystarczało ci że rodzice byli z ciebie zadowoleni, a teraz widzisz że to cię do niczego dalej nie zaprowadzi, bo musisz sama nagle przejąć stery i nauczyć się odpowiedzialności za siebie. Zadowolenie lub niezadowolenie rodziców z ciebie nie ma już żadnego znaczenia na tym etapie na którym jesteś. Zostałaś rzucona na głęboką wodę, ale najważniejsze że to dostrzegasz.
Rodzice zapewne chcieli dobrze, bo za ich czasów bezrobocie (ponad 20%) i bieda dawały w kość, najważniejsze było żeby ciężko pracować, myśleli pewnie że w ten sposób cię życiowo ustawią. Zapewne nieświadomie ale jednak skrzywdzili cię tą izolacją od rówieśników, więc weszłaś w dorosłość bez żadnych "soft skills", a te są z kolei bardzo ważne na dzisiejszym rynku pracy. Ale to jest wszystko do nadrobienia, musisz tylko przejąc kontrolę i odpowiedzialność nad swoim życiem. Powoli, krok za krokiem. Masz szczęście bo nigdy wcześniej nie było takiego dostępu do wiedzy która pomoże ci w twoich zmaganiach. Jest mnóstwo książek, artykułów, blogów, czy nawet terapii które mogą ci pomóc. Ta twoja nadwrażliwość, neurotyzm i roszczeniowość to są pewne mechanizmy obronne które wytworzyłaś w dzieciństwie, które niestety w ogóle się nie sprawdzają w dorosłym życiu, ale one zaczną mijać w trakcie pracy nad sobą. Spokojnie i powoli pracuj nad sobą.
Jeżeli nadal nie masz pomysłu na siebie i swoją przyszłość, to radziłabym ci skupić się na studiach i je skończyć. To otworzyłoby ci dużo drzwi i dało szanse na fajne życie. Nawiązuj znajomości i przyjaźnie, jednak na razie odradzam ci wchodzenie w romantyczną relację. Ponieważ nadal masz tendencje do bezradności i bycia osobowością zależną istnieje ryzyko że trafisz na faceta który zechce przejąc nad tobą kontrolę i cię stłamsić, a ty się temu poddasz. Najpierw musisz naprawić siebie i stać się niezależna, a dopiero potem wchodzić w związki. Powodzenia!

240 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-06-23 08:27:31)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
polis napisał/a:

Nie wiem, czy to tak działa. Akurat z tego co czytałam, to naukowcy byli zainteresowani ofiarami Holokaustu i ich dziećmi. Okazało się, że wśród ofiar był wysoki wskaźnik depresji i samobójstw. Natomiast ich dzieci często miały poważne problemy psychiczne. Choć pewnie i tak jednostki są, ale wydaje mi się, że takie jednostki jak Viktor E. Frankl to raczej wyjątek, a nie reguła.

Rozumiem intencje, ale bądźmy poważni. Tym bardziej że teraz piszesz o wskaźniku samobójstw, a autorka nie sięga aż tak daleko żeby winić za swoją sytuację życiową rodziców i w konsekwencji ewentualnie wychowujących ich dziadków którzy przeżyli Holocaust. To nawet nie wypada porównywać dylematów autorki z dylematami osób życzących w tamtym okresie i tamtych warunkach. Śmiech na sali. Z całym szacunkiem. To teraz potrafię sobie wyobrazić sobie jak psychoterapeuci potrafią drążyć temat i robić wodę z mózgu. Ale idę o zakład że z pewnością ochoczo podłapie temat, kto jest jeszcze winny jest sytuacji życiowej.
Moi rodzice też nie byli idealnymi. Tylko tyle że z tym fantem nic nie zrobisz. Na żadnej psychoterapii. Próba rozliczania się z rodzicami to jest jak bicie się z koniem, ponieważ rodzice nigdy nie wychodzą ze swojej roli. Dlatego zamiast robić jakieś rozliczenia z rodzicami najlepiej się od nich jak najwcześniej uniezależnić. A że jest to czasami ( z uwagi na rodziców właśnie) okupione wyrzeczeniami, to już inna sprawa.

241

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
bagienni_k napisał/a:

O Rin, miło słyszeć, że u Ciebie aż tak się zmieniło, na pozytywnie oczywiście wink Ciesz się sobą i swoimi bliskimi, walcz o siebie każdego dnia! wink


To pokazuje też, że nawet, jeśli ktoś jest singlem przez dłuższy czas, ale nie doświadczył w dzieciństwie tego chłodu emocjonalnego, jak również ma wokół siebie bliskich znajomych czy inne kochające osoby, możę być w miarę zadowolony z życia.

Dokładnie tak
Ale fakt, że długo musiałam czekać. Moje koleżanki już dawno w związkach, takich poważniejszych, a ja byłam w proszku i też mnie to frustrowało, ale poznałam pewnego razu chłopaka, na urodzinach koleżanki i nie był na szczęście z tych, co chcą na jedną noc i pa pa (bo na takich też trafiałam)
Także cieszę się, że wreszcie udało mi się kogoś znaleźć
I tak, można nie być zgorzkniałym nawet mimo wychowywania w chłodzie emocjonalnym. W sumie moja sytuacja jest podobna do autorki, więc ja ją rozumiem i wiem, że trzeba mieć trochę siły, żeby się ogarnąć po czymś takim
Tylko zauważyłam to u siebie- jeśli nie mamy nikogo, z kim byśmy mogli dzielić życie, np. właśnie chłopaka/dziewczyny, wtedy automatem jesteśmy bardziej zespawani z rodzicami, bo czasami są sytuacje, gdy chcemy po prostu z kimś pogadać, poradzić się w jakiejś sytuacji i jak mamy drugą połówkę to dzwonimy czy gadamy z chłopakiem/dziewczyną, a gdy tej osoby nie ma, to dzwonimy do rodziców, więc rady typu "odetnij pępowinę" nie sprawdzają się w takim wypadku, bo chęć rozmowy z kimś bliskim od czasu do czasu czuje każdy

KoralinaJones napisał/a:

Czy naprawdę, to że rodzice zmuszali nas w wieku 10 lat do baletu, pianina, czy innych, i nie rozumieli naszych młodzieńczych emocji, ma aż taki wpływ na nasze samodzielne wybory i decyzje zawodowe i inne(?) .

Tak. Ma i to duże. Wielu psychologów mówi otwarcie, a teraz jest to coraz bardziej nagłaśniane. Ludzie nie zdają sobie sprawy i podchodzą do tego jak ty, że co tam może zrobić dziecku niewinny nakaz, zakaz czy zmuszanie, a ludzie nie zdają sobie sprawy, jak ogromny wpływ na dorosłe życie ma dzieciństwo. Dzieciństwo kształtuje nasz charakter i to, jacy jesteśmy później
Miałam o tym na zajęciach na studiach w ramach fakultetu. Pewien psychiatra nam o tym opowiadał, więc to sprawdzone info

polis napisał/a:

Jakby to były 40 letnie kobiety, to tak. Takie żale z wiekiem, że a gdyby nie rodzice, to coś tam, są coraz słabsze. Ale tutaj mamy 20 latki, studentki, które dzieciństwo ukształtowało, a dorosłości za wiele jeszcze nie zaznały. Dla nich dzieciństwo i wiek nastoletni to ciągle świeża sprawa.

Świeża? Mam koleżanki, które w mim wieku już dzieci mają (mam 26 lat)

242 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-06-23 13:08:11)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
Rin Trine napisał/a:
KoralinaJones napisał/a:

Czy naprawdę, to że rodzice zmuszali nas w wieku 10 lat do baletu, pianina, czy innych, i nie rozumieli naszych młodzieńczych emocji, ma aż taki wpływ na nasze samodzielne wybory i decyzje zawodowe i inne(?) .

Tak. Ma i to duże. Wielu psychologów mówi otwarcie, a teraz jest to coraz bardziej nagłaśniane. Ludzie nie zdają sobie sprawy i podchodzą do tego jak ty, że co tam może zrobić dziecku niewinny nakaz, zakaz czy zmuszanie, a ludzie nie zdają sobie sprawy, jak ogromny wpływ na dorosłe życie ma dzieciństwo. Dzieciństwo kształtuje nasz charakter i to, jacy jesteśmy później
Miałam o tym na zajęciach na studiach w ramach fakultetu. Pewien psychiatra nam o tym opowiadał, więc to sprawdzone info

Ach, psychiatra tak powiedział, czyli w domyśle nie ma z tym dyskusji.... A co na to ten psychiatra, że rodzeństwa pochodzące z jednych i tych samych rodziców, domów, schematów, wzorców postępowania z dziećmi są diametralnie różne, mają różne charaktery, oraz każde z nich inaczej reaguje na zachowania rodzicielskie, inaczej radzą sobie w życiu itp.?
Przecież rodzeństwa nie są swoją wierną kopią, a przyjmując powyższy tok rozumowania, chyba powinni skoro dzieciństwo kształtuje charakter? To jak to jest w takim razie, że jedno dziecko buntuje się przeciwko nakazom, zakazom, jest nieposłuszne i krnąbrne a inne pokornie znosi wymagania rodziców? Gdyby schemat był tak prosty jak chce tego teoretycznie niby psychologia, to rodzeństwa nie różniłyby się niczym od siebie. I nie tylko rodzeństwa. W jednej i tej samej sytuacji dzieci reagują inaczej.

243

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
KoralinaJones napisał/a:

Ach, psychiatra tak powiedział, czyli w domyśle nie ma z tym dyskusji.... A co na to ten psychiatra, że rodzeństwa pochodzące z jednych i tych samych rodziców, domów, schematów, wzorców postępowania z dziećmi są diametralnie różne, mają różne charaktery, oraz każde z nich inaczej reaguje na zachowania rodzicielskie, inaczej radzą sobie w życiu itp.?
Przecież rodzeństwa nie są swoją wierną kopią, a przyjmując powyższy tok rozumowania, chyba powinni skoro dzieciństwo kształtuje charakter? To jak to jest w takim razie, że jedno dziecko buntuje się przeciwko nakazom, zakazom, jest nieposłuszne i krnąbrne a inne pokornie znosi wymagania rodziców? Gdyby schemat był tak prosty jak chce tego teoretycznie niby psychologia, to rodzeństwa nie różniłyby się niczym od siebie. I nie tylko rodzeństwa. W jednej i tej samej sytuacji dzieci reagują inaczej.

Trafnie zauważone.

Oczywiście, że ludzie są różni, bo mają różny temperament. Ja bylam zawsze wysczekana i jak zerwałam z rodzicami kontakt, to w raczej skrajnym stylu, wyjeżdżając do innego kraju. A znałam osoby pochodzące z podobnego domu do mojego, które do dzisiaj są na każde skinienie rodziców, do tego stopnia, że nie stworzyły żadnego odrebnego życia. Powód? Ci ludzie naturalnie byli dosyć strachliwi, nadwrażliwi, łatwo w nich bylo wywolać poczucie winy. Także jako dorośli mamy ze sobą zupelnie inne problemy: podczas gdy ja musze w sobie walczyć z nadmierną niezależnością i brakiem taktu, oni boją się wlasnego cienia i trudno im wyrażać wlasne zdanie.

244

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Rin Zacznijmy od tego, że nie każdy ma tak silną potrzebę zwierzania się, rady czy nawet zwykłego pogadania z innymi. Szczególnie tyczy się to problemów, z którymi ktoś sobie "nie radzi". Nie wszyscy będą od razu dzwonić i szukać pocieszenia czy możliwości zwykłego wygadania się, lecz będą szukać od razu rozwiązań, bo np uznają, że sam fakt wygadania się niewiele pomoże. Zależy też pewnie od tego, z czym mamy problem.
Wielu ludzi nie uważa za niezbędne nawet informowanie drugiej osoby o wszystkim, co go spotkało w ciągu danego dnia. Bywa, że np Panie strasznie się wkurzają na swoich partnerów, bo ci nie są zbyt rozmowni, unikają niektórych tematów, niekoniecznie związanych z ich związkiem. Chęć do niemal nieustającej rozmowy, mówienia sobie o wszystkim wydaje się dla wielu tak oczywista, że ktoś, kto nie ma zbyt chęci na ciągłe pogaduszki, jest uważany za dziwaka.
Rozumiem, mimo wszystko jednak tą traumę, wynikłą ze schematu, jaki się wyniosło z dzieciństwa. To, co rodzice Wam wpoili, miało nieco znamiona specyficznej tresury lub wszczepienia chipu, jaki miał Was regulować. Nawet, pomimo pozbycia się tego"oprogramowania" stare nawyki zostają, ale nie są niemożliwe do przezwyciężenia, jak pokazuje Twój przykład wink

245

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Cześć wszystkim big_smile
Dawno mnie tu nie było, ale sesja rządzi się swoimi prawami, dzisiaj miałam ostatni egzamin, już odpisuję na co się tylko uda

bagienni_k napisał/a:

Właśnie. Czuję, że gdybym ja tak wszystko zawsze dokąldnie analizował, to stwoierdziłbym też, że zmarnowałem życie i nie przeżyłem go tak, jak się "powinno".Tym bardziej, jeśli bym ciągle wypominał swoją przeszłość, żałująć, żę coś złego mnie spotkało i/lub, że ktoś mi wyrządził krzywdę. Tylko CO to zmieni? Nie mamy zdolności do cofania się w czasie, więc takie utyskiwanie pogłębia tylko kryzys i "przywiązuje" Cię do stołka i nie pozwala ruszyć dalej.

Czasami, jak zaczynam za bardzo analizować to staram się zmienić temat myślenia, ale czasami jest to trudne, np. gdy spodoba mi się jakiś chłopak, to wręcz niemożliwe

KoralinaJones napisał/a:

Widzę, że trafiłam w czuły punkt. 

W przeciwieństwie do Ciebie ja nie byłam ani mocno zdziwiona ani nie miałam pretensji do rodziców, że na wymagających studiach trzeba się dużo uczyć i przysparza to dużo stresu i nieprzespanych nocy, zwłaszcza przed kolokwiami i egzaminami.  To jest to co nazywa się tym, że ktoś wie, że bez ciężkiej pracy nie ma efektów.

Ja też nie byłam mocno zdziwiona. Idąc na studia wiedziałam, że trzeba się dużo uczyć, przecież jak rodzice mi opowiadali, co oni przeżywali na studiach, to ja szłam na nie z pełną świadomością tego, co mnie czeka. Jako jedna z nielicznych w sumie. Dlatego na te studia nie chciałam iść. To rodzice są zdziwieni, że mi coś nie idzie. Ja znam swoje słabe strony, a oni mnie cisnęli, bo sądzili, że znają mnie lepiej niż ja sama, a potem zdziwienie, że mi tak ciężko szło, bo oni uważali, że jak jestem ich córką to powinnam być najlepsza we wszystkim
Poza tym ciężkie studia są w różnych dziedzinach. Nie tylko medyczne. Prawo też jest trudne, ale tam by mi lepiej szło, bo nie ma tyle przedmiotów ścisłych, z których czuję się niepewnie na moich studiach, ale rodzice mi odradzali studiów humanistycznych. No jak mówię- nie miałam za dużego wyboru przy nich. Pamiętam, że dobrze wiedziałam, jak ciężkie to są studia i przed rozpoczęciem I roku już od września chodziłam jak kłębek nerwów.
Plus jest taki, że "co nas nie zabije to nas wzmocni", bo jak teraz sobie zahartuję psychikę, to potem, w dorosłym życiu będę miała łatwiej. Tak się przynajmniej pocieszam

KoralinaJones napisał/a:

Ona sama nie wie czego chce i szuka dziury w całym. Jest na wymagających trudnych studiach, musi się dużo uczyć, i ma pretensje do rodziców że nie wie czego chce i musi w stresie ogarniać jeden z bardziej wymagających kierunków. Wymyśla jakieś WWO.

WWO nie jest wymyślone. To normalny termin psychologiczny. Bawi mnie trochę to, że ludzie mnie wysyłają do psychologa, ale jak rzucam terminy psychologiczne to jest to wyśmiewane. Serio myślicie, że psycholog macha różdżką i hop, już problemu nie ma? To właśnie zbiór mechanizmów i tego typu terminów

Beyondblackie napisał/a:

Yellow, aż się uśmiałam. Dwudziestokilkulatka, którą nawet studia przerastają i jedzie na kasie rodziców, pisze mi, że życia nie znam big_smile

Dziecko, ja Cię nie obrażam. Ja Ci po prostu piszę brutalną prawdę. W doroslym świecie nikogo nie obchodzi jak wielkie masz mniemanie na swój temat i jak bardzo chcesz by ludzie szanowali Twoja wrażliwość. Nikt się do Ciebie nie bedzie dostosowywać. To, co Ty widzisz w sobie jako analityczna kreatywność, z boku wygląda jak szukanie dziury w calym i babranie się w szczegółach- kompletnie bezproduktywne zajęcia. Niby taka analityczna jesteś, a masz zero wglądu w siebie.

Terapia, pójście na swoje i zaczęcie podejmowania wlasnych decyzji to jedyna droga dla Ciebie. A jak nie, to zacznij szukać hojnego pana prezesa, bo cieńko będzie.

Rozumiem, że nie szanujesz żadnego lekarza, prawnika, inżyniera? Wyśmiewasz tych ludzi? Bo większość z nich w moim wieku też leciała na kasie rodziców
Poza tym to brzmi jak dyskryminacja ze względu na wiek
Gdyby mądrość przychodziła wraz z wiekiem, świat byłby piękniejszy
Poza tym zawsze się trafi ktoś starszy. Ty o mnie możesz powiedzieć, że nic nie wiem o życiu i to samo o Tobie może powiedzieć 80latka. To działa w dwie strony

bagienni_k napisał/a:

Jedno mnie Autroko zastanawia: to, żę poszłaś na takie czy inne studia zależało, jak widać od Twoich rodziców. Oczywiście, że ów kierunek jest ciężki, nawet bardzo, tylko czy naprawdę ludzie, przynajmniej ci, którzy chcą to studiować, nie zdają sobie kompletnie z tego sprawy? Jeśli coś robisz z własnej woli i wiesz, że to chcesz, to raczej powinnaś wiedzieć, z czym to się wiąże. Mimo tych trudnośći czy zwątpień, wiesz, że chcesz dobrnąć do końca. Nie ma przecież studió, kursów czy wszelkich zajęć, które by nie wymagały jaiegoś wysiłku czy nie wiązały się ze stresem. To tylko obecna pop-kultura i wyobrażenia o takim "dolce-vita" sprawiły, że niektórzy wierzą, że życie i samorozwój są bezstresowe.

Powiem Ci, że nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jak te studia są ciężkie. Ja mam rodziców, więc doskonale wiedziałam, na co się pisze. Powiem więcej- myślałam, że będzie jeszcze gorzej. A jest ciężko, ale jakoś sobie daję radę
Natomiast 90% osób, które idą na takie studia nie zdają sobie z tego sprawy. Moi znajomi mówią wprost, że myśleli, że będzie tak jak w szkole- że się nauczysz i zdasz bez problemu, a tu tak nie ma. Tu rządzi statystyka, ocenianie prac według uznania, znajomości, często brak szacunku wobec studentów (moja znajoma w ciąży została ostatnio źle potraktowana, więc nie ma litości). I ja byłam na to przygotowana, dlatego jeszcze nie wylądowałam u psychiatry, natomiast moi niektórzy znajomi to wraki człowieka: zmęczeni, zrezygnowani, nie ma w nich tej chęci życia, co przed studiami, bo każdy ma swoją wytrzymałość
Ale serio, ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak ciężko może być na studiach
Są np. kierunki studiów, gdzie można pracować, nawet na etat, a egzaminy są tak łatwe, że wszyscy zdają, jeśli tylko podejdą. A u nas? Jak się uczysz np. 2 miesiące to zdasz na 3 i to ledwo, bo egzamin taki ciężki. Jak znalazłam pracę dorywczą- 2 dni raz na 2 tygodnie to mi znajomi mówili, że chyba oszalałam i jak ja godzę to z nauką....

polis napisał/a:

Moim zdaniem nie potrzebujesz rad i analizy, bo sama wiesz skąd biorą się twoje problemy, masz pomysł na siebie. Skończyć studia i wyjechać za granicę. Tylko potrzebujesz kogoś kto pomoże ci z emocjami, zrozumie, pomoże je wyregulować i pomoże ci nauczyć jak je koić. Terapeuta powinien cię wysłuchać, tak jak nie wysłuchali ciebie twoi rodzice. Żal do rodziców masz słuszny i to jest moim zdaniem do przepracowania na terapii, przejście takiej żałoby za dzieciństwem, które nie wróci, żeby potem iść dalej. Terapeuta też pewnie będzie ci dawała do zrozumienia, że ok rodzice byli niedoskonali, ale co dalej? Tylko zrobi to bardziej dyplomatycznie niż niektóre osoby tutaj.

Na twoim miejscu nie szukałabym zrozumienia u przypadkowych osób na forum.

Mój znajomy powiedział ostatnio dokładnie to samo, co Ty. Jednak uznał, że psycholog nie jest mi potrzebny, bo psycholog tylko naświetla problem, ale go za nas nie rozwiąże, tylko pomoże nam go dostrzec (bo masa osób tego nie widzi), a ja wiem, gdzie leży przyczyna
Byłam u 2 psychologów. Jeden to mój znajomy, student, z niego będzie straszny psycholog, zero zrozumienia człowieka. Druga to kobieta, która wyznawała zasadę wygadania się. Tylko ja jej gadałam i gadałam a ona nic. Więc wolę się wygadać tu na forum, bo mam tyle samo, co z wizyt u niej. Kiedyś zamierzam iść, ale muszę mieć na to pieniądze

polis napisał/a:

No moim zdaniem wierci się w kółku, ponieważ nie radzi sobie z emocjami i dopóki sobie nie radzi, to dalej będzie wiercić się w kółku. Ma bardzo dużo żalu, którym trzeba się zająć. Podejrzewam, że jak w końcu spuści z siebie żal przy osobie, która nie będzie jej oceniać i postara się ją zrozumieć, to się jej polepszy. Zwłaszcza, że mam wrażenie, że jej może o to chodzić, że chce być zrozumiana i wysłuchana. Nie każdemu do szczęścia są potrzebne życiowe rady. Mnie na przykład to niepotrzebne w trudnych chwilach. Jak poczuję się zrozumiana i się wypłaczę, to potem jestem w stanie sama sobie poradzić.

W przypadku autorki może to trochę potrwać, bo jednak dzieciństwo to ładnych kilkanaście lat, kiedy takiego wsparcia emocjonalnego nie miała, radzenia sobie z emocjami nikt jej nie nauczył, więc mnie nie dziwi, że nie robi postępów z dnia na dzień. Jest jak dziecko w megle w tym temacie.

Powiem Ci, że tak na to nie patrzyłam, ale możesz mieć rację
Wygadam się i mi lepiej. Nie potrzebuję klepania po główce. Cieszy mnie, że ktoś te moje wypociny w ogóle czyta, bo w dzieciństwie nikt mnie o uczucia nigdy nie pytał. Owszem, rodzice pytali, jak w szkole, zawsze odpowiadałam, że dobrze, ale jak chciałam porozmawiać szczerze o czymś dla mnie ważnym, o uczuciach, to byłam wyśmiewana, że filozofuję, albo ogólnie, tak o, bo rodzice są twardo stąpający po ziemi, a ja marzycielka
Owszem, postępów z dnia na dzień nie zrobię, ale np. ludzie, których poznałam w ciągu ostatnich kilku lat mówią, że się zmieniłam. Nawet koleżanka mnie ostatnio pochwaliła, że jak się poznałyśmy prawie 3 lata temu, to byłam nieśmiała, bałam się gadać o emocjach, bałam się wszystkiego, a teraz jestem pewniejsza, nie boję się i mnie za to bardzo pochwaliła. Mało tego. Poznałam jednego człowieka (nie jest psychologiem, ale interesuje się psychologią i robi mi prawie za psychologa, tyle o mnie wie) w lutym tego roku. I mi ostatnio napisał, że jest pod wrażeniem, bo z każdą linijką tekstu widzi zmiany we mnie i to na lepsze. Dla mnie to jest sukces, na prawdę

pop_corn napisał/a:

A może problemem nie jest to, kto w takiej rodzinie myśli "lepiej" czy "gorzej", ale JAK myśli? Trudno oczekiwać szczęścia i zadowolenia od osoby z zacięciem artystycznym (Autorka sama o tym wspomniała), która jest wychowywana przez typowych, twardo stąpających po ziemi, ścisłowców. Mało tego, ci ścisłowcy są jedynymi ludźmi, którzy są w najbliższym kręgu takiej osoby. A tematy, o których mówią, sposób, w jaki funkcjonują i decyzje, jakie podejmują, są zupełnie inne od sposobu, w jaki żyją ludzie bardziej "kreatywni".

Autorko, czy kiedykolwiek przyszło Ci do głowy, żeby otoczyć się, chociaż częściowo, ludźmi, którzy byliby podobni do Ciebie? Jeżeli piszesz, że wolisz artystyczne aktywności, to czy dołączyłaś do jakiejś grupy ludzi, którzy na co dzień projektują, tańczą albo gadają o filmach? Myślę, że na tym etapie życia, głównym problemem jest po prostu brak dystansu do własnej sytuacji i wewnętrza frustracja, że ludzie, z którymi żyję pod jednym dachem, nie rozumieją tego, co czuję. Ale oni nie będą tego rozumieć, bo ich mózgi pracują po prostu inaczej (i to nie jest ich wina) smile Dla każdego na tym świecie jest miejsce - i dla tych ścisłych, i dla tych artystycznych. Trzeba to zaakceptować, i tyle.

Jako "artystyczna" córka "ścisłych" rodziców potwierdzam, że to trudna relacja, ale do ogarnięcia. Moi rodzice też się bali, że jak się zapętlę w artystyczną stratosferę, będę łazić jak obdartus i żebrać pod kościołem, żeby zarobić na farby, ale udowodniłam, że tak być nie musi wink Były przeboje, bo totalnie nie rozumieli mojego podejścia do życia i chcieli dać mi wszystko, czego sami w życiu nie mieli, żebym nie musiała się mierzyć z tym, co oni. Na świat ludzi kreatywnych patrzyli stereotypowo, bo go po prostu nie znali i nie rozumieli. A tak się składa, że można spełniać się artystycznie w bardziej "przyziemny" sposób i zarabiać ze swojej pracy normalne pieniądze, siedząc na etacie. To jest tak ogromny obszar, że każdy znajdzie dla siebie jakąś niszę.

Może po prostu nie widzisz tych wszystkich możliwości, bo nie wyszłaś na świat ze swojego zamkniętego kręgu? Otocz się ludźmi, podobnymi do siebie, nawet na godzinę w tygodniu - zapisz się na jakieś abstrakcyjne zajęcia, pobądź z nimi, posłuchaj o czym rozmawiają i na chwilę odetchnij od farmacji, sportu i obowiązków smile Ja przez długi czas czułam się "nieadekwatna", dopóki nie weszłam w środowisko osób, podobnych do mnie. I to było przełomowe odkrycie, bo okazało się, że takich "mnie" jest na świecie dużo więcej wink

Do pierwszego akapitu- to jest bardzo ciężkie. Ścisłowcy są spoko, nie winię rodziców za to, że nimi są. Mam bardziej żal o to, że swoje poglądy narzucali mi w sposób rażący, mimo mojego sprzeciwu i nawet nie próbowali mnie zrozumieć. Takie tupnięcie nóżką "ma być, jak ja chcę i koniec!". Jak chciałam wybrać inne studia, niż moi rodzice dla mnie widzieli to było rzucanie talerzami w domu. Na prawdę ciężko mi się funkcjonowało w domu rodzinnym

Do akapitu drugiego- teraz się otaczam takimi ludźmi. Mam znajomych. Może niekoniecznie z takimi samymi zainteresowaniami, oni też często ścisłowcy, ale nie wyśmiewają moich zainteresowań, próbują mnie zrozumieć, szanują moje zdanie. Dla mnie to ważne.
Czasami, jak się nadarzy okazja to wysyłam swoje prace artystyczne na konkursy i nawet zdobywam nagrody, tak na marginesie wink

Poznałam niedawno pewnego faceta i on też ma duszę artystyczną, ogólnie podobny do mnie jeśli chodzi o osobowość. Wymieniam się z nim pracami. Powiedział, że jest pod wrażeniem moich prac, bo wyglądają jak robota profesjonalisty. Sam mi wysłał swoje. I często się tak wymieniamy big_smile

Co do sportu- ja lubię sport. Bardzo. Teraz, przez to, że pieniądze lecą na wynajem pokoju to nie mogę trenować, bo mnie nie stać, ale czekam na koniec studiów i pierwsze co robię to zapisuję się do klubu sportowego. I nie mam pretensji do rodziców, że wszczepili mi miłość do aktywności fizycznej. Jestem im za to wdzięczna. Denerwuje mnie co innego- przymuszanie. Nie mogłam zrezygnować z jednego treningu raz na x miesięcy, żeby się spotkać ze znajomymi. Trenowanie na prawdę dużo, w wakacje praktycznie codziennie (co jak teraz czytam- nie jest nawet zdrowe dla mięśni, które potrzebują regeneracji, a moi rodzice medycy mnie wywalali na codzienne treningi). Do tego w pewnym momencie bez pytania mnie wpisywali mnie na zawody sportowe. Nie znoszę rywalizacji. Lubię pracę grupową, ale rywalizacja, szczególnie solo, a nie grupowa mnie stresuje. A ci mnie jeszcze wypychali tutaj na zawody, tu na sparingi. W pewnym momencie to przestała być dla mnie przyjemność. Pamiętam, że było takie lato, że mnie tyle wypychali na treningi, że przed nim modliłam się, żeby pogoda się zepsuła, bo wtedy chcąc nie chcąc nie mogłam trenować. To już jest chore

A mogę zapytać- gdzie teraz pracujesz? Odnajdujesz się w swoim artystycznym świecie?

trutkaa napisał/a:

Hej Yellowstar.

Przeczytałam cały Twój wątek i przyznam, że zrobił na mnie wrażenie i wydajesz się mi pokrewną duszą jeśli chodzi o historię i temperament.

Miałam podobną rodzinę, w tym sensie, że była majętna i było duużo wymagań. Zajęcia pozalekcyjne prawie codziennie, przymuszanie to zajęć, które mi nie leżały. Ja jednak miałam - częściowo - inny charakter niż Ty i się pod tym kątem zbuntowałam. Postawiałam granice i w gimnazjum już nie miałam żadnych zajęć poza angielskim. W liceum to chyba już żadnych. Co do mojej rodziny, to mój ojciec był bardzo oschłym, oceniającym, niedostępnym psychicznie człowiekiem, miał ogromne sukcesy i nawet wyrobił sobie nazwisko w kraju. Cała rodzina orbitowała wokół niego jak wokół boga-słońce, a on miał nas gdzieś, a jak się odzywał to tylko po to, żeby skrytykować lub wyśmiać. Mama była ciepła, ale toksyczna, bluszczowata, zagarniająca, wikłała mnie w swoją relację z ojcem. Stworzyła mi ciepły mikroklimat, w którym miałam wszystko materialne. Dostęp do pieniędzy nieograniczony praktycznie, własną kartę podpiętą pod jej konto, itd. Zawsze mi powtarzała, że tak będzie zawsze, że pieniądze rodziny są moimi pieniędzmi, więc nie przejmowałam się rzeczami typu kariera. Skończyłam studia humanistyczne, bardziej hobbistycznie. Mama nie pozwalała mi pracować - tzn teraz wiem, że mogłam mieć gdzieś jej zdanie, ale wtedy zdanie mamy było świętością. Do meritum. W skrócie - moja mama odwaliła jak byłam 5 roku studiów taką akcję, że ojciec odciął ją zupełnie od pieniędzy. I tym samym mi uschło źródło. Ojciec nigdy nie nie zainteresował czy ja coś mam, czy mi potrzeba. Miałam do nich oboje ogromny żal, nie dlatego, że odcieli mnie od pieniędzy, tylko dlatego, że pozwolili mi (mama - wychowując mnie tak, tata - olewając wszystko co ze mną związane) żebym nie zdobyła żadnych kompetencji, które pozwolą mi iść w świat. Żyłam w ciepłym mikroklimcie myśląc, że tak będzie zawsze, a tutaj zonk. Żal do rodziców, inny do ojca, inny do matki nosiłam w sobie dłuuuuuugo. Mam dziś 31 lat i czasami wraca.

Ale jak sobie poradziłam? Stopniowo zaczełam rozumieć, że muszę się uniezależnić emocjonalnie od matki, przepłakać relację z ojcem (żal niekochanej córki), krok po kroku zaczęłam to ograniać. Zaczełam powoli sama zarabiać, najpierw najgorsze prace, wręcz na tamten czas  uważałam za upokarzające, taka degradacja z księżniczki, do sprzątaczki. Zaczełam terapię, ale terapeuta okazał się niezbyt. Starałam się przetrwać najgorszą zimę mojego życia. Krok po kroku. Zaczełam zdobywać kompetencje, radzić sobie. Cieszyły mnie sukcesy, które są godne nastolatków, a ja miałam już 26 lat! Byłam dumna z siebie. Dziś mam 31 lat, mam super pracę, cudownego chłopaka, mamy oszczędności (okazało się, że mam smykałkę do giełdy i zarobiłam sporo!), plany i co najważniejsze - jestem wolna od moich rodziców i żalu do nich. To jest taka wolność jakiej nie można kupić za pieniądze.

Byłam tam gdzie ty jesteś teraz. Kręciłam się w kółko miotana żalem, złością, strachem. Nawet jak myślałam, że coś ruszyło, to wracałam do punktu wyjścia. Moja rada - zacznij krok po kroku uniezależniać się od rodziców. Pojmij, zaakceptuj, że zostałaś przez nich spaczona, ale to nic straconego. Zbudujesz siebie na nowo. Oni nie potrafili inaczej, byli ludźmi bez zasobów emocjonalnych, którymi mogli cię obdarzyć, mieli swoje lęki, stąd ta ambicja. Zbudujesz siebie na nowo, jak zrozumiesz to i zaakceptujesz obecną sytuację i postanowisz walczyć o siebie i swoją niezależność.

ps. dodam, że dobrym pomysłem dla ciebie byłaby psychoterapia w nurcie terapii schematów. Ja teraz na taką uczęszczam i daje mi ogromne pokłady siły. Myślę, że dla twojego temperamentu będzie odpowiednia, będziesz mogła w bezpiecznym środowisku przerobić te wszystkie zduszone emocje + terapeuta będzie je przeramowywał, co jest ważne i uzdrawiające w procesie. Mi bardzo bardzo pomogło, a widzę, że masz w siebie olbrzymi wgląd i jesteś bardzo wrażliwą duszą - tak jak i ja - więc myślę, że tobie też taka forma może przypasować.

Pozdrawiam

Wiesz, ja też się buntowałam. Na prawdę. To nie tak, że ja spokojnie mówiłam "nie chcę". Znaczy to też, ale za którymś razem nie wytrzymywałam i wybuchałam prawie krzycząc, że nie chcę. Co robili rodzice? Najpierw była awantura, zamykałam się w pokoju, a potem przychodzili do mnie i na spokojnie wpajali mi, że tak trzeba, że nie ma innego wyjścia, a ja ulegałam, bo jako dziecko komu miałam wierzyć, jak nie rodzicom? Oni uważają do dzisiaj, że jestem buntownikiem, bo pamiętają te awantury, tylko mieli gdzieś moje zdanie

Współczuję sytuacji sad
Też miałaś bardzo ciężko. A jak Twój tata był znany, to pewnie miałaś jeszcze gorzej, niż ja
O kurczę, ale jak to odcięli Cię od pieniędzy? Tak nagle?
A po studiach nie pracowałaś? Nie chciałaś mimo wszystko na siebie zarobić?
A Twój tata z Tobą rozmawiał? Pytał, jak Ci leci? Czy miał zupełnie wywalone na Twój los?
Ja nie uważam, żeby praca sprzątaczki była uwłaczająca. Sama dorabiam sobie w wolnym czasie jako sprzątaczka. Praca ciężka fizycznie, bo cały czas na nogach, dużo noszenia, ale zawsze jakiś grosz do kieszeni wleci i żadna praca nie hańbi
Oj tam, nieważne, że sukcesy nastolatków, ważne, że zadziałały na psychikę big_smile
Terapia schematów? To może być dobre! Właśnie o dobrego psychologa to ciężko. Też byłam i też niewypał. Najlepsi psychologowie to ludzie o typie osobowości INFJ, bo to świetni obserwatorzy z właśnie analizującym zachowanie umysłem, ale to najrzadszy typ osobowości na świecie, więc ciężko o takiego. Większość psychologów uczy się na studiach schematów, a jak zadadzą Ci pytanie, które odbiega od tego schematu to nagle głupieją, bo nie wiedzą, gdzie Cię wpasować i jakim prawem odbiegasz od tego schematu
Bardzo się cieszę, że Ci się udało i wierzę, że dla mnie też jest nadzieja

Rin Trine napisał/a:

Przeczytałam całość
Sytuacja analogiczna do mojej i to bardzo
Ja miałam obu rodziców lekarzy. Mnie zaś wypchnęli na stomatologię. Wcześniej jednak masa zajęć dodatkowych i to też do tego stopnia, że nie miałam jednego bliższego znajomego. Na studia też poszłam nie takie, jak chciałam. Moim marzeniem było zostanie stewardessą, ale wybili mi to z głowy. Studia przeżyłam bardzo psychicznie, ale fizycznie też (zaczęła mnie od stresu przewlekle boleć głowa).
Miałam depresję i rodzice lekarze powiedzieli, że nie chcą, żebym miała w papierach, że byłam u psychiatry, więc sami mi coś wypisali, coś, co nie brałam, bo nie za bardzo pomagało, potem mi znajoma mówiła, że to nie jest lek dobrany do mojego problemu (bo rodzice wypisując mi go zamiast ze mną i moich problemach porozmawiać, to stwierdzili, że mi wypiszą coś, co uważają za słuszne, bez żadnej rozmowy ze mną o moich problemach i uczuciach). Na tysiące godzin zajęć dodatkowych kasa była, mimo że chodzić na nie nie chciałam, ale na psychologa to już nie. Raz poszłam do pani psycholog za moje kieszonkowe, to mówili, że okej, ale czy nie lepiej wspierać swój samorozwój niż jakiejś obcej baby, więc to rzuciłam.
I pewnie byłabym w dołku emocjonalnym podobnym do Twojego, ale ja miałam to szczęście, że trafiłam na fajnego faceta. On sprawia, że jestem szczęśliwa i staram się być coraz lepsza, sama dla siebie. Dodał mi bardzo pewności siebie, czuję, że ktoś wreszcie mnie słucha, kocha i nie traktuje mnie chłodno, jak rodzice we wcześniejszych latach. Znalazłam też paczkę bliższych znajomych
Pewnie pod tym postem będzie wysyp hejtujących komentarzy, bo umówmy się- ludzie nie widzą tego typu problemów, przez które ktoś może mieć rozwaloną psychikę. Sama jak o tym kiedyś pisałam, to spotkałam się z hejtem. Po prostu niektórym nie przemówisz i widzę to po niektórych komentarzach tutaj
Moja rada jest tylko taka, że trzeba mieć bliskich- czy to rodzeństwo, czy to przyjaciół, czy partnera. Trzeba mieć kogoś, przy kim będziemy się czuli bezpiecznie. Człowiek samemu owszem, też funkcjonuje, ale w pewnym momencie tak jakby dziczeje. Widziałam to nawet sama po sobie, gdy długo nikogo znaleźć nie mogłam.
Owszem, trzeba być samodzielnym, ale może być osoba samodzielna z bliskim osobami, a może być niesamodzielna i samotna
Może kiepska rada, ale mówię to na podstawie tego, co ja przeżyłam

Dziękuję za ciepłe słowa
Z tym chłopakiem- fajnie, że kogoś znalazłaś
Ja jednak jestem od dłuższego czasu sama i nie wygląda, żeby się zmieniło. Dużo czasu spędzam poza domem. Jak teraz jest ciepło to mnie prawie wcale nie ma. Teraz, nawet do sesji uczyłam się w okolicznym parku ciesząc się odgłosami przyrody. Widziałam masę ludzi. Żaden facet jednak nie podszedł i nie zagadał (za to poznałam masę starszych i na prawdę sympatycznych pań, które mnie autentycznie polubiły). Jednak samych chłopaków widziałam mało. Jak byli to albo licealiści w grupach, albo jak ktoś w moim wieku to z dziewczyną, albo starsi panowie. Żeby tak trafić na kogoś 25-30 to nieee
Nie wiem, gdzie ci faceci się podziewają
W ogóle mówi się, że jest przewaga płci męskiej nad żeńską właśnie w moim wieku, a ja tego nie widzę. Gdzie się nie obejrzę to są dziewczyny: na mojej uczelni, na chodniku
Rzadko poznaję nowych facetów. W styczniu byłam na urodzinach koleżanki. Było tam 2 singli w moim wieku i tańczyłam, gadałam z nimi. Zaczęli do mnie podbijać. Jeden jednak to taki typowy bananowy chłopak, kompletnie niedojrzały, ale ma bogatych rodziców i szczyci się tym bardzo (a ja na kasę nie lecę), drugi to taki, który też się do mnie przystawiał, ale to bardziej z rozsądku. Moja znajoma mówiła, że on jest długo sam (to jej kuzyn), że nie może żadnej znaleźć, a on taki fajny, nawet mnie chciała z nim swatać, ale czułam, że on by chciał kogoś mieć, a nie, że ja mu się spodobałam jako ja. Byłam zadbana, wykształcona, miła, dobry materiał na żonę- według niego- i ja to bardzo odczułam, ale zauroczenia w jego oczach nie widziałam
Innego chłopaka, o którym w innym wątku pisałam dużo to chłopak, którego poznałam na urodzinach innej koleżanki. Zaprosiła nas do takiej kanjpki. Poznałam tam tego chłopaka. I w jego oczach widziałam zauroczenie. Jak tylko podeszłam do stolika to aż nabrał powietrza i zaniemówił. Po chwili się otrząsnął i zdezorientowany do kolegi "o czym my mówiliśmy?". Potem uważnie słuchał, co mówię do koleżanek (podsłuchiwał w sumie) i odwoływał się do tego później w rozmowie. Odeszłyśmy z koleżankami na bok, pogadać, to dostawił krzesło na przeciwko mnie i gadał niby z nami, ale patrząc się cały czas na mnie. Studiował to samo, co ja tylko rok wyżej, więc mieliśmy dużo wspólnych uczelnianych tematów. Potem się wszyscy rozchodzili, okazało się, że mieszkamy bardzo blisko siebie. Chciałam iść, nawet się z nim żegnałam, on podpity, przyczepił się do mnie. Czekaliśmy na przystanku na autobus, to objął mnie ramieniem. I wtedy zaczął mnie namawiać, żebym poszła do niego. Uznałam, że za dużo wypił (a ja byłam trzeźwa), więc głupoty gada, bo przecież nie będę lecieć o 12 w nocy do obcego chłopaka. Potem się wpraszał do mnie. Szedł za mną aż pod mój blok. Ja się miło pożegnałam, przytuliłam, powiedziałam "do zobaczenia" i weszłam do siebie. Sądzę, że dobrze zrobiłam. Byłam pewna, że napisze do mnie. Wysłałam mu zaproszenie na następny dzień, ale nie napisał. Już nie rozmyślałam nad nim, bo miałam bardzo ważne zaliczenia na studiach. Uznałam, że chciał mnie tylko zaliczyć, ale się nie dałam. Napisałam do niego z wymówką miesiąc później. Czemu tak późno? Bo w międzyczasie się od wspólnych znajomych dowiedziałam, że o mnie wypytywał. Uznałam więc, że popełniłam błąd, że on po prostu był pijany, wstydził się swojego zachowania i uznał, że może nie jestem jego półka i boi się zagadać (brat mi tak sugerował). Napisałam z wymówką, bo jestem członkiem samorządu i miałam akurat do tego pretekst, więc to wykorzystałam. Odpisał na to, na co trzeba, ale jak próbowałam zagadać prywatnie, nawiązując do tamtego wieczora, to mnie olał. Bolało mnie to, że nawet nie chciał mnie choć trochę bliżej poznać. Chyba jednak chciał mnie tylko zaliczyć tamtego wieczora, ale nie wiem czemu, bo nie byłam wulgarnie ubrana- wracałam z uczelni, więc miałam na sobie dżinsy i koszulę w kratę, jedynie się podmalowałam, ale to też ja robię taki makeup no makeup, nawet szminki nie miałam. To wygląda tak, jakbym mu się spodobała bardziej, ale coś się zadziało, że uznał, że nie warto kontynuować znajomości. Może obudził się rano i stwierdził, że nie jestem warta zachodu? Przykre to, że nawet nie próbował mnie bliżej poznać. Od wspólnych znajomych wiem, że on od dłuższego czasu jest sam, nawet mi znajoma mówiła, że dookoła same pary i widać, że mu samemu tak niezręcznie. Samiec alfa i męski r*chacz raczej ma jakąś pannę zawsze z boku, więc nie wiem, czy on chciał z siebie zrobić takiego samca alfa, co tylko zalicza panienki, ale robił to nieudolnie, czy mu się spodobałam, ale przez to, że odmówiłam, to odpuścił...sama nie wiem. Czy ja coś źle zrobiłam? Nie był to facet moich marzeń. Ot taki zwykły student, ale w moim typie. Z wyglądu zadbany, bo miał koszulę (a nie widuję facetów w koszulach za często), wysoki (lubię wysokich), miło mi się z nim gadało i czułam, że jest to całkiem inteligentny gość. Sytuacja miała miejsce pół roku temu. To, jaka bieda u mnie z facetami widać właśnie po tym, że sytuacja przedawniona, on pewnie dawno o mnie zapomniał, a ja do niego czasami myślami wracam. Nawet wiem czemu- bo nie mam dookoła innych facetów. Gdyby się trafił inny, który by mnie zainteresował to tamten momentalnie by został zapomniany, ale przez to, że on był ostatni, a sytuacja z nim związana do teraz nie jest dla mnie do końca jasna to wracam myślami do tamtego wieczora i analizuję, co mogłam zrobić źle, co mogłabym poprawić następnym razem w podobnej sytuacji. Może to zabrzmi głupio, ale jak mi 2 koleżanki powiedziały po tym miesiącu, że on o mnie pytał to byłam pewna, że on jest po prostu nieśmiały, że jak zagadam to w końcu będę miała fajnego chłopaka, albo chociaż zyskam nowego kolegę. W życiu bym nie pomyślała, że mnie może tak olać i nawet nie odpisać. Nie rozumiem tego. Mówiąc szczerze, to mało kto mnie tak traktuje, że mi ignoruje wiadomości, więc tym bardziej byłam bardzo skonsternowana. Wiem, że to brzmi głupio, ale po prostu to ostatni chłopak, który mi wpadł w oko, dlatego go rozpamiętuję, gdyby teraz się ktoś nowy pojawił, to bym zapomniała
I fakt, że zrzucam to na pech, bo analizując tamten wieczór nie zrobiłam niczego źle- nie spiłam się, nie powiedziałam nic złego, nie byłam niestosownie ubrana, nie poszłam z nim do łóżka na dzień dobry. Po prostu mam pecha do facetów, na jakich trafiam.
Opisałam całą sytuację dokładnie bratu i znajomemu. Oni powiedzieli, że zazdroszczą temu chłopakowi takiej dziewczyny i twierdzą, że on jest głupi ignorując mnie i będzie jeszcze tego żałował, o ile już nie żałuje. Może i mają rację, ale ja nadal jestem sama
Od 2 lat przymierzam się do założenia jakiejś aplikacji randkowej, ale nie lubię oceniać ludzi po wyglądzie i sądzę, że przez to mało kto by mi się podobał, bo ja muszę ocenić kogoś z charakteru

Rin Trine napisał/a:

Jestem na samej końcówce, potem zaczynam staże. Nie myślę o przebranżowieniu, bardziej się zastanawiam, co zrobić, żeby ulepszyć to, co mam. Nie opłaca się rzucać tak ciężkich studiów n końcu. Lepiej zrobić coś, dzięki czemu będzie można np. więcej zarobić albo coś. O pracy stewardessy marzę nadal. Są linie, które zatrudniają na okres letni. Aplikowałam do nich przed studiami, ale mnie nie przyjęli, bo chcieli tylko studentów (tańszy ZUS itp.). Teraz myślałam, czy między końcem studiów a stażami się nie podjąć pracy, ale musiałabym się przeprowadzić do dużego miasta, bo na moim lokalnym lotnisku jest kilka lotów w tygodniu i nie widziałam nawet ofert pracy na stanowisko stewardessy na to lotnisko. Ktoś mi mówił, że to przez to, że jak jest mało lotów to oni często biorą załogę z innych miast i na tym lotnisku jest tylko międzylądowanie, dlatego nie ma ofert pracy . Po studiach iść do tej pracy jest zaś nieopłacalne. To fajna praca, ale do pewnego wieku i rzucanie dla tego dobrego i pewnego zawodu byłoby głupotą. Poza tym nie wiem, czy by mnie nawet teraz wzięli, bo przez 5 lat studiów byłam w stanie pracować tylko w wakacje, bo w roku akademickim nie było kiedy. W moim środowisku to nie problem, bo jest masa osób, co nie pracowała w ogóle, bo liczy się dyplom ukończenia studiów i nikt nie będzie patrzył, czy się pracowało dorywczo czy nie, bo nikogo to nie interesuje. Jednak w liniach lotniczych, gdzie konkurencja jest duża mogą tego wymagać, a co innego, gdy się idzie do pracy mając lat 19 i nie mając w ogóle doświadczenia, a co innego iść do pracy mając lat 26 i mając małe doświadczenie. Jak mnie będzie ktoś zatrudniał po studiach na stanowisku stomatologa to nie wymaga doświadczenia w pracy studenckiej, bo taka osoba wie, że na tych studiach to niemożliwe, ale rekruterzy w liniach lotniczych pewnie myślą, że wszystkie studia są łatwe i skoro Halinka daje radę zaocznie studiować turystykę i poświęcać się dla linii w 100% to ja też mogłam, a ja się zapewne leniłam (tak, są tacy, co tak myślą, bo raz szukałam pracy wakacyjnej i pytałam o jedno stanowisko na pewnym forum to mi ktoś napisał, że co ja mam takie małe doświadczenia, a studia to nie wymówka...), ale to już spekulacje. Najbliższe lotnisko, z którego mogłabym latać jest oddzielone 70km ode mnie. Mogłabym dojeżdżać 1,5h pociągiem, ale musieliby zrobić pode mnie plan, np. ułożyć więcej godzin pod rząd, ale rzadziej, żebym tyle nie musiała jeździć, ale nie wiem, czy oni na to pójdą. W Katowicach lotnisko od centrum jest oddalone o 30km i jakoś personel dojeżdża tam, bo nie wszyscy mieszkają tuż pod lotniskiem, bo Pyrzowice to wieś, więc tam to pod lotniskiem mało kto mieszka, na pewno nie studenci, których przecież tyle zatrudniają. Ale nie wiem, czy odległość 70km to nie jest już abstrakcja i czy by się pracodawca zgodził. I też nie wiem, czy nie jestem za stara, bo skoro zatrudniają tam 19/20-letnie dziewczyny, to czy ja w wieku lat 26 jako żółtodziób nie będę się czuła jak stara baba co nie ma doświadczenia
W sumie jakby ktoś mi mógł doradzić, to byłabym wdzięczna, bo bardzo chciałam spróbować, a nie
W każdym razie wiem, co czuje autorka, bo sama czułam się przez wiele lat podobnie. Byłam zagubiona, przygnębiona, bałam się o przyszłość. Znalazłam jednak kilka bliższych mi osób, w tym chłopaka. Tutaj masa osób mi pisała kiedyś "trzeba nauczyć się żyć samemu, żeby żyć z kimś", a ja umiałam żyć sama, tylko czułam się samotna, opuszczona i bardzo niedoceniona. Znalazłam chłopaka, to zdrowa relacja i na prawdę czuję się przy nim dobrze. Dał mi to, czego mi całe życie brakowało, czyli fizycznego i psychicznego ciepła. Rodzice, którzy kasę ładują w dziecko chcą dla niego jak najlepiej, ale czy to jest najlepsze wyjście? Chłód emocjonalny może nieść ze sobą katastroficzne skutki. Czytałam niedawno wywiad z psychiatrą i o tym, że osoby, które otrzymywały w dzieciństwie taki chłód emocjonalny mają potem jakieś problemy, od lżejszych typu takie uczucie samotności po cięższe typu dragi. Dobrze, że autorka w to nie popadła, albo w alkoholizm, bo to nie jest takie trudne w tej sytuacji. Miałam w klasie w liceum kolegę. Chłopak z rodziny prawniczej, ale pozostawiony samemu sobie emocjonalnie. Popadł w nałóg
Więc nie wiem też, co tu poradzić, bo mi te wszystkie złe uczucia zniknęły w momencie, gdy znalazłam kogoś dla mnie bliskiego

Stewardessa? Fajny zawód
Też mnie kiedyś interesowała turystyka, ale ja bardziej chciałam być pilotem wycieczek czy rezydentem. Latania się nie boję, ale też nie lubię aż tak
Ale to niesamowite, z jaką pasją o tym opowiadasz
Sądzę, że powinnaś spróbować
Może po studiach? Nie musisz pracować cały czas w zawodzie, zrób może kilka miesięcy przerwy i spróbuj?

polis napisał/a:

Jakby to były 40 letnie kobiety, to tak. Takie żale z wiekiem, że a gdyby nie rodzice, to coś tam, są coraz słabsze. Ale tutaj mamy 20 latki, studentki, które dzieciństwo ukształtowało, a dorosłości za wiele jeszcze nie zaznały. Dla nich dzieciństwo i wiek nastoletni to ciągle świeża sprawa. 

Nie wiem KarolinaJones, czy kiedykolwiek byłaś na terapii, ale nie chodzi o rozgrzebywanie przeszłości do śmierci. Chodzi między innymi o to, żeby przeżyć w końcu te uczucia z kimś empatycznym, kto będzie się starał zrozumieć, nie oceniać. No tak trochę dobrze nam pomamusiuje na przykład. Mnie to bardzo pomogło, najpierw raz głowa podsunęła mi w trudnych chwilach to jak zachowała się wobec mnie terapeutka, kiedy wywalałam trudne emocje na terapii. Zauważyłam, że pomagało mi to ukoić emocje w przeciwieństwie do starego krytycznego głosu, który nie pomagał wcale. Potem już świadomie wyobrażałam sobie co mogłaby powiedzieć ta terapeutka, potem ten głos się przekształcił w mój własny głos.

Natomiast dzieciństwo jest ważne, chociażby w czasie dzieciństwa kształtują się style przywiązania. Jeśli rodzic miał pakiet zaburzeń psychicznych, traumę, której nie przerobił, to prawdopodobnie przekaże to dalej. Pewnie słyszałaś, że dzieci z patologicznych rodzin często same kończą jako patologia. Nie bez przyczyny. Jeśli rodzice YellowStar nie umieli sobie radzić z emocjami i pod pewnymi względami wewnętrznie są dziećmi, to naturalnie jej dojrzałości i radzenia sobie z emocjami nie nauczą. Tak samo, jeśli twoi rodzice nie znali francuskiego, to ciebie tego języka nie nauczą. YellowStar może teraz podjąć wysiłek, żeby się tego nauczyć, może iść na terapie, itd., ale tak jak nikt nie nauczy się płynnie francuskiego w parę dni, tak i ona nie nauczy się tego z dnia na dzień.

Jejku, bardzo mądre słowa!
Właśnie to nie jest takie hop-siup, jak się co po niektórym tutaj wydaje. To ciężka praca, nierzadko trwająca nawet nie miesiącami, a latami.
Moi rodzice sami nic nie robili, kasę wydawali na mnie i zrobili ze mnie ich marionetkę. Coś, żeby pochwalić się przed znajomymi, jakie mają zdolne dziecko: ma czerwony pasek w szkole, pływa, gra na fortepianie, uczy się 2 języków. A sami nie robili nic. No mama się kiedyś zapisała ze mną na niemiecki i uczyłyśmy się razem, ale tylko to. A ja miałam jeszcze wiele innych godzin. A potem robienie wyrzutów, że mam być wdzięczna, że kasę na mnie wydają, a nie kręcić nosem, że mi się to nie podoba. Tak, jakbym była jakimś przedmiotem, robotem, którego się nastawi i ma przynosić dumę rodzicom, bo tego oczekują

KoralinaJones napisał/a:

No cóż, najwyraźniej każdy mierzy własnymi doświadczeniami, bo mnie akurat krytyczny głos wiele pomógł zrozumieć, ujrzeć "sprawy" we właściwym świetle, i więcej się na te sprawy nie oglądać niż to było potrzebne. Pozwoliło mi to zaoszczędzić dużo czasu bez taplania się w użalaniu się nad sobą. Czasami najlepszym psychoterapeutą jest starsza, doświadczona życiowo i zaprzyjaźniona osoba, której również można się zwierzyć, niekoniecznie trzeba być na psychoterapii. Teraz jest to tak modne, że zapomina się o starych, sprawdzonych metodach powierzania swoich przeżyć innym osobom niż psychoterapeuci za pieniądze. W związku z tym nie będąc nigdy na psychoterapii wiem jak to jest przepracować swoje emocje i życiowe problemy, jak to jest szukać oparcia, czy też zwykłego wygadania się. Jedyna cecha wspólna to taka - że nikt nie rozwiąże za nas samych naszych wewnętrznych problemów ani nie podejmie kluczowych decyzji. Każdy potrzebuje wsparcie, niebezpiecznie jednak robi się kiedy wsparcie staje się nieodłącznym elementem radzenia sobie w życiu.

Tobie krytyczny głos pomógł zrozumieć, ale nie przyszło Ci do głowy, że nie na wszystkich działa metoda "na kija"? Niektórzy- jak ja- wolą metodę "na marchewkę", czyli łagodnie i spokojnie
Co do starszej osoby z doświadczeniami to zgadzam się. Pisałam tu wyżej, że poznałam pewnego znajomego. Jest 15 lat starszy ode mnie, z wykształcenia inżynier, ale interesuje się psychologią i stwierdzam- mówiłam mu to nawet- że jest lepszy niż niejeden psycholog. Bardzo mnie podniósł wiele razy na duchu. Do tego ma podobną osobowość i spojrzenie na świat, bo mamy ten sam typ osobowości. Sam mówił, że też wiele w życiu analizował, bo takim jesteśmy typem, mamy to we krwi, ale mówił, że wypracował to w sobie, żeby tego aż tak nie robić i ma mnie nauczyć, jak się ogarnąć. To bardzo inteligentny człowiek i lepszy niż psychologowie, z którymi gadałam

KoralinaJones napisał/a:
polis napisał/a:

No i w historii Polski było dużo traumatycznych zdarzeń, jak II wojna światowa. Choćby dlatego pewnie wielu z naszych dziadków miało traumę i problemy, które przeszły na naszych rodziców.

O! Bardzo dobry przykład! Jedynie jest wprost przeciwnie. To akurat byli ludzi zahartowani, silni i mocni, bo inaczej by tego nie przetrwali. I to jest właśnie to charakterystyczne, współcześnie bardzo popularne w psychologii doszukiwanie się usprawiedliwień i wyłącznie ludzkiej ułomności i słabości. A to właśnie od takich ludzi jak nasi dziadkowie można byłoby się uczyć hartu ducha, odwagi, woli i siły przetrwania. Bo czymże jest współczesne, wymagające kolokwium na wydziale medycyny w porównaniu z nauką na tajnych kompletach, za udział w których można było zostać rozstrzelanym...  wink

Nie zgodzę się z tym.
polis ma rację
Przecież ja jestem analogicznym przykładem i dziadkowie zachowywali się tak samo, tylko z innego powodu. To nie tak, że oni tacy silni, a mnie stresuje kolokwium. Nie. Oni zaś inaczej te traumy okazywali. Potem to przeszło na dzieci. I tak w kółko
Ja też po studiach będę zahartowana bardziej, niż 90% społeczeństwa, po tym stresie, jaki mam teraz, ale czy to znaczy, że moje problemy same się rozwiążą? Nie. I dziadkom też się same nie rozwiązały. A wtedy psychologów nie było, więc dzieci za traumy obrywali podwójnie
Poza tym nie baw się w Boga i nie rozdzielaj czyiś problemów na mniej lub bardziej ważne. To nie Twoja sprawa. Liczą się odczucia. Kiedyś ludzie leczyli i bez studiów, była wojna i wtedy był stres wojną. Teraz są innego typu problemy (mam nadzieję, że do wojny nie dojdzie). Ja czytając źródła historyczne potrafię mieć świeczki w oczach czytając, co np. robili Ukraińcy Polakom w Wołyniu (a teraz hasają sobie u nas), ale czy to znaczy, że mam nie myśleć o swoich problemach, bo kiedyś ktoś miał gorzej? Co za głupie gadanie....i nie wiem, czemu ludzie dają sobie prawo do oceniania, czy ktoś ma gorsze czy lepsze problemy. Jeśli ktoś się z tym problemem czuje źle, to znaczy, że problem jest dla tej osoby ważny. Aż jestem w szoku, że ja takie oczywistości muszę tłumaczyć starszym od siebie....

polis napisał/a:

Nie wiem, czy to tak działa. Akurat z tego co czytałam, to naukowcy byli zainteresowani ofiarami Holokaustu i ich dziećmi. Okazało się, że wśród ofiar był wysoki wskaźnik depresji i samobójstw. Natomiast ich dzieci często miały poważne problemy psychiczne. Choć pewnie i tak jednostki są, ale wydaje mi się, że takie jednostki jak Viktor E. Frankl to raczej wyjątek, a nie reguła.

Oczywiście, że jest tak jak mówisz, nie słuchaj Karoliny, bo ona się na tym najwyraźniej nie zna, a ta odpowiedź to pokazuje
To oczywiste, że jeśli w domu rodzice są smutni, zmęczeni, zapracowani, z traumami to dziecko nie będzie spokojne i szczęśliwe, tylko na to dziecko część emocji przejdzie. Nie ogarniam, jak można takich rzeczy nie rozumieć

Nati123 napisał/a:

Nie czytałam całego wątku, dużo tu przepychanek, ale ja cię autorko rozumiem że nie potrafisz się odnaleźć w dorosłości. Według twojego opisu całe życie byłaś jak marionetka, podczas gdy inni pociągali za sznurki, i przez to uwierzyłaś że sama nie masz żadnej siły sprawczej. To jest tzw. wyuczona bezradność. Twoje rozgoryczenie i rodzaj buntu są jak najbardziej naturalne a nawet zdrowe, bo pokazują że próbujesz odzyskać kontrolę nad własnym życiem. Zazwyczaj bunt pojawia się w wieku nastoletnim, więc sam fakt że u ciebie jest on z kilkuletnim opóźnieniem pokazuje że czułaś się stłamszona wcześniej, a teraz chcesz to zmienić i to jest bardzo dobry znak. Przez całe dzieciństwo wystarczało ci że rodzice byli z ciebie zadowoleni, a teraz widzisz że to cię do niczego dalej nie zaprowadzi, bo musisz sama nagle przejąć stery i nauczyć się odpowiedzialności za siebie. Zadowolenie lub niezadowolenie rodziców z ciebie nie ma już żadnego znaczenia na tym etapie na którym jesteś. Zostałaś rzucona na głęboką wodę, ale najważniejsze że to dostrzegasz.
Rodzice zapewne chcieli dobrze, bo za ich czasów bezrobocie (ponad 20%) i bieda dawały w kość, najważniejsze było żeby ciężko pracować, myśleli pewnie że w ten sposób cię życiowo ustawią. Zapewne nieświadomie ale jednak skrzywdzili cię tą izolacją od rówieśników, więc weszłaś w dorosłość bez żadnych "soft skills", a te są z kolei bardzo ważne na dzisiejszym rynku pracy. Ale to jest wszystko do nadrobienia, musisz tylko przejąc kontrolę i odpowiedzialność nad swoim życiem. Powoli, krok za krokiem. Masz szczęście bo nigdy wcześniej nie było takiego dostępu do wiedzy która pomoże ci w twoich zmaganiach. Jest mnóstwo książek, artykułów, blogów, czy nawet terapii które mogą ci pomóc. Ta twoja nadwrażliwość, neurotyzm i roszczeniowość to są pewne mechanizmy obronne które wytworzyłaś w dzieciństwie, które niestety w ogóle się nie sprawdzają w dorosłym życiu, ale one zaczną mijać w trakcie pracy nad sobą. Spokojnie i powoli pracuj nad sobą.
Jeżeli nadal nie masz pomysłu na siebie i swoją przyszłość, to radziłabym ci skupić się na studiach i je skończyć. To otworzyłoby ci dużo drzwi i dało szanse na fajne życie. Nawiązuj znajomości i przyjaźnie, jednak na razie odradzam ci wchodzenie w romantyczną relację. Ponieważ nadal masz tendencje do bezradności i bycia osobowością zależną istnieje ryzyko że trafisz na faceta który zechce przejąc nad tobą kontrolę i cię stłamsić, a ty się temu poddasz. Najpierw musisz naprawić siebie i stać się niezależna, a dopiero potem wchodzić w związki. Powodzenia!

Dokładnie tak. Za ich czasów na studia szli najlepsi. Dzisiaj każdy może mieć tytuł mgr, a nawet te cięższe kierunki studiów nie są wcale aż tak dobrze płatne. Nawet moja mama ostatnio zdziwiona powiedziała, że ludzie nie pracują tak ciężko a też żyją, a ja do niej"Szkoda, że dopiero teraz to zauważyłaś"
Bo oni mieli wbite, że trzeba być zarobionym na maksa, to wtedy będzie praca. A to tak nie działa. Są ludzie, którzy pracują mniej, ale robią to z pasją i są szczęśliwi
Pamiętam, że jak byłam w gimnazjum, rodzice mi kazali siedzieć przy książkach. Tyle, że ja zamykałam się w pokoju i coś rysowałam, pisałam, byle się nie uczyć, bo miałam już dość. Schodziłam na dół, do salonu, gdzie stała klatka z naszą świnką morską, zaczęłam do niej coś mówić, śmiać się to dostawałam ochrzan:"Coś zbyt rozkurczona jesteś! Marsz z powrotem do książek!". Przy czym ja lubiłam się uczyć, ale jak mnie tyle do tego zmuszali, to mi przeszło, bo choćby przestawałam się uczyć, żeby im na złość zrobić, podświadomie. A nie mogłam się nawet uśmiechnąć do świnki morskiej, bo był ochrzan, że mam za dobrze
A psychopatkami się nie przejmuję, śmieszne są ich niektóre wypowiedzi smile

KoralinaJones napisał/a:

Rozumiem intencje, ale bądźmy poważni. Tym bardziej że teraz piszesz o wskaźniku samobójstw, a autorka nie sięga aż tak daleko żeby winić za swoją sytuację życiową rodziców i w konsekwencji ewentualnie wychowujących ich dziadków którzy przeżyli Holocaust.

Dla Twojej wiadomości miałam kiedyś myśli samobójcze. W liceum przez 3 lata miałam tak ciężką depresję, że nie pamiętam, co się działo. Mam jedynie pamiętniki z tamtego okresu, to nie ma w nich nic pozytywnego w ciągu tych lat. Pamiętam tylko, że byłam tak zrezygnowana i zmęczona życiem, że nie chciało mi się żyć. Sama się zabić nie potrafiłam i chyba tylko dlatego jeszcze żyję. Pamiętam jednak, że marzyłam o jakimś wypadku, w którym ginę. Szybko i bezboleśnie. Pamiętam, jak rozmyślałam, o ile by mi było lepiej w innym świecie, nie musiałabym w końcu tak harować jak dziki wół na tym ziemskim padole
Po prostu byłam zmuszana do rzeczy, których nie chciałam. Rodzice byli dla mnie obcy. Pamiętam, że czułam do nich niesmak i odrazę (chyba podświadomie, za ten ich chłód). Nie miałam jednego bliższego znajomego nawet żeby móc się zwierzyć. Nie miałam nikogo bliskiego. Dostawałam tylko psychicznie po głowie.
Dlatego widzisz Karolinka? Nie oceniaj książki po okładce, bo nie znasz czyiś odczuć
A ja pisałam kilka razy, że miałam ciężką depresję, ale ludzie bagatelizują tą chorobę, mimo że jest śmiertelna
Myśli samobójcze minęły wraz z wyprowadzką z domu. Mam znajomych i mam poczucie, że mnie chociaż ktoś wysłucha, jak będę miała gorszy dzień. W domu moje uczucia były bagatelizowane i wyśmiewane

bagienni_k napisał/a:

Rin Zacznijmy od tego, że nie każdy ma tak silną potrzebę zwierzania się, rady czy nawet zwykłego pogadania z innymi. Szczególnie tyczy się to problemów, z którymi ktoś sobie "nie radzi". Nie wszyscy będą od razu dzwonić i szukać pocieszenia czy możliwości zwykłego wygadania się, lecz będą szukać od razu rozwiązań, bo np uznają, że sam fakt wygadania się niewiele pomoże. Zależy też pewnie od tego, z czym mamy problem.
Wielu ludzi nie uważa za niezbędne nawet informowanie drugiej osoby o wszystkim, co go spotkało w ciągu danego dnia. Bywa, że np Panie strasznie się wkurzają na swoich partnerów, bo ci nie są zbyt rozmowni, unikają niektórych tematów, niekoniecznie związanych z ich związkiem. Chęć do niemal nieustającej rozmowy, mówienia sobie o wszystkim wydaje się dla wielu tak oczywista, że ktoś, kto nie ma zbyt chęci na ciągłe pogaduszki, jest uważany za dziwaka.
Rozumiem, mimo wszystko jednak tą traumę, wynikłą ze schematu, jaki się wyniosło z dzieciństwa. To, co rodzice Wam wpoili, miało nieco znamiona specyficznej tresury lub wszczepienia chipu, jaki miał Was regulować. Nawet, pomimo pozbycia się tego"oprogramowania" stare nawyki zostają, ale nie są niemożliwe do przezwyciężenia, jak pokazuje Twój przykład wink

Mam właśnie podobne spostrzeżenia do Rin
Ja też często chcę po prostu z kimś pogadać, jak minął dzień i w ogóle. Jak masz faceta to dzwonisz do faceta. Jak nie masz to zostaje rodzic z bliższych (bo znajomi to znajomi, mówię o takich super bliskich osobach)
Dlatego ja rozumiem wypowiedź Rin
Takiej bliskości i poczucia bezpieczeństwa mi właśnie brakuje

246 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-06-24 00:39:43)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
YellowStar napisał/a:

Tobie krytyczny głos pomógł zrozumieć, ale nie przyszło Ci do głowy, że nie na wszystkich działa metoda "na kija"? Niektórzy- jak ja- wolą metodę "na marchewkę", czyli łagodnie i spokojnie

Najskuteczniej uczy samo życie. Niestety metodą kija właśnie. Pora zrozumieć i przestać się rozczulać nad sobą. Współczuję Ci kiedy będziesz musiała iść do prawdziwej pracy. Bo z tego co widzę to tam dopiero czeka się prawdziwa szkoła przetrwania.

247

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Yellow, akurat co do wieku, to ma on spore znaczenie. Ja pamiętam jak to jest mieć te dwadzieścia kilka lat i nawet na kogoś kto ma łeb na karku, to niesamowicie głupia byłam, z perspektywy czasu. A jak patrzę na Ciebie, to widzę kogoś, kto jest nawet bardziej niedojrzały. Taka dwudziestka w papierach, a piętnastolatka w realu.

I nie, nie każdy leci na kasie rodziców. Znałam wiele osób, które jak ja pracowały na studiach i to wcale nie dlatego, że musiały, ale dlatego, że chciały być niezależne. Co Tobie jest kompletnie obce, bo lepiej brać szmal i jojczyć jacy to mamusia i tatuś są źli.

Koralina dobrze Ci pisze, że świat Cię nauczy metodą na kija, że nikogo nie obchodzą Twoje meandrujące dywagacje i wrażliwe serduszko. A juz najbardziej nie będzie to obchodzić Twojego przyszłego szefa. Dlatego warto by bylo wziąć się za siebie teraz i nabrać jakiegoś dystansu, a nie czekać bezczynnie na tego potężnego kopa jakiego dostaniesz na przywitanie w jakimkolwiek miejscu pracy.

248

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Yellow Tylko może będzie Ci lepiej to wszystko ogarnąć, jeśli pojmiesz, że NIE KAŻDY człowiek ma takową potrzebę. Mówię tutaj o zwierzaniu się, rozmowie o wszystkim i o niczym, wypłakiwaniu się itp. Tu nawet nie chodzi o to, żeby mieć tą bliską osobę to tego "celu", ale KOGOKOLWIEK. Dlatego może Wasze podejście wydaje mi się przesadzone, bo Wy tak bardzo pragniecie obecności drugiego człowieka, żeby poczuć się wartościowym czy silnym na tyle, aby sobie radzić w życiu. Inaczej mówiąc dla Was obecność partnera daje Wam te 90 % siły, witalności czy energii lub motywacji do samorozwoju, poczucia bezpieczeństwa i stabilności. Patrząc jeszcze inaczej to bez partnera jesteście jak dziecko we mgle, a mając go przy sobie dopiero czujecie się pewne siebie i zdecydowane podjąć wyzwania, czy nie tak?
Jeżeli DOPIERO partner jest Wam do tego potrzebny, to niestety nie jest dobre..Zrozumieć to można jedynie w kontekście Waszych doświadczeń czy dzieciństwa, które tak a nie inaczej Was ukształtowało.

249

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
bagienni_k napisał/a:

Yellow Tylko może będzie Ci lepiej to wszystko ogarnąć, jeśli pojmiesz, że NIE KAŻDY człowiek ma takową potrzebę. Mówię tutaj o zwierzaniu się, rozmowie o wszystkim i o niczym, wypłakiwaniu się itp. Tu nawet nie chodzi o to, żeby mieć tą bliską osobę to tego "celu", ale KOGOKOLWIEK. Dlatego może Wasze podejście wydaje mi się przesadzone, bo Wy tak bardzo pragniecie obecności drugiego człowieka, żeby poczuć się wartościowym czy silnym na tyle, aby sobie radzić w życiu. Inaczej mówiąc dla Was obecność partnera daje Wam te 90 % siły, witalności czy energii lub motywacji do samorozwoju, poczucia bezpieczeństwa i stabilności. Patrząc jeszcze inaczej to bez partnera jesteście jak dziecko we mgle, a mając go przy sobie dopiero czujecie się pewne siebie i zdecydowane podjąć wyzwania, czy nie tak?
Jeżeli DOPIERO partner jest Wam do tego potrzebny, to niestety nie jest dobre..Zrozumieć to można jedynie w kontekście Waszych doświadczeń czy dzieciństwa, które tak a nie inaczej Was ukształtowało.

W punkt.

To, że jednej osobie jest lepiej jak się komus w rekaw wypłacze, nie znaczy, że tak mają wszyscy. Ba, stwierdziłabym nawet, że jest wielu ludzi, którzy wolą sobie problem przemyśleć sami i takie jojczenie uważają za bezcelową strate czasu i zawracanie innym tyłka. Mnie się z automatu wlącza na takich wywnętrzaczy tryb selektywnego słuchania i kiwania głową.

Inna sprawa to nieumiejetnośc samoogarnięcia się. Uważam, że jak komuś do normalnego funkcjonowania PORZEBNY jest partner, to ten ktos ma sam ze sobą problem. To nie jest zdrowa podwalina związku, bo wskazuje na to, że taka kobieta jest od partnera uzależniona.

250

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
bagienni_k napisał/a:

Yellow Tylko może będzie Ci lepiej to wszystko ogarnąć, jeśli pojmiesz, że NIE KAŻDY człowiek ma takową potrzebę. Mówię tutaj o zwierzaniu się, rozmowie o wszystkim i o niczym, wypłakiwaniu się itp. .

Byle pierdola czy codzienne problemy- o tym plajac komuś w rękaw to przesada. Ale nie rozmawianie nigdy i z nikim o czymś, co jest istotne dla danej osoby, jest dużym problemem, to pierwszy krok albo do załamania nerwiwego, bo niezdrowe jest kiszenie wszystkiego w sobie, człowiek w końcu wybuchnie, albo po prostu jest jak skamieniały i nie czuły,  nie czuję złości, ani miłości, jest jakby zablokowany, co również nie jest korzystne.

251 Ostatnio edytowany przez Salomonka (2022-06-24 21:01:11)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
rossanka napisał/a:
bagienni_k napisał/a:

Yellow Tylko może będzie Ci lepiej to wszystko ogarnąć, jeśli pojmiesz, że NIE KAŻDY człowiek ma takową potrzebę. Mówię tutaj o zwierzaniu się, rozmowie o wszystkim i o niczym, wypłakiwaniu się itp. .

Byle pierdola czy codzienne problemy- o tym plajac komuś w rękaw to przesada. Ale nie rozmawianie nigdy i z nikim o czymś, co jest istotne dla danej osoby, jest dużym problemem, to pierwszy krok albo do załamania nerwiwego, bo niezdrowe jest kiszenie wszystkiego w sobie, człowiek w końcu wybuchnie, albo po prostu jest jak skamieniały i nie czuły,  nie czuję złości, ani miłości, jest jakby zablokowany, co również nie jest korzystne.

Hmm.. A skąd takie wnioski?
Mnóstwo osób nie czuje potrzeby "wywnętrzania się", inaczej ten świat to byłby jeden wielki padół nieszczęścia smile
Niewielu ludzi ma sielankowe dzieciństwo, cudownych rodziców i zajebiste życie smile
Jak ktoś ma wszystkiego pod sam nos, to ma pretensje do rodziców, że dawali za dużo. Jak ktoś musiał od dziecka kombinować jak się najeść, bo rodzice mieli to w pompie by dziecko nakarmić, to będzie miał o to do rodziców żal. Jedni i drudzy będą  ze swojego dzieciństwa mega niezadowoleni smile
Tylko ci drudzy raczej niewiele o sobie mówią, zwłaszcza gdy udalo im się z tego rynsztoka wyrwać i póżniej żyją jakoś normalnie, bo wstyd, bo nie wypada, bo to mało "piarowskie" jest. Natomiast ci pierwsi ... O wiele bardziej lubią wystawiać sobie laurkę skrzywdzonego dziecka, choćby z jednego powodu; Nie dorównują rodzicom i mimo ich wszelkich starań nigdy nie osiągną tego co oni, a często nawet po prostu zaprzepaszczają schedę po nich.
O wiele lepiej wtedy brzmi stwierdzenie: Ja chciałam po swojemu a rodzice przemocowcy mi nie dali to teraz mają, niż; Nie nadaję się do tego, aby pociągnąć rodzinny biznes i wszystko co stworzyli rodzice.. Jestem za słaby/słaba, nie umiem, nie potrafię, nadaję się tylko do życia na ich koszt ale to wszystko na co mnie stać. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby taki ktoś po prostu się do tego przyznał, zamiast zwalać całą winę na rodzicow.

252

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Bo, żeby przetrwać w patologicznym domu, to trzeba mieć jaja. A jak komuś wszystko jest podawane na tacy, to nabiera wyuczonej bezradności i roszczeniowości.

253

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
Salomonka napisał/a:
rossanka napisał/a:
bagienni_k napisał/a:

Yellow Tylko może będzie Ci lepiej to wszystko ogarnąć, jeśli pojmiesz, że NIE KAŻDY człowiek ma takową potrzebę. Mówię tutaj o zwierzaniu się, rozmowie o wszystkim i o niczym, wypłakiwaniu się itp. .

Byle pierdola czy codzienne problemy- o tym plajac komuś w rękaw to przesada. Ale nie rozmawianie nigdy i z nikim o czymś, co jest istotne dla danej osoby, jest dużym problemem, to pierwszy krok albo do załamania nerwiwego, bo niezdrowe jest kiszenie wszystkiego w sobie, człowiek w końcu wybuchnie, albo po prostu jest jak skamieniały i nie czuły,  nie czuję złości, ani miłości, jest jakby zablokowany, co również nie jest korzystne.

Hmm.. A skąd takie wnioski?
Mnóstwo osób nie czuje potrzeby "wywnętrzania się", inaczej ten świat to byłby jeden wielki padół nieszczęścia smile

Haha. Wiedziałam, że ktos odpisze w ten sposób. Ja to wiem, bo ja do wieku ponad 30 lat taka byłam. Czy to jako dziecko, czy nastolatka, czy 20czy 30latka, nikomu nie mówiłam o swoich problemach. Z rodzicami, koleżankami rozmawiałam tylko i szkole, kinie, książkach, wspólnych znajomych, o nauce, wydarzeniach na świecie. Nawet z kolezankami o chlopakach nie gadalam, uznajac to i zbyt prywatne rzeczy, a moze i to byl blad, jak tak teraz patrze.O swoich problemach zaczęłam cokolwiek mówić po 30, dopiero jak byłam na terapii i to w czadie sesji, bo uważałam, że sama sobie poradzę i to są moje problemy i wstydziłam się poradzić kogoś (uważałam, że radzic sobie trzeba samemu, ale przecież we wszystkim sobie sama nie poradzisz l, nie jesteś cyborgiem i czasami dobrze jest coś zrzucić z siebie, nawet zdrowo jeśli tylko jest to okazjonalne a nie codzienne jęki i lamenty). W każdym razie pamiętam minę terapeuty, koniec końców stwierdziła, że i tak długo wytrzymałam i nie dziwne, że już dłużej nie daje rady (to było wtedy, gdy znacznie nasiliły mi się somaty i było niezbyt ciekawie jeśli chodzi o zdrowie, co zaczęło rzutować na inne pola mojego zycia).
Od tej pory dawkuje to, myślę całkiem zgrabnie. Na ogół nie zamęczam ludzi, ale czasem muszę sobie upuścić pary, wtedy albo pisze tu, albo z kimś rozmawiam ale już nie na zasadzie rozpaczy, tylko wygadania się. Z resztą ta osoba może zrobić to samo ze mną. Myślę, że uzyskałam względna równowagę, jestem dosyć samodzielna w życiu
Jedynie relacje damsko-męskie to dla mnie jedno wielkie pole porażek, niewiadomych i błędów.

254

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
Beyondblackie napisał/a:

Bo, żeby przetrwać w patologicznym domu, to trzeba mieć jaja. A jak komuś wszystko jest podawane na tacy, to nabiera wyuczonej bezradności i roszczeniowości.

Zależy od charakteru. Jedno dziecko się zahartuje. Drugie zwieje z domu. Trzecie kupi sznur.
Ludzie nie są z jednej formy. Z resztą nawet rodzeństwo jest różne. Koleżanka ma bliźniaki. Jedno odkąd pamiętam było płaczliwe, wrażliwe, drugie gruboskórne i wesołe. A rodzice i dom ten sam. I żadnego faworyzowania i gadek typu ustąp jesteś starszy, albo " nowe buty Ci nie potrzebne, dostaniesz po starszaku"- jakby mogło być przy różnicy wieku.

255

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
rossanka napisał/a:
Beyondblackie napisał/a:

Bo, żeby przetrwać w patologicznym domu, to trzeba mieć jaja. A jak komuś wszystko jest podawane na tacy, to nabiera wyuczonej bezradności i roszczeniowości.

Zależy od charakteru. Jedno dziecko się zahartuje. Drugie zwieje z domu. Trzecie kupi sznur.
Ludzie nie są z jednej formy. Z resztą nawet rodzeństwo jest różne. Koleżanka ma bliźniaki. Jedno odkąd pamiętam było płaczliwe, wrażliwe, drugie gruboskórne i wesołe. A rodzice i dom ten sam. I żadnego faworyzowania i gadek typu ustąp jesteś starszy, albo " nowe buty Ci nie potrzebne, dostaniesz po starszaku"- jakby mogło być przy różnicy wieku.

O tym, to już wcześniej pisałam. Ludzie rodzą się z różnym temperamentem. Ale wychowywanie kogoś w atmosferze wyręczania go na każdym kroku, sprzyja wyuczonej bezradności.

256

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Jak widać każdy ma własne Guantanamo  smile

257

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Nie mówimy tu o rzeczach ważnych, ale o naprawę mniej istotnych z punktu widzenia bezpośredniego kontaktu dwójki ludzi.. Chociaż owa "ważność" może też być różnie rozumiana. Trzeba natomiast zdać sobie sprawę, że jest sporo ludzi(na szczęście), którzy nie lubią gadać, wyrzucać tego wszystkiego z siebie( a przy okazji robić z tego osobne wydarzenie) w skomplikowany i emocjonalny sposób, użalać się czy analizować lub narzekać na coś. Zamiast tego działają. Myślą na chłodno i próbują zaradzić złemu. To właśnie, mam wrażenie, jest odbierane jako bezduszność czy bycie "zimnym głazem", ale niejednokrotnie pozwala skuteczniej i szybciej rozwiązać problem. Wydaje mi się, że nie wytrzymałbym długo z kimkolwiek, jeżeli służyłbym przede wszystkim jako osoba, której się ktoś wiecznie wypłakuje, zwierza i rozmawia na najmniej istotne tematy a ja po prostu chce mieć choć przez chwilę spokój. Jeśli zaś pojawia się problem, siadamy na spokojnie i staramy się znaleźć rozwiązanie.

258

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Tak tylko tłumienie w sobie emocji może skończyć się depresją, więc wcale nie jest to lepsze rozwiązanie.

I wiesz, takie podejście o jakim piszesz miał mój były. Racjonalne rozwiązywanie problemów, zimny jak głaz. Skończył u psychiatry z depresją na lekach antydepresantach, więc mam poważne wątpliwości, czy to taka super metoda trzymać w sobie. Moim zdanie lepiej się nauczyć akceptować emocje, nauczyć się je wyrażać, koić je, a potem znaleźć sobie ludzi, którzy potrafią sobie ze swoimi emocjami radzić, tak więc i emocje innych ludzi nie będą dla nich irytujące.

259

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
Beyondblackie napisał/a:

O tym, to już wcześniej pisałam. Ludzie rodzą się z różnym temperamentem. Ale wychowywanie kogoś w atmosferze wyręczania go na każdym kroku, sprzyja wyuczonej bezradności.

Bezradności, której bardzo ciężko jest się pozbyć, chociażby z tego powodu, że bezradność wyuczona wyręczaniem na każdym kroku, przyzwyczaja do wygody w życiu, wygody której potem nie chcą zapewnić obcy ludzie, zwłaszcza w pracy.

260

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
Beyondblackie napisał/a:
rossanka napisał/a:
Beyondblackie napisał/a:

Bo, żeby przetrwać w patologicznym domu, to trzeba mieć jaja. A jak komuś wszystko jest podawane na tacy, to nabiera wyuczonej bezradności i roszczeniowości.

Zależy od charakteru. Jedno dziecko się zahartuje. Drugie zwieje z domu. Trzecie kupi sznur.
Ludzie nie są z jednej formy. Z resztą nawet rodzeństwo jest różne. Koleżanka ma bliźniaki. Jedno odkąd pamiętam było płaczliwe, wrażliwe, drugie gruboskórne i wesołe. A rodzice i dom ten sam. I żadnego faworyzowania i gadek typu ustąp jesteś starszy, albo " nowe buty Ci nie potrzebne, dostaniesz po starszaku"- jakby mogło być przy różnicy wieku.

O tym, to już wcześniej pisałam. Ludzie rodzą się z różnym temperamentem. Ale wychowywanie kogoś w atmosferze wyręczania go na każdym kroku, sprzyja wyuczonej bezradności.

A to zależy od osoby. Jedna będzie później roszczeniowa i jednocześnie ofiarą losu. A druga przeciwnie, wyrwie się i stanie bardzo niezalezna.
Zależy od osoby. Tak jak z tymi alkoholiwymo domami. Jeden syn pójdzie w ślady ojca, będzie pił, drugi będzie przeciwieństwem, nie tknie  alkoholu i zbuduje całkiem inny model rodziny.  Bo to są różne osoby i różnie reagują. Pierwszy syn powie: co ja mogę, ojciec pił, dziadek pił, to ja też pije, widać to u nas rodzinne, albo wręcz nie zauważy problemu, a picie będzie uważał za stan normalny. Drugi syn powie: o nie, nie będę taki jak ojciec, nie dopuszczę do tego - i wybierze inną ścieżkę.
Rodzeństwa są naprawdę różne, a chowane w tych samych domach. Po latach można się nieźle zdziwić na plus lub minus.

Posty [ 196 do 260 z 289 ]

Strony Poprzednia 1 2 3 4 5 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » RELACJE Z PRZYJACIÓŁMI, RELACJE W RODZINIE » Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024