@akasha777 - chyba zawsze najtrudniej obiektywnie zobaczyć jak wygląda sytuacja, gdy się siedzi w samym jej środku. Sama się wpakowywałam w różne trudne sytuacje, ale na Twoją patrzę z zewnątrz i powiem, co widzę:
1. Jesteś młoda. 31 czy 32 lata to młoda osoba. Całe życie przed Tobą, kolejne związki też.
2. Byłaś z tym panem 3 lata. Jasne, że szkoda zaangażowania, ale czy to oznacza, że masz zmarnować więcej swojego życia karmiąc się bzdurną nadzieją, że "on się zmieni"?
3. Zmiana nie jest łatwa, nie przychodzi zwykle dlatego, że ktoś sobie tak postanowił. Wymaga pracy. Czy naprawdę uważasz, że ten Twój facet jest zdolny do takiego wysiłku i pracy nad sobą? Czy naprawdę uważasz, że wyrywa się ze swojego egoizmu wyprawiając te cyrki, które obecnie wyprawia, aby Ciebie do związku wciągnąć? Bo moim zdaniem działa jak rasowy egoista, który zupełnie nie szanuje stawianych przez Ciebie granic.
4. Mieliście otwarty związek? Nie? To na Tindera nie było w nim miejsca, tym bardziej, gdy powiedziałaś, że się to Tobie nie podoba.
5. Kupiłaś kota, rozumiem że nawiązałaś z nim więź, ale luby się od tej więzi odciął? Zwierzę to nie przedmiot i obserwując to, jak ktoś traktuje zwierzęta można się dowiedzieć, jak może traktować innych ludzi.
6. Serio chcesz resztę życia stosować w związku jakąś kreatywną księgowość zamiast się jakoś po ludzku dogadywać finansowo, aby obu osobom było w związku dobrze?
7. Młodsza, dziewczyno, już nie będziesz. Naprawdę szkoda życia.
Dlaczego tak bezpośrednio Tobie o tym piszę. Bo kiedyś byłam w związku, z którego nie wychodziłam z podobnych przyczyn, o jakich Ty wspominasz. Popatrz, może z zewnątrz zobaczysz, to co próbowałam Tobie napisać.
Byłam przez 12 (sic!) lat w związku z mężczyzną, z którym się przyjaźniłam przed związkiem. Mieliśmy podobne wykształcenie, ambicje, podejście do ważnych kwestii. Oświadczył mi się po 4 latach, zamieszkaliśmy razem, adoptowaliśmy psa. Fajny chłopak, serio, ale totalny egoista. I powiem Tobie, że się z tego nie da kogoś wyciągnąć, takie jest niestety moje zdanie. Mieszkaliśmy razem, ale on twierdził, że pracuje nad swoim pomysłem na firmę i przez to po pracy nie ma czasu na inne rzeczy błahe, jak sprzątanie, gotowanie, zajmowanie się psem, robienie czegokolwiek. Wszystko było na mojej głowie: od dorabiania, bo z podstawowej pensji nam nie wystarczało; poprzez ogarnianie na bieżąco domu, aż po takie duperele jak spakowanie się na wyjazd (luby nie ogarniał). Nie miał czasu na ślub, bo pracował nad firmą (bzdura, tak naprawdę uzależnił się od gier komputerowych). Nie chciał dzieci, bo miał jeszcze czas (a wiedział, że mi na nich zależy). Zamieszkaliśmy w mieszkaniu, które kupiłam (sama je remontowałam, luby nie miał czasu), "nasz" pies się poważnie rozchorował, co wymagało sprawowania nad nim stałej opieki i wydawania dużych sum na weterynarzy (dorabiałam w weekendy, wychodziłam do pracy na 2 godziny, dojeżdżałam ogarniać psa, wracałam do pracy itd;, w ogóle musiałam sobie znaleźć taką pracę, by to było możliwe). On mógł pracować zdalnie więc próbowałam się z nim dogadać tak, by chociaż wychodził do pracy na 11, a ja wtedy pracowałabym ciągiem od 7 i nie musiałabym robić tak wielu przerw na opiekę nad zwierzakiem. Nic to nie dało. Jego były zyski, moje koszty. Moje życie było tak naszpikowane obowiązkami codziennymi, że na nic mi nie wystarczało czasu. Nawet na racjonalne zastanowienie się, jak się z tego wyplątać. W którymś momencie było mi już tak ciężko (dołączyła moja własna choroba, organizm się zbuntował i wyskoczyły mi choroby autoimmunologiczne - za taki stres się niestety płaci, później osoba bliska ciężko zachorowała), że nie miałam sił na to, by próbować wytrwać przy rozstaniu. Jak próbowałam odejść, to luby wpadał w totalną panikę (i ja mu szczerze wierzę, że się bał, bo jak ktoś za niego ogarniał życie, to wizja straty tego zaprawdę była przerażająca), obiecywał i zmieniał się na ... 2 tygodnie.
W końcu jakaś duperela okazała się o 1 duperelę za dużo (luby mój obraził się na mnie za coś i "zmusił" mnie do tego bym za nim szła w odległości 200 metrów. Mogłam oczywiście nie iść, ale wtedy zostałabym na łąkach z dala od drogi, bez samochodu. Przez 2 km. nie raczył się zatrzymać, nie odbierał ode mnie telefonu i szłam za nim widząc jego plecy. Jakoś wtedy do mnie dotarło, że już dłużej nie wytrzymam. Kazałam mu się wyprowadzić i nagle znalazłam w sobie siłę, aby nie złamać się mimo jego próśb, żali i błagań. Chciałam od niego odejść, jak miałam 30 lat, ale szkoda mi było lat spędzonych razem. W związku z tym zmarnowałam kolejne lata. Odeszłam jak miałam ze 34. Jedyne czego żałowałam, to że nie odeszłam wcześniej. Dzisiaj mamy dobre relacje, koleżeńsko-przyjacielskie, co jest możliwe dlatego, że prawie niczego od siebie nawzajem nie wymagamy. Na przestrzeni lat kilka razy chciał do mnie wrócić. Nigdy mnie to nie kusiło. Pomagało mi spisywanie trudnych i bolesnych doświadczeń z czasów związku. Jak mi było smutno i zaczęła się tęsknota, to sobie to czytałam i przechodziło jak ręką odjął.
Do dzisiaj czuję do siebie ogromną wdzięczność, że udało mi się z tej relacji wyplatać.
Dziewczyno, naprawdę szkoda życia na taką relację. Lepiej nie będzie. Trzeba byłoby raczej zaakceptować, że będzie tak, jak jest albo gorzej. Jeśli odpowiada Tobie partner szukający ładnych kobiet na Tonderze, który Cię okłamuje w sprawach jednak dość podstawowych (matura), nie szanuje i wykorzystuje, ale (za to? może raczej w dodatku) panicznie próbuje Cię odzyskać, z czystego egoizmu, no to dalejże - tkwij w tej relacji do 35 czy 40 aż w końcu Ciebie rzuci dla jakiejś młodszej dziewczyny.
Jeśli chcesz lepszego życia, to zaufaj sobie, że takie będziesz miała. Ale nie w tym związku.
Nie łam się, trzymam za Ciebie kciuki!