Roxann napisał/a:No bo przecież pisałeś kiedyś, że nie usmażyłeś kotletów bo "ona miała" 
Dywan jej, kot jej córki, auto jej, matka jej... co Ci do tego?! W ogóle jak kobieta może czegoś od Ciebie oczekiwać? 
No pisałem. Wiem że pisałem. Pisałem też o tym, że dywan, kot, auto, mama oraz legendarne kotlety również oczywiście,
to wszystko miało miejsce już pod koniec, kiedy mieszkaliśmy razem i codziennie było coś, jak nie to, to co innego,
kiedy ja już miałem wywalone na ten związek po dwóch latach wysłuchiwania idiotycznych wymówek za każdym razem,
kiedy to ja chciałem czegoś od niej. I tłumaczyłem jej tak samo jak Tobie tutaj, że albo coś się musi w tej materii zmienić,
albo możemy się rozejść od razu, bo przecież nie po to ze sobą jesteśmy, żeby na żywym organizmie badać i testować
ile człowiek jest w stanie znieść. Ja mam dość i nie będę sam pchał tego wózka jak ty zamiast pomagać tylko dokładasz.
No ale ja sobie, a ona swoje.
gracjana1992 napisał/a:Odpowiedz na pytanie, a nie kombinujesz 
Na jakie pytanie? Kto gotował prał i sprzątał?
Nikt nie gotował. Śniadania robiłem sobie sam, żeby jej nie dokładać, bo wiadomo jak to jest rano z dwójką dzieci.
Posiłki w ciągu dnia organizowałem sobie też sam, przeważnie to były kanapki, które robiłem rano przed wyjściem do roboty.
Tak zwany obiad też robiłem sobie sam jak wracałem z pracy. Dzieciaki jadły w szkole albo babcia przychodziła i im robiła. Ona jadła w pracy.
Kolacje robiliśmy na zmianę w zależności od tego o której wracała z tej swojej apteki. Jak siedziała do późna, no to wiadomo, że robiłem ja.
W weekendy jadaliśmy na mieście, od czasu do czasu coś tam zrobiła w niedzielę, czasem ja coś zrobiłem, choć nie umiem i nie lubię, no ale...
Prała pralka. Rozwieszaliśmy różnie, no bez jaj, to które miało wolne ręce i chwilę czasu, to wieszało, o czym tu pisać
Sprzątanie było podzielone. Moja była kuchnia, jej była łazienka, dzieciaki ogarniały swój pokój, przynajmniej w teorii.
Acha, łóżko ja rozkładałem i składałem, codziennie nawet jak byłem chory...
Czy jesteś usatysfakcjonowana odpowiedzią?
Samochody mieliśmy dwa. Ona swój pożyczała swojemu byłemu, bo biedaczek własnego nie posiadał, więc wyjaśniłem kwestię od razu,
że w takim układzie nie będę się już przepychał do robienia czegokolwiek przy tym samochodzie, skoro już posiada dwóch właścicieli.
Ale tu Cię zaskoczę i wyobraź sobie, że czasem podjechałem na stację uzupełnić ciśnienie, żeby ona nie musiała. Dasz wiarę?
Codziennie po pracy robiłem też zakupy, ale to nie wiem czy się liczy do odznaczenia...
A z kotletami to było tak, że w sylwestra o godzinie chyba 17-tej sobie wymyśliła, że mam ziemniaki iść kupić,
kiedy tego dnia ja siedziałem z wszystkimi naszymi dzieciakami w domu, a ona latała z dupą po koleżankach
i miała dość czasu oraz okazji, żeby te ziemniaki gdzieś kupić w ciągu dnia jak wszystko było normalnie otwarte.
Skąd ja jej wytrzasnę ziemniaki o 17-tej w sylwestra, na pole mam jechać wykopać? Ale dobra - myślę sobie - pojadę.
Miało być tak, że ja załatwiam ziemniaki, a ona smaży te kotlety. Ja swoją cześć zadania wykonałem (nie pytajcie nawet jak)
a ona swoją część olała sikiem prostym, żeby zrobić mi na złość, bo miała focha z powodu, że mój dzieciak miał u nas być dłużej niż zwykle,
bo zwykle był tylko dwa dni w tygodniu, a teraz wyjątkowo miał zostać aż cztery i co ja sobie myślę... no nie wiem ku*wa, a co mam myśleć?
Nieważne, fakt faktem tych kotletów nie zrobiła, tylko zabrała swoje dzieci do ich ojca, a my we dwóch, ja z moim, zostaliśmy sami. Bez obiadu.
No więc rzutem na taśmę zjedliśmy coś w McDonaldzie i na tym sprawa kotletów się zakończyła. A następnego dnia wypieprzyła mnie na ulicę
jak parsknąłem śmiechem na całe osiedle, kiedy jednak to mi kazała te kotlety smażyć, bo jej dzieci obiadu na jutro nie mają. Taka sytuacja 