Z mojego doświadczenia wygląda to tak, część kobiet działa na mnie jak magnes, eksplorowanie meandrów ich ciała to wspaniała przygoda, normalnie jak wizyta w sklepie lindta i czasem na tym się kończy... kobieta nic poza magią swojego ciała nie daje, ale czasem do tego dochodzi jej "pazur" a wtedy zaczyna się niekończąca się przygoda. Człowiek na samą myśl o spotkaniu się "ślini".
Pierwszy typ kobiet, jak zbyt dużo czekolady staje się za słodki, niczym nie zaskakuje. Seks z nimi robi się nudny i mechaniczny, jak zjedzenie kolejnej czekoladki, nie czuje się smaku. Powiecie facet powinien się starać, zadbać, zachęcić, ale jak będąc znudzonym... Czy to że Ona założy bieliznę i weźmie za rękę do łóżka ma spowodować że będę szalał z zachwytu?
Z mojego doświadczenia wynika, że jak ludzie na siebie działają to Ona jest w 3 sek gotowa, jak i On. Jeśli nie ma chemii to jest na żabę, Ona sucha leży, jemu leży a Ona rechocze. Nie mniej w ogólnikach naszej kultury zgodzę się, że facet powinien włożyć masę czasu w grę wstępną, ale do tego kobieta musi najpierw włożyć masę czasu w sztukę uwodzenia faceta, oczekiwanie że ja będąc znudzoną, z fochowaną księżniczką mam do tego prawo, a to On powinien potem mnie zachęcić jest bzdurne... choć słyszałem też gadkę dziewczyn które uważają że mężowi trzeba "dać spuścić z krzyża" dla świętego spokoju i co tam że na początku sucho, raz dwa trzy i już jest OK....