Roxann napisał/a:Nie wiem czy coś by tu pomogło ustalenie jakichś zasad na samym początku.
Ustalenie zasad na samym początku było takie, że mamy wspólnie troje dzieci i tylko z jednym jest problem,
wszyscy muszą być non stop skoncentrowani na zadowalaniu właśnie jego i na pewno tak nie będzie.
Przedstawiłem sprawę jasno, tak samo jak mojej drugiej żonie z którą przeprowadziłem identyczną rozmowę
- Jeśli mam budować jakiekolwiek relacje z twoimi dziećmi, to nie ma tak, że jestem tylko od głaskania i naskakiwania,
będę również wymagał i będę konsekwentny, u mnie nie ma mientkiej gry, bo jak mam być tylko lokajem szczeniaków,
dawać sobie włazić na łeb i pluć w gębę za każdym razem gdy poproszę o głupie zapięcie pasów w samochodzie
czy nie robienie w nim chlewu, skoro nikt tego potem nie sprząta i tylko słyszę - a co ci się stanie jak ty to zrobisz - za każdym razem,
to będziecie sobie jeździć taksówkami, skoro proszenie i zwracanie uwagi trzydziesty ósmy raz z rzędu nie daje żadnych rezultatów.
To samo dotyczy całego naszego wspólnego życia, jeśli mam chodzić wokół twoich dzieciaków, to mają być posłuszni i przestrzegać zasad,
a jak nie będą tego robić, to ty masz mnie wspierać i trzymać moją stronę, a nie odpuszczać smarkaczom i wyżywać się na mnie,
bo niegrzecznie się odezwałem do twojego syna, kiedy po trzecim zwróceniu uwagi, żeby nie chlapał mojego dzieciaka wodą,
udawałaś że nie widzisz i nie słyszysz, ale jak tylko warknąłem, że zaraz mu wsadzę łeb pod wodę, to usłyszałaś z 300 metrów jakoś...
Roxann, odbyliśmy takich rozmów tysiące i każda kończyła się na tym, że to ja jestem dorosły i to do mnie należy bla bla bla...
Do mnie nic nie należy, a to niby z jakiej racji. Ja też mam dziecko, nad którym nikt się nie rozczula i on sam wie co ma robić,
a jest w podobnym wieku do jej syna i poza tym, że ona go toleruje, bo uczuciem tego nazwać na pewno nie można,
to nigdy nie zrobiła kompletnie nic w jego kierunku, po prostu dla niej ten mój syn jest bo jest, taki tam dodatek do mnie,
którym ona ani nie musi się zajmować, ani przejmować, anie zwracać jakoś specjalnie uwagi na fakt, że on jest z nami czy go nie ma.
Mówiąc kolokwialnie miała go w dupie centralnie, a że mój jest ułożony, grzeczny i posłuszny, to nigdy nie miała z nim żadnych problemów,
więc nie wie jak to jest być mną, ale gęba jej się nie zamykała od pouczania mnie starego dziada co piątkę dzieci w sumie wychował
co powinienem robić i jak powinienem postępować z jej słodkim bobasem, który celowo i złośliwie potrafił przewrócić mój rower
bezczelnie patrząc mi prosto w oczy jaka będzie moja reakcja. Ta moja królewna siedzi na ławce i nic, chociaż widzi co się dzieje.
- No i dlaczego to zrobiłeś, przecież stał ten rower w spokoju, to specjalnie go wywaliłeś i co teraz?
- Wcale nie specjalnie.
- No jak nie specjalnie, przecież widziałem co się stało.
- Ja nic nie zrobiłem.
- Proszę w tej chwili go postawić z powrotem tak jak stał.
- Ja nic nie zrobiłem!
- No dobrze, ale stoisz bliżej, to chyba możesz go podnieść?
- Nie.
- Nie?
- Nie!
- Okej. To zaraz sam się położysz obok w kałuży krwi. Co ty na to?
- Mamo! Weź coś mu powiedz! Ja nic nie zrobiłem!
No i oczywiście wspólna wycieczka rowerowa pięciu osób musi zakończyć się mega kłótnią, po której nastąpi foch i dąs.
Teraz wszyscy będą na mnie obrażeni dopóki nie przeproszę i nie obiecam poprawy, co oczywiście nigdy nie nastąpi,
więc najdalej za 2-3 dni zostanę poproszony o spakowanie rzeczy bla bla bla...
P.S.
Dzieciak potrafił się naburmuszyć na cały dzień, a nawet zanosić się płaczem, gdy tylko ktoś się zaśmiał z mojego żartu.
On szedł do swojego pokoju, a ja musiałem wysłuchiwać do późnych godzin nocnych pier*olenia, że mam iść go przeprosić,
bo on nie rozumie moich żartów i jest mu przykro, a ja sobie siedzę i mam to gdzieś, że on tam w pokoiku płacze...
No pewnie że mam to gdzieś, a gdzie mam mieć, bo obawiam się że nie rozumiem...