Jak powyżej...żałuję, że skończyłam takie, a nie inne, studia. Studiuję dzienną anglistykę na dobrej uczelni. Przed pójściem na studia wszyscy chwalili mój wybór i utwierdzali mnie w przekonaniu, że angielski to przyszłość, że to mi się opłaci.
Studia wybrałam pod kątem zainteresowań oraz tego, by mi sie w miarę opłaciły. Niestety, gorzko się rozczarowałam. Pierwsze ciemne strony tego - z mojej perspektywy jednak bezużytecznego w dzisiejszym świecie, w dobie tłumaczy internetowych (automatów) i powszechnej znajomości języka, kierunku - zaczęłam dostrzegać już na trzecim roku, ale żal mi było trzech lat zapierniczu (a był spory - mnóstwo czytania i pamięciówy) i musiałabym płacić za drugi kierunek, a nie było mnie stać na to, ani moich rodziców.
Pracy szukali moi znajomi angliści - większość wylądowała w szkołach za marne grosze, użerają się w zoo, bo szkołą tego nazwać już nie można.
Ja kiedyś marzyłam o pracy w szkole, nawet za niewielkie pieniądze, ale po odbyciu praktyk zobaczyłam, że moja psychika tam wysiądzie. Jest się tam atakowanym z 3 stron: dzieci, nauczycieli i rodziców. Co byś nie zrobił, jest źle. Poza tym, nawet starsi nauczyciele mi opowiadają, że polska szkoła zeszła na psy calkowicie, zwlaszcza w zakresie szacunku dziecka do nauczyciela. Roszczeniowa postawa, pretensje, to tylko wierzchołek góry lodowej. Przy tym brak większych możliwości awansu, aby praca była godziwie wynagradzana, po prostu.
Ale czuję się oszukana nie dlatego, że polska szkoła jest jaka jest, tylko dlatego że MIAŁO BYĆ TAK PIĘKNIE, miała być praca dla tłumaczy, miały być rzesze ogłoszeń, a tu figa z makiem.
Szukam pracy od jakiegoś czasu - oferty na jakie się natykam to śmiech na sali. Z perspektywy czasu ŻAŁUJĘ, że nie poszłam na chocby ekonomię - bo to po niej szukają ludzi do banków chociażby. A mnie mówiono, że ekonomia to beznadziejny wybór, że ludzi po tym jest "jak psów" i że nie można się nigdzie dostać do pracy. Albo żałuję, że nie studiowałam finansów. Ale kiedy chciałam iśc na finanse, coś mi mówiło, i ludzie wokoło, ze finanse to jak kurs i żadne z nich studia, a anglistyka to niby taki prestiż.
Z perspektywy czasu odradzam Wam (szczerze!) dziewczyny, parę rzeczy, i radzę, bo ja już drugich studiów nie zrobię (czasowo mnie nie stać i finansowo na kolejne, niestety - czas odciążyć rodziców po 5 latach spijania kasy) ale może innym pomogę rozwiac pewne wątpliwości. Poczytajcie...:
- TO MIT, że studia dzienne dają większe szanse na pracę (bzdura! w tych miejscach, w których byłam na rozmowie, szukali ludzi na ZAOCZNYCH, bo za nich też mniej płacą pracodawcy, a maja robotnika do tyrania 7 dni w tygodniu, bo przecież zajęcia zaczynają się w piątek po południu lub sobotę
- PRZENOSZENIE SIĘ JAK NAJDALEJ OD DOMU. Mnie to nie pomogło, chciałam poznac kawałek świata (polskiego, ale zawsze) a skończyło się na glodowaniu, niekorzystnych warunkach mieszkaniowych i przeszkadzających w nauce lokatorach (studentach, nota bene). Plus zabijająca tęsknota.
Tak, że jeśli nie macie źle w domu - idźcie na studia jak najbliżej domu albo w swoim mieście - to, że pracodawca patrzy na nazwę skończonej uczelni TO JEST MIT STULECIA, wiem z doświadczenia.
- NIE PATRZCIE na to, co Was interesuje, jeśli wiecie że nie jest opłacalne w dzisiejszym świecie. No chyba, że studiujecie nie z dwóch powodów (zainteresowania plus chęć poradzenia sobie na rynku pracy po studiach) a z jednego: tylko dla pasji. Jeśli chcecie być "wykształconym bezrobotnym" to nawet na socjologię można się wybrać.
- WG MNIE (mądra po szkodzie) opłaca sie iść na kierunki ścisłe takie jak informatyka, bo w Polsce brakuje informatyków stale (!) i zarabiają czasem naprawde krocie. Mam brata w tym zawodzie i wujka - eldorado jak dla mnie.
Darujcie sobie filologie wszelkie w ogóle, chyba, że chcecie być jak wieszcz w podartych łachach, ktory deklamuje wiersze pod pomnikiem na deptaku. Chcecie biedować - proszę bardzo. Albo jeśli TYLKO to Was tak naprawdę pasjonuje i interesuje, to wybierzcie filologię. Ale nie wybierajcie jej w nadziei na pracę. Ja chciałam studiować psychologię, bo bardziej mnie interesowała, ale po niej niby jeszcze gorzej z pracą, więc wzięłam swój drugi wybór - fil.angielską. I co? I NA JEDNO WYSZŁO, a ja sie namęczyłam. Wystarczyłby psycholog mgr z angielskim C1. Dałabym radę to zrobić, ale byłam za glupia, nie miałam wzorca, rodzice w ogóle nie mają wykształcenia wyższego.
Ale jeżeli studia to dla Was ma być przepustka do zawodowej kaiery - NIE POLECAM ŻADNEGO kierunku humanistycznego poza prawem (ale tylko i wyłącznie wtedy, gdy chcecie dalej robić aplikacje, bo bez niej tez nie ma sensu - znów mam przykłady w swoim otoczeniu. Wtedy już lepiej języki, z dwojga złego).
Ja jestem rozgoryczona i uważam, że dokonałam złego wyboru. Równie dobrze mogłam w ogóle nie skończyć tych studiów, ale byłam ambitna, chciałam mieć wyższe wykształcenie. Czuję, jakbym przez te 5 lat spała, wszystko mnie omijało, tylko nauka (starałam sie o stypendia) i nauka. Chore ambicje, wykończenie.
Może mnie zakrzyczą studenci na przykład fizyki albo innego trudniejszego kierunku, ale nic nie poradzę na to, że dla mnie nawet skonczenie anglistyki było dużym, bardzo, wysiłkiem. Który - jeśli nie chcesz np. byc tlumaczem przysięgłym - w ogóle, jak się okazało po czasie - nie pokrywa się z szansami na rynku. I nie widzę żadnego podziękowania od losu za ten trud, wręcz przeciwnie. Śmieszne oferty pracy, jeśli w ogole. Powiem tak: mój czas, stres, pracowitość, pieniądze rodziców, cały wysiłek - wszystko to na marne. Żałuję.
Jeśli jest tu jakiś filolog - podzielcie się swoimi przemyśleniami również. Może to być ktoś po germanistyce czy jakimkolwiek innym kierunku związanym z językami obcymi. Żałujecie? A może wręcz przeciwnie?