Witam wszystkich serdecznie!
Może to i nietypowe miejsce, ale już niejednokrotnie faceci użalali się nad sobą na tym forum, więc pozwólcie, że i ja ponarzekam w kilku zdaniach
Mam 24 lata, jestem na 4. roku studiów i nadal nie poradziłem sobie z nieśmiałością. Kilka razy już próbowałem się przełamać, ale z reguły kończyło się to zarzuceniem planów. A to wypadek ojca i konieczność baardzo oszczędnego życia. Później przewlekła choroba, ciągle badania, wizyty w przychodniach. Ale było też tak, że sam byłem sobie winien, bo skąpiłem paru złotych na piwo ze znajomymi, bo szkoda było mi pieniędzy na choć minimalnie lepszy ciuch.
Ostatnio znów myślę o tym, żeby zacząć żyć jak inni ludzie, mieć znajomych, dziewczynę, a przede wszystkim poczuć, że moje życie to nie tylko kurs między uczelnią i domem, i pozbyć się tego beznadziejnego przeczucia, że marnuję swoje życie, a przede wszystkim moją młodość (której mam już coraz mniej).
Próbuję to zmienić, ale mam pewne wątpliwości. Wydaje mi się, że cofnąłem się w czasie i robię coś, co powinienem był zrobić co najmniej kilka lat temu. Wciąż mam przed sobą obraz, że magisterka to nie jest już czas na poznawanie życia, ale zdobywanie doświadczenia zawodowego, robienie uprawnień przydatnych w późniejszej pracy i szukanie samej pracy.
Może szukam usprawiedliwienia, ale nie jestem pewien, czy rzeczywiście powinienem w to brnąć. Próbowałem już żyć inaczej kilka razy i nigdy nic z tego nie wyszło. Owszem, zabierałem się tego dość nieporadnie, nie miałem grupki bardziej towarzyskich znajomych, przy których i ja sam mógłbym się trochę rozkręcić.
Z drugiej strony, może powinienem przyzwyczaić się do tego, jaką jestem osobą, że nie jestem ekstrawertykiem i przywyknąć do tego, że moje życie towarzyskie będzie po prostu inne i będzie obfitowało w mniej fajerwerków?