Przepraszam jezeli nie brzmi strasznie gramatycznie w miejscach, ale jest to tlumaczenie mojego krotkiego opowiadania z angielskiego (mieszkam za granica juz wiele lat i polskiego prawie wcale nie uzywam, chyba tylko na forum, w sumie). Nie za bardzo moze sie skupialam.
Dom na rogu ulicy był Cranmere mial trzy kondygnacje.Wysoki, chudy, rozdrobniony i jakoś przemoczony, jak pociagajacy nosem trzynastoletni chłopiec, ktory nosil te same szorty przez tydzień. Budynek nie mial zadnej gravitas, pomimo opłakanego stanu jego wygladu i udokomentowanej starozytnosci. Byl to tylko dom z wystarczającą renomą przyciągnięcia przyzwoitych ludzi (zwłaszcza te panie pracujące w biurze, w swoich sensownych butach), ale wystarczajaco brzydki by odpierać bardziej ambitna klientelę.
Był po prostu zbiorem kawalerek I samotnych pojedynczych pokoi wypełnionych zastalym zapachem gotowanej kapusty i baraniny, od czasu do czasu poprzeplatanym z powiewem taniego dymu papierosowego. W rzeczywistości ten zapach był tak silny, ze można niemal go bylo usłyszeć jak to grzmiał gargantualnie korytarzami, topiac klej pod obskurnym tapeta, która odrywala sie platami od sciany.
W tym tętniącym życiem zakładzie mieszkała Ada, dziewczyna sklepowa ze swojego opisu, 25lat, bardzo flirtow pelna lub nawet gorzej. Clickety clik jej londynskich butow wprawial języki plotkarek w ruch. Z tym wszystkim, jak mogło ja bylo stać na te modne wysokie ocasy za wynagrodzenia z ?Róż uroku?, sklepu, ktory zatrudnial modne panny ale nieszczegolnie duzo placil? Prawda była raczej mniej romantyczny i ponuro grzeszna od ciekawskich plotek- krakersy, kanapki z pasta rybna i gin. Gin głównie na uczucie głodu, które wypełnialo zwłaszcza jej późne noce, kiedy chowala sie skulona pod kocem, wyobrażając sobie kolacje indcze i homarze. Zaciskala zęby i czekała na przyjscie poranka.
Niezmiennie budzila sie do glosu Pani Greves, spływu jej mopa w dół po schodach i koscielnej piesni "Nasza wiara ojców" w wysokim dwuspadowym, amelodyjnym tonie. Oznaczało to 7 rano i początek kolejnego dna wypełnionego klientkami narzekającymi, pełne kobiet, które traktowały ją jako ich osobista pokojówke. Wstała z łóżka i obejrzala swoją twarz w owalnego lustrze. Nie jest zle-pomyślała. Gene Tierney nie jestem, ale lepiej wygląda niż Mabel Hicks. Zdała sobie sprawę, ze jej wygląd wkrótce przejdzie z kwiatostanu do zgniecionej,pełzającej starości. Może nie za pięć czy dziesięć lat, ale potem dość szybko pajęczyny zmarszczek zagoszcza w kącikach oczu, a pająk czasu będzie przędzil, nieustannie aż do śmierci. Amen.
Zapalił papierosa, wartego trzy szylingi i zaczęła się ubierac. Za drzwiami sąsiedzi powoli pojawiali w kortazu. Pukanie do drzwi obudził ją z jej zamyślony myśli.
"Ada? Jesteś gotowa?"
"Odczep sie Charlie!" Rzuciła butem aby podkreślić swoje uczucia.
"Ada, nie być wstrętna! Mogę wejść?" Błagał pół żartem.
Wstała z krzesła i otworzył drzwi.
"Porzycz mi kilka papierosów dziewczyno"
"Parazyt" mruknęła, ale był cienki uśmiech w kąciku ust. "Zawsze splukany, co?"
"Mówi bogata lady.Ty nawet pięć szylingów nie masz." zawołał.
"Tak cenisz moją hojność..."
Usiadł, zapalajac Lucky Strike i obserwując Ade kończąca zapinanie swej sukni.
"Gdzie idziesz później? Randka może?"
"W pewnym sensie. Pamiętasz Greene?" Przypiela luźną kokarde na stronie i rozpylila ją obficie lakierem do włosów. "Cóż, on zaprosił mnie na drinka w Houla. To super miejsce, wiesz?"
"Och, jak bogowie sie na ziemie staczaja!" Charlie roześmiał się.
Ada ponownie spojrzała na swoje odbicie. Zachnęła i zacisnęła usta myśląc, że to nie było dla Charliego powiedzieć coś takiego. Przecież ona była coraz bliżej do wieku średniego, niezamężna i biedna jak przysłowiowa mysz kościelna. Dziewczyna sklep. Bała sie nadejscia czasu, kiedy Pan Greene nie wezmie jej za reke w nocnym klubie i zadnych cudownych koktajlii nie będzie pijanych. Charlie mógłby żart w bezpiecznym miejscu, był w promocji z przyjścia narzeczonego oraz obietnica lepszego życia. On nie był więźniem zapachów kuchennych i dystyngowany rozpadu pensjonatu. Pan Greene nie był idealny, ale był w porządku sortowania wziąć dziewczynę i jej szczęścia na kilka godzin.
"Pusz swoje pióra jak możesz ..." Charlie zanucil "Pan Greene to tylko problem dla Ciebie, kochana. Lato nie minie a on będzie zaręczony z jakas panna z bogatego hrabstwa".
"A skąd wiesz, że..." Ona prawie szepela pod nosem. Włożyła kapelusz na glowe, zła, ze jej plany zostały przerwane. Słoneczne niebo wydawało się smiac z niej, odbijając promienie słoneczne od odłamków jej złamanego oczekiwaniu. Swoich marzeń. Lub były to sny w ogóle? Jak zdesperowanie jest patrzeć na życie i oczekujac tylko trochę- parę pończoch, taniec i przytulne łóżko na koniec nocy. Nie miał prawa do nieuwzględnienia tych małych rzeczy, z tym szyderczym uśmieszkiem jego.
"Nie poślubie Waltera" Ona powiedziała nagle.
"Myślałem, że to wszystko, co w zyciu chciałas."
"To było to, co kiedyś mi sie stosowne wydawało."
Ciepły kwiecień powietrza obracany z całą tą atmosferą odnowy wiosennej pikantnej i świeżej. Delikatne koronki światła migaly przez gałęzie, efemeryczne, blyszczace, świecące. Cienie mijając ludzi i drzewa zlały się w dużym, bogatym gobelinie trawy i blasku czystego, oslepiajacego slonca.
Sorki, ale mi odjelo polskie znaki z klawiatury
