Witam
Zbliżam się do 40stki. Na początku tego roku rozwiodłam się z mężem, byliśmy razem 12 lat. Nie żałuję, nie byliśmy dobrani - choć przykro mi nieraz, że nie byłam w stanie stworzyć swojemu nastoletniemu dziecku normalnego domu.
Po drodze zdążyłam zaliczyć jeszcze nierozsądny burzliwy związek z kimś kogo pokochałam, aczkolwiek z wiadomych powodów nie będziemy nigdy razem.
Podnoszę się po tych 2 trudnych sytuacjach i coraz częściej dopadają mnie koszmarne myśli, że nigdy już się z nikim nie zwiążę. Koniec. Kaplica. Czeka mnie samotna reszta życia.
Jednego dnia cieszę się z odzyskanego spokoju, ciszy w domu - ale takiej dobrej, bez napięcia spowodowanego konfliktem.
Innego znowu dnia cisza przewala się po mnie jak walec, dzwoni w uszach i rozrywa wnętrze.
Jak sobie radzić z tą samotnością? Ogromnie brakuje mi bliskiej osoby obok. Ex mąż zawsze był daleki, zdystansowany, zimny, kompletnie mną nie zainteresowany. Praktycznie zniknął z dnia na dzień. Ten drugi człowiek dał mi namiastkę, fatamorganę związku, ale zniknął równie szybko z mojego życia. Pozostała mi po nim pustka i żal niespełnienia, bo zaczęłam tworzyc sobie w głowie wizję wspólnej przyszłości.
Jak walczyć z tą pustką, ze smutkiem, aż mnie w środku ściska, jak widzę szczęśliwe pary. Tylko ja jakoś całe życie taka sierota, co to jej nikt nie chce. Chociaż w związkach zawsze się staram, i to bardzo - to jednak ostatecznie zawsze wszystko diabli biorą.
Jak sobie pomóc? Nie mam znajomych zbyt wielu, a ci co są mają swoje życie, rodziny. Próbowałam szczęścia na portalach randkowych ale większość facetów chce tam kobiety tylko do seksu, ciężko tam wyhaczyć kogoś normalnego.
Samotność mi doskwiera, szczególnie wieczorami gdy syn idzie spać a mnie pozostaje samotny wieczór przed TV.
Po rozwodzie życie utyka w martwym punkcie. Cieszę się, że już nie jestem z exem ale jednak nie chcę reszty życia spędzić w samotności...