Witajcie,
Potrzebuję się komuś wyżalić i wygadać...
Jesteśmy małżeństwem 4,5 roku a razem od 9 lat...Od samego początku staraliśmy się rozwiązywać pojawiające się problemy na bieżąco, bez głupich fochów i niedomówień...Niestety z biegiem czasu (jeszcze przed ślubem) mąż zaczął stosować wobec mnie taktykę cichych dni po ostrych kłótniach. Tłumaczył to tym, że musi ostygnąć i zajmuje mu to więcej czasu niż mnie. np. tydzień....
Skutkiem tego bywają tygodnie gdzie mieszkając pod jednym dachem udajemy, że jesteśmy dla siebie powietrzem. Ja po kłótni raczej szybko stygnę, chcę wrócić do danego tematu, rozwiązać go i iść dalej więc często pierwsza przychodziłam do niego z ręką na zgodę albo żeby porozmawiać. Niestety efekt był jeszcze gorszy- dostawałam odpowiedz: "idź stąd, daj mi spokój, zostaw mnie samego, nie chcę z Tobą gadać..." Często dochodzi do tego, że ja do niego przychodzę i się produkuję przez pół godziny a on słowa nie powie...doprowadza mnie to do takiej nerwicy i płaczu, że nie potrafię potem usnąć do 3 lub 4 nad ranem...
Kłócimy się o różne rzeczy, najczęściej są to pierdoły ale niestety urastają do rangi wielkich tragedii....Po tygodniu mąż zaczyna się normalnie odzywać ale do danego problemu nie chce wracać...No a jak problem jest nierozwiązany tylko zakopywany pod dywan to i tak później wychodzi tylko z jeszcze większą siłą rażenia....
Proszę niech mi ktoś powie dlaczego dla faceta tak wielkim problemem jest prasowanie sobie samemu koszul? Kłócimy się o to od 9 lat...
Ja nienawidzę tego robić i powiedziałam mu, że tego robić nie będę już na samym początku.
Generalnie od zawsze miałam potrzebę partnerstwa w związku.
Oboje pracujemy tak samo ciężko więc wychodzę z założenia, że oboje zajmujemy się tez domem, gotowaniem, sprzątaniem, praniem...Mój mąż na szczęście przyjął to do wiadomości i odkąd zamieszkaliśmy razem udawało nam się dzielić pracami domowymi...niestety w momentach jego złości albo gdy on tym domem chwilowo zajmuje się bardziej wychodzi szydło z worka i okazuje się, że jestem "żoną poniżej jego standardów" !!!!
Podczas jednej z kłótni dowiedziałam się też, co bardzo mnie zabolało, że on sobie nie wyobraża mieć ze mną dzieci bo nie będą umiała się nimi zająć i wszystko spadnie na niego...i że "nie nadaję się na matkę"....
Bardzo mnie to zabolało, szczególnie że od jakiegoś czasu napomykałam mu że jestem już gotowa na potomka...On chciał dziecko od razu po ślubie (i wiem że nadal chce je mieć) ale ja chciałam jeszcze chwilę pożyć, ułożyć sobie sprawy w pracy (szykował mi się wtedy awans), znaleźć i kupić mieszkanie bo do tej pory wynajmowaliśmy. Po prostu chciałam wszystko ułożyć a dopiero potem dziecko...
Jest mi strasznie przykro i ostatnio przestałam sobie radzić ze swoimi emocjami. Strasznie mnie boli co on do mnie mówi w kłótniach a wie co powiedzieć żeby zabolało jeszcze bardziej. Zastanawiam się nad rozwodem bo po takich kłótniach nie widzę z jego strony żadnych sygnałów zaangażowania a jedynie obojętność.
Nie byłoby mi żal tego związku gdybym nie zaznała w nim również cudownych chwil...
Mamy po 32 lata. Jak pomyślę ile czasu już zmarnowaliśmy na takich cichych dniach to mam ochotę od razu wziąć walizkę, spakować się i wyprowadzić...
Mimo wszystko bardzo kocham mojego męża i nie wiem co robić dalej.....