Witam,
Może mi podpowiecie coś, co pomoże mi dojść do siebie. Mamy za sobą ponad 20 lat małżeństwa, dwoje dorosłych lub prawie dzieci, tysiące wspaniałych chwil... ale tez lata oddalania się od siebie i samotności obok siebie, gdy ja starałam się za bardzo (utrzymanie rodziny, organizacja wspólnego czasu, opieka nad dziećmi etc.), a mąż dryfował w marazm, gry komputerowe (wiele godzin dziennie) i nijakość. Wiele smutków, próśb, przekonywania, kolejnych pomysłów na super czas razem... i nic. Do tego kategoryczna odmowa terapii czy to małżeńskiej, czy gdy dzieciaki chorowały na depresje, rodzinnej. Wiele razy zastanawiałam się, czy coś jeszcze można zrobić, żeby ratować małżeństwo, czy odejść... ale tak wiele nas łączyło wspólnych zainteresowań, pasji, wypraw... od kilku tygodni mąż odzyskał energię, zaczął dbać o siebie, zdrowie, dom, ćwiczyć etc... niestety... pewnie się domyślacie... nie dla mnie tylko dla pani, która poznał. Oświadczył, że nie wierzy w nasza przyszłość, a ją kocha i chce rozstania, chociaż spotkali się raptem kilka razy... próbowałam jeszcze przekonywać, żeby zawalczyć o nasz związek, ale odmówił mimo kilku dni sprzecznych sygnałów (dbanie o dom, czas razem, a nawet intymność) . Niby jestem kobieta niezależna, mam przyjaciółki, pasje, swoje tematy... ale nakładając na to utratę pracy i problemy zdrowotne kompletnie się emocjonalnie rozsyłałam. Odkąd się dowiedziałam, nie mogę jeść (a jak próbuje się zmuszać, mam mdłości), spać, nawet oddychanie sprawia mi trudność... robie co mogę, szukam wsparcia przyjaciół, rodziny, ale czuje się fatalnie już nie tylko psychicznie, ale organizm wyczerpany stresem zaczyna strajkować... może ktoś, kto już to przeszedł, podpowie, jak przejść tę pierwszą fazę? I czy widzicie jakiekolwiek szanse na odzyskanie męża, czy skupić się już tylko na wzmocnieniu się i spokojnym rozstaniu? Nigdy nie przypuszczałabym, że emocje mogą tak „zredukować” wykształcona, niezależna kobietę do stanu trzęsącej się ameby...