Hej kobietki,
postanowiłam, po wielu bojach na polu kariery, opowiedzieć wam swoją historię.
Od 3 lat studiuję nauczanie języka angielskiego i moim marzeniem jest bycie nauczycielką. Od dłuższego czasu wyobrażam sobie siebie jako opiekunkę maluchów, w przedszkolu bądź w tzw. nauczaniu wczesnoszkolnym czyli w klasach 1-3. W tym roku kończę studia licencjatem i następnie planuję studia podyplomowe - pedagogikę.
Około rok temu szukałam pracy - przeszłam na studia zaoczne i postanowiłam sama się utrzymywać. Na początek dostałam etat w szkole języka angielskiego nauczającej metodą Callana. Niestety jednak założenia tej metody są zaprzeczeniem prawdopodobnie wszystkiego, czego nauczyłam się na swoim kolegium i czasem ręce mi opadały jak musiałam zmuszać siebie do prowadzenia idiotycznych i bezsensownych zajęć. Zrezygnowałam z tej pracy po miesiącu i zaczęłam szukać posady asystentki przedszkolanki. W tym czasie moja siostra dała mi znać, że w jej firmie poszukują kogoś na stanowisko asystenta kierownika postprodukcji.
Śpieszę z wytłumaczeniem o co chodzi - postprodukcja to końcowy etap podczas robienia filmów czy reklam. Obejmuje montaż, udźwiękowienie i efekty specjalne. Powiem szczerze że zainteresowałam się tym bardzo - zwłaszcza, że warunki finansowe były nieporównywalne do pensji przedszkolanki
Na start dostałam 2500 zł miesięcznie, służbowy komputer i telefon z nieograniczoną ilością rozmów. Szczyt marzeń, nieprawdaż? Cóż, szybko okazało się, że nie do końca...
Po zrobieniu jednego filmu wyszło bowiem na jaw, że głównie zajmować się trzeba reklamami. Kto kiedykolwiek pracował w tym biznesie ten wie, że trzeba mieć nie lada nerwy żeby tam wytrzymać. W dużym skrócie rzucanie telefonami po pokoju, darcie się na siebie, klnięcie (i to naprawdę ostre), złośliwości i przytyki to niemalże codzienność. Byłam w ciężkim szoku bo większość osób w ogóle na to nie reagowała! Była to dla nich już taka codzienność, że zupełnie nie zwracali uwagi na to, jak szef nazywał ich debilami i półmózgami. Ja jednak mam nieco inne doświadczenia. Moja mama również jest właścicielką firmy zajmującej się PRem i wiem, że można zachowywać się z klasą...
W efekcie nieraz zdarzało mi się płakać w toalecie po 3 czy 4 razy w ciągu dnia bo szef napisał mi maila WIELKIMI LITERAMI NA TEMAT TEGO ŻE JESTEM IDIOTKĄ I JAK TO ON DOSTAJE CODZIENNIE SETKI CV OD OSÓB CHĘTNYCH NA MOJE MIEJSCE...
Cztery miesiące temu poprosiłam o możliwość pracy w domu. Kończyłam wtedy dokumenty o dofinansowanie i zajmowałam się jednym projektem, który nie wymagał ode mnie codziennej obecności w biurze. Chciałam ten czas wykorzystać na napisanie pracy dyplomowej. Oczywiście uzgodniliśmy, że będę dostawać 50% swojej wcześniejszej pensji.
Trzy tygodnie temu (czyli pod koniec trzeciego miesiąca mojej pracy w domu) dzwoni do mnie szef. Mówi, że jest okropnie dużo pracy, że jestem natychmiast potrzebna na miejscu jako asystentka drugiego szefa. Serce mi niemalże stanęło? Personal assistant? Najgorsza praca na świecie i kompletnie nie dla mnie?
Ale ok, miało być tylko na miesiąc, tylko na chwilę no i znowu miałam dostać poprzednią pensję - a,nie powiem, pieniądze były mi dość potrzebne. Zgodziłam się więc.
To były najgorsze 3 tygodnie od kiedy pamiętam.
Dostawałam opierdziel za wszystko. Powiedziałam, że przyszedł mail - krzyk, że przeszkadzam. Nie powiedziałam - krzyk, że nie wykonuje swojej roboty. Ciągle o czymś zapominałam bo byłam już tak zestresowana, że potrafiłam od 10 rano do 20 się nie napić w pracy bo zapominałam o tym, że pić mi się chce. O sikaniu to już w ogóle nie wspomnę bo ile razy było tak, że nie usłyszałam czegoś ważnego, co jakiś pracownik mówił do szefa bo byłam w toalecie. Jak potem raz zapytałam szefa czy mogę iść do toalety to na mnie nakrzyczał, że tyrana z niego robię i, że jaki jest mój cel w tym. A ja po prostu nie chciałam niczego ważnego pominąć...
Tak mijały dni. Praca teoretycznie miała być od 9 do 18. Pracowałam na nieco później bo wcześniej już miałam umówione kilka wizyt u dentysty na 8 rano więc czasem dojeżdzałam na 10 (dwa dni w tygodniu). Mój szef też zazwyczaj dopiero wtedy wychodził z domu. Ale oczywiście nieraz się zdarzyło, że siedziałam do 20, 21. Nikt mi nie płacił za nadgodziny - w tym biznesie to standard. Na samym początku jak przyszłam do tej pracy i dochodziła 18 a coś się z drukarką psuło powiedziałam do koleżanki "mam nadzieję, że to naprawią bo za chwilę muszę iść" to mnie wyśmiała. "Co ty myślisz, że naprawdę o 18 będziesz wychodzić z pracy? Hahahahaha"... I faktycznie ile razy musiałam odwoływać spotkania, lekarzy przesuwać. I oczywiście ciapa taka ze mnie, że głupio mi było po prostu się spakować i powiedzieć - do widzenia! Będę jutro!
Dodam, że ten szef, którego asystentką miałam być jest również narzeczonym mojej siostry. To nieco komplikowało sprawę. Po kilku miesiącach pracy zostałam wezwana na poważną rozmowę jak ja widzę swoją przyszłość. Powód? Powiedziałam mojej siostrze, że chciałabym kiedyś móc przez jakiś czas pouczyć w przedszkolu lub szkole. Ona, wiem że nie w złej wierze tylko po prostu w rozmowie powiedziała to swojemu chłopakowi no i afera gotowa. Że ja nie jestem w pełni zaangażowana, że nie wiążę swojej przyszłości z firmą. Odpowiedziałam szczerze, że ja jeszcze studiuje, mam 22 lata i ciężko mi teraz z czymkolwiek wiązać przyszłość bo dopiero wszystko sprawdzam. To zaczęli mnie wyśmiewać, że po co mi studia skoro już mam pracę, o której marzą ludzie po studiach. Że jaką ja będę nauczycielką, żebym na siebie spojrzała... Nagonkę na mnie zrobili aż mi głupio było, że studia chcę kończyć. Zresztą, wśród moich szefów magister to był tytuł niespotykany...
W końcu zdobyłam się na odwagę i powiedziałam szefowi, że nie widzę opcji na dalszą taką współpracę. Że przychodząc tu miałam robić filmy a w międzyczasie robiłam już 20 różnych rzeczy. Co raz im się zmieniało - a to miałam się zajmować kasetami emisyjnymi, a to miałam być PRowcem, a to miałam być tłumaczem (swoją drogą i o to dostałam nieraz opierdziel, że nie znam słownictwa filmowego. a ja studiuję nauczanie do cholery i w ogóle nigdy nie uważałam, że jestem tłumaczem! bo to zupełnie inna specjalizacja!) a to asystentką osobistą (taki chodzący kalendarz i osoba robiąca notatki z każdego spotkania). Byłam już tak wymęczona tą całą sytuacją, że było mi wszystko jedno.
I stało się - wywalili mnie dzisiaj. Podobno nie ma progresu w mojej pracy. Podobno się nie angażuję - ZNOWU. A ja pytam w co ja miałam się angażować - w tą pracę co na miesiąc miała być czy w te 10 innych, które się zmieniały jak w kalejdoskopie?!
Napisałam jeszcze maila do szefa czy mogę mieć pewność, że dostanę pensję do 10 marca. Cóż, w tym biznesie nieraz się i pół roku podwykonawcom nie płaci - bo nie ma pieniędzy i niech czekają. A ja teraz nie mam innych środków do życia.
To dostałam mejla, że jestem bezczelną dziewczyną, że za młoda jestem i głupia. Ciśnienie mi skoczyło tak, że chyba mi żyłka na czole zaczęła pulsować...
Od poniedziałku zaczynam praktyki w przedszkolu i szkole. Jak tylko je skończę i obronię pracę dyplomową zamierzam zacząć uczyć w szkole. Przepiera mnie energia i chęć do robienia tego mimo, iż wiem, że będę zarabiać znacznie mniej. Mimo, że praca w szkole bywa ciężka. Ale nikt nie będzie we mnie niczym rzucał! Nikt nie będzie mi kazał siedzieć do 21 w pracy! Nikt nie będzie mnie obrażał!
Na dodatek dostanę normalną umowę o pracę, składki zus, będę mogła pójść do publicznego lekarza...W obecnej pracy po 3 miesiącach miałam dostać pakiet lekarzy. Po pół roku nieśmiało się przypomniałam to usłyszałam, że skoro nie wiążę swojej przyszłości z tą firmą to oni nie wiedzą, czy mi dawać ten pakiet...
Teraz cieszę się nawet na myśl, że muszę w poniedziałek wstać o 6 a nie jak dotąd o 8.
Co chcę przez to wszystko wam powiedzieć dziewczyny? Zawsze warto podążać za marzeniami! Nie ma sensu tkwić gdzieś tylko dla kasy albo dlatego, że wszyscy uważają, że super praca!!! Pamiętajcie, że najważniejsze jest to aby rano chciało nam się wstawać i robić to, co robimy każdego dnia!
Wiem, że dla niejednej kobiety praca, którą miałam byłaby szczytem marzeń. Po przejściu etapu "ostatniego ogniwa łańcucha pokarmowego" i zdobyciu jako-takiej pozycji można zacząć zarabiać naprawdę dobre pieniądze. Ale co z tego, jeżeli jest się permanentnie zestresowanym? Jeżeli nigdy nie ma odpowiedniego momentu na to aby zajść w ciążę? Że tydzień wakacji to szczyt marzeń?
Ja wiem, że to kompletnie nie dla mnie.
Wam też życzę odnalezienia swojego miejsca w świecie i swojej ścieżki kariery!