Witam
Z góry przepraszam że tak długo, ale chcę dobrze naświetlić sprawę z jaką tu pisze. Również przepraszam jeżeli zły dział, ale nie bardzo wiedziałam gdzie tu umieścić.
Od września pracuje w przedszkolu jako pomoc w grupie maluchów. Jest tam pewien chłopiec, który od początku sprawia bardzo dużo problemów. Wygląda na to, że dziecko to jest upośledzone na dodatek jest po prostu złośliwe. Ma 4 lata i nie potrafi się sam ubrać, ledwo trzyma łyżkę, nie zgłasza potrzeb fizjologicznych, załatwia się do majtek. Potrafi ponownie zesikać po tym jak już raz się posikał i tak potrafi robić kilka razy pod rząd (!) Trzeba go codziennie przebierać po kilka razy. Owszem, należy to do moich obowiązków, ale mam również inne i nie mogę ich wykonywać, ponieważ muszę biegać po suche rzeczy dla tego dziecka i go przebierać jak niemowlaka, jest to prostu uciążliwe.
Do tego nie ma z nim kontaktu, gdy coś się do niego mówi powtarza jak echo, bądź mówi do siebie jakieś pojedyncze przypadkowe słowa bez ładu i składu, rzuca zabawkami również w dzieci, wyrywa im zabawki, wjeżdża w nie wózkiem dla lalek, gdy mieli balony, on bił nimi dzieci po głowie, rzuca jedzeniem i potem się z tego złośliwie śmieje, wącha włosy dzieci, odkręca kran i cały się trzęsie i jak zahipnotyzowany gapi się jak leci woda, ostatnio robi tak ze spłuczką w toalecie, wywija rękami, liże dłonie albo wywala język na wierzch, raz nawet oblizał dłoń po czym przejechał tą obślinioną ręką po włosach innego dziecka.
Zgłaszany był jego mamie problem z załatwianiem się w majtki. Mama olewacko stwierdziła że go nie uczy samemu się załatwiać, w domu sadza go po prostu na kibel (Czterolatka!). Natomiast to że sika po złości, skomentowała lekko, że w domu też tak robi, gdy jest na nią zły.
Panie nauczycielki nie bardzo są w stanie z nim poradzić, ponieważ do niego nic nie dociera. Sadzany jest za karę na krzesełku, ale nic sobie z tego nie robi, rzuca co tylko ma pod ręką i śmieje się w twarz nauczycielce. Nie da się z nim dogadać ani po dobroci ani stanowczo.
Jak się niedawno dowiedziałam, rodzice tego chłopca, to jakieś pociotki Burmistrza i że "trzeba z nim delikatnie"... dyrekcja najwyraźniej trzęsie portkami z tego powodu i boi się cokolwiek z tym zrobić.
Miał się pojawić psycholog, który ma się w szczególności przyjrzeć temu chłopcu. Tyle że miał on być na początku października, a już jest listopad.
Dyrekcja zabroniła zgłaszać matce chłopca jego zachowanie, żeby "mama się nie przestraszyła" i że dajmy mu czas żeby się zaaklimatyzował...to było na początku września, sytuacja nie ulega poprawie, a tylko się co najwyżej pogarsza. Pewnego dnia z uśmiechem na ustach powiedział do mnie "ty szmato". Zostało to zgłoszone dyrekcji, która to zbagatelizowała i powiedziała żeby zgłosić gdy sytuacja się powtórzy. Powtórzyła się drugi raz. Gdy powiedziałam mu by powtórzył w obecności nauczycielki, to tego nie zrobił.
Na szczęście ostatnio choruje i dwa razy już nie było go po dwa tygodnie. Ale jak już wraca, to jest jak wspomniałam co raz gorzej. Ostatnio jak był to pomalował farbą ścianę.
Dziś wrócił po kolejnej dwutygodniowej przerwie. Dostał kolorowankę do pokolorowania i zaczął rysować po stoliku, więc zwróciłam mu uwagę na co z uśmiechem zwyzywał mnie od "szmat" i "dziwek". Nauczycielka, która była na zmianie, była przy tym obecna. Oczywiście zareagowała i poszła z nim prosto do dyrekcji. Niestety, jak się okazało dyrektorki już nie było. Nauczycielka zgłosiła to mamie chłopca oraz inne jego złe zachowanie z tego dnia. Matka zaczęła w żywe oczy zmyślać, że niby usłyszał to na placu zabaw. My w to nie wierzymy i ewidentnie takie słowa wynosi z domu. Gdy się zesika to mówi wtedy: " X znowu się poiszczałeś".
Efekt jest taki, że dzieci go nie lubią, boją się go, a niektóre reagują wręcz agresją. Panie nauczycielki niechętnie się nim zajmują, co mnie zupełnie nie dziwi, bo mnie również to frustruje, że nic się z tym nie robi, tylko dlatego że rodzice mają "plecy", a widząc podejście jego matki i to jakie rzeczy on mówi, to możliwe że jest to jakaś patologiczna rodzina. Zapewne gdyby to było "zwykłe" dziecko, to dyrekcja by się nie patyczkowała i podjęła by jakieś odpowiednie kroki.
Pracuję tam czysto zarobkowo, jest to praca przejściowa i dla mnie jest to chora sytuacja, to dziecko nie nadaje się do normalnego przedszkola, powinno być pod specjalistyczną opieką, a tymczasem sprawę się olewa. Mogła by to być rodzina nawet do prezydenta, nie powinno tak być
Czy da się coś z tym zrobić? Czy można to gdzieś zgłosić? Czy ja mogę wyciągnąć jakieś konsekwencje wobec rodziców tego dziecka, za to że ich dziecko mnie publicznie znieważa? Naprawdę nie jest to dla mnie przyjemne że ja się za przeproszeniem babram w jego moczu i mu tyłek podcieram, a w zamian jestem wyzywana od najgorszych.