Witam 
Nie przypadkowo trafiłam na ten wątek, szczerze to kilka znalazłam, ale tu naprawdę zaczęłam znajdować obraz na lepsze jutro. Czytam go od pierwszych stron, w sumie sam początek dopiero, ale wszystkich tu posty, a szczególnie ICEMAN - Twoje wpisy wywołują uśmiech na mojej twarzy i są strzałką do pozytywnego myślenia. Sama sobie się dziwie że tak jest..zwłaszcza że rzadko korzystam z internetu a tu okazuje się, iż forum to przynosi mi ulgę.
Oto moja historia, jakże bardzo podobna do wielu wyżej opisanych...
W maju minęło by 7 lat mojego związku, szmat czasu. Ale od początku...hmnn początek był słodki, poznając go czułam, że to będzie coś wyjątkowego-i było. Wielka miłość, po półtora roku zaręczyny, sielanka etc. On - dusza towarzystwa, zabawny, kochany, ja - osoba zawsze uśmiechnięta, pozytywnie nastawiona do życia, kochająca ludzi, pasowaliśmy do siebie, byliśmy nie tylko parą ale i przyjaciółmi, dużo rozmów, wspólna miłość do gór, itp.
Oczywiście było też docieranie się, jakieś kłótnie, norma jak w każdym związku. Gdy bylo nie tak zawsze staraliśmy się rozwiązać problem rozmową, nigdy nie zostawialiśmy go swojemu biegowi tylko robiliśmy wszystko żeby zniknął.
On jest osoba przedsiębiorczą, chciał zawsze prowadzić swój biznes. Będąc około 3 lata ze sobą wynajęliśmy mieszkanie, on nie dogadywał się z rodzicami, ja też już chciałam się usamodzielnić. Wynajęliśmy mieszkanie i po 3 miesiącach wróciliśmy do swoich domów...ehhh. W każdym razie nadal kochaliśmy się. On założył firmę w domu, ale po jakimś czasie zaczął się zmieniać jak nie szło mu tak jakby tego oczekiwał. Stał się niezdecydowany, do tego doszły problemy z złym samopoczuciem psychicznym i fizycznym. Zawsze byłąm przy nim, starałam się wspierać ect. Zaczęliśmy się częściej kłócić, ale jakoś zawsze wszystko wracało do normy. Później przyszedł czas na jego wyjazd do większego miasta bo stwierdził że musi zacząć żyć od nowa, mówił że jak ustabilizuje tam swoja sytuację to ściągnie mnie do siebie. Ciężko mi było ale ok, zgodziałam się na ten jego wyjazd ... skończyło się jego powrotem po 2 tygodniach.
Wrócił do prowadzenia firmy ale , to było juz w 2014 r. Na wiosnę zaczął mieć problemy ze zdrowiem, bóle głowy, zawroty. oszedł na badania, wysłali go do szpitala w czerwcu z podejrzeniem stwardnienia rozsianego. To był dla nas bardzo cieżki czas. Ale zawsze byłam przy nim, wspierałam, wiedział że ma we mnie oparcie. Ile w takich chwilach człowiek ma emocji, myślałam wtedy że jeżeli okaże się że jest chory to nasze życie zmieni się o 360 stopni. Okazało się jednak że jest zdrowy, ale po tym całym zajściu, tych wszystkich stresach musiał zacząć leczyć się u psychiatry, każdy ból wiązał się z lękiem, bał się, a ja zawsze była...jak on mnie wtedy potrzebował, mówił że kocha strasznie, pytał czy go nie zostawie. Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Zaczął brać tabletki, troche się uspokoił, wrócił do prowadzenia firmy. W poździerniku zatrudnił chłopaka, z którym się zaprzyjaźnił. I wtedy ja zaczęłam schodzić pomału na bok. Nie żebym coś miała przeciwko ich przyjaźni, wręcz przeciwnie, cieszyłam się.
Zaczęłąm ja jednak pragnąć jakiejś stabilizacji, zamieszkania wkońcu razem, bodalej mieszkaliśmy osobno każde u siebie. Któregoś dni listopada nie wytrzymałam i powiedziałam mu że już tak dłużej nie moge być w takim związku, w którym spotykamy się na weekendy i nic do przodu. I tu zabolało - powiedział, że nie wie czy mnie kocha..po tym wszytskim co dla niego robiłam, poświęcałam się, zawsze mhślałam tylko o nim. A on stwierdza że nie wie co do mnie czuje, że chce przerwy. Długo rozmawialiśmy, płakaliśmy..i stwoerdziliśmy że jednak spróbujemy to odbudować. Jakieś 2 tyg było ok, potem znowu wróciły kłótnie itp. W połowie grudnia powiedział że chce przerwy, musi pomyśleć. Zgodziłam się, choć cierpiałam okropnie myśląc że już go pewnie straciłam. Ten przyjaciel w tym czasie wyjechał do rodziny na święta i po tygodniu mój facet chyba juz teraz myśle z poczucia samotności odezwał się do mnie że teskni i chce wrocic. Obiecal ze zrobi wszystko dla mnie...juz w sylwestra byla znowu klotnia. I tak minał styczen , kłotnia, jakis kilkudniowy zerwany kontakt, na weekend jednak odzywal sie czy przyjade do niego, ja przyjezdzalam, chwile bylo ok, a pozniej znowu powtórka. W poniedzialek po porannej klotni wychodzac powiedzialam ze moze ukladac sobbie zycie bee mnie, i wyszlam. od tamtej pory cisza.
Powodem naszych klotni bylo przede wszystkim to ze zaczal mnie zaniedbywac, brakowało mi czasem zwykłych rozmów, nie był juz mlim przyjacielem, nie moglam sie mu zwierzac jak kiedys. Tak jak sam powiedział, teraz priorytetem w jego zyciu jest firma, o to też się sprzeczaliśmy, on chciał żebym mu pomagała, i pomagałam jak mogłam, ale też mam życie, pracę, a nie mieszkając z nim trudno mi było prowadxić firmę na bieżąco. W ten poniedziałek nakrzyczał na mnie, bo zapytałam o to jak złożyć jakieś zamówienie, powiedział że niczego nie ptorafie zrobic, jestem mało inteligentna itp.
Boli to strasznie jak słyszy się takie słowa od najbliższej osoby, z którą planowało sie przyszłość. jest mi źle, czuję sie jak zabawka której już ni epotrzebuje, ma nowego przyjaciela, rozwija firme, jest zdrowy, wiec ja juz do niczego nie jestem mu przydatna. '
Jeszcze w grudniu rozpacz moja miala duza skalę, choć i tak starałam się nie załamać, rozmawiałam z ludźmi. Jakoś kuż tyle było ostatnio tych rozterek że musze powiedzieć że czas jest naprawdę najlepszym kompanem w takich sytuacjach. Boli mnie to co mi zrobił, ale już potrafię z tym żyć, uśmiechać. Tylko boję się tego, czy się odezwie, a jeżeli, to co powie, i czy będę na tyle silna by nie pokazać znowu swojej uległości wobec niego...