Wiesz, ja nie rozpatrywałabym Miłości z instytucją małżeństwa w tle. Nie dlatego, że mam coś przeciwko samej instytucji, tylko w moim odczuciu jest to uczucie (a raczej stan ducha) tak potężny i tak wszechogarniający, przenikający wszystko, że próba spłycenia i zawężenia tego do jednego z wielu sakramentów, wciśnięcia w jakieś ramy i prawa jest na tym etapie dla mnie czymś abstrakcyjnym.
Ale żeby nie było nieporozumień: Ja mówię o Miłości tej, która JEST, a nie taką, jak się nas uczy z filmów, książek czy obserwacji wycinkowych jej przejawów dookoła.
Tak samo jak nie mam na myśli miłości zawężonej do pożądania, do seksu.
To są wszystko jakieś śmieszne jej skrawki, karykaturalne odbicia, jak z gabinetu krzywych luster.
Teraz, mając powyższe na uwadze - cała reszta: społeczne normy, gromy rzucane przez rodzinę, obietnice składane przed jakimś kapłanem (niekoniecznie świadomym co się z taką posługa wiąże) - to wszystko nie ma żadnego znaczenia, bo nie jest w stanie nawet w najdelikatniejszy sposób uwłoczyć czy uszczknąć Miłości w sensie jej istoty.
Ale skoro jesteśmy uczeni, że na siłę i fundament miłości składają się głównie słowa (zaklinacze rzeczywistości ) to jak mielibyśmy nagle przestać Jej z nich rozliczać stosując dokładnie tę sama metodę, czyli 'wywiązywanie się z obietnic', sakramentów, umów notarialnych itp.
I dlatego tak to wygląda.
Dla mnie Miłość do drugiego człowieka, do mężczyzny nie wyczerpuje Jej całych pokładów, dlatego wiem już, że jego ewentualne odejście nie zostawi pustyni we mnie.
Ale znowu - że przyjęliśmy bezkrytycznie, za jedyne 2 główne i najważniejsze oblicza Miłości brać romantyczne i rodzicielskie relacje, to gdy coś w tej materii zaczyna "nie stykać", wali nam się świat, dlatego czujemy potrzebę tych wszystkich środków umożliwiających jak największa asekurację i zabezpieczenia na wypadek 'straty'.
Tak jakby można było stracić coś, co po prostu jest