RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a:Trojkat dramatyczny i jego dynamizm znam, więc nie ma potrzeby tłumaczyć.
Piszemy w tym wątku o rozwoju, tak?
Żeby iść dalej, trzeba przestać szukać winnych.
Nie znajdziesz i tak, bo przyczyny są o wiele dalej niż Ci się wydaje, być może też w innych miejscach.
Ty masz dostęp tylko do efektu, który skupił się na Twoich rodzicach i na Tobie.
Przyjmujesz postawę ofiary, rodzice to kaci, ich odpowiedzialność. To jest najłatwiejsze rozwiązanie, ale ok. Taki etap.
Zrobiłaś bardzo dużo, świetnie Ci idzie. Być może to Ty jesteś tą osobą w swoim rodzie, która ma przerwać ten "niekończący się cykl"?
Jeśli tak się stanie, świetnie. Tego Ci życzę.
Będziesz wtedy wiedzieć ile to kosztuje, będziesz mieć zupełnie inną perspektywę i więcej zrozumienia dla tych, którzy nie mieli tyle sił co Ty.
Być może Ty widzisz we mnie kogoś, kto szuka winnych i stawia się na pozycji ofiary.
Ja widzę siebie jako osobę, która z tej roli już wyszła. Nie myślę o tym na co dzień, nie rozpaczam.
Oczywiście czasem wciąż się trochę gubię w normalnym życiu, w końcu nikt mnie na nie nie przygotował.
Nie mogę zadzwonić do mamy, czy taty i poprosić o radę, albo pomoc. Starsze rodzeństwo też odpada.
Skłamałabym mówiąc, że jest mi to zupełnie obojętne, ale od dawna nie wzbudza już gwałtownych emocji.
Pamięć o tym, jak wyboistą drogę musiałam przejść, często mi pomaga. Na przykład, gdy dowiedziałam się, że moja mama ma raka płuc i nie ogarnęła mnie na tę wieść żadna czarna rozpacz, to wytłumaczyłam sobie spokojnie, że to na jej barkach spoczywa odpowiedzialność za brak powstania więzi emocjonalnej między nami i nie jestem jakaś nienormalna, bo nie przeraża mnie wizja śmierci własnej matki. To nie są łatwe rzeczy do zaakceptowania, ale takie karty rozdał mi los.
RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a:Być może. A być może, Ty nie chcesz dopuścić i zrozumieć (a właściwie przyjąć) tego co piszę.
Na pewno pomogłaby Ci perspektywa matki.
Mając dziecko, widząc i łapiąc się na tym jak łatwo wejść w czyjeś schematy, powielać je, ile kosztuje przejście ponad nimi, kiedy stare demony potrafią się budzić ni z tego, ni z owego.
Może kiedyś doświadczysz, poczujesz. A może nie, to też jakiś wyjście. Biała flaga.
Nie zdecydowałam się póki co na posiadanie potomstwa.
Może za jakiś czas. Jak będę szczerze czuła, że dam radę to udźwignąć.
Nie wybaczyłabym sobie, gdybym skrzywdziła dziecko.
RozrabiakaWmalinowymGaju napisał/a: Perspektywa, to jest klucz do zrozumienia, poczucia tego w sercu. Próbowałaś przyjąć perspektywę Twoich rodziców?
Nie tych na codzień, tę głęboko schowaną.
Zranionych, niedojrzałych dzieci.
Nikt nie chce krzywdzić swoich najbliższych ot, tak.
Oczywiście, że próbowałam. Od lat wiem, DLACZEGO to robili.
Wiem, że matka piła, bo jej rodzice pili. Wyniosła to z domu.
Wiem, że ojciec mnie bił, bo nie potrafił radzić sobie z jej alkoholizmem.
Ale jako dziecko nie rozumiałam, czemu to mnie tak traktuje.
Nie mojego brata, nie moje siostry. Ciosy spadały wyłącznie na mnie.
Przez niego czułam czasem wręcz jakąś taką zawiść do rodzeństwa.
A pomimo to, to właśnie z ojcem mam nieco lepszą relację. Dlaczego? Bo potrafił po latach przyznać się do winy i przeprosić. Nie stanie się nigdy wspaniałym rodzicem, który się troszczy, czy okazuje nam miłość, bo nieszczególnie to potrafi, ale przynajmniej miał jaja zobaczyć naszą rzeczywistość taką, jaką ją stworzył. Myślę, że czuje się też odpowiedzialny za to, co stało się z moim bratem i jak wygląda jego życie. W pewnym sensie może próbuje mu to wynagrodzić, niestety raczej nieudolnie i z niekorzyścią dla brata. Bo zamiast kupować trzydziestoletniemu synowi konsolę, elektryczne hulajnogi, czy płacić za niego rachunki, powinien pomóc mu odfrunąć wreszcie z gniazda. Matka zresztą też traktuje go, jakby nadal miał piętnaście lat, a nie był żonatym i dzieciatym facetem. Z tym, że ona to robi z czystego egoizmu, bo przeraża ją samotność.