Ulle:
Kolacja u nas w domu jest rzadko.
Żona wraca z synem do domu czasem o 16 a czasem o 17.
Wiec obiad szykuje na ich powrót, nie uznaje czegoś takiego jak odgrzewany obiad albo tym bardziej wczorajszy obiad.
Potem (18-19) jest jakiś deser albo owoce.
Więc nie ma potrzeby robić dodatkowej kolacji.
Z gotowaniem wspólnie z żoną sa dwa problemy:
-1(poważny): Nie wyobrażam sobie aby zona i syn po całym dniu czekali głodni na posiłek.
Zanim zona przyjdzie do domu, jest ta 16-17 godzina, zanim weźmie prysznic po całym dniu, przebierze sie, i zanim weźmiemy sie za gotowanie, to która będzie 20?
a trzeba jeszcze usiąść z synem przy lekcjach,porozmawiać o tym, jak nam miną dzień, i po prostu spędzić w 3 razem czas, czyli zazwyczaj pójść na rower albo marszobieg. Za mało czasu na coś takiego.
-2( ta żartobliwa) zona naprawdę nie umie gotować, czasami robi mi niespodziankę, i cos ugotuje dla mnie, ale w najlepszym razie jest to jadalne, a zazwyczaj nie.
a że mieszkamy na totalnym zadupiu, to nawet nie można niczego do domu zamówić, w miejscowości gdzie uczy żona, tez nie ma żadnej knajpy, wiec nawet wracając, tez nic do domu nie przywiezie.
A nie pozwolę zeby moja rodzina żywiła sie jakimś przetworzonym żarciem z marketów.
W ogrodzie pracujemy w trójkę.
Jak mieszkałem w Wrocławiu czy przez krótsze okresy w swoim życiu w Wiedniu czy Tokyo.
To marzyłem o dużym ogrodzie, i ciesze sie,ze mogłem swoje marzenie spełnić.
wiec nie traktuje tego jak wysiłek.
Lubie swoje kwiaty i swoje grządki, czy przetwory które potem wspólnie robimy.
Jedynym okresem faktycznie zmorzonej pracy, jest czas zbiorów, gdzie najpierw owoce czy warzywa trzeba żebrać, posegregować w zależności od przydatności, no a potem przerobić na przetwory.
W tedy faktycznie,człowiek ma pełne rece roboty od rana do wieczora, ale gdzie ja dostane tej klasy drzem czereśniowy albo kabaczki?
Co do obywatelstwa, to formalnie jestem obywatelem Austrii.
Wiesz, z zawodu jestem programistą, ale od kilku lat moje główne zajecie, to organizacja pracy innych, zwiększanie efektywności.
Ograniczanie kosztów i minimalizacja strat.
Od nowego roku, większość mojej pracy do przeprowadzanie audytów. ( związanych z działami technicznymi)
Myysle, że to po prostu takie skrzywienie zawodowe.
No bo pomyśl, dlaczego mamy "marnować" czas na to aż ugotuje się obiad, czekać wszyscy głodni, skoro ja mogę go zrobić na przyjazd rodziny, dzeiki czemu zyskujemy czas wolny, który możemy sobie razem spędzić trochę bardziej przyjemne niz patrzenie sie w gary, czy czasami cos nie wykipi albo sie nie przypali.
Po prostu jeżeli widzę, że można cos usprawnić, to biorę to na siebie.
Co do pracoholizmu, myślę że to tez bardziej skrzywienie..hmm osobowości? niz prawdziwy pracoholizm.
Jak uciekałem z domu, cały mój majątek, to były ubrania w plecaku, i pieniądze zaszyte w rękawach kurtki czy koszuli( aby ich rodzinka nie znalazła) zarobione z sprzedaży grzybów czy jagód.
A większą część miałem ukryte w lesie. I gdy ukradli mi pierwsze pieniądze, juz nie pamiętam albo z jagód, albo ze sprzadazy żołędzi, leśnictwo w tedy skupowało, za takie duże wiadro 25 litrowe, chyba 15 zł dostałem, cos koło tego.
to trzymałem wszystko właśnie w lesie, w słoiku.
Po prostu miałem wybór, albo pracować i do czegoś dojść, dorobić sie, aby na starość zyc jak człowiek.
Albo żyć jak biedak, od 1 do 1, bojąc sie jakichkolwiek zdarzeń losowych.
Wybrałem to pierwsza opcje.
Po prostu mam tak juz zakodowane, że jeżeli chcesz cos od zycia, chcesz aby w koło ciebie było dobrze to musisz na to zapracować, bo nic od nikogo za darmo nie dostaniesz.
Wiec jak widzę, że cos jest do zrobienia, cos co nie tylko poprawi nasza sytuacje finansowa, ale tez komfort życia, to po prostu to robię.
również to co na co dzień nas otacza.
Bo jak można zyc w chlewie?
Wiadomo że stawia sie naczynia po posiłku do zmywarki, ze jak użyło sie patelni do smażenia, to po smażeniu sie ja myje i odkłada na miejsce.
A nie, jak trzeba cos ugotować, bo przyszli goście to dopiero w tedy brać sie za mycie.
Bo z zlewu az sie wysypuje.
A odpoczywam w nocy, jak zona uśnie, bo przed snem mnie jeszcze wymęczy 
W tedy zazwyczaj biorę sobie jakaś książkę, aktualnie czytam "Widziałem jak umierają" Svena Hassela, Duńczyka który na ochotnika zaciągnął sie do wermachtu, i wylądował w jednostce "politycznie podejrzanych"
No i mam jeden weekend w miesiącu do swojej dyspozycji.