Jak odpuścić i sobie i rodzicom? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » RELACJE Z PRZYJACIÓŁMI, RELACJE W RODZINIE » Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Strony Poprzednia 1 2 3 4 5

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 261 do 289 z 289 ]

261

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Nie mówimy o ustawicznym tłumieniu emocji, ale raczej właśnie "pzeginaniu" w drugą stronę. To naturalne, żę jednak nie ze wszystkiego człowiek może chcieć się uzewnętrzniać..

Zobacz podobne tematy :

262

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Powinien, jeśli tego potrzebuje, jeśli to coś większego to warto iść na terapię, bo nie można z przyjaciół czy partnera robić terapeuty. Natomiast nie warto uzewnętrzniać się przed każdym.

263

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Jeśli ktoś tego potrzebuje to jak najbardziej, ale druga strona nie musi koniecznie zawsze współprzeżywać tego razem z nim. Może zwyczajnie nie mieć ochoty na ciągłe wysłuchiwanie zwierzeń, narzekanie czy relacjonowanie najbardziej szczegółowych detali z minionego dnia. Dużo też zależy od tego, JAK ta osoba się uzewnętrznia: jeśli to ma być zawsze płacz, szlochanie czy siedzenie z głową w poduszce, a ja mam kogoś głaskać po głowie, to dziękuję za takie "atrakcje". Co innego wysłuchać i doradzić a co innego wysłuchiwać żali, płaczu i wiecznych lementów.

264

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

No tak, dlatego pisałam o terapii na jakieś większe sprawy. Natomiast jeśli druga zaczyna mówić rzeczy w stylu 'przesadzasz', próbuje ci mówić, jak według niej powinieneś czuć, albo za każdym razem jak pojawia się jakaś emocja (tylko to powinien być schemat, a nie pojedyncza sytuacja), np. złość, smutek druga strona nie może tego znieść, bo sama ma w sobie smutek zablokowany i stłumiony, więc irytuje ją smutek czy słabość okazywana przez drugiego człowieka, to już masz sygnał, że może z tej mąki chleba nie będzie. Dlatego Yellow moim zdaniem pomoże jak znajdzie dobrego terapeutę, mnie terapeutka mówiła, że nie każdemu trzeba i warto mówić o sobie coś więcej.

265

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
KoralinaJones napisał/a:

Najskuteczniej uczy samo życie. Niestety metodą kija właśnie. Pora zrozumieć i przestać się rozczulać nad sobą. Współczuję Ci kiedy będziesz musiała iść do prawdziwej pracy. Bo z tego co widzę to tam dopiero czeka się prawdziwa szkoła przetrwania.

Ja też sobie współczuję i to bardzo, chyba, że znajdę coś, co mi daje satysfakcję, a nie frustrację
I nie na każdego działa metoda kija. Niektórzy działają na marchewkę. To jest właśnie podstawowy błąd polskich nauczycieli

Beyondblackie napisał/a:

Yellow, akurat co do wieku, to ma on spore znaczenie. Ja pamiętam jak to jest mieć te dwadzieścia kilka lat i nawet na kogoś kto ma łeb na karku, to niesamowicie głupia byłam, z perspektywy czasu. A jak patrzę na Ciebie, to widzę kogoś, kto jest nawet bardziej niedojrzały. Taka dwudziestka w papierach, a piętnastolatka w realu.

I nie, nie każdy leci na kasie rodziców. Znałam wiele osób, które jak ja pracowały na studiach i to wcale nie dlatego, że musiały, ale dlatego, że chciały być niezależne. Co Tobie jest kompletnie obce, bo lepiej brać szmal i jojczyć jacy to mamusia i tatuś są źli.

Koralina dobrze Ci pisze, że świat Cię nauczy metodą na kija, że nikogo nie obchodzą Twoje meandrujące dywagacje i wrażliwe serduszko. A juz najbardziej nie będzie to obchodzić Twojego przyszłego szefa. Dlatego warto by bylo wziąć się za siebie teraz i nabrać jakiegoś dystansu, a nie czekać bezczynnie na tego potężnego kopa jakiego dostaniesz na przywitanie w jakimkolwiek miejscu pracy.

Nie no, oczywiście, że doświadczenie jest bardzo ważne, ale to nie znaczy, że młodszych należy traktować jak kogoś, kto jest głupi i nic nie wie. Mam dobrego znajomego, starszy ode mnie 15 lat i sam przyznaje, że ja jak na swój wiek bardzo dużo widzę i jestem w 15% osób w społeczeństwie, które są świadome tego, co robią i ogarnięte. Dlatego mam takie rozkminy jak tutaj, bo ja po prostu widzę niektóre rzeczy, których nie widzą inni. On sam przyznał, że jest pod wrażeniem, bo jak on pewne rzeczy zrozumiał w wieku lat 40 to ja o tym mówię w wieku lat 25. Więc to nie tak, że każdy młodszy jest od razu głupszy. Ja wiem, że pewne rzeczy przyjdą z czasem, że za 20 lat będę na pewne rzeczy patrzeć inaczej, ale nie przewidzę, co będzie za 20 lat nawet z moją gruntowną analizą  wszystkiego. Ostatnio bardziej nad tym pracuję, żeby tyle nie rozmyślać i analizować wszystkiego i już jest lepiej w pewnych kwestiach, małe kroczki
To prawda, są osoby, które na studiach pracują, ale ja też bym pracowała, gdybym wybrała inne studia. Ja miałam plany, żeby iść na zaoczną lingwistykę, a pracować w tygodniu na etat gdzieś indziej. Tylko rodzice się uparli, że muszę mieć konkretny zawód. A niestety studia medyczne to studia pełne wyrzeczeń. Nie da się na nich pracować na etat (są nieliczne osoby, które to robią, ale to często osoby, które lecą po znajomościach i np. kilka dni przed zaliczeniem dostają gotowca od profesora). To mnie bardzo boli, bo chciałabym już zarabiać, a nie mam możliwości. Owszem, teraz w wakacje pracuję, ale mam we wrześniu poprawki, bardzo ciężkie, do tego darmowe praktyki i zarabiam mało a pracuję więcej, niż normalni ludzie. Myślisz, że to nie jest frustrujące? I tak niestety jeszcze będzie chwilę czasu. Mam po studiach półroczny staż, darmowy. Nie dostanę za to złotówki. Nawet niektórzy cisnęli o to ministra edukacji, bo to chore, że normalnie masz tytuł mgr a jesteś zmuszony pracować pół roku za totalną darmochę, ale minister się wypowiedział, że nie i koniec. Do tego jeśli bym miała większe ambicje (a mam), to do tego darmowego stażu będę musiała robić na drugi etat inny darmowy staż w firmie, żeby w CV wpisać, że mam doświadczenie. Niestety studia medyczne to masa wyrzeczeń, których ja nigdy nie chciałam. Dlatego nie mogę się z tym pogodzić. Owszem, pójdę do psychologa, sądzę, że jak zacznę zarabiać, to już będzie lepiej.
I metoda kija na mnie nie działa, bo kijem dostaję po głowie od lat. Ja muszę mieć sukces na koncie, bo to mnie motywuje. Jestem niestety z tych wrażliwych, których jak się ochrzani to się demotywują a jak się pochwali to czują jakby świat mogli na plecach nosić (trochę jak małe dzieci, ale taka prawda).
Moim marzeniem jest zacząć wreszcie zarabiać, wziąć kredyt i kupić mieszkanie. Tak, ja takie mam marzenia, żeby wziąć kredyt i wreszcie "odpocząć" w normalnej pracy, bo jak na razie pracuję więcej, niż normalny człowiek i nic z tego nie mam, a zarobki medyków w Polsce też nie powalają, jak na tyle wyrzeczeń i to jest frustrujące

bagienni_k napisał/a:

Yellow Tylko może będzie Ci lepiej to wszystko ogarnąć, jeśli pojmiesz, że NIE KAŻDY człowiek ma takową potrzebę. Mówię tutaj o zwierzaniu się, rozmowie o wszystkim i o niczym, wypłakiwaniu się itp. Tu nawet nie chodzi o to, żeby mieć tą bliską osobę to tego "celu", ale KOGOKOLWIEK. Dlatego może Wasze podejście wydaje mi się przesadzone, bo Wy tak bardzo pragniecie obecności drugiego człowieka, żeby poczuć się wartościowym czy silnym na tyle, aby sobie radzić w życiu. Inaczej mówiąc dla Was obecność partnera daje Wam te 90 % siły, witalności czy energii lub motywacji do samorozwoju, poczucia bezpieczeństwa i stabilności. Patrząc jeszcze inaczej to bez partnera jesteście jak dziecko we mgle, a mając go przy sobie dopiero czujecie się pewne siebie i zdecydowane podjąć wyzwania, czy nie tak?
Jeżeli DOPIERO partner jest Wam do tego potrzebny, to niestety nie jest dobre..Zrozumieć to można jedynie w kontekście Waszych doświadczeń czy dzieciństwa, które tak a nie inaczej Was ukształtowało.

Ja wiem, że nie każdy tak ma. To cecha osób z moim typem osobowości, bo też o tym czytałam. Jeden pójdzie na siłownię i tak da upust emocjom, ja się muszę wygadać.
No niestety ludzie tak już mają, że nie są przystosowani do życia solo, gdyby byli, to by się nie rozmnażali płciowo. Wszyscy psychiatrzy i psychologowie nawet mówią, że długotrwała samotność jest po prostu niezdrowa. Ja umiem funkcjonować sama, bo robię to cały czas. Mieszkam sama w większym mieście, jak się coś dzieje i trzeba coś urzędowego załatwić, czy jak jestem chora, to zostaję sama. Owszem, znajomi czasem coś pomogą, ale znajomi mają swoje życie, swoich narzeczonych, którzy dla nich są najważniejsi
Więc ja umiem żyć sama jak mało kto. Tylko czasami, gdy jest gorszy moment czuję się samotna. Np. ostatnie pół roku czułam się dobrze, bo się nic nie stało, ale  ostatnie 2-3 tygodnie miałam cięższy moment, bo mi pewna rzecz, na której mi zależało nie wyszła i byłam bardzo przybita i potrzebowałam po prostu się do kogoś przytulić, a nawet nie przytulić tylko po prostu spędzić czas. W tygodniu miałam robotę, ale ostatni miesiąc jeżdżę w weekendy po rodzinie do większych miast w kraju, do których nie miałam czasu jechać ostatnimi latami. Po prostu jestem towarzyska. Jestem introwertyczką i lubię ciszę, spokój i czytanie książki w 4 ścianach, ale lubię też towarzystwo innych ludzi. Gdy jestem w mieście studenckim to często wychodzę na długie spacery, gadam wtedy przez telefon z mamą, dziadkami, siostrą i nie czuję się, że jestem taka sama (jak jestem w domu to nigdzie nie wychodzę, bo spędzam czas z rodziną). Ogólnie jako student, który jeszcze od czasu do czasu wraca do domu to jeszcze jako tako jest, bo wtedy na studiach odliczam "jeszcze miesiąc i zobaczę rodzinę", ale jako osoba już pracująca nie będę zjeżdżać raczej do domu inaczej, jak na święta. Gdy wynajmuję pokój studencki to w mieszkaniu mam kilka innych osób i jest to poczucie, że ktoś jest, ktoś chodzi po domu, coś się dzieje. A teraz, żeby odbyć praktyki siedziałam sama w pustym mieszkaniu mojej cioci (siostra taty ma puste mieszkanie, wynajmuje studentom, którzy się wyprowadzili i pozwoliła mi tam miesiąc pomieszkać, zebym mogła odbyć praktyki tam, gdzie chciałam). I wtedy codziennie wracałam do pustego mieszkania. Ta cisza po dłuższym czasie jest przygnębiająca

Beyondblackie napisał/a:

W punkt.

To, że jednej osobie jest lepiej jak się komus w rekaw wypłacze, nie znaczy, że tak mają wszyscy. Ba, stwierdziłabym nawet, że jest wielu ludzi, którzy wolą sobie problem przemyśleć sami i takie jojczenie uważają za bezcelową strate czasu i zawracanie innym tyłka. Mnie się z automatu wlącza na takich wywnętrzaczy tryb selektywnego słuchania i kiwania głową.

Inna sprawa to nieumiejetnośc samoogarnięcia się. Uważam, że jak komuś do normalnego funkcjonowania PORZEBNY jest partner, to ten ktos ma sam ze sobą problem. To nie jest zdrowa podwalina związku, bo wskazuje na to, że taka kobieta jest od partnera uzależniona.

Tak, ale to nie znaczy, że wszyscy wolą sobie w ciszy przemilczeć. Są tacy, którzy się chcą wygadać. Nic więcej. Mam znajomą, która straciła siostrę w wypadku w zeszłym roku. Potrafi u mnie siedzieć, płakać i opowiada o tej siostrze- co lubiła, w co się ubierała i potrafi tak dużo gadać. I podziękowała mi za to, że ją tylko i aż wysłuchuję, nie oceniam, bo jej to pomaga
Przyznam szczerze, że wolałabym odciąć sobie język niż jej w takiej chwili powiedzieć "przestań jojczyć". Po prostu ją rozumiem, bo ma podobny charakter do mnie, ale rozumiem też tych, którzy chcą problem przemilczeć czy wyżyć się w sporcie, muzyce itp., bo takich też znam, ale nie znaczy, że są lepsi ode mnie czy koleżanki tylko dlatego, że są inni
No fakt, jak komuś do normalnego funkcjonowania potrzebny jest partner, to taka osoba staje się "bluszczem" (u nas się tak mówiło na kobiety i mężczyzn, co są np. na utrzymaniu małżonka). Mi od małego rodzice powtarzali, ze muszę mieć konkretny zawód, żeby się samej utrzymać i nie być właśnie od kogoś zależnym. Teraz co prawda chcieliby, żebym kogoś miała, urodziła im wnuki, a ja się buntuję, bo nie znoszę swatania (i wychodzę na wojującą o swoją niezależność singielkę), ale no tak jest. Chcieli, żebym była niezależna aż przedobrzyli, bo teraz nie umiem nawet żyć z drugą osobą sad
Znaczy nie wiem, czy gdyby się ktoś pojawił, to umiałabym z kimś żyć, bo im człowiek starszy, tym jest mniej elastyczny i ma więcej swoich jakiś różnych przyzwyczajeń i nie jest w stanie tolerować czegoś, na co przymknąłby oko kilka lat wstecz i to samo widzę u siebie i nie ukrywam, że to mnie też martwi

rossanka napisał/a:

Byle pierdola czy codzienne problemy- o tym plajac komuś w rękaw to przesada. Ale nie rozmawianie nigdy i z nikim o czymś, co jest istotne dla danej osoby, jest dużym problemem, to pierwszy krok albo do załamania nerwiwego, bo niezdrowe jest kiszenie wszystkiego w sobie, człowiek w końcu wybuchnie, albo po prostu jest jak skamieniały i nie czuły,  nie czuję złości, ani miłości, jest jakby zablokowany, co również nie jest korzystne.

Dokładnie tak. Przecież tu nie chodzi o to, że nie wiesz, co zjesz na obiad i płaczesz i musisz mieć do tego faceta. Czasem po prostu coś się zadzieje i potrzebujemy po prostu choćby posiedzieć w ciszy z drugą osobą. Tylko i aż tyle.
Przecież wystarczy wpisać pierwszą lepszą frazę, żeby poczytać o negatywnym wpływie samotności na funkcjonowanie ludzkiego organizmu. Ja wpisałam "długotrwała samotność w pływ na mózg"  i to pierwsze, co mi wyskoczyło: https://www.cefarm24.pl/czytelnia/zdrow … st-grozna/
I wiele innych artykułów piszących o tym samym
Gadałam na ten temat nawet z o 15 lat starszym znajomym. Mówiłam mu, że kiedyś bajki pokazywały dziewczynę, która wychodziła za księcia i żyli długo i szczęśliwie, a teraz jest odwrotna tendencja i pokazuje się silne i niezależne dziewczyny, które wręcz uciekają od małżeństwa, bo są silne i niezależne
I znajomy zwrócił nawet uwagę:"Spójrz, co to ma pokazać młodym dziewczynom- że samotność jest dobra, ale czy na prawdę tak jest? Czy to nie ma tylko przeprać im mózgów, żeby były potem nieszczęśliwe?" i dało mi to do myślenia, teraz uważam, że ma rację

Salomonka napisał/a:

Hmm.. A skąd takie wnioski?
Mnóstwo osób nie czuje potrzeby "wywnętrzania się", inaczej ten świat to byłby jeden wielki padół nieszczęścia smile
Niewielu ludzi ma sielankowe dzieciństwo, cudownych rodziców i zajebiste życie smile
Jak ktoś ma wszystkiego pod sam nos, to ma pretensje do rodziców, że dawali za dużo. Jak ktoś musiał od dziecka kombinować jak się najeść, bo rodzice mieli to w pompie by dziecko nakarmić, to będzie miał o to do rodziców żal. Jedni i drudzy będą  ze swojego dzieciństwa mega niezadowoleni smile
Tylko ci drudzy raczej niewiele o sobie mówią, zwłaszcza gdy udalo im się z tego rynsztoka wyrwać i póżniej żyją jakoś normalnie, bo wstyd, bo nie wypada, bo to mało "piarowskie" jest. Natomiast ci pierwsi ... O wiele bardziej lubią wystawiać sobie laurkę skrzywdzonego dziecka, choćby z jednego powodu; Nie dorównują rodzicom i mimo ich wszelkich starań nigdy nie osiągną tego co oni, a często nawet po prostu zaprzepaszczają schedę po nich.
O wiele lepiej wtedy brzmi stwierdzenie: Ja chciałam po swojemu a rodzice przemocowcy mi nie dali to teraz mają, niż; Nie nadaję się do tego, aby pociągnąć rodzinny biznes i wszystko co stworzyli rodzice.. Jestem za słaby/słaba, nie umiem, nie potrafię, nadaję się tylko do życia na ich koszt ale to wszystko na co mnie stać. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby taki ktoś po prostu się do tego przyznał, zamiast zwalać całą winę na rodzicow.

Żeby to było takie proste sad
Niestety nie wszystko jest czarno białe
I jakoś nie znam za dużo osób, które by wyszły z bardzo ciężkiej sytuacji z domu i są teraz super uzdolnieni i świetnie sobie radzą w życiu. Znam osoby z dobrych domów, które zeszły na złą ścieżkę, ale na odwrót nie potrafię sobie nikogo takiego przytoczyć. Większość takich ludzi kontynuuje rodzinną tradycję.

Beyondblackie napisał/a:

Bo, żeby przetrwać w patologicznym domu, to trzeba mieć jaja. A jak komuś wszystko jest podawane na tacy, to nabiera wyuczonej bezradności i roszczeniowości.

Miałam dzieci z patologicznej rodziny w gimnazjum. Te dzieci teraz w moim wieku mają swoje dzieci, czasem po kilka, ciągną zasiłki. Te, które miały w mojej szkole wszystko podstawione pod nos teraz kończą nierzadko dobre studia, np. medycynę, prawo. Może i są bezradni i roszczeniowi, ale jednak prawnik czy lekarz jest bardziej przydatny społeczeństwu, niż ktoś, kogo jedynym osiągnięciem jest rozmnożenie się i ciągnięcie socjalu i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej
Miałam na studiach takiego kolegę- totalny mamisynek. Gotować nie potrafił, nie ogarniał życia, wszystko podstawione pod nos. Poszedł na medycynę. I ją teraz niedługo kończy. I co z tego, że jest niezaradny, jeśli będzie leczył ludzi? Jakie to będzie miało znaczenie?
Ale fakt, że osób, które by miały wszystko podstawione pod nos też jest mało. No ja znam może kilku takich rozpieszczonych chłopaków. O dziewczynach z okolicy słyszałam, ale nie znam osobiście żadnej. Mało jest takich osób wbrew pozorom, a przynajmniej ja ich nie spotykam. No chyba, że ktoś uznaje takie rzeczy jak ubrania, jedzenie i dach nad głową podstawianiem dziecku pod nos, wtedy zarówno ja jak i wszyscy moi znajomi jesteśmy rozpieszczeni, bo nikt pod mostem w namiocie w wieku lat nastu się nie chował

rossanka napisał/a:

Haha. Wiedziałam, że ktos odpisze w ten sposób. Ja to wiem, bo ja do wieku ponad 30 lat taka byłam. Czy to jako dziecko, czy nastolatka, czy 20czy 30latka, nikomu nie mówiłam o swoich problemach. Z rodzicami, koleżankami rozmawiałam tylko i szkole, kinie, książkach, wspólnych znajomych, o nauce, wydarzeniach na świecie. Nawet z kolezankami o chlopakach nie gadalam, uznajac to i zbyt prywatne rzeczy, a moze i to byl blad, jak tak teraz patrze.O swoich problemach zaczęłam cokolwiek mówić po 30, dopiero jak byłam na terapii i to w czadie sesji, bo uważałam, że sama sobie poradzę i to są moje problemy i wstydziłam się poradzić kogoś (uważałam, że radzic sobie trzeba samemu, ale przecież we wszystkim sobie sama nie poradzisz l, nie jesteś cyborgiem i czasami dobrze jest coś zrzucić z siebie, nawet zdrowo jeśli tylko jest to okazjonalne a nie codzienne jęki i lamenty). W każdym razie pamiętam minę terapeuty, koniec końców stwierdziła, że i tak długo wytrzymałam i nie dziwne, że już dłużej nie daje rady (to było wtedy, gdy znacznie nasiliły mi się somaty i było niezbyt ciekawie jeśli chodzi o zdrowie, co zaczęło rzutować na inne pola mojego zycia).
Od tej pory dawkuje to, myślę całkiem zgrabnie. Na ogół nie zamęczam ludzi, ale czasem muszę sobie upuścić pary, wtedy albo pisze tu, albo z kimś rozmawiam ale już nie na zasadzie rozpaczy, tylko wygadania się. Z resztą ta osoba może zrobić to samo ze mną. Myślę, że uzyskałam względna równowagę, jestem dosyć samodzielna w życiu
Jedynie relacje damsko-męskie to dla mnie jedno wielkie pole porażek, niewiadomych i błędów.

Bo tak mówią osoby, które nie znają tematu
Ja Cię doskonale rozumiem. Też taka byłam. Jako nastolatka rodzice mi zabraniali cokolwiek komukolwiek mówić, czy o przemyśleniach, czy o zmartwieniach, planach czy czymkolwiek, bo uważali, ze ktoś to może wykorzystać przeciwko nam i trochę racji w tym było, ale oni mi zabraniali mówić o wszystkim, nawet jak źle się czułam to kazali mi się uśmiechać i mówić, że jest dobrze. Nikomu nie mówiłam nic ani o chłopakach, ani o zmartwieniach. Pisałam pamiętniki, bo tylko tam mogłam się "wyspowiadać", bo nawet do psychologa nie mogłam iść. Nie miałam żadnego bliższego znajomego, czułam się sama w ogromnym świecie. Takie duszenie w sobie cierpień było jednym z przyczyn mojej depresji, więc to nie są żarty.
Dopiero poszłam na studia i przeżyłam szok. Koleżanki z akademika normalnie gadały, co im na sercu leży- że nie lubią np. Kaśki z pielęgniarstwa z 2 piętra albo że im się podoba jakiś chłopak albo o jakimś problemie rodzinnym. Byłam w szoku, że ludzie tak luźno o tym gadają. Zajęło mi 2-3 lata, zanim sama się tak otworzyłam. Znalazłam bliższych znajomych i jak im powiem, co mi leży na sercu to czuję się po prostu lepiej. Oni też mogą na mnie liczyć. Mówią, że jestem bardzo empatyczną osobą, która potrafi słuchać. Może właśnie przez to, że mnie kiedyś nikt nie wysłuchał i nie chcę- podświadomie- żeby ktoś czuł się tak, jak ja kiedyś
Dlatego Rossanko podziwiam Cię, że i tak wytrzymałaś długo, bo ja pękłam po 20stce. Teraz, jak się wygadam tutaj czy znajomemu to czuję ulgę.
Nie można w sobie dusić złych emocji, bo to może mieć katastrofalne skutki: albo ktoś się wykończy psychicznie i oszaleje (przecież są takie przypadki znane medycynie i wcale nie są rzadkie) albo się zamknie, będzie bez uczuć, zimny i oschły. Także to nie jest nic dobrego
Osobiście uważam, że lepiej się wygadać, niż dusić w sobie i doprowadzić do tragedii. Przecież była już niezliczona ilość przypadków, gdzie człowiek niby wesoły, radosny i uśmiechnięty, a potem go znaleźli wiszącego na drzewie- bo właśnie nie potrafił wyrzucić z siebie złych emocji. Społeczeństwo takiej osobie wmówiło, że nie można jojczyć, bo to złe i taka osoba nie wytrzymuje psychicznie i dochodzi potem do tragedii. Także to nie są żarty

Beyondblackie napisał/a:

O tym, to już wcześniej pisałam. Ludzie rodzą się z różnym temperamentem. Ale wychowywanie kogoś w atmosferze wyręczania go na każdym kroku, sprzyja wyuczonej bezradności.

Osobiście mało znam takich osób i mnie samej to nie dotyczy, bo mnie nigdy nikt niestety (albo stety) nie wyręczał, więc się nie wypowiem na ten temat, ale może masz rację, a może nie. Nie wiem

bagienni_k napisał/a:

Nie mówimy tu o rzeczach ważnych, ale o naprawę mniej istotnych z punktu widzenia bezpośredniego kontaktu dwójki ludzi.. Chociaż owa "ważność" może też być różnie rozumiana. Trzeba natomiast zdać sobie sprawę, że jest sporo ludzi(na szczęście), którzy nie lubią gadać, wyrzucać tego wszystkiego z siebie( a przy okazji robić z tego osobne wydarzenie) w skomplikowany i emocjonalny sposób, użalać się czy analizować lub narzekać na coś. Zamiast tego działają. Myślą na chłodno i próbują zaradzić złemu. To właśnie, mam wrażenie, jest odbierane jako bezduszność czy bycie "zimnym głazem", ale niejednokrotnie pozwala skuteczniej i szybciej rozwiązać problem. Wydaje mi się, że nie wytrzymałbym długo z kimkolwiek, jeżeli służyłbym przede wszystkim jako osoba, której się ktoś wiecznie wypłakuje, zwierza i rozmawia na najmniej istotne tematy a ja po prostu chce mieć choć przez chwilę spokój. Jeśli zaś pojawia się problem, siadamy na spokojnie i staramy się znaleźć rozwiązanie.

Tylko Ty piszesz o skrajnościach. Piszesz o histerykach, którzy płaczą z byle powodów. A to nie o to chodzi. czy jakby Twojej kobiecie zmarła bliska osoba, ta by nie mogła się pozbierać to być ją rzucił, bo być tego nie wytrzymał? Ja tego nawet nie skomentuję, bo uważam, że związek to przede wszystkim wzajemne wsparcie i nie tylko lukrowane chwile, ale też te cięższe, bo życie nie jest cały czas wesołe, są też cięższe chwile
Są osoby (ja taka jestem), które muszą się wygadać, popłakać, a potem wszystko przeanalizują i zabierają się do działania. A są takie, co nie będą nic mówić, ani płakać, ale też nic nie zrobią
Tak więc bez sensu to jest

polis napisał/a:

Tak tylko tłumienie w sobie emocji może skończyć się depresją, więc wcale nie jest to lepsze rozwiązanie.

I wiesz, takie podejście o jakim piszesz miał mój były. Racjonalne rozwiązywanie problemów, zimny jak głaz. Skończył u psychiatry z depresją na lekach antydepresantach, więc mam poważne wątpliwości, czy to taka super metoda trzymać w sobie. Moim zdanie lepiej się nauczyć akceptować emocje, nauczyć się je wyrażać, koić je, a potem znaleźć sobie ludzi, którzy potrafią sobie ze swoimi emocjami radzić, tak więc i emocje innych ludzi nie będą dla nich irytujące.

Jestem na facebooku na 2 grupach dla ludzi z depresją i podobnymi problemami. Tam ludzie właśnie często się zwierzają, pytają o głupoty jak pogoda czy jak minął dzień. Bo takie rozmowy pomagają. Kto nie przeszedł depresji może tego nie zrozumieć. W każdym razie tłumienie emocji i myśli nie jest niczym dobrym

KoralinaJones napisał/a:

Bezradności, której bardzo ciężko jest się pozbyć, chociażby z tego powodu, że bezradność wyuczona wyręczaniem na każdym kroku, przyzwyczaja do wygody w życiu, wygody której potem nie chcą zapewnić obcy ludzie, zwłaszcza w pracy.

Tylko czy tacy ludzie wcześniej czy później i tak się nie nauczą samodzielności? Wiem, że są przypadki, gdzie np. synowie mieszkają w wieku lat 40+ z mamusiami, które im piorą, sprzątają i gotują, ale to raczej nie jest codzienność.
Jednak jak taki ktoś zostanie rzucony na głęboką wodę to się ogarnie musząc żyć samemu
Np. ja mieszkam sama w większym mieście i no chcąc nie chcąc muszę ogarniać życie sama, chociaż fakt, że nie było to dla mnie nigdy problemem, ale jak ktoś jest przystawiony do muru to raczej nie będzie miał wyjścia, nawet bardzo nie chcąc

rossanka napisał/a:

A to zależy od osoby. Jedna będzie później roszczeniowa i jednocześnie ofiarą losu. A druga przeciwnie, wyrwie się i stanie bardzo niezalezna.
Zależy od osoby. Tak jak z tymi alkoholiwymo domami. Jeden syn pójdzie w ślady ojca, będzie pił, drugi będzie przeciwieństwem, nie tknie  alkoholu i zbuduje całkiem inny model rodziny.  Bo to są różne osoby i różnie reagują. Pierwszy syn powie: co ja mogę, ojciec pił, dziadek pił, to ja też pije, widać to u nas rodzinne, albo wręcz nie zauważy problemu, a picie będzie uważał za stan normalny. Drugi syn powie: o nie, nie będę taki jak ojciec, nie dopuszczę do tego - i wybierze inną ścieżkę.
Rodzeństwa są naprawdę różne, a chowane w tych samych domach. Po latach można się nieźle zdziwić na plus lub minus.

Dokładnie tak
Wszystko zależy od indywidualnego charakteru, przeżyć i podejścia do życia

bagienni_k napisał/a:

Nie mówimy o ustawicznym tłumieniu emocji, ale raczej właśnie "pzeginaniu" w drugą stronę. To naturalne, żę jednak nie ze wszystkiego człowiek może chcieć się uzewnętrzniać..

Ty mówisz jednak o skrajnościach, a nie o tym tu mowa
Chodzi o zachowaniu umiaru we wszystkim. Bycie histerykiem musi być straszne, ale zaś tłumienie emocji też zdrowe nie jest

polis napisał/a:

Powinien, jeśli tego potrzebuje, jeśli to coś większego to warto iść na terapię, bo nie można z przyjaciół czy partnera robić terapeuty. Natomiast nie warto uzewnętrzniać się przed każdym.

Zależy
Często przyjaciołom czy partnerowi po prostu ufamy i możemy powiedzieć takie rzeczy. A terapeuta terapeucie nierówny. Ja byłam u terapeutki, to nic nie potrafiła dobrego poradzić, tylko chciała, żebym się wygadała, więc uznałam, że po co ja mam bulić 100zł za 50min, żeby tylko się wygadać, skoro mogę to zrobić przy znajomym a efekt będzie ten sam. Drugi mój znajomy studiował psychologię, to jego rady to była katastrofa, zero empatii, był wręcz inwazyjny, że jak ktoś miał inne zdanie niż on to się rzucał (wielki pan psycholog)
Sądzę, że od problemów są właśnie bliscy
Ja mam znajomych, którzy mają też różne problemy. Jedna koleżanka ma problemy z chłopakiem, druga ma chorego ojca, trzeciej zginęła siostra w wypadku. Każda z nich chodziła do psychologa (różnych psychologów, bo to osoby z różnych stron kraju) i wszystkie w końcu przestały, uznały, że to bez sensu. Mówią za to, że ja jestem bardzo empatyczna, że dobrze się ze mną gada, bo nie oceniam nikogo, że potrafię wysłuchać i to tak od serca, a nie że zapłacę 150zł to może łaskawie nie oleje
Dlatego dużo osób mówi o terapeutach, a no ja wiem trochę od kuchni, jak to wygląda. Terapeuci bardzo często na studiach mają określone schematy. Mają listę, gdzie mają wypisane, że np. depresja ma to to i to, jakieś schorzenie ma to to i tamto, a jak coś tylko nie wpasowuje się w schemat to już średnio wiedzą, co powiedzieć.
Mam tego starszego znajomego, to bardzo dobry obserwator otoczenia, interesuje się psychologią, sam jest informatykiem, ale jak z nim rozmawiam, to jest lepszy niż większość tych pseudo terapeutów razem wziętych
Od tego są bliscy.
Przyjaźnie, związki to owszem też miłe chwile, ale nie zawsze jest słodko, są też gorsze momenty. Nie wyobrażam sobie mieć gorszego humoru, przyjść do faceta a ten by mi powiedział "Sorry, od wysłuchiwania twojego jojczenia to jest psycholog", bo by momentalnie przestał być moim facetem

polis napisał/a:

No tak, dlatego pisałam o terapii na jakieś większe sprawy. Natomiast jeśli druga zaczyna mówić rzeczy w stylu 'przesadzasz', próbuje ci mówić, jak według niej powinieneś czuć, albo za każdym razem jak pojawia się jakaś emocja (tylko to powinien być schemat, a nie pojedyncza sytuacja), np. złość, smutek druga strona nie może tego znieść, bo sama ma w sobie smutek zablokowany i stłumiony, więc irytuje ją smutek czy słabość okazywana przez drugiego człowieka, to już masz sygnał, że może z tej mąki chleba nie będzie. Dlatego Yellow moim zdaniem pomoże jak znajdzie dobrego terapeutę, mnie terapeutka mówiła, że nie każdemu trzeba i warto mówić o sobie coś więcej.

Oczywiście, że terapeutka ma rację. Nie można każdemu mówić o sobie. Od tego są bliscy. Przecież ja też nie chodzę z megafonem po uczelni i nie chwalę się, że miałam ciężką depresję. Wiedzą o tym moje bliższe koleżanki i żadna tego nie wykorzystuje ani nie rozgaduje
A terapeuta...po studiach zamierzam iść. Nie wiem, czy to ma sens, ale spróbuję, żeby nie było, że się sparzyłam. Do trzech razy sztuka jak to mówią
Chociaż mój znajomy mówi, że mi żaden psycholog nie jest potrzebny, bo psycholog może tylko naświetlić problem, którego dana osoba nie widzi, ale nie rozwiąże za niego tego problemu, np. moja znajoma była zdołowana, poszła do psychologa a ten jej wyjaśnił, że jej facet ma narcystyczną osobowość i ją tym niszczy. A ja takie rzeczy widzę. Nikt mi tego naświetlać nie musi. Tylko muszę nauczyć się panować nad myślami, jakoś je zebrać, ale mówiąc szczerze to wątpię, że któryś terapeuta zrobi to za mnie. Sama muszę się z tym uporać

266 Ostatnio edytowany przez KarminowaRóża (2022-07-24 12:16:33)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Witaj Yellow Star! Ja Ciebie rozumiem, wiem o czym piszesz i jak się czujesz.
Myślałam nad pytaniem, które zadałaś, tzn. "Jak odpuścić rodzicom". Na pewno jest to trudne.
Moim zdaniem trzeba to przerobić na dwóch płaszczyznach tzn. emocjonalnej i umysłowej. Trzeba samemu uznać fakt, że doznało się straty, mam tu na myśli dzieciństwo i wczesną młodość. Ty już to zrobiłaś. Ludzie poszukują jeszcze potwierdzenia u innych, tego żeby ktoś inny też to potwierdził, albo powiedział przykro mi. Myślę, że teraz już wiesz, że zrozumieć mogą Cię tylko osoby, które przeżyły coś podobnego i są o podobnej konstrukcji emocjonalnej co Ty.
Na pewno ulgę przyniosłaby szczera rozmowa z mamą czy tatą i gdyby przyznali, że widzą jakie błędy popełnili i że jest im przykro. Być może oni w głębi ducha to wiedzą, ale człowiekowi bardzo trudno jest przyznać się do błędów, zwłaszcza wychowawczych. Nawet jeśli tego nie powiedzą wprost, że żałują można niekiedy odczytać to z zachowania, gestów, spojrzeń.
Druga sprawa, to rozumowe przeanalizowanie zachowania rodziców. To na pewno nie sprawi Ci trudności. smile
Trzeba zdać sobie sprawę, że nasi rodzice też otrzymali określone wzorce i w związku z tym postępują tak a nie inaczej.
Myślę, że Twoi rodzice chcieli dobrze dla Ciebie i Twojej siostry, ale środki które użyli do wychowania was, nie były dobre.
Chłód mamy, wyzwiska taty, niepoświęcanie Wam czasu, nakładanie nadmiernych wymagań, brak czasu na odpoczynek, zabawy i przyjaciół, opuszczenie w chorobie (depresja) wybieranie kierunku studiów - tak to były błędy, za które Ty płacisz. Trzeba to uznać, opłakać i zaakceptować, aby się od tego bagażu uwolnić.
I trzeba wybaczyć rodzicom. Powiedzieć im co Ty o tym myślisz, jak się wtedy czułaś, jakie ma to konsekwencje dziś i potem już stopniowo odchodzić od rozpamiętywania tej krzywdy. Trzeba uznać, że miało się niewydolnych wychowawczo rodziców, niestety wiele dzieci takich ma, ale też oni dali ci dar, który jest absolutnie bezcenny - życie.
I teraz już jako dorosła, poukładasz sobie te sprawy, przepracujesz jeśli będzie jeszcze taka potrzeba w grupie terapeutycznej, a potem już ciesz się życiem, bo jest bardzo krótkie. Czas nieustannie umyka, zanim się spostrzeżemy, to na taką czy na inną sprawę, jest już za późno. Jak ważne jest życie na czas tzn. bycie tu i teraz na wszystkich etapach życia człowieka - ty to już wiesz - radosnego dzieciństwa i zabaw z rówieśnikami w szkole  nikt ci nie wróci - ale zadbaj o to abyś nie przegapiła sobie kolejnych etapów życia.
Zauważ proszę, że teraz bardzo ciężko pracujesz - studiujesz i jeszcze dorabiasz jak jest okazja, ale czy ty zdajesz sobie sprawę, że zużywasz siły, a nie regenerujesz organizmu - niestety sił w końcu zabraknie. Na pewno jesteś już bardzo zmęczona. Moim zdaniem powinnaś zadbać o odpoczynek. Już wiele lat - bo i w szkole podstawowej i średniej i teraz na studiach, Ty żyjesz na 100% obrotów, a może i więcej. Tak długo nie można. Byłaś już chora na depresję i jeśli nie zwolnisz, może przyjść kolejny kryzys.
Koniecznie musisz zaplanować czas, tak aby w ciągu dnia, tygodnia i roku był odpoczynek. Musi to być na bieżąco i również dłuższy urlop. Moim zdanie skoro rodzice wybrali Ci tak ciężkie studia, to sami powinni Cię wspomagać, tak abyś mogła i odpocząć. Mam kilku znajomych, których dzieci są na medycynie i Ci rodzice bardzo ich wspierają finansowo, bo wiedzą jak jest im ciężko. Wiedzą że to inwestycja w dziecko, Twoi rodzice sami to dla Ciebie wybrali, a więc konsekwentnie powinni Cię teraz wspomagać. Masz absolutną rację, że kierunki studiów są różne - ciężkie i lekkie. Medycyna, farmacja to jedne z najcięższych. Dla wielu nie do przejścia. Ludzie zdają po dwa razy na takie uczelnie, albo powtarzają rok jeśli trzeba. A Ty dajesz radę. Skoro już zaczęłaś to trzeba skończyć, szkoda by było Twojego poświęcenia na darmo. I jak skończysz to bądź z siebie dumna. Już możesz być z siebie dumna, bo mimo wielu życiowych przeszkód, jesteś bardzo ogarniętą życiowo i osobowościowo dziewczyną. Jeszcze czeka Cię kilka lat wysiłku, ale kiedy już będziesz lekarzem, będziesz mogła czerpać profity z tej pracy. I kiedyś po specjalizacji, Ty pomożesz rodzicom, jak będą Cię potrzebować.
Co do relacji z rodzicami, to jak mówię szczera rozmowa, jak będzie dobra chwila na to, albo przynajmniej Ty spokojnie powiedz swoje zdanie, a potem moim zdaniem najlepsze są relacje, gdy się rodzina spotyka okazyjnie, np. na święta, na urlop. Wtedy ludzie się lepiej lubią, tęsknią za sobą. Trzeba podtrzymywać poprawne relacje, ale nie dać wchodzić sobie na głowię. Myślę, że Ty jesteś w stanie wyuczyć się asertywności w stosunku do najbliższych.
Tak więc, warto w twojej sytuacji, to brzemię strat które poniosłaś w dzieciństwie i obecny wysiłek, przekuć w sukces zawodowy i rozwój osobisty.
Nie zapomnij Yellow i o tym, aby mieć też własną rodzinę. Mam wrażenie, że Ty się z tego wycofujesz, lękasz, może że nie będziesz dobrą mamą. Ale wiesz co z Twoim doświadczeniem, uczciwą postawą i dużą samoświadomością siebie i relacji międzyludzkich - nie musisz się tego bać. Twoje rozmyślanie na pewno w niektórych aspektach utrudnia życia, ale z kolei w innych jest bezcenne - Już jednego toksyka pogoniłaś ze swojego życia. smile Taką zdolność analizy, to można by było nawet zawodowo zastosować.
Wiesz, we dwoje jest łatwiej i przyjemniej żyć. O wiele lżej byłoby ci, gdybyś mogła po protu wyżalić się do swojego chłopaka, a on by powiedział że Cię rozumie i przytuliłby Cię. To wystarczy, że jest ktoś kto nas kocha i rozumie. Tylko tyle i aż tyle. Yellow, nawet najlepsza, najbardziej prestiżowa praca, kopa pieniędzy i dom z basenem nie da ci szczęścia - tylko człowiek może to zrobić - mąż, dziecko, rodzic, przyjaciel - ktoś bliski. Tacy już jesteśmy my ludzie - potrzebujemy nawzajem swojej miłości. I Tobie tego Yellow Star z całego serca życzę.

267

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Nie wiem o jakich bajkach mowa, ale co do samotności, jest różnica pomiędzy byciem samemu a byciem samotnym. Ktoś może mieszkać sam, ale otaczać się ludźmi na tyle, że nie czuje się samotnie. Może w tych bajkach chodziło o to, że lepiej być samemu niż w niesatysfakcjonującym lub toksycznym związku? Przynajmniej jak tak kojarzę, bardzo słabo, takie bajki dla dzieci, to wiem, że takie zakończenie ma Kraina lodu, gdzie główny amant okazuje się człowiekiem niegodnym zaufania delikatnie mówiąc, więc to akurat miało sens.

Z tymi terapeutami to tak, zależy do kogo się trafi. W sumie jak z każdym lekarzem. Co do tego, że terapeuta naświetli ci problem, tak jeśli jest to potrzebne. Może też pomóc w innych rzeczach jak radzenie sobie z emocjami, dla mnie to miało większą wartość niż naświetlenie problemu, o którym sama wiedziałam. I jak czytam twoje posty to mam wrażenie, że masz podobnie, dobrze wiesz co jest problemem, ale nie radzisz sobie z uczuciem żalu do rodziców.

268 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2022-07-24 13:35:36)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

To jest dokladnie to, o czym pisze polis smile Istnieje diametralna różnica między byciem samym a samotnym: można być singlem i nie czuć się samotnym lub też być w związku, pozostając samotnym. Choćby to wracanie do pustego domu czy w ogóle pragnienie zwierzania się komuś z absolutnie wszystkiego. Nie tylko jeśli mówimy o problemach czy troskach, ale  nawet codziennym życiu czy miłych bądź nieprzyjemnych chwil, jakie nas spotykają. Nie każdy potrzebuje też koniecznie tego, aby sie wygadać i zrzucać z siebie to wszystko w obecnośći innych, czy raczej tej jednej osoby. Takie pragnienie może byc zwyczajnie mocno ograniczone.
Cisza? Bardzo przyjemne zjawisko smile Relaksuje i odpręża wyśmienicie smile

269

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
KarminowaRóża napisał/a:

Witaj Yellow Star! Ja Ciebie rozumiem, wiem o czym piszesz i jak się czujesz.
Myślałam nad pytaniem, które zadałaś, tzn. "Jak odpuścić rodzicom". Na pewno jest to trudne.
Moim zdaniem trzeba to przerobić na dwóch płaszczyznach tzn. emocjonalnej i umysłowej. Trzeba samemu uznać fakt, że doznało się straty, mam tu na myśli dzieciństwo i wczesną młodość. Ty już to zrobiłaś. Ludzie poszukują jeszcze potwierdzenia u innych, tego żeby ktoś inny też to potwierdził, albo powiedział przykro mi. Myślę, że teraz już wiesz, że zrozumieć mogą Cię tylko osoby, które przeżyły coś podobnego i są o podobnej konstrukcji emocjonalnej co Ty.
Na pewno ulgę przyniosłaby szczera rozmowa z mamą czy tatą i gdyby przyznali, że widzą jakie błędy popełnili i że jest im przykro. Być może oni w głębi ducha to wiedzą, ale człowiekowi bardzo trudno jest przyznać się do błędów, zwłaszcza wychowawczych. Nawet jeśli tego nie powiedzą wprost, że żałują można niekiedy odczytać to z zachowania, gestów, spojrzeń.
Druga sprawa, to rozumowe przeanalizowanie zachowania rodziców. To na pewno nie sprawi Ci trudności. smile
Trzeba zdać sobie sprawę, że nasi rodzice też otrzymali określone wzorce i w związku z tym postępują tak a nie inaczej.
Myślę, że Twoi rodzice chcieli dobrze dla Ciebie i Twojej siostry, ale środki które użyli do wychowania was, nie były dobre.
Chłód mamy, wyzwiska taty, niepoświęcanie Wam czasu, nakładanie nadmiernych wymagań, brak czasu na odpoczynek, zabawy i przyjaciół, opuszczenie w chorobie (depresja) wybieranie kierunku studiów - tak to były błędy, za które Ty płacisz. Trzeba to uznać, opłakać i zaakceptować, aby się od tego bagażu uwolnić.
I trzeba wybaczyć rodzicom. Powiedzieć im co Ty o tym myślisz, jak się wtedy czułaś, jakie ma to konsekwencje dziś i potem już stopniowo odchodzić od rozpamiętywania tej krzywdy. Trzeba uznać, że miało się niewydolnych wychowawczo rodziców, niestety wiele dzieci takich ma, ale też oni dali ci dar, który jest absolutnie bezcenny - życie.
I teraz już jako dorosła, poukładasz sobie te sprawy, przepracujesz jeśli będzie jeszcze taka potrzeba w grupie terapeutycznej, a potem już ciesz się życiem, bo jest bardzo krótkie. Czas nieustannie umyka, zanim się spostrzeżemy, to na taką czy na inną sprawę, jest już za późno. Jak ważne jest życie na czas tzn. bycie tu i teraz na wszystkich etapach życia człowieka - ty to już wiesz - radosnego dzieciństwa i zabaw z rówieśnikami w szkole  nikt ci nie wróci - ale zadbaj o to abyś nie przegapiła sobie kolejnych etapów życia.
Zauważ proszę, że teraz bardzo ciężko pracujesz - studiujesz i jeszcze dorabiasz jak jest okazja, ale czy ty zdajesz sobie sprawę, że zużywasz siły, a nie regenerujesz organizmu - niestety sił w końcu zabraknie. Na pewno jesteś już bardzo zmęczona. Moim zdaniem powinnaś zadbać o odpoczynek. Już wiele lat - bo i w szkole podstawowej i średniej i teraz na studiach, Ty żyjesz na 100% obrotów, a może i więcej. Tak długo nie można. Byłaś już chora na depresję i jeśli nie zwolnisz, może przyjść kolejny kryzys.
Koniecznie musisz zaplanować czas, tak aby w ciągu dnia, tygodnia i roku był odpoczynek. Musi to być na bieżąco i również dłuższy urlop. Moim zdanie skoro rodzice wybrali Ci tak ciężkie studia, to sami powinni Cię wspomagać, tak abyś mogła i odpocząć. Mam kilku znajomych, których dzieci są na medycynie i Ci rodzice bardzo ich wspierają finansowo, bo wiedzą jak jest im ciężko. Wiedzą że to inwestycja w dziecko, Twoi rodzice sami to dla Ciebie wybrali, a więc konsekwentnie powinni Cię teraz wspomagać. Masz absolutną rację, że kierunki studiów są różne - ciężkie i lekkie. Medycyna, farmacja to jedne z najcięższych. Dla wielu nie do przejścia. Ludzie zdają po dwa razy na takie uczelnie, albo powtarzają rok jeśli trzeba. A Ty dajesz radę. Skoro już zaczęłaś to trzeba skończyć, szkoda by było Twojego poświęcenia na darmo. I jak skończysz to bądź z siebie dumna. Już możesz być z siebie dumna, bo mimo wielu życiowych przeszkód, jesteś bardzo ogarniętą życiowo i osobowościowo dziewczyną. Jeszcze czeka Cię kilka lat wysiłku, ale kiedy już będziesz lekarzem, będziesz mogła czerpać profity z tej pracy. I kiedyś po specjalizacji, Ty pomożesz rodzicom, jak będą Cię potrzebować.
Co do relacji z rodzicami, to jak mówię szczera rozmowa, jak będzie dobra chwila na to, albo przynajmniej Ty spokojnie powiedz swoje zdanie, a potem moim zdaniem najlepsze są relacje, gdy się rodzina spotyka okazyjnie, np. na święta, na urlop. Wtedy ludzie się lepiej lubią, tęsknią za sobą. Trzeba podtrzymywać poprawne relacje, ale nie dać wchodzić sobie na głowię. Myślę, że Ty jesteś w stanie wyuczyć się asertywności w stosunku do najbliższych.
Tak więc, warto w twojej sytuacji, to brzemię strat które poniosłaś w dzieciństwie i obecny wysiłek, przekuć w sukces zawodowy i rozwój osobisty.
Nie zapomnij Yellow i o tym, aby mieć też własną rodzinę. Mam wrażenie, że Ty się z tego wycofujesz, lękasz, może że nie będziesz dobrą mamą. Ale wiesz co z Twoim doświadczeniem, uczciwą postawą i dużą samoświadomością siebie i relacji międzyludzkich - nie musisz się tego bać. Twoje rozmyślanie na pewno w niektórych aspektach utrudnia życia, ale z kolei w innych jest bezcenne - Już jednego toksyka pogoniłaś ze swojego życia. smile Taką zdolność analizy, to można by było nawet zawodowo zastosować.
Wiesz, we dwoje jest łatwiej i przyjemniej żyć. O wiele lżej byłoby ci, gdybyś mogła po protu wyżalić się do swojego chłopaka, a on by powiedział że Cię rozumie i przytuliłby Cię. To wystarczy, że jest ktoś kto nas kocha i rozumie. Tylko tyle i aż tyle. Yellow, nawet najlepsza, najbardziej prestiżowa praca, kopa pieniędzy i dom z basenem nie da ci szczęścia - tylko człowiek może to zrobić - mąż, dziecko, rodzic, przyjaciel - ktoś bliski. Tacy już jesteśmy my ludzie - potrzebujemy nawzajem swojej miłości. I Tobie tego Yellow Star z całego serca życzę.

Tak, wiem, że zrozumieć mnie mogą tylko osoby z podobnymi przeżyciami, ale w sumie tak jest we wszystkim. Mimo wszystko wiele osób w tym wątku bardzo podniosło mnie na duchu i zrozumiałam, że nie jestem z tym sama i jedyna (bo takie miałam wcześniej poczucie). Opisałam podobny problem na innym forum i tam jedna dziewczyna mi mówiła, że to bardzo poważny problem, ponieważ miała koleżankę w szkole, którą rodzice zmuszali do nauki, narzucali presję bycia najlepszą i dziewczyna podobno oszalała i musiała się leczyć, dlatego ja zdaję sobie sprawę, że nie jestem odosobniona

Fakt, poczułabym ulgę, gdybym miała poczucie, że rodzice zrozumieli swój błąd i żałują, natomiast w ciągu ostatnich 2-3 lat przeprowadziłam z nimi setki szczerych rozmów, dlatego że momentami byłam już strasznie sfrustrowana i np. przed sesją na studiach potrafiłam płakać im do słuchawki, ze stresu
Oni widzą, że się męczę, że jestem niezadowolona, ale dalej uważają, że wysyłając mnie na te studia zrobili najlepszą rzecz, jaką mogli zrobić, bo moi kuzyni (dzieci rodzeństwa rodziców) pokończyli łatwiejsze kierunki i teraz mają pracę na dwa razy lub utrzymują ich rodzice w wieku lat 30.
Jak im nawet ostatnio wytknęłam, że mnie zmusili na te studia, to odwrócili kota ogonem, powiedzieli, że mnie przecież do niczego nie zmuszali, że zwalam winę za swoje błędy na nich. I o to mam do nich straszny żal. Bo ja doskonale pamiętam, że jak powiedziałam im, że nie chcę iść na żadne ich wymyślone ciężkie kierunki to była awantura, krzyki na mnie, rzucanie talerzami itp. (jak psychiczni jacyś). Jakby zła decyzja była moja to bym nie miała do nich żalu. Np. mam drugi fakultet, który zrobiłam bez sensu, w sensie nic z niego teraz nie mam, ale był moim wyborem, więc nie mam do nikogo o to pretensji. Za to ja się czuję autentycznie- nie żartuję- jak więzień. Tak jakbym musiała cierpieć za nieswoje błędy. A rodzice są z siebie dumni, że podjęli wobec mnie dobrą decyzję. A ja mam czasem ochotę rzucić studia i się przebranżowić, żeby im na złość zrobić, żeby pokazać, że nie mogą mi całego życia ustawić, ale wiem, że zrobiłabym w tym momencie krzywdę tylko sobie. Czasami jednak wyobrażam sobie, co mogłabym robić po innych studiach i czuję frustrację, że tego nie mogę robić. Tzn. mogłabym, ale w swoim zawodzie dostanę większe pieniądze niż po przebranżowieniu się, a wychodzę z założenia, że jak tyle przeżyłam, to wykładanie się na ostatniej prostej byłoby głupie

Nie no, moi rodzice na pewno chcieli dla mnie dobrze, nie przeczę temu, jednak już im ostatnio wytknęłam (bo siedziałam i płakałam sfrustrowana), że czasem żałuję, że nie mam rodziców, którzy mieliby mnie i moje wybory w 4 literach. Rok temu miałam praktyki, była prócz mnie druga praktykantka i mówiła, że ona jest w rodzinie pierwsza w tym zawodzie, że rodzina to z innej branży, że chciała, żeby przy wyborze studiów rodzice jej pomogli a oni mówili, że jej życie i jej wybór i poczułam wtedy takie ukłucie zazdrości. Moi rodzice zawsze byli bardzo zaborczy. I to do wszystkich, nie tylko do mnie. Do znajomych też. Kiedyś tego nie widziałam, ale widzę to teraz, a mianowicie nie akceptują czyjegoś odmiennego zdania Jak raz na czas widują się ze znajomymi to też "moja prawda jest najlepsza" i przekrzykiwanie argumentami drugą osobę. To z boku źle wygląda, bo każdy ma przecież prawo do własnego zdania. A potem tacy znajomi wychodzili, a rodzice ich obgadywali, że bez sensu robią, że coś jest źle, że to głupie. A ja nie wiem, co ich to interesuje. Poszłam na studia i nagle zauważyłam, że koleżanki, mimo odmiennego zdania szanują moje i byłam w szoku. Na szczęście, że poszłam na studia i spotkałam takie osoby, bo w pewnym momencie byłam taka jak rodzice, podświadomie, bo dzieci chłoną to, co widzą w domach
Oni też nie uznawali depresji, uznawali, że to wymysł i nie traktowali poważnie
Ja wiem właśnie, że dzieciństwa się nie zwróci, ale czuję, że obecnie życie też przelatuje mi przez palce.
Zamierzam się w przyszłości wybrać do psychologa, tylko muszę na niego uzbierać, bo tanie to nie jest

Wiem, że jestem przepracowana. Studia to horror jeśli chodzi o ilość pracy. Normalnie człowiek pracuje po 8h, wraca i może sobie robić co tylko ma ochotę, a ja wracam i muszę się uczyć na następny dzień na jakieś zaliczenie na uczelni (bo u nas są prawie codziennie). To więcej jak etat pracy...i to za darmo! Sama praca jednak zła nie jest. Lubię pracować, mam z tego satysfakcję, że robię coś użytecznego. Natomiast najgorszy jest stres. Taki przewlekły, nieustający stres, czasami się zaostrzający. Nabawiłam się już przez to problemów ze zdrowiem, muszę brać leki, bo z tego stresu bolą mnie organy wewnętrzne (i nasila się przy tych wszystkich zaliczeniach), włosy mi wypdają, paznokcie się kruszą (nie mogę zapuścić). Po prostu mam czasami tego bardzo dość i uważam, teraz z tej perspektywy, że żadne studia nie są warte takiego stresu.
Fakt, nie byłam dawno na takich wakacjach z prawdziwego zdarzenia. Rodzice pewnie by mi dali, ale po pierwsze- ja nie chcę od nich brać nie wiadomo jakich sum, bo już czuję potrzebę utrzymywania się samej, a nie brania od rodziców na wakacje. Po drugie- nie mam z kim jechać. Serio. Nie dostałam żadnej propozycji. Rzuciłam tak luźno jednej koleżance, która mówiła, że chyba ją koleżanka wystawiła, że może gdzieś wyjedziemy, ale jedzie w końcu z tą koleżanką tak czy siak, a nie ze mną i to jeszcze w takim terminie, że mi by nie odpowiadał tak czy siak. Moi znajomi ze studiów rzadko gdzieś wyjeżdżają. Większość ma chłopaków/dziewczyny i to z nimi jakoś spędzają czas (ale nie na wyjazdach). Jak ktoś wyjeżdża to mało osób i zazwyczaj jakieś bardziej ogarnięte pary. Dlatego czasem czuję się bardzo samotna, bo gdybym miała chłopaka to też bym mogła gdzieś wyjechać, a tak to samemu to tak nieprzyjemnie. Znaczy ja wyjeżdżam na wyjazdy solo już teraz. Weekendy w lipcu miałam wolne, więc już odwiedziłam Wrocław 2 razy, Kraków, Warszawię i za tydzień jadę do Poznania (przeważnie nocuję u jakiegoś członka rodziny, a umawiam się na wyjście z jakimś znajomym z tamtych okolic). Chociaż fakt, wolałabym spędzić te wakacje z ukochanym facetem, niż samej w rozjazdach, ale jak się nie ma, co się lubi...

Z tym moim zakładaniem rodziny to nie wiem, czy o dobry pomysł. Moja mama mi zawsze wmawiała, że to największe szczęście i muszę mieć przynajmniej jedno dziecko, bo ona chce wnuki. Dla niej to było oczywiste. Ja wiem, że byłabym dobrą mamą (jeśli zdecydowałąbym się na dzieci), bo widzę, jakie błędy popełniają ludzie i na pewno bym ich nie popełniła. Już mi ktoś to niedawno móił. Tylko pytanie- czy ja chcę? Nigdy jakoś specjalnie nie lubiłam dzieci. W czasach szkolnych na spotkaniach rodzinnyh byłam zmuszona do zabawy z młodszymi kuzynami (mimo że nie chciałam) to wracałam zmęczona jak mało po czym. Psychicznie mnie to wykańczało. 2 lata temu byłam na koloniach młodzieżowych z dziećmi. To było straszne, najgorsza praca, jakiej się podjęłam. Miałam tam ochotę płakać. Cały dzień zajmowania się dziećmi to był horror. Jedno dziecko może było w miarę spokojne i kochane, ale 10 następnych było takich, że miałam je ochotę rozszarpać. Już po 2 dniach miałam ochotę stamtąd uciekać, czułam się barszo źle. Nie chciałam nawet podejmować tej pracy, bo wiedziałam, że tak będzie, ale rodzice mnie domówili, powiedzieli, że fajna zabawa będzie (tak, nowu zła decyzja rodziców wobec mnie...).
Ja nie widzę zbyt wielu pluców posiadania dzieci, nawet po długim zastanowieniu się. Większość rodziców, jakich widuję to mam wrażenie, że tych dzieci nie lubią i mają ich dość, tylko robią dobrą minę do złej gry i mam tego świadomość, dlatego tego się obawiam. Gdybym była facetem to może jeszcze, ale jako kobieta mam więcej do stracenia. Np. pracując w korporacji (a myślę nad tym) wiem, że są sytuacje, że kobieta wraca z macierzyńskiego i dostaje wypowiedzenie, bo na jej miejscu od roku już jest ktoś inny, bo trzeba było zatrudnić, więc ona potrzebna nie jest (nie wolno zwolnić kobiety w ciąży czy na macierzyńskim, ale w pierwszym dniu po powrocie już tak). Do tego mam paniczną tokofobię. Gdyby w Polsce były możliwe cesarskie cięcia na życzenie to bym się nie bała, ale wiem, że robią z tym ogromne problemy, szczególnie, że Polska ma wysoki ich współczynnik. Wiem, że są prywatne szpitale i wystarczy zapłacić z kilkanaście tysięcy, ale gadałam z jedną dziewczyną, która mówiła, że takie szpitale biorą tylko bezproblemowe ciąże, masz wyznaczoną cesarkę na dany dzień i tyle, ale jak zacznie się poród przedwczesny, to mają cię w 4 literach, musisz iść do państwowego szpitala, kasa za cesarkę prywatnie przepada, a jak nie masz skierowania to rodzisz naturalnie i nie ma zmiłuj. Niby psychiatra może wystawić skierowanie, niby można zapłacić łapówkę ginekologowi, ale wiem, że skierowania od psychiatrów nie wszystkie szpitale akceptują i często trzeba się użerać, żeby przyjęli. A ja nie mam siły na to. Musiałabym dostać gwarancję na piśmie, że będę miała na 100% zapewnioną cesarkę. A tak to będę musiała się płaszczyć przed lekarzami, a ja nie lubię być zależna od innych. Moje ciało i mój wybór. To jednak kwestie porodu, a jeszcze jest cała reszta innych rzeczy, takich jak obowiązki domowe- jednak większość facetów jest wychowana patriarchalnie. Nie spotykam za często przypadków, żeby facet sam z siebie coś posprzątał, ugotował, za to czytałam masę historii sfrustrowanych kobiet, jak ich mąż nalegał na dziecko, którego one nie chciały, ale zgodziły się dla świętego spokoju, a potem facet zaczynał brać dodatkowe zmiany w pracy, byle nie słyszeć ryku dziecka i się nim nie zajmować. I na to nie ma kobieta wpływu, bo co? Przywiąże męża do kaloryfera? Zabroni mu pracować? Jedyne co można na złość mu zrobić, to wrócić do pracy i kazać mu wynająć niańkę. Nie wspomnę już o ryzyku utracenia figury, bo ja do dziś mam rozstępy na udach i pośladkach po okresie dojrzewania, po ciąży pewnie byłoby jeszcze gorzej. Czytałam wypowiedzi dziewczyn, że nawet te wysportowane przed ciążą mają problem z powrotem do stanu sprzed. Niektózy mówią, że jest to niemożliwe.
Żebym ja się zdecydowała na dziecko musiałabym coś z tego mieć. Niektóre kobiety to robią dla kasy. Ja, gdybym miała się zdecydować na dziecko to z uzależnienia emocjonalnego, czyli np. nie chciałabym być sama to w ramach kompromisu zdecydowałabym się na jedno, byle nie być sama do końca życia, ale czy to jest dobry motyw do robienia dzieci? Z drugiej strony nie chcę być wiecznie singielką. Chciałabym kogoś mieć. Co do dzieci nie wiem jeszcze, czy je chce czy nie, może jak poznam tego właściwego to mi się zachce. Jednak na razie jestem bardzo rozczarowana facetami. W latach szkolnych ktoś mi tam się podobał, ale nie miałam odwagi zagadywać. W liceum już prędzej, ale jakoś niespecjalnie efektywnie, chociaż już byłam śmielsza, bo potrafiłam chłopaka poprosić np. o dostęp do fejsa, czy ogólnie zagadać. Fakt, że nigdy nie było za wiele chłopaków, któzy mi się podobali, a wśród małego grona ciężko coś wybrać. Jeden już był zajęty, inny niezainteresowany. A jakoś zawsze wokół mnie było więcej kobiet. Teraz na studiach medycznych to już w ogóle faceci to rzadkość. Musiałabym iść na politechnikę, żeby kogoś poznać. Jak chodzę na jakieś spotkania to głównie z dziewczynami. Chłopaki są rzadko, a jak są, to często jest to czyjaś para. Na jakieś zaproszenia znajomych staram się chodzić. Byłam zaproszona na 4 domówki w tym roku i na 3 poszłam (na tą jedną nie mogłam, bo miałam koronawirusa). Na jednej poznałam takiego typowo bananowego chłopaka, któy denerwował mnie swoim zachowaniem. Na innej znajomi mnie chcieli zeswatać ze swoim kolegą, który też od długiego czasu jest sam. Też mnie jego dziwne zachowanie drażniło, w dodatku patrzał na mnie jak produkt (bo widziałam to) i oceniał, że jestem dobry materiał na żonę, ale uczucia to tam żadnego nie było. Coś na zasadzie "no z braku laku ona może być". A ja jestem romantyczną duszą i mnie coś takiego nie pasuje. Chciałabym uczucia a nie być czyjąś opcją z braku możliwości. Jeszcze innego opisywałam tutaj, bo mi się z tych 3 najbardziej spodobał. Poznaliśmy się na domówce u koleżanki. Spodobałam mu się. Wracaliśmy w tą samą stronę, bo mieszkaliśmy niedaleko siebie, on mnie namawiał, żeby do niego pójść, nie zgodziłam się to już więcej się nie odezwał, a jak ja się odezwałam to mnie olał (od znajomych wiem, że to nie jest podrywacz, tylko chłopak, co od dłuższego czasu nie może sobie znaleźć dziewczyny). Był jeszcze jeden, którego poznałam, spodobał mi się nawet, ale sprawia wrażenie, jakby się bał kobiet. Siedział koło mnie przy stole, ale wyszedł do łaziecki a po powrocie usiadł już nie obok, a na przeciwko. Inna znajoma mi tylko potwierdziła, że on od dziewczyn to ucieka. Gadałam ostatnio z takim gościem, który na youtube prowadzi kanał o relacjach z ludźmi. Wymieniłam z nim parę zdań. On sam mi napisał, że uważa, że jak ktoś w ciągu roku pozna 10 osób, to nie uwierzy, że ktoś z tak małej liczby akurat trafi na swego, tylko prędzej zwiąże się z desperacji. A ja mówię, że ja poznałam może ze 4-5 nowych osób. Powiedział, że trzeba więcej wychodzić z domu, na jakieś spacery i to nie 10 min tylko z 30-40 minut ze 2-3 razy w tygodniu. A ja mu mówię, że ja z domu wychodzę bardzo często, na wiosnę potrafię godzinami siedzieć na ławe w okolicznym parku (bo lubię się uczyć na zewnątrz) i jedyne, kogo poznałam to starsze panie, które mnie zagadywały. Młodych facetów widywałam tylko z dziewczynami pod rękę. Tak samo wychodzę czasem nawe i na 1,5-2 godzinne spacery i to nie raz, a kilka razy w tygodniu (lubię to bardzo) i też nikogo tam nie spotkałam. Owszem, mija mnie zawsze kilku amatorów biegów, ale jakoś nikt mnie specjalnie nie zagadywał, ani nikt też nie zwrócił mojej szczególnej uwagi (ogólnie ja, żeby na kogoś zwrócić uwagę muszę tą osobę poznać, bo z samego wyglądu nigdy nie potrafię ocenić). Nie chodzę teraz na siłownię ani do żadnego klubu sportowego, bo nie mam na to kasy, ale kiedyś trenowałam w klubie sportowym, to było tam może 2 chłopaków w moim (wtedy licealnym) wieku, którzy jakoś mną zainteresowani nie byli, a tak to albo same dzieci albo panowie 40+. Żeby nie było, to jak wyjechałam na studia to wracałam w lato do domu rodzinnego i poszłąm do tego ośrodka i pytałam, czy mają grupy dla ludzi w moim wieku, bo ja bardzo chętnie potrenowałabym ze studentami. Odpowiedzieli mi, że niestety nie ma, ale że są całkiem nienajgorsi 13 i 14-latkowie, to mogą mnie do nich doczepić. Tak, moim marzeniem to trenować z dzieciakami...
Niby facetów w wieku 20+ jest więcej niż kobiet, ale ja widzę coś zupełnie innego. Zapisałam się nawet na język, to miałam jednego chłopaka w grupie, który potem przestał chodzić i byłam z samymi kobietami.
Także ja nie wiem, ale mma wrażenie, że ci faceci się przede mną pochowali. Jakby los nie chciał, żebym kogoś poznała. Żeby nie było, to stwarzałam sobie w życiu wiele sytuacji do poznania kogoś, bo zawsze moja mama powarzała, że jak się nie znajdzie faceta w odpowiednim wieku to zostaną sami dzieciaci rozwodnicy i niestety wiem, że to jest prawda. Dlatego jak rodzice jechali np. do swoich znajomych, którzy mieli 2 synów w moim wieku (mniej więcej) to też jechałam, żeby mieć szansę kogoś poznać. Pech chciał, że akurat byli na wakacjach ze znajomymi i ich nie poznałam. Teraz oboje są już pozaręczani. Innego syna znajomych rodziców zaprosiłam na wesele do swojej rodziny. Wydawał się fajny chłopak, ale zaś po tym weselu się do mnie nie odezwał, a średnio mi się widzi zapraszanie faceta na imprezę, płacenie za niego, a potem, po imprezie zagadywanie go jeszcze. Był jeszcze inny syn znajomych rodziców. Spotykałam się z nim czasem, niestety dla niego tylko na stopie koleżeńskiej, chociaż mi się podobał. Jego mama bardzo mnie lubiła i chciała nas zeswatać, ale on nie chciał. Lubił mnie i nic więcej. Wziął ślub w zeszłym roku, jest od kilku lat zapatrzony jak w obraz w swoją obecną żonę. Inny, wyżej wspomniany z mojego byłego klubu sportowego żeni się za jakiś miesiąc.
Był jeszcze chłopak, ze studiów, w którym byłam bardzo zakochana. Dał mi kosza, to zaczęłam zawalać po drodze wszystko, co się da. Była to dla mnie taka trauma, że średnio pamiętam nawet tamten okres czasu, prawie rok dochodziłam do siebie, tak byłam zakochana
Czasami poznaję ludzi przez internet, na jakiś grupach czy forach. Dużo chłopaków sugeruje spotkania, z niektórymi się spotykam, ale nie są to osoby, które mnie interesują. Raz, rok temu poznałam przez internet, przypadkowo chłopaka, który mi bardzo zaimponował swoją wiedzą na pewien temat, swoimi ambicjami. I on był jedną z nielicznych osób, które chciałam poznać w rzeczywistości (bo reszta mnie nie interesowała i nawet jak jechałam się spotkać to bardzo od niechcenia), mimo że nie wiedziałam jak wygląda, bo nie miał na fb żadnego zdjęcia. Chłopak z Krakowa. Napisałam mu nawet specjalnie 2 razy, że jadę odwiedzić jego miasto, bo słyszałam, że jest piękne. Liczyłam, że zasugeruje spotkanie (szczególnie, że wiedziałam, że ma urlop), ale nic takiego się nie stało. Zignorował te wiadomości
Ja się niby od czasu do czasu komuś podobam, ale to osoby, które ani trochę nie podobają się mi i tu głównie chodzi o charakter, bo jak ktoś ma dobry charakter to wygląd idzie na drugi plan, ale często do mnie doczepiały się osoby z przeciwieństwem charakteru, który mi się poodbał. Ja lubiłam zawsze spokojnych, kulturalnych mężczyzn, a do mnie się doczepia ktoś, z kim czasem wstyd się pokazać wśród ludzi, żeby nie palnął czegoś głupiego
Ja się przez te sytuacje zastanawiam, co ze mną nie tak. Co innego być 25letnią singielką mającą z 1 czy 2 poważniejsze związki na koncie, a co innego być 25letnią singielką, która nigdy nie była w szczęśliwym związku, tylko od czasu do czasu umawiała się z kimś, komu ona się spodobała, ale niekoniecznie ze wzajemnością...
Dla mnie zawsze największą wartością byli bliscy, rodzina itp. Jednak to, na jakich facetów trafiam jest frustrujące. Czasami to mi ręce z bezsilności opadają. I to nie tak, że ja mam za wysokie wymagania i celuję w nieswoją ligę. To nie tak, że mi się podobają super przystojni milionerzy i jestem zdziwiona, że nikt nie chce takiej jak ja. Nie. Celuję w kogoś, kto będzie na równi ze mną. Sama jestem dość ambitna, cenię samorozwój, rodzinę i chciałabym kogoś, kto będzie wyznawał podobne wartości. I są tacy ludzie, np. te chłopaki, o których pisałam wyżej. Boję się, że koło 30stki to już nikogo do wyboru nie będzie, z tych, którzy mi się podobają i że albo będę musiała związać sięz kimś na siłę, jeśli nie chcę być sama albo siedzieć sama. Ani jedno ani drugie mi się nie podoba. Jednak nie potrafię udawać i spotykać się na dłuższą metę z kimś, kto mi się nie podoba


polis napisał/a:

Nie wiem o jakich bajkach mowa, ale co do samotności, jest różnica pomiędzy byciem samemu a byciem samotnym. Ktoś może mieszkać sam, ale otaczać się ludźmi na tyle, że nie czuje się samotnie. Może w tych bajkach chodziło o to, że lepiej być samemu niż w niesatysfakcjonującym lub toksycznym związku? Przynajmniej jak tak kojarzę, bardzo słabo, takie bajki dla dzieci, to wiem, że takie zakończenie ma Kraina lodu, gdzie główny amant okazuje się człowiekiem niegodnym zaufania delikatnie mówiąc, więc to akurat miało sens.

Z tymi terapeutami to tak, zależy do kogo się trafi. W sumie jak z każdym lekarzem. Co do tego, że terapeuta naświetli ci problem, tak jeśli jest to potrzebne. Może też pomóc w innych rzeczach jak radzenie sobie z emocjami, dla mnie to miało większą wartość niż naświetlenie problemu, o którym sama wiedziałam. I jak czytam twoje posty to mam wrażenie, że masz podobnie, dobrze wiesz co jest problemem, ale nie radzisz sobie z uczuciem żalu do rodziców.

Tak tak, ja wiem, że jest różnica pomiędzy byciem samemu a byciem samotnym. Czasami, jak jest lżejszy moment na studiach, np. na początku semestru, to często widuję się ze znajomymi, nawet kilka razy w tygodniu i mimo, że wracam do pustego pokoju to czuję się spełniona. Jednak jak jest więcej nauki, to jak uda się wyciągnąć kogoś raz na czas to już jest sukces, bo ludzie mają naukę, poprawy itp. i wtedy polegam jedynie na sobie i swoich długich i samotnych spacerach

Tak, w Krainie Lodu było o toksycznym partnerze. Teraz wyszedł nowy film Disneya "Księżniczka" i tam jest też o toksycznym facecie. Jednak np w Meridzie walecznej główna bohaterka nie chciała ślubu z mężami- ciapami, bo sama była odważna i waleczna, a jej potencjalnych kandydatów pokazali jako totalne fajtłapy

Tak, masz rację i wiem o tym sad
Ja zdaję sobie sprawę z problemu, ale nie potrafię sobie z nim poradzić sad
Zamierzam z tym w przyszłości iść do psychologa, bo to nie jest jedyny mój problem. Moim największym problemem, który mi przeszkadza w codziennym funkcjonowaniu jest niepewność siebie. Niepewność w ruchach, w słowach. Wkurza mnie to, bo przez to w pracy czy na uczelni często odczytują nas jako gorszych

bagienni_k napisał/a:

To jest dokladnie to, o czym pisze polis smile Istnieje diametralna różnica między byciem samym a samotnym: można być singlem i nie czuć się samotnym lub też być w związku, pozostając samotnym. Choćby to wracanie do pustego domu czy w ogóle pragnienie zwierzania się komuś z absolutnie wszystkiego. Nie tylko jeśli mówimy o problemach czy troskach, ale  nawet codziennym życiu czy miłych bądź nieprzyjemnych chwil, jakie nas spotykają. Nie każdy potrzebuje też koniecznie tego, aby sie wygadać i zrzucać z siebie to wszystko w obecnośći innych, czy raczej tej jednej osoby. Takie pragnienie może byc zwyczajnie mocno ograniczone.
Cisza? Bardzo przyjemne zjawisko smile Relaksuje i odpręża wyśmienicie smile

Jak dla mnie objawem toksycznego związku jest właśnie brak rozmowy z partnerem.
Do tego zawsze ktoś będzie miał gorszy dzień. Ja potrafię wysłuchać, doradzić, pomóc, wesprzeć psychicznie (robiłam tak wobec wielu koleżanek) i jeśli ja bym przyszła w złym humorze do domu, bo coś przykrego mi się trafiło, a facet by mi powiedział, że mam się zamknąć, bo nie mam prawa mówić jak się czuję, a właściwie to on ogląda mecz i mu przeszkadzam i misio czuje się niekomfortowo w takich sytuacjach, to misio byłby pogoniony w trybie pilnym. Związek to nie tylko lukier i różowe okulary. To też cięższe chwile. Jednak dzisiaj wielu facetów idzie na wygodę i jak partnerka ma problem, to oni słuchać nie będą, bo nie lubią sobie takimi rzeczami zaprzątać głowy...
Ja zdaję sobie z tego sprawę i dlatego czuję powoli taki niesmak i rozczarowanie dzisiejszymi mężczyznami, właśnie przez to, że jak coś jest dla nich niewygodne to nie poświęcą temu chwili

270

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Przeczytałem kilka twoich postów i widzę jedno - sama odpowiadasz za swoje niepowodzenia. Rodzice nie mają nic do tego, po prostu obrałaś ich sobie za łatwy cel, żeby przykryć swoje niedobory. Podejrzewam, że nawet jak dobijesz do 50tki, będziesz na nich wisiała i jedną ręką wyciągała kasę, a drugą karciła palcem, że byli tacy i owacy jak miałaś naście lat. Takim osobom jak ty nie dogodzisz, możesz stawać na głowie, tańczyć na rękach, robić pajacyki, fikołki, podskoki, a ty zawsze będziesz narzekać, że za nisko, że za wysoko, za mało, za dużo, że w lewo, że w prawo.

271

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
BEKAśmiechu napisał/a:

Przeczytałem kilka twoich postów i widzę jedno - sama odpowiadasz za swoje niepowodzenia. Rodzice nie mają nic do tego, po prostu obrałaś ich sobie za łatwy cel, żeby przykryć swoje niedobory. Podejrzewam, że nawet jak dobijesz do 50tki, będziesz na nich wisiała i jedną ręką wyciągała kasę, a drugą karciła palcem, że byli tacy i owacy jak miałaś naście lat. Takim osobom jak ty nie dogodzisz, możesz stawać na głowie, tańczyć na rękach, robić pajacyki, fikołki, podskoki, a ty zawsze będziesz narzekać, że za nisko, że za wysoko, za mało, za dużo, że w lewo, że w prawo.

No i od razu widać, że kiepski z Ciebie psycholog, bo gdybyś przeczytał więcej, to być widział, że pisałam, że chcę się jak najszybciej usamodzielnić i wyfrunąć z gniazda
To, że Ty jesteś niezaradny życiowo, utrzymują Cię rodzice w wieku lat 50 to nie znaczy, że każdy taki jest. Nie oceniaj wszystkich przez swój pryzmat, bo zaręczam Ci, że ludzie potrafią być bardzo zaradni i dużo zarobić
Nie znasz się na psychologii i relacjach międzyludzkich. Gdybyś miał choćby minimalną wiedzę na ten temat, to byś takich głupot nie pisał.
Po prostu jestem dobrym obserwatorem i widzę rzeczy, których mogą inni nie widzieć. Np. Ty tego nie widzisz, a tutaj, w mojej historii jest przynajmniej kilka takich mechanizmów, ale fakt, że ciężko to zauważyć, jeśli ani nie umiesz obserwować, ani nie czytasz nic na ten temat, a polecam, bo psychologia jest czymś bardzo ciekawym
A na razie po prostu nie masz wiedzy na ten temat, dlatego głupoty wypisujesz, a polecam się kształcić i dbać o samorozwój

272

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Oczywiście zaczynasz się Yellow miotać, bo generalizujesz i wyrzucasz tutaj niby jakieś zarzuty w stronę facetów..

Tylko KTO tutaj mówi o kompletnym olewaniu czy braku ochoty na rozmowę? Mowa tutaj o wiszeniu na partnerze, zajmowaniu mu głowy każdą, ale to każdą możliwą drobnostką. Ja naprawdę nie chciałbym być dla nikogo psychoterapeutą ani obiektem zwierzeń, bo nie mam takich uprawnień. Mogę i chętnie wysłucham co partnerka ma mi do powiedzenia, ale nie zamierzam się "bawić" w psychoterapeutę, który przyjmuje swoich pacjentów na kozetce. Jak ognia unikam sytuacji czy ludzi, gdzie ktoś choćby spróbowałby radzić się mnie we wszytkim, dzownić i pytac się o cokolwiek, zanim samemu nie pomyśli czy nie zdobedzi się na wysiłek, aby coś przeanalizować.
Nie możesz dojrzeć do tego, że nie każdy( i to spora grupa ludzi) potrzebuje tego ciągłego i nieustającego oparcia lub w takiej ilości, jak Ty. Jeśli tego nie ma, zaczyna się oskarżanie o brak zainteresowania..

273

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Jak odpuscic rodzicom? Miec swiadomosc, ze kochali, jak umieli i dali tyle, ile mogli.
Jak odpuscic sobie? Nie dowalac sobie, tylko sie zaakceptowac.
To tak na początek.

274

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Nie idziesz w dobra stronę, po prostu. Oni są winni czegoś tam, ale nic się już nie odstanie. Teraz Ty musisz działać i naprawiać. Tak działa życie...

275

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
bagienni_k napisał/a:

Oczywiście zaczynasz się Yellow miotać, bo generalizujesz i wyrzucasz tutaj niby jakieś zarzuty w stronę facetów..

Tylko KTO tutaj mówi o kompletnym olewaniu czy braku ochoty na rozmowę? Mowa tutaj o wiszeniu na partnerze, zajmowaniu mu głowy każdą, ale to każdą możliwą drobnostką. Ja naprawdę nie chciałbym być dla nikogo psychoterapeutą ani obiektem zwierzeń, bo nie mam takich uprawnień. Mogę i chętnie wysłucham co partnerka ma mi do powiedzenia, ale nie zamierzam się "bawić" w psychoterapeutę, który przyjmuje swoich pacjentów na kozetce. Jak ognia unikam sytuacji czy ludzi, gdzie ktoś choćby spróbowałby radzić się mnie we wszytkim, dzownić i pytac się o cokolwiek, zanim samemu nie pomyśli czy nie zdobedzi się na wysiłek, aby coś przeanalizować.
Nie możesz dojrzeć do tego, że nie każdy( i to spora grupa ludzi) potrzebuje tego ciągłego i nieustającego oparcia lub w takiej ilości, jak Ty. Jeśli tego nie ma, zaczyna się oskarżanie o brak zainteresowania..

Mówisz o skrajnościach
Czyli albo ktoś za dużo gada albo za mało
A chodzi o równowagę
Wiadomo, jak jeden partner "wisi" na drugim i nie potrafi bez niego żyć to coś jest nie tak. Czytałam kiedyś o takich osobach. Takie osoby ledwo skończą jeden związek a już wchodzą w następny, bo nie potrafią funkcjonować samemu, ale nie o tym mowa w tym wątku
W tym wątku jest mowa o zdrowej relacji
Znam małżeństwo, które zaś nic sobie nie mówi. Cała rodzica wie, co wujek ukrywa przed ciotką, bo wujek gada z wszystkimi, tylko nie z nią. I wszyscy wiedzą, że wujek coś zrobić pod niewiedzę cioci, prócz niej. To też nie jest zdrowe
Ja też nie mam potrzeby uzewnętrzniania się aż tak. To co tu piszę to i tak skrócona wersja. Na co dzień mówię jeszcze mniej. Aczkolwiek od tego jest forum. Ja też tu czasem siedzę i czytam bardzo długie wypowiedzi osób.
Zrozum, że są ludzie, którzy mają zwykłą potrzebę wygadania się. Duszenie czegoś w sobie nie jest zdrowe

MeggiF napisał/a:

Jak odpuscic rodzicom? Miec swiadomosc, ze kochali, jak umieli i dali tyle, ile mogli.
Jak odpuscic sobie? Nie dowalac sobie, tylko sie zaakceptowac.
To tak na początek.

Racja

276 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2022-08-02 17:53:34)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Wygadania się z czego? Czy raczej wygadywania się..
Z każdego szczegółu życia, codzienności czy jednak problemów, rozterek czy wątpliwości? A może zanim ktoś się komuś wygada, lepiej niech sam pomyśli, co z tym mozna zrobić?
Czy może wygadanie się jest kwestią absolutnie konieczną i niezbędną, aby podjąć jakiekolwiek dalsze kroki? Czyli nic się nie zrobi ani nie zdziała bez "konsultacji" z osobami postronnymi?

Akurat skrajnośći mówią tutaj bardzo dużo, bo jednak do tej pory osoba wygadana jest zdecydowanie lepiej odbierana niż małomówna.

277

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
bagienni_k napisał/a:

Wygadania się z czego? Czy raczej wygadywania się..
Z każdego szczegółu życia, codzienności czy jednak problemów, rozterek czy wątpliwości? A może zanim ktoś się komuś wygada, lepiej niech sam pomyśli, co z tym mozna zrobić?
Czy może wygadanie się jest kwestią absolutnie konieczną i niezbędną, aby podjąć jakiekolwiek dalsze kroki? Czyli nic się nie zrobi ani nie zdziała bez "konsultacji" z osobami postronnymi?

Akurat skrajnośći mówią tutaj bardzo dużo, bo jednak do tej pory osoba wygadana jest zdecydowanie lepiej odbierana niż małomówna.

Czy ja wiem, czy osoba bardziej wygadana jest lepiej odbierana niż małomówna? Zależy od środowiska. Byłam w takim środowisku, gdzie to ci cisi i spokojny byli pożądani, a byłam też w takim środowisku, gdzie to ci dużo gadający byli bardziej gloryfikowani
Więc kwestia kręgu, w którym się obracasz
Tak samo każdy jest inny i każdy oczekuje czegoś innego. Związek bez wzajemnego wsparcia to nie związek, tylko jakaś toksyczna relacja, więc jeśli facet chce tylko mieć wysprzątane, wyprasowane, ugotowane i seks, ale jeśli kobieta ma tylko problem, to "niech radzi sobie sama, bo mnie to nie interesuje", to może lepiej, żeby taki facet się z nikim nie wiązał
Życie to nie wieczna bajka i lukier. Zdarzają się również i ciężkie chwile i wtedy druga osoba nie może się ot tak ulotnić
Byłam kiedyś na ślubie, gdzie ksiądz na kazaniu to tłumaczył. Mówił, że związek to też trudne momenty, a małżonkowie powinni być wzajemnym oparciem
Owszem, są pewne intymne szczegóły, których lepiej partnerowi nie mówić, ale jeśli np. ktoś ma gorszy dzień, chce się wygadać, a partner by powiedział "zamknij się, bo nie toleruję wyjawiania wszystkiego" to sorry, ale to toksyk
Do mnie wiele osób przychodziło się wygadać. Po prostu, wygadać. Dziękowało mi za tą możliwość, za wysłuchanie, za nie ocenianie. Zawsze mogli na mnie pod tym względem liczyć. Jestem osobą empatyczną i tego też oczekuję od innych. Jednak rozumiem, że ktoś może być inny, jednak wtedy wiem, że taka osoba do mnie nie pasuje i tyle

278 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2022-08-02 20:19:05)

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Ale Ty znowu odbiegasz od tematu!

Kto tu mówi w ogóle o olewaniu czy lekceważeniu? Gdzie jest mowa o braku wsparcia czy możliwości wysłuchania? Ja nie oczekuję od kobiety, żeby była moją służącą, wręcz przeciwnie - nie znoszę, jak ktoś koło mnie skacze i mi wszystko podaje. Skoro mieszkam we własnym domu nie zamierzam traktować go jak hotelu i restauracji, bo sam mam dwie sprawne ręce, dlatego to, co mogę, to zrobię.
Tak samo nie życzę sobie, żeby kobieta traktowała mnei jak bankomat czy czasoumilacz, ale również jako psychoterapeutę. To jest zupełenie oczywiste, że relacja dwójga ludzi to nie same motylki i szczęśliwe chwile, co akurat należałoby przypomnieć wielu kobietom(i facetom też), jeśli miałbym być złośliwy. Bycie emepatycznym nie oznacza, że należy bezwzględnie zawsze i wszędzie każdego wysłuchiwać, przerabiałem to.

Należy pamiętać, że nie wszyscy są gotowi na ciągłą i regularną pomoc. Ja naprawdę jestem w stanie kogoś wysłuchać i komuś pomóc, ale jeśli ma to być bliska dla mnie osoba, to nie godzę się na to, aby ona była ode mnie w tym względzie uzależniona. W pewnym zakresie owszem, ale jest jakaś granica, gdzie przestaje to być p oprostu komfortowe. Ta osoba nie powinna liczyć wyłącznie na moją pomoc.

279

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
bagienni_k napisał/a:

Ale Ty znowu odbiegasz od tematu!

Kto tu mówi w ogóle o olewaniu czy lekceważeniu? Gdzie jest mowa o braku wsparcia czy możliwości wysłuchania? Ja nie oczekuję od kobiety, żeby była moją służącą, wręcz przeciwnie - nie znoszę, jak ktoś koło mnie skacze i mi wszystko podaje. Skoro mieszkam we własnym domu nie zamierzam traktować go jak hotelu i restauracji, bo sam mam dwie sprawne ręce, dlatego to, co mogę, to zrobię.
Tak samo nie życzę sobie, żeby kobieta traktowała mnei jak bankomat czy czasoumilacz, ale również jako psychoterapeutę. To jest zupełenie oczywiste, że relacja dwójga ludzi to nie same motylki i szczęśliwe chwile, co akurat należałoby przypomnieć wielu kobietom(i facetom też), jeśli miałbym być złośliwy. Bycie emepatycznym nie oznacza, że należy bezwzględnie zawsze i wszędzie każdego wysłuchiwać, przerabiałem to.

Należy pamiętać, że nie wszyscy są gotowi na ciągłą i regularną pomoc. Ja naprawdę jestem w stanie kogoś wysłuchać i komuś pomóc, ale jeśli ma to być bliska dla mnie osoba, to nie godzę się na to, aby ona była ode mnie w tym względzie uzależniona. W pewnym zakresie owszem, ale jest jakaś granica, gdzie przestaje to być p oprostu komfortowe. Ta osoba nie powinna liczyć wyłącznie na moją pomoc.

Nie
Nie odbiegam od tematu
Ty odbiegasz i nie wiem, po co
Nikt nie mówi tutaj o robieniu sobie z kobiety czy faceta psychoterapeuty. Nikt tu słowem o tym nie wspomniał, a Ty cały czas o tym piszesz, a nie o tym temat
Robienie z kogoś psychoterapeuty jest złe, aczkolwiek druga skrajność, gdzie zaś się olewa partnera też jest zła. I będę powtarzać to jak mantrę.
Owszem, nie należy każdego wysłuchiwać będąc empatycznym. Tylko nie mówimy o każdym, tylko o bliskich. Jeśli olewasz bliskiego, bo "ja nie życzę robienia sobie ze mnie psychoterapii" no to cóż...
Jeśli ktoś ma duże problemy ze sobą to przeciętny człowiek nic nie zrobi. Jednak jeśli nie można partnerowi nic powiedzieć, bo dla niego to męczące, to też nie jest dobre.
Nikt tu nie mówi o uzależnieniu od drugiej osoby. A Ty to powtarzasz, jakby to był główny temat wątku, gdzie nikt nigdzie o tym nawet nie wspomniał (chyba, że przeoczyłam)

280

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Zatem popadasz w skrajność, bo dla Ciebie każda, choćby chwilowa odmowa przed wysłuchaniem tego, co partner ma do powiedzenia, to olewanie, tak? Dlatego, mam być gotów w każdej sytuacji i czasie partnera wysłuchać. Choćbym był np w pracy czy zajęty kompletnie czymś innym, dzwoni partner i ja mam rzucić wszystko, aby go pocieszyć i wysłuchać? Jeśli odnoszę mylne wrażęnie to mnie popraw, ale nawet na codzieńw  domu, kiedy mam wolną chwilę, nie zawsze bedę gotowy, aby koniecznie kogoś wysłuchać. Nie dlatego, żę nie mam w sobie żadnej empatii, ale choćby dlatego, żę mogę mieć też inne zmartwienia.
Ok, nawet jeśli nie mówimy o ciągłym wysłuchiwaniu, to ponownie należy sobie zadać pytanie: CO należy partnerowi mówić? I jak często należy mu sie zwierzać? Tu można sobie wstawić dowolny problem czy rozterkę.
Powiedziałbym, że niekoniecznie należy się zwierzać z wszystkiego i nie mam tu na myśli poważnych kwestii, ale raczej takie poboczne(tu wstaw dowolne). Mam brać udział we wszystkich możliwych sytuacjach, które dotyczą mojego partnera? Tak samo odnosi się do mnie: czy muszę całe swoje życie ze szczegółami referować partnerowi?

Sporo ludzi nie ogarnia, że partner możę nie życzyć sobie, aby w potencjalnie każdym możliwym momencie być gotowym na to, aby kogoś wysłuchać czy doradzić. Ja próbuję znaleźć w głowie jakiś zdrowy rozsądek i kompromis, natomiast widzę, że tutaj(jak i w wielu przypadkach) lansowane jest przekonanie, że skoro w danym momencie nie chcę kogoś wysłuchać, to już jestem skreślony i zostaje mi przypisana cała masa negatywnych cech. Dlatego zdefiniujmy najpierw, kiedy i w jakich okolicznościach to wsparcie jest wskazane.
I czy mówimy o wsparciu czy może wysłuchiwaniu bieżących ploteczek z życia firmy/zakupów/pomysłów na obiad itp?

281

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
bagienni_k napisał/a:

Zatem popadasz w skrajność, bo dla Ciebie każda, choćby chwilowa odmowa przed wysłuchaniem tego, co partner ma do powiedzenia, to olewanie, tak? Dlatego, mam być gotów w każdej sytuacji i czasie partnera wysłuchać. Choćbym był np w pracy czy zajęty kompletnie czymś innym, dzwoni partner i ja mam rzucić wszystko, aby go pocieszyć i wysłuchać? Jeśli odnoszę mylne wrażęnie to mnie popraw, ale nawet na codzieńw  domu, kiedy mam wolną chwilę, nie zawsze bedę gotowy, aby koniecznie kogoś wysłuchać. Nie dlatego, żę nie mam w sobie żadnej empatii, ale choćby dlatego, żę mogę mieć też inne zmartwienia.
Ok, nawet jeśli nie mówimy o ciągłym wysłuchiwaniu, to ponownie należy sobie zadać pytanie: CO należy partnerowi mówić? I jak często należy mu sie zwierzać? Tu można sobie wstawić dowolny problem czy rozterkę.
Powiedziałbym, że niekoniecznie należy się zwierzać z wszystkiego i nie mam tu na myśli poważnych kwestii, ale raczej takie poboczne(tu wstaw dowolne). Mam brać udział we wszystkich możliwych sytuacjach, które dotyczą mojego partnera? Tak samo odnosi się do mnie: czy muszę całe swoje życie ze szczegółami referować partnerowi?

Sporo ludzi nie ogarnia, że partner możę nie życzyć sobie, aby w potencjalnie każdym możliwym momencie być gotowym na to, aby kogoś wysłuchać czy doradzić. Ja próbuję znaleźć w głowie jakiś zdrowy rozsądek i kompromis, natomiast widzę, że tutaj(jak i w wielu przypadkach) lansowane jest przekonanie, że skoro w danym momencie nie chcę kogoś wysłuchać, to już jestem skreślony i zostaje mi przypisana cała masa negatywnych cech. Dlatego zdefiniujmy najpierw, kiedy i w jakich okolicznościach to wsparcie jest wskazane.
I czy mówimy o wsparciu czy może wysłuchiwaniu bieżących ploteczek z życia firmy/zakupów/pomysłów na obiad itp?

Tak jak mówię- nie należy popadać w skrajności. We wszystkim trzeba zachować umiar
I to w każdej relacji, nie tylko w związku

282

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Yellowstar, odniosę się do Twojego pierwszego posta. Dziwię się tym, którzy myślą że jak dostawałaś pieniądze i zajęcia dodatkowe to powinnaś mieć poczucie życia w bajce i wdzięczności bezgranicznej rodzicom, bo nie bili Cię i nie głodzili. Twój przypadek i życie pokazuje,  ile złego w emocjach i psychice dzieci i późniejszych dorosłych robi brak czułości, zainteresowania i szanowania Ciebie jako człowieka, pozwolenia Ci najakąkolwiek decyzyjność, jakie cierpienie sprawiają zbyt wysokie wymagania i rygor w domu. Rozumiem Cię, przykro mi to czytać , bo potrafię sobie wyobrazić jak czułaś się osamotniona. Co Ci mogę doradzić: samodzielność - tylko jeśli odetniesz się finansowo od rodziców i wyjdziesz z tego domu to bedziesz mogła pracować nad tym żalem. Drugim krokiem jest mimo wszystko terapia, ale nie u kolegi tylko u empatycznego terapeuty. Rodziców już nie zmienisz, czasu nie cofniesz, ale możesz poprcować nad soba i nad przyszłoscią. Jak zrobisz ten krok to nie będziesz żyła już przeszłością, bo to tylko pokazuje że Ty w głowie nadal jesteś skrzywdzonym dzieckiem, którym trzeba się po ludzku zaopiekować i mimo wszystko pozwolić sobie na bycie słabszym i pomoc.

283

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
chomik9911 napisał/a:

Yellowstar, odniosę się do Twojego pierwszego posta. Dziwię się tym, którzy myślą że jak dostawałaś pieniądze i zajęcia dodatkowe to powinnaś mieć poczucie życia w bajce i wdzięczności bezgranicznej rodzicom, bo nie bili Cię i nie głodzili. Twój przypadek i życie pokazuje,  ile złego w emocjach i psychice dzieci i późniejszych dorosłych robi brak czułości, zainteresowania i szanowania Ciebie jako człowieka, pozwolenia Ci najakąkolwiek decyzyjność, jakie cierpienie sprawiają zbyt wysokie wymagania i rygor w domu. Rozumiem Cię, przykro mi to czytać , bo potrafię sobie wyobrazić jak czułaś się osamotniona. Co Ci mogę doradzić: samodzielność - tylko jeśli odetniesz się finansowo od rodziców i wyjdziesz z tego domu to bedziesz mogła pracować nad tym żalem. Drugim krokiem jest mimo wszystko terapia, ale nie u kolegi tylko u empatycznego terapeuty. Rodziców już nie zmienisz, czasu nie cofniesz, ale możesz poprcować nad soba i nad przyszłoscią. Jak zrobisz ten krok to nie będziesz żyła już przeszłością, bo to tylko pokazuje że Ty w głowie nadal jesteś skrzywdzonym dzieckiem, którym trzeba się po ludzku zaopiekować i mimo wszystko pozwolić sobie na bycie słabszym i pomoc.

Też się dziwiłam, ale doszłam do wniosku, że to ludzie, którzy nigdy nie interesowali się psychologią i nie znają problemu. A problem wcale taki błahy nie jest, bo np. dziewczynka, którą ojciec nie przytulał w dzieciństwie, w dorosłości będzie "kobietą, która kocha za bardzo" (była książka opisująca ten problem nawet) i aby nie stracić faceta i nie czuć się jak za młodu, to będzie wokół niego skakać: gotować, prać, sprzątać, leżeć jak podnóżek ze strachu przed brakiem miłości. W książce była opisana sytuacja, gdzie prawniczka pracowała, do tego zajmowała się domem: pucowała dom codziennie, żeby mąż mógł wrócić do czystego domu, wymyślała różne dania, żeby mężowi się nie znudziło, prała, prasowała itp., a mąż i tak odszedł do innej, czego ona nie mogła zrozumieć, a pani psycholog tłumaczyła, że to strach przed brakiem miłości, taki, jakiego nie doświadczyło się w dzieciństwie. I takich przypadków była masa
Poza tym pieniądze to nie wszystko. Kocham rodziców, ale momentami bym wolała, żeby mnie mieli gdzieś. Wtedy bym mogła robić co chcę i decydować o sobie. A ja się całe lata szkolne czułam jak zwierzę w klatce (przynajmniej wiem, jak się czują zwierzaki w klatkach). Ja lubię, gdy ktoś mi doradza, jeśli o to poproszę, ale oni mi nie chcieli doradzać. Ja musiałam. Przykładowo bardzo rzadko widywałam się ze znajomymi. Może kilka razy do roku po szkole max. Pamiętam, jak chciałam 2 osoby zaprosić w piątek wieczorem i wiesz co? Musiałam ich ciągnąć ze sobą na trening, oni siedzieli i czekali na mnie 1,5h na trybunach, bo tata nie zgodził się na odwołanie jednego treningu. Oczywiście teraz, jak mu to wypominam, to nie ma żadnej skruchy, nic. Wmawiają mi, że oni nic za mnie nie decydowali, tylko ja na nich zrzucam winę za swoje złe wybory. A ja wyboru nie miałam. Pamiętam, jak w przeszłości płakałam po nocach, przez to, że mnie do czegoś zmuszali, a mnie z tym spotykała przykrość (np.trener, który mi ubliżał, szkoła, w której nauczyciele byli wredni). Pozwalali mi decydować tylko w bardziej błahych sprawach i nawet, gdy w takich podjęłam decyzję, ale złą, to nie mam żalu, bo to moja decyzja (np. zrobiłam w szkole policealnej kierunek i teraz w nim nie pracuję, ale czuję się dumna, że to mój wybór). A oni próbowali się zawsze wtrącać do wszystkiego. Nawet do ubrań. Niby nie mówili "masz kupić to i to", ale jak coś wybrałam to potrafili krytykować, np. mój ulubiony kolor to czarny i uwielbiam ciuchy w tym kolorze, rodzice wolą kolory, dlatego do dzisiaj jest jedno wielkie marudzenie przy zakupach (jeśli jadę gdzieś z nimi)
Właśnie tego nie mogę przeboleć- tego ubezwłasnowolnienia. Pamiętam, jak mi mówili, że dopóki nie będę się sama utrzymywać to mam robić, co mi każą (i to nie było raz czy dwa), po czym gdy chciałam iść na łatwiejsze studia, zaoczne, żeby w tygodniu pracować na siebie, to się nie zgodzili. Były krzyki i rzucanie talerzami.
Gdyby teraz okazali skruchę, przyznali się do błędów, to pewnie nie miałabym takiego problemu. Jakoś bym im to wybaczyła, gdybym widziała, że zrozumieli swoje błędy. Jednak oni ich nie rozumieją. Uważają, że winę za swoje błędy zrzucam na nich (a ja nie miałam szansy nawet tych błędów popełnić, bo mi nie dawali wyboru).
Żeby to chociaż było faktycznie dla mojego dobra, to jeszcze pół biedy, ale moje jakieś dobro to był tylko ułamek ich intencji, bo niestety odnoszę wrażenie, że zrobili to z powodu wewnętrznych kompleksów jakiś swoich a nie dla mojego dobra, żeby pochwalić się przed znajomymi (a tak robili), że mają takie zdolne dziecko. Mój znajomy zwrócił na to uwagę, że jak trzeba być słabym psychicznie, żeby własne kompleksy na dzieciach leczyć.
Pamiętam, jak mi mama mówiła "Widzisz dziecko, ja tyle pracuję, żeby dla was było, moje koleżanki chodzą na fitnessy, a ja wam daję, żeby wam nie zabrakło". A ja mówię, że mamo, ja mogę nie chodzić na tyle rzeczy, żeby ona też poszła na fitness, to słyszałam "Nie mam czasu ani siły".
Pamiętam czasy liceum. Wpadłam w na prawdę ciężką depresję. Cieszę się, że znalazłam w sobie tą siłę i tu jestem i żyję, a nie zrobiłam nic głupiego, ale byłam w bardzo złym stanie. Rodzice mówili, że psycholog nie ma sensu, to już oni są lepszymi "coachami" (jak to się nazywają), a psychiatra nic nie zrobi, tylko leki wypisze i tyle, a nie ma co się faszerować psychotropami. I tkwiłam w takim stanie 3 lata. Dziwię się, jak ja to przeżyłam. Czułam się strasznie samotna, nie miałam siły żyć. Marzyłam bardzo o chłopaku, bo przez to, że nie miałam tego ciepła i miłości w domu próbowałam znaleźć na zewnątrz. I związałabym się z desperacji wtedy z kimkolwiek, byle by był, bo byłam tak samotna i nieszczęśliwa. Teraz, z perspektywy czasu się zastanawiam, jak moi rodzice mogli być tak ślepi. Dosłownie. Po mnie było to tak bardzo wtedy widać. Z resztą oni sami doszli do tego, że to depresja, ale prócz wręczenia mi artykułów z gazet medycznych o depresji nic więcej nie zrobili. Znaczy oni twierdzą, że mnie wspierali, chociaż nie wiem jak, bo pamiętam, że zostałam wtedy sama i pisałam z ludźmi z forów młodzieżowych i to mnie jakoś ratowało, bo miałam poczucie, że wreszcie ktoś mnie rozumie i mi współczuje. I o to mam chyba do nich największy żal. Nie o zmuszanie do czegoś czy brak wyboru. Tylko o to, że zostawili mnie w chyba najcięższym momencie mojego życia. Nawet kiedyś w jakiejś kłótni im wykrzyczałam, że jakbym miała nowotwór też by minie zostawili i dali mi gazetki do poczytania, ale oni nic sobie z tego nie robią, nie rozumieją o co mi chodzi, bo uważają, że zrobili wszystko jak należy
Zamierzam iść do psychologa, ale nie teraz. Na NFZ czeka się z rok czy dwa (a ja nie wiem, gdzie wtedy będę), a prywatnie przy tej inflacji ceny strasznie poszły w górę. Kiedyś za 100zł kogoś się znalazło, teraz poniżej 150 nie ma czego szukać. A za te 150 to ci gorsi, bo moja był pani psycholog teraz tyle bierze, a pamiętam ją, że beznadziejna była. A też psychologowie nie zgadzają się na wizyty raz w miesiącu, bo kiedyś szukałam, to by było akurat na mój budżet, ale nie chcą się na to godzić. Moja koleżanka taką panią psycholog ma, ale to jakoś po znajomości, reszta się nie zgadza. Do mojej byłej pani psycholog chodziłam co 2 tydzień i to po wielkiej łasce
Nie mogę się też doczekać, aż pójdę do pracy. I mój rocznik już skończył studia. Ja muszę się jednak jeszcze pomęczyć, bo żeby się dostać na coś trudniejszego musiałam poprawić maturę i mam opóźnienie przez to. A też mnie to wkurza, bo czuję się bez przerwy jak jakaś utrzymanka. A moje studia są tak wymagające, że nie ma możliwości podjęcia pracy na etat, można jedynie dorobić na jakieś ciuchy czy coś

284

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Yellowstar-jalbym siebie czytala(może oprócz sytuacji finansowej rodziny). Ale wiesz ,co paradoksalnie jakby Ci powiedzieli teraz, że popełnili błędy i żle w przeszłości robili, że tak Tobą kierowali, poczujesz się na chwilę lepiej, ale nic to nie zmieni w Twojej psychice i odczuciach.
Ktoś napisał aby się usamodzielnic-popieram to, to jedyna droga, która może pomóc. Aha i jakby co nie tlumacz rodzicom dlaczego kupujesz czarne ubrania(czy Ci innego) mów, że po prostu kupujesz i już.
To są trudne sprawy, jak ktoś nie przeżyłam to nie zrozumie, powie, co ona chce, księżniczka jedna, wszystko miała pod nos podstawione.
Uważam, że zabieranie komuś życia powinno być karalne. Haha. Ale nie będzie a to orzeciez taką samą przemoc jak bicie, tylko bicie zostawi siniaki na ciele a przemoc psychoczna zwichruje psychikę.

285

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Probowalam doczytac, czy nadal mieszkasz z rodzicami, ale nie znalazłam, niewazne.
Moim zdaniem za bardzo skupiasz sie na przeszlosci, na tym, co bylo. Widac, ze masz zal do rodzicow, urazy roznego rodzaju, wiadomo, ze WTEDY, jako dziecko, nie mialas mozliwosci, by sie przeciwstawic narzucaniu ich woli, ze nie dostalas ciepla ani milosci tyle ile potzrebowalas, ale to nalezy do przeszlosci. Za to teraz jestes juz dorosła, i naprawde mozesz sama o sobie decydowac. Ograniczaja Cie jedynie twoje mysli, czy schematy myslowe, ale nad tym spokojnie mozna pracowac.

286

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Yellowstar podejrzewam, że dla Twoich rodziców córka oficjalnie zdiagnozowana depresją nie byłaby już powodem do dumy no i naświetliłaby problem rodziny, a raczej nie są gotowi na to żeby przyznać się że problem w rodzinie jest i oni są jego przyczyną. Głową tkwisz w przeszłości, dlatego że masz niepukładane te emocje, musisz je przepracować - i z jednym się nie zgodzę: nie słyszałam żeby na terapię w ramach NFZ czekać rok - korzystałam z takiej , na pierwsze spotkanie czekałam koło 1,5 miesiąca i miałam cykliczne spotkania co tydzień. Zmobilizuj się, zadzwoń do PCPR, poszukaj poradni zdrowia psychicznego przy ośrodku akademickim i naprawdę skorzystaj. Jedyną drogą do tego żebyś była zdrowa jest, powtórzę to, terapia i samodzielność. Musisz nauczyć się stawiać granice rodzicom, bo kompletnie tego nie robisz. Ja miałam bardzo wymagające studia i też nie miałam czasu na pracę w tygodniu , ale raz w roku, na całe wakacje wyjeżdżałam za granicę i tam ciężko fizycznie pracowałam żeby móc się utrzymać. Tak długo przez lata słuchałaś że sobie sama nie poradzisz , że zaczęłaś w to wierzyć. Jesteś dorosła, już teraz możesz WSZYSTKO. Nie musisz pytać o zgodę , bo i tak nie uzyskasz aprobaty rodziców. Przemyśl sobie to wszystko, to tylko od Ciebie zależy co z tym zrobisz. Ja wyszłam ze swojej strefy komfortu mając 19 lat i sobie poradziłam, Ty masz juz parę lat więcej i naprawdę dasz radę. Człowiek jak musi to przeżyje wszystko. Przemoc psychiczna pozostawia ślady na całe życie, jeśli zostaniesz z rodzicami to nie ułożysz sobie życia. Każdy partner będzie nie taki, pracą też będą chcieli sterować - oni się nie zmienią, ale Ty możesz. Rodzice nie mają prawa żądzić życiem dzieci i koniec.

287

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
rossanka napisał/a:

Yellowstar-jalbym siebie czytala(może oprócz sytuacji finansowej rodziny). Ale wiesz ,co paradoksalnie jakby Ci powiedzieli teraz, że popełnili błędy i żle w przeszłości robili, że tak Tobą kierowali, poczujesz się na chwilę lepiej, ale nic to nie zmieni w Twojej psychice i odczuciach.
Ktoś napisał aby się usamodzielnic-popieram to, to jedyna droga, która może pomóc. Aha i jakby co nie tlumacz rodzicom dlaczego kupujesz czarne ubrania(czy Ci innego) mów, że po prostu kupujesz i już.
To są trudne sprawy, jak ktoś nie przeżyłam to nie zrozumie, powie, co ona chce, księżniczka jedna, wszystko miała pod nos podstawione.
Uważam, że zabieranie komuś życia powinno być karalne. Haha. Ale nie będzie a to orzeciez taką samą przemoc jak bicie, tylko bicie zostawi siniaki na ciele a przemoc psychoczna zwichruje psychikę.

Z tą sytuacją finansową to też tak różnie, bo na początku było dobrze, a pod koniec liceum/na początku studiów było tak źle, że trzeba było oszczędzać na wszystkim, bo się pogorszyło. Ja przez dłuższy okres czasu nie kupowałam sobie ciuchów, a jak kupowałam to na lokalnym targu. Pamiętam, że jak na studiach zaczęłam kupować ciuchy w najtańszych sieciówkach to czułam się luksusowo, bo jakość ciuchów była lepsza, niż te z targów. Więc to nie tak, że ubierałam się w Channel. malowałam Diorem i narzekam.
Teraz też oszczędzam jak mogę. Z tego jestem znana wśród znajomych. Inni mają na wynajem nowe, fajne mieszkania. Ja, żeby nie obciążać budżetu rodziców płacę połowę tego, co znajomi, ale mieszkam w małym i starym mieszkaniu (nie przeszkadza mi to, tylko zaznaczam). Jak wychodzimy na miasto, to inni już wiedzą, że nie idziemy ze mną w żadne drogie miejsce. Ogólnie słynę z tego, że jestem bardzo oszczędna spośród moich znajomych. Więc to nie tak, że moja sytuacja finansowa jest super. Np. niektórzy moi znajomi wynajmują kawalerki, bo nie lubią współlokatorów. Mnie by nie było na to stać. Na żadne zajęcia dodatkowe też teraz nie chodzę, bo to kosztuje.

Wiesz, ja się nie spowiadam rodzicom, czemu kupuję czarne ubrania. Oni narzekają sami z siebie. Ogólnie są zaborczy (nie tylko w stosunku do mnie, swoich znajomych też zawsze pouczali) i sprawiają czasem wrażenie, jakby wiedzieli wszystko najlepiej. To z czarnymi ubraniami to jeden przykład. Jeśli chodzi o ciuchy to wiele razy kupiłam coś wbrew sobie, bo oni marudzili "To jest przecież brzydkie, czarne/krzywe/cośtaminnego" i pod ich wpływem kupiłam coś, co mi się nie podobało. Np. szliśmy na wesele. Miałam 18 lat. Musiałam kupić pierwsze w życiu buty na obcasie. Zawsze podobały mi się klasyczne szpilki: czarne, gładkie z cienką szpilką. Z czym wyszłam ze sklepu po namowach rodziców? Różowe, zamszowe buty z grubym obcasem. I to niby się wydaje błaha sprawa, że szpilki oddałam siostrze i już ich nie ma. Tylko to jest jedna z wielu rzeczy. Dokładnie tak samo było z wyborem liceum, studiów, nawet teraz się zastanawiam, czy profil w liceum był moim wyborem, bo nienawidziłam chemii, a poszłam na biol-chem
Teraz wracam do domu tylko na święta i wakacje, więc nie jestem tak zależna emocjonalnie od nich jak kiedyś, ale jeszcze nie jestem w 100% w pełni zależna finansowo. I to jest straszne, bo po studiach mam jeszcze prawie cały rok akademicki stażów, gdzie pracuję prawie na etat (nie cały, ale na te 6h dziennie muszę przyjść) i nie dostaję za to ani grosza

MeggiF napisał/a:

Probowalam doczytac, czy nadal mieszkasz z rodzicami, ale nie znalazłam, niewazne.
Moim zdaniem za bardzo skupiasz sie na przeszlosci, na tym, co bylo. Widac, ze masz zal do rodzicow, urazy roznego rodzaju, wiadomo, ze WTEDY, jako dziecko, nie mialas mozliwosci, by sie przeciwstawic narzucaniu ich woli, ze nie dostalas ciepla ani milosci tyle ile potzrebowalas, ale to nalezy do przeszlosci. Za to teraz jestes juz dorosła, i naprawde mozesz sama o sobie decydowac. Ograniczaja Cie jedynie twoje mysli, czy schematy myslowe, ale nad tym spokojnie mozna pracowac.

Nie, nie mieszkam. Wracam w wakacje, na święta, albo czasem na jakiś dłuższy weekend. Tak to mieszkam kilkaset kilometrów dalej.
Ja wiem. Ja się strasznie skupiam na przeszłości. Wiele razy próbowałam się od tego uwolnić, ale mi ewidentnie nie idzie.
Wydaje mi się, że to moje myślenie jest też spowodowane tym, że nie widzę zmian w życiu. Jak było wiele lat temu tak jest teraz. 10 lat temu siedziałam w książkach i nadal to robię. Wiem, że to się kiedyś skończy. Druga sprawa to taka, że część moich znajomych jest już pozaręczana. Często też ci młodsi. Sporo moich znajomych z liceum już skończyło studia i wrzucają od zeszłego roku zdjęcia ślubne. A ja stoję w miejscu. Jak nie byłam w żadnym poważniejszym związku tak nie jestem do teraz. Fakt, że od czasu do czasu się z kimś spotykałam, ale nie było to na tyle poważne, żeby przedstawić tego kogoś rodzicom. Przeważnie były to krótkie relacje, do których ja się zmuszałam, bo ta osoba mi się nie podobała, ale liczyłam, że "a nóż zaiskrzy" albo z braku wyboru szłam chociaż na kilka randek. Fakt, że nie było tego dużo, to nie tak, że chodziłam na tysiące randek, o nie. Od czasu do czasu się z kimś spotkałam, głównie na początku studiów. Po pandemii spotykałam się przez 3 miesiące z takim jednym dość toksycznym gościem i od 1,5 roku nie byłam na jednej randce. Ja już nie pamiętam nawet, jak to jest być zakochanym czy zauroczonym. Robię co mogę, ale obracam się głównie w damskim gronie. Jak mnie ktoś gdzieś zaprosi to wychodzę. Na wszelkich imprezach jednak jak są chłopaki, to w parze z kimś. W ciągu ostatniego roku mogłabym policzyć na palcach jednej ręki facetów, których poznałam. Opisywałam ich tu wyżej, w każdym razie żaden z nich to niespecjalnie kandydat na męża. Może jeden tylko, który nie wiem, jak wygląda, ale za to jest bardzo inteligentny, ale jak napisałam, że przyjeżdżam do jego miasta, akurat, gdy on ma urlop to nie zasugerował spotkania i ogólnie to człowiek nastawiony na karierę a nie na jakieś wielkie zakładanie rodziny (chociaż mu pisałam, że ja też jestem ambitna i chcę coś w życiu osiągnąć)

Co do ślubów nie muszę daleko szukać- moja młodsza siostra wychodzi za mąż w sierpniu przyszłego roku. A ja nawet nie będę miała z kim tam iść. I pójdę jako świadkowa na ślub młodszej siostry bez faceta (bo wątpię, że kogoś tak nagle znajdę, już przestałam się łudzić).
Jest mi też z tego powodu przykro. Znaczy cieszę się szczęściem siostry, ale też bym chciała mieć w życiu jakieś przyjemności. A ja mam wrażenie, że tylko ciężko pracuję, a potem nie mam nawet z kim na wakacje jechać. Z resztą nie oszukujmy się- życie samemu jest ciężkie. Jestem osobą wrażliwą i jak mi ktoś coś przykrego powie, to wracam do domu, siedzę sama, rozmyślam nad tym, denerwuję się. A jak spotykałam się nawet z tym toksycznym facetem, to wracałam do domu i wiedziałam, że dzień był ciężki, ale zaraz z kimś pogadam choćby o głupotach, pooglądamy razem film. Ja jak za długo przebywam sama to za dużo rozmyślam i analizuję. Boję się, że jeszcze trochę pobędę sama i zdziczeję. Dosłownie. Już czasem widzę u siebie jakieś dziwne zachowania i boję się, że z wiekiem będzie gorzej, że się nabawię jakiejś mizoandrii. Już teraz mam coś takiego dziwnego, że z jednej strony czuję niesmak do wszystkich mężczyzn (za to, że nie mogę nikogo spotkać), ale z drugiej strony tak brakuje mi tej męskiej energii, że jak mam wybrać załatwienie jakiejś usługi np. lekarz, urzędnik, coś innego to wolę mężczyznę. Bo większość czasu od lat przebywam w środowisku, gdzie są głównie kobiety, więc męska energia jest dla mnie odskocznią, brakuje mi tego na co dzień po prostu

Boję się, że zdziczeję. I mój strach nie jest bezpodstawny. Wszystkiego uczymy się w praktyce. Owszem, wiedza teoretyczna jest ważna, ale możemy przeczytać 1000 książek na dany temat, ale musimy mieć praktykę. Nie nauczymy się prowadzi auta z samego czytania podręczników i obserwacji. Nie nauczymy się pisać nie próbując tego. Tak samo nie nauczymy się żyć w związku nie będąc w nim. A im człowiek starszy tym mniej elastyczny i osoba w wieku lat 30stku już nie będzie tak elastyczna co do związku jak 20latek.
Co prawda wierzę w metodę wizualizacji. Staram się nastawić mój mózg tak, żeby działy się rzeczy, które sobie zaplanowałam. Tak myślę o przyszłej pracy, tak samo staram się wyobrazić wymarzonego partnera i myśleć o nim tak długo, aż się w końcu trafi. Tylko czasami już tracę nadzieję. Zastanawiałam się, czy nie mam za wysokich wymagań, ale doszłam do wniosku, że ja po prostu poznaję za mało ludzi. Na jednym portalu gadałam z gościem, który kręci filmiki odnośnie spraw damsko-męskich i sam mi napisał, że muszę wyjść do ludzi, bo jak ktoś w ciągu roku poznaje 10 osób to prawdopodobieństwo trafienia na właściwą osobę jest nikłe i jest to prędzej desperacja i że trzeba wyjść do ludzi, poznać większą ilość osób. Ja mu napisałam, że bardzo często gdzieś wychodzę i już mi nie odpisał, bo nie było argumentu. Bo to mój problem. Owszem, nie chodzę na strzelnicę, czyli w typowo męskie miejsca, to fakt (może tam bym kogoś poznała), ale wychodzę na długie spacery, przesiaduję godzinami w parku, jeżdżę pociągiem na typowo studenckich trasach. I ja nie wiem, jak to się dzieje, że trafiam albo na starsze osoby albo na pary albo na dziewczyny. W tym roku w parku widziałam jednego chłopaka w moim wieku z psem. Na spacerze minęłam kilku biegających młodszych (reszta starsza). W pociągu ostatnio jechałam w przedziale z jakimś studentem płci męskiej chyba przed pandemią. Nie żartuję. Czasem już się zastanawiam, czy to nie jest jakaś klątwa.
Myślałam o założeniu portalu randkowego, nawet nie nastawiam się na poznanie tam męża, tylko chciałam ogólnie pogadać z ludźmi, ale niedługo rozpocznie się rok akademicki i znowu będę miała masę roboty (co za to się zbieram to nagle jest masa zaliczeń i nie mam nawet kiedy odpocząć, a co dopiero się z kimś spotkać), więc najwcześniej będę to mogła zrobić za pół roku, gdy będę po ostatniej sesji i zostanie mi samo pisanie pracy magisterskiej

Ja wiem, że marudzę, ale czasem czuję się jak bezradna dziewczynka i nie wiem, co z tym zrobić

chomik9911 napisał/a:

Yellowstar podejrzewam, że dla Twoich rodziców córka oficjalnie zdiagnozowana depresją nie byłaby już powodem do dumy no i naświetliłaby problem rodziny, a raczej nie są gotowi na to żeby przyznać się że problem w rodzinie jest i oni są jego przyczyną. Głową tkwisz w przeszłości, dlatego że masz niepukładane te emocje, musisz je przepracować - i z jednym się nie zgodzę: nie słyszałam żeby na terapię w ramach NFZ czekać rok - korzystałam z takiej , na pierwsze spotkanie czekałam koło 1,5 miesiąca i miałam cykliczne spotkania co tydzień. Zmobilizuj się, zadzwoń do PCPR, poszukaj poradni zdrowia psychicznego przy ośrodku akademickim i naprawdę skorzystaj. Jedyną drogą do tego żebyś była zdrowa jest, powtórzę to, terapia i samodzielność. Musisz nauczyć się stawiać granice rodzicom, bo kompletnie tego nie robisz. Ja miałam bardzo wymagające studia i też nie miałam czasu na pracę w tygodniu , ale raz w roku, na całe wakacje wyjeżdżałam za granicę i tam ciężko fizycznie pracowałam żeby móc się utrzymać. Tak długo przez lata słuchałaś że sobie sama nie poradzisz , że zaczęłaś w to wierzyć. Jesteś dorosła, już teraz możesz WSZYSTKO. Nie musisz pytać o zgodę , bo i tak nie uzyskasz aprobaty rodziców. Przemyśl sobie to wszystko, to tylko od Ciebie zależy co z tym zrobisz. Ja wyszłam ze swojej strefy komfortu mając 19 lat i sobie poradziłam, Ty masz juz parę lat więcej i naprawdę dasz radę. Człowiek jak musi to przeżyje wszystko. Przemoc psychiczna pozostawia ślady na całe życie, jeśli zostaniesz z rodzicami to nie ułożysz sobie życia. Każdy partner będzie nie taki, pracą też będą chcieli sterować - oni się nie zmienią, ale Ty możesz. Rodzice nie mają prawa żądzić życiem dzieci i koniec.

Na terapię na NFZ czeka się bardzo długo. Znaczy u mnie wyjątkowo krótko i tak, ale jednak. Miałam kiedyś skierowanie, przed pandemią chciałam iść. W ośrodku, gdzie były troszkę lepsze opinie (w sensie przeciętne, ale jeszcze znośne) jak zadzwoniłam w połowie lutego to dostałam termin na połowę listopada, w środku tygodnia, w godzinę, gdzie mam przeważnie zajęcia. Jakby mi wtedy zajęcia wypadły to bym i tak nie mogła iść, bo u nas nie uznają na uczelni nieobecności z takich "błahych" powodów jak psycholog. W innych ośrodkach czas oczekiwania to pół roku, ale tam opinie są bardzo złe z tego co czytałam.
A to i tak krótko. Jak zrobiłam rozeznanie, to niektórzy czekają na NFZ nawet rok lub 2. 1,5 miesiąca to przy dużym farcie, jak ktoś akurat miejsce zwolni. To jest dobre dla osoby pracującej, ale nie dla studenta, bo osoba pracująca może poprosić miesiąc wcześniej o ten dzień wolny w grafiku, a ja, jak nie przyjdę na zajęcia to mogę nawet rok powtarzać (u nas ludzie z biegunką potrafią na zajęcia przychodzić, żeby nie mieć problemów z nieobecnością, a co dopiero jakiś psycholog).
Ja muszę iść prywatnie, tylko teraz te ceny to zaś przesada jest. Także muszę zacząć zarabiać jak normalny człowiek i będzie mnie na to stać
Psycholog z mojej uczelni jest, ale 2 godziny w tygodniu w godzinach zajęć. Studenci się na to skarżyli, ale nikt z tym nic nie zrobił

Ja wiem, tylko jak stawiać granice? Oni są zaborczy. Znaczy niby nic nie powiedzą, bo mówią, że moja decyzja, ale potem potrafią to wyśmiać w żywe oczy
Ja w wakacje też staram się jakoś dorobić, ale w Polsce, bo za granicą nie widziałam ofert pracy na miesiąc. A na więcej nie miałam jak wyjechać, bo do końca czerwca sesja, potem miesiąc praktyk, sierpień wolny, wrzesień to poprawki. A na miesiąc za granicę to raczej nie chcą. Myślałam, żeby w przyszłym roku wyjechać, podczas pisania pracy magisterskiej (mam pracę poglądową i wszystkie materiały już zebrane, mogę to robić zdalnie gdziekolwiek), ale zaś mam na początku sierpnia ślub siostry i chciałabym na nim jednak być, bo to siostra, nie chce jej w takim dniu opuszczać.

"Tak długo przez lata słuchałaś że sobie sama nie poradzisz , że zaczęłaś w to wierzyć."- właśnie powiem Ci, że już nie wiem. Niby rodzice od małego powtarzali mi, że muszę się uczyć, żeby zdobyć dobry zawód i nie być nigdy od nikogo (żadnego faceta) zależna. Właśnie wytykali mi, czemu jestem tak niepewna siebie. Mama w liceum mi nawet powiedziała, że "Jesteś ładna, mądra, wysportowana, a masz takie kompleksy, jakbyś była z patologicznej rodziny"- słowo w słowo cytuję.
Chociaż nie wiem, czy ten brak pewności siebie to nie przez to, że nie mogłam decydować o sobie. Byłam jak marionetka. I rodzice nie patrzyli na moje predyspozycje tylko na swoje jakieś tam wbite przekonania. Einstein powiedział:"Każdy jest mądry, ale gdybyś kazał rybce wspinać się po drzewie, to całe życie będzie myślała, że jest głupia". I ja jestem właśnie taką rybką. Ja przez cały okres szkolny krzyczałam, że nie chcę iść na ten kierunek studiów, bo nie lubię chemii, bo jest za ciężki. I na niego mnie rodzice wysłali
Teraz się wszystkiego wypierają, że oni mnie przecież do niczego nie zmuszali a to ja ich obwiniam za swoje źle podjęte decyzje. I mam do nich o to żal, bo to znaczy, że oni nawet nie widzą swoich błędów i obracają kota ogonem
I do dzisiaj nie traktują mnie poważnie. Jak mówię, że nie lubię dzieci i nie wiem, czy chcę je w przyszłości, to oni kiwają głowami, że okej okej, ale nie wierzą, bo potem w rozmowie na inny temat wplatają np.:"[...] i jak będziesz miała już dziecko...", tak więc kolejny brak szacunku do mnie i moich decyzji. Wmawiają, że dziecko to najlepsze, co się może człowiekowi przytrafić, że chcą mieć wnuczków, że stare panny i starzy kawalerowie to są zdziczali i nienormalni....tak samo wpajali mi liceum, gdy chciałam wybrać inne, studia, gdy chciałam iść na coś łatwiejszego itp. To ich taktyka. Teraz to widzę. Takie wsączanie powolne swoich prawd objawionych. Musiałabym mocno ograniczyć z nimi kontakt, a wtedy byłabym bardzo samotna. Dlatego musiałabym poznać jakiegoś fajnego faceta. W momencie, gdy się z jakimś chłopakiem spotykałam to rzadziej dzwoniłam do rodziny i nawet rzadziej przyjeżdżałam, bo poświęcałam czas jemu. A jak mam siedzieć sama, to wolę albo zadzwonić, albo wrócić do domu. Tak niestety jest. Samotność na dłuższą metę nie jest dobra

288

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Sama nie nauczysz się stawiać granic, potrzebujesz kierunku i pomocy bezstronnej, to ciężka praca, ale będzie efekt wyłącznie jak sama będziesz chciała, a póki co widzę same wymówki. Życzę Ci tej siły i decyzji żebys chciała coś zmienić, wiem że to może potrwać ,ale wierzę że Ci się uda. Latami można tkwić w tym co bezpieczne, znane i narzekać, z można wziąć życie w garść i iść do przodu. Samodzielność i dorosłość są wspaniałe, ale niełatwe, Ty zaś tkwisz w życiu dziecięcym, licealnym i non stop rozpamietujesz tą przeszłość. Z tym się trzeba raz i porządnie rozprawić, samo zdobycie faceta nie rozwiąże niczego , bo dojdzie kolejna sprawa w którą zamotasz rodziców, albo oni będą manipulować Tobą i nowym związkiem, albo w dalszym ciągu będziesz polegała tak bardzo na ich opinii. Żeby zbudować trwałą relację to musisz się wziąć za siebie. Myślałam, że mieszkasz nadal z rodzicami, a Ty jesteś setki km dalej - nie czekaj dziewczyno, szkoda Twojego życia.

289

Odp: Jak odpuścić i sobie i rodzicom?
chomik9911 napisał/a:

Sama nie nauczysz się stawiać granic, potrzebujesz kierunku i pomocy bezstronnej, to ciężka praca, ale będzie efekt wyłącznie jak sama będziesz chciała, a póki co widzę same wymówki. Życzę Ci tej siły i decyzji żebys chciała coś zmienić, wiem że to może potrwać ,ale wierzę że Ci się uda. Latami można tkwić w tym co bezpieczne, znane i narzekać, z można wziąć życie w garść i iść do przodu. Samodzielność i dorosłość są wspaniałe, ale niełatwe, Ty zaś tkwisz w życiu dziecięcym, licealnym i non stop rozpamietujesz tą przeszłość. Z tym się trzeba raz i porządnie rozprawić, samo zdobycie faceta nie rozwiąże niczego , bo dojdzie kolejna sprawa w którą zamotasz rodziców, albo oni będą manipulować Tobą i nowym związkiem, albo w dalszym ciągu będziesz polegała tak bardzo na ich opinii. Żeby zbudować trwałą relację to musisz się wziąć za siebie. Myślałam, że mieszkasz nadal z rodzicami, a Ty jesteś setki km dalej - nie czekaj dziewczyno, szkoda Twojego życia.

No właśnie ja wiem, że to wygląda jak wymówka, ale co ja mam zrobić, jak nie mam pieniędzy na psychologa? Gdyby to kosztowało 100zł miesięcznie to spoko, ale ceny teraz to 150zł za niecałą godzinę. Nie mam na to po prostu pieniędzy. Kiedyś zaczęłam chodzić w wakacje. 2 razy w miesiącu, bo na więcej też nie miałam, ale babka się zgodziła. Potem zaczął się rok akademicki, trzeba było opłacić mieszkanie, książki, różne składki uczelniane i musiałam zrezygnować, bo 200zł to dużo, a ona w dodatku była słaba
Czy sama się nie nauczę stawiać granic? Hmmm....po części już się nauczyłam. Sama, bez żadnej pomocy. Owszem, z psychologiem poszłoby szybciej, ale jak się nie ma, co się lubi...
Moi znajomi, których znam od początku studiów twierdzą, że widzą we mnie w ciągu ostatnich 2 lat ogromną przemianę. W sensie że kiedyś byłam taka strasznie przestraszona, nieśmiała, psychicznie dobita, a teraz widać, że czuję się lepiej, jestem pewniejsza siebie, nie daję sobie wejść na głowę i że zmieniłam się na duży plus. Zmieniły mnie różne doświadczenia w życiu. Wiem, że z psychologiem poszłoby szybciej i łatwiej, no ale też jestem na nich zła, że takie ceny ustalają i sądzę, że mieliby więcej chętnych, gdyby obniżyli ceny. A jak ja mam wybrać, czy wydać pieniądze na sprawy uczelniane czy na psychologa to wybór dla mnie jest oczywisty
Natomiast tak, niestety utknęłam w takim życiu licealnym, bo studia to takie przedłużenie liceum. Mam też 2 lata opóźnienia na studiach, natomiast mam też starsze koleżanki i to starsze o kilka lat ode mnie, które jeszcze później zaczęły te studia, ale one przez to, że mają chłopaków lub narzeczonych jakoś lepiej to znoszą. Nie stresują się na studiach aż tak, bo mają oparcie w kimś, nie mają takiej presji czasowej, bo wiedzą, że skończą studia i wyjdą za mąż. A ja czuję tą presję czasu, że chce te studia jak najszybciej skończyć, wyprowadzić się do jakiegoś większego miasta i tam układać życie, szukać partnera, bo w obecnym mieście wiem, że nikogo nie znajdę. Moja mama z siostrą powtarzają, że im później tym zostaje coraz mniejszy wybór facetów, ci fajniejsi wybrani, a im później to już w ogóle zostają sami nieciekawi. I niestety wiem, że mają rację, bo widzę to już teraz. Jak już poszłam na studia, to co fajniejszy chłopak miał dziewczynę. A teraz to już w ogóle się zastanawiam, czy na kogoś ciekawego jeszcze trafię

Wiesz, nie mieszkam z rodzicami, ale nadal nie jestem w pełni zależna
Serio, robię co mogę, żeby zadbać o swój samorozwój. Robię certyfikaty, zamierzam załatwić sobie jakieś ciekawe staże itp.
Tylko mam teraz pewien etap, którego nie przeskoczę choćby nie wiem co

Posty [ 261 do 289 z 289 ]

Strony Poprzednia 1 2 3 4 5

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » RELACJE Z PRZYJACIÓŁMI, RELACJE W RODZINIE » Jak odpuścić i sobie i rodzicom?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024