Zapewne lata wychowania w ten sposób odcisnęły piętno na niej tak, że teraz, mimo, że jest dorosła, nie może tak łatwo z tego bagienka wyjść..
67 2022-05-27 20:35:04 Ostatnio edytowany przez Salomonka (2022-05-27 20:45:56)
Zapewne lata wychowania w ten sposób odcisnęły piętno na niej tak, że teraz, mimo, że jest dorosła, nie może tak łatwo z tego bagienka wyjść..
Nie może, czy nie chce? Lepiej dla niej wiecznie utyskiwać na rodziców, niż cokolwiek zrobić dla siebie i potem tylko do siebie mieć żal, gdy coś nie wyjdzie w życiu. O ile łatwiej jest mieć "chłopca do bicia" i czuć się kompletnie usprawiedliwioną przed wszystkimi a przede wszystkim przed sobą, że się czegoś nie potrafi i zwyczajnie zawala. O wiele lepiej brzmi chyba: Zawaliłam, ale to rodzice winni... Niż: zawaliłam, bo jestem niezdara i nie umiem się w zyciu ogarnąć, choć mam doskonałe ku temu warunki.
No dobrze, ona się postawi rodzicom, będzie jedna wielka wojna w domu, żale i wymawianie jak się dla niej poświęcali a ona nawet wdzięczna nie jest. Oni nie są przyzwyczajeni iść na ustępstwa więc nie popuszczą, tylko zrobią wszystko aby ją dalej kontrolować.
Ma porzucić rodzinę i żyć samotnie z jednym wielkim poczuciem winy , bo już rodzice zadbają, żeby jej dać odczuć jak jest podła i niewdzięczna.? To ma być ten wielki raj, do którego ma jej się spieszyć?
Tu nie ma dobrych rozwiązań. Dziewczyna jest umoczona w taki czy inny sposób. Ja się jej wahaniom nie dziwię.
Czasem czyta się albo widzi takie dorosłe dzieci, które wyrzekły się rodziny, a potem, nie nauczone samodzielności, stają się łatwymi ofiarami manipulantów którzy ich wykorzystują i podporządkowują.
Nie wiadomo co gorsze - toksyczna rodzina, toksyczny związek czy samotność.
Nie wiem, ale ja tam miałam też rodzinę do bani- przemocowi, kontrolujący, poniżający rodzice jak z horroru- i jakoś po tym jak próby dogadania się z nimy spełzły na niczym, po prostu wyjechałam z kraju. Od ponad 20 lat mieszkam w UK, mam normalne życie, fajnego partnera i zero poczucia winy. Nie jest ode mnie zalezne jak zachowuja się dorośli ludzie i jak mnie krzywdzą, to sie od nich odcinam.
70 2022-05-27 21:02:21 Ostatnio edytowany przez Salomonka (2022-05-27 21:03:29)
No dobrze, ona się postawi rodzicom, będzie jedna wielka wojna w domu, żale i wymawianie jak się dla niej poświęcali a ona nawet wdzięczna nie jest. Oni nie są przyzwyczajeni iść na ustępstwa więc nie popuszczą, tylko zrobią wszystko aby ją dalej kontrolować.
Ma porzucić rodzinę i żyć samotnie z jednym wielkim poczuciem winy , bo już rodzice zadbają, żeby jej dać odczuć jak jest podła i niewdzięczna.? To ma być ten wielki raj, do którego ma jej się spieszyć?
Tu nie ma dobrych rozwiązań. Dziewczyna jest umoczona w taki czy inny sposób. Ja się jej wahaniom nie dziwię.
Czasem czyta się albo widzi takie dorosłe dzieci, które wyrzekły się rodziny, a potem, nie nauczone samodzielności, stają się łatwymi ofiarami manipulantów którzy ich wykorzystują i podporządkowują.
Nie wiadomo co gorsze - toksyczna rodzina, toksyczny związek czy samotność.
Agnes, mamy do czynienia z dorosłą osobą, nie z nastolatką która kombinuje czy się zbuntować, czy nie. Nie musi wyrzekać się rodziny, wystarczy że zacznie zyć po swojemu. Czasem to nie jest łatwe, fakt.. Czasem trudno zrezygnować z ciepłego klosza, ale to chyba nie jest niemożliwe? Dlaczego od razu ma stać się jakąś ofiarą manipulanta? Czy ona jedna od zarania dziejów zacznie zyć bez mamy i taty?
Autorka to dorosły człowiek, a ty z całym szacunkiem Agnes, piszesz o niej jak o przedszkolaku, który ma prawo bać się wyfrunąć z gniazda.
Moim zdaniem za dużo kombinowania, a za mało realnej chęci jakiejś zmiany w jej życiu.
71 2022-05-27 21:03:27 Ostatnio edytowany przez Agnes76 (2022-05-27 21:05:50)
Tobie ułożyło się dobrze, bo prawdopodobnie byłaś silniejsza psychicznie. Powiem Ci, że dzieci zaniedbane lepiej sobie radzą w życiu, bo przez lata dzieciństwa doszły w tym radzeniu sobie do mistrzostwa, niż dzieci nadmiernie kontrolowane i ubezwłasnowalniane.
Ja kiedyś pisałam z dziewczyną, która wyjechała do UK, tam pozpnała partnera, który ją gwałcił, uciekła od niego i całymi dniami płakała w swoim mieszkaniu bo nie miała nikogo.
Dramat.
Salomnko, nie po to tresuje się dziecko od małego, żeby potem tak nagle sobie mogło iść bez oglądania się za siebie i spłacania długu wdzięczności.
72 2022-05-27 21:08:41 Ostatnio edytowany przez Salomonka (2022-05-27 21:14:39)
Tobie ułożyło się dobrze, bo prawdopodobnie byłaś silniejsza psychicznie. Powiem Ci, że dzieci zaniedbane lepiej sobie radzą w życiu, bo przez lata dzieciństwa doszły w tym radzeniu sobie do mistrzostwa, niż dzieci nadmiernie kontrolowane i ubezwłasnowalniane.
Ja kiedyś pisałam z dziewczyną, która wyjechała do UK, tam pozpnała partnera, który ją gwałcił, uciekła od niego i całymi dniami płakała w swoim mieszkaniu bo nie miała nikogo.
Dramat.
Życie mało kogo głaszcze i rozpieszcza, nie będę się teraz licytować kto miał gorzej. Mówimy o autorce i oceniamy jej możliwości, a te ma spore tylko jest zbyt wygodna, żeby się zacząć o siebie starać. Będzie jeszcze dlugie lata narzekać na rodziców i niczego nie zmieni, wygodnie się ustawia póki co
Salomnko, nie po to tresuje się dziecko od małego, żeby potem tak nagle sobie mogło iść bez oglądania się za siebie i spłacania długu wdzięczności.
Różne są tresury i to że akurat nie oczekuje się wdzięczności po niektórych, nie znaczy że mniej bolą i mniejsze ślady zostawiają.
73 2022-05-27 21:09:20 Ostatnio edytowany przez Beyondblackie (2022-05-27 21:09:50)
Tobie ułożyło się dobrze, bo prawdopodobnie byłaś silniejsza psychicznie. Powiem Ci, że dzieci zaniedbane lepiej sobie radzą w życiu, bo przez lata dzieciństwa doszły w tym radzeniu sobie do mistrzostwa, niż dzieci nadmiernie kontrolowane i ubezwłasnowalniane.
Ja kiedyś pisałam z dziewczyną, która wyjechała do UK, tam pozpnała partnera, który ją gwałcił, uciekła od niego i całymi dniami płakała wbroni.
Salomnko, nie po to tresuje się dziecko od małego, żeby potem tak nagle sobie mogło iść bez oglądania się za siebie i spłacania długu wdzięczności.
Może i tak, bo do lękliwych osób nigdy nie należałam, ale moi rodzice też mnie bardzo kontrolowali, gonili do nauki, parentyfikowali i ciągle wywoływali poczucie winy. Tylko, że ja poszlam na terapię i nauczyłam się, że moge byc od nich niezależna. A Autorka nawet przed terapią się broni.
Akurat tym, że rodzice dbali o jej edukację, i kazali się jej uczyć, to specjalnej krzywdy jej nie zrobili.
Różne są tresury i to że akurat nie oczekuje się wdzięczności po niektórych, nie znaczy że mniej bolą i mniejsze ślady zostawiają.
Popatrz po sąsiednich wątkach - młodzi nie mogą się kochać i połączyć, bo każdy musi gospodarstwo rodziców przejąć. Córka nie może iść na wesela z mężem, bo mamusia akurat w szpitalu - nie wypada żeby młodzi się bawili jak matkę coś boli.
Inna córka ma siedzieć przy matce całymi dniami, bo mamusia złamała nogę i się nudzi.
I tak dalej i tym podobnie. Skąd to się bierze????
76 2022-05-27 21:23:56 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-05-27 21:24:49)
Salomonka napisał/a:Różne są tresury i to że akurat nie oczekuje się wdzięczności po niektórych, nie znaczy że mniej bolą i mniejsze ślady zostawiają.
Popatrz po sąsiednich wątkach - młodzi nie mogą się kochać i połączyć, bo każdy musi gospodarstwo rodziców przejąć. Córka nie może iść na wesela z mężem, bo mamusia akurat w szpitalu - nie wypada żeby młodzi się bawili jak matkę coś boli.
Inna córka ma siedzieć przy matce całymi dniami, bo mamusia złamała nogę i się nudzi.
I tak dalej i tym podobnie. Skąd to się bierze????
Z emocjonalnego przywiązania. Z wygodnictwa. Z braku samodzielności.
Najbardziej chyba typowe przyczyny przychodzące mi tak na szybko na myśl.
Salomonka napisał/a:Różne są tresury i to że akurat nie oczekuje się wdzięczności po niektórych, nie znaczy że mniej bolą i mniejsze ślady zostawiają.
Popatrz po sąsiednich wątkach - młodzi nie mogą się kochać i połączyć, bo każdy musi gospodarstwo rodziców przejąć. Córka nie może iść na wesela z mężem, bo mamusia akurat w szpitalu - nie wypada żeby młodzi się bawili jak matkę coś boli.
Inna córka ma siedzieć przy matce całymi dniami, bo mamusia złamała nogę i się nudzi.
I tak dalej i tym podobnie. Skąd to się bierze????
Szczerze? Nie wiem. Nigdy nie miałam takiej sytuacji że musiałabym "siedzieć przy matce całymi dniami", ale jak sobie o tym pomyślę, to chyba bym tak chciała.. Bo to znaczyłoby, że ona mnie potrzebuje, że liczy na mnie i jej mnie brakuje. Tak, siedziałabym bez zająknięcia.
Chyba nie kojarzysz wątku. Dziewczyna opiekowała się matką, a raz przyszedł chłopak i zapraszał ją na jakieś wyjście do kina czy coś, i mamusia czuła się pokrzywdzona, że córka chce ją zostawić. Mnie się takie zachowania w głowie nie mieści.
To jest klasyka toksycznego rodzica wbijającego dziecko w poczucie winy.
80 2022-05-27 21:34:25 Ostatnio edytowany przez Salomonka (2022-05-27 22:10:31)
Chyba nie kojarzysz wątku. Dziewczyna opiekowała się matką, a raz przyszedł chłopak i zapraszał ją na jakieś wyjście do kina czy coś, i mamusia czuła się pokrzywdzona, że córka chce ją zostawić. Mnie się takie zachowania w głowie nie mieści.
Nie kojarzę wątku, ale co ma tamten wątek do tego? Tutaj autorka ma inny problem a konsensus jest taki; Chcesz żyć po swojemu, to wystarczy podjąć decyzję i masz co chcesz. Nie wierzę, że to jest nie do ogarnięcia dla kogoś i nie przekona mnie nawet argument, że mają ciężkie życie, tak ciężkie jak nikt inny przed nimi takiego nie miał.
Toksyczni rodzice maja różne metody by trzymać przy sobie dorosłe dzieci. Moja matka szantażowała mnie wyrzeknięciem sie mnie kiedykolwiek chciałam podjąć własną decyzję. Głupia zmiana kościola do którego chcialam chodzić była okazją dla omdleń, awantur i dramatów w stylu: "Już nie jestes moją córką!". Na terapii zrozumiałam, że jest ona po prostu głęboko zaburzoną osobą i totalnym toksykiem, i że, nie, wcale nie mam obowiązku sie jej we wszystkim sluchać.
Tego wlaśnie Yellow potrzebuje- dobrej terapii. Tylko na taka trzeba ZDECYDOWAĆ się pójść.
Agnes76 napisał/a:Chyba nie kojarzysz wątku. Dziewczyna opiekowała się matką, a raz przyszedł chłopak i zapraszał ją na jakieś wyjście do kina czy coś, i mamusia czuła się pokrzywdzona, że córka chce ją zostawić. Mnie się takie zachowania w głowie nie mieści.
Nie kojarzę wątku, ale co ma tamten wątek do tego? Tutaj autorka ma inny problem a konsensus jest taki; Chcesz żyć po swojemu, to wystarczy podjąć decyzję i masz co chcesz. Nie wierzę, że to jest nie do ogarnięcia dla kogoś i nie przekona mnie nawet argument, że mają ciężkie życie, tak ciężkie jak nikt inny przed nimi takiego nie miał.
Chodziło mi o wbijanie dzieci w jedno wielkie poczucie winy z błahych powodów. Potem takie dzieci mają zaburzony system wartości i nie widzą jasno co jest dobre z co złe, kto jest katem a kto ofiarą. Gubią się w tym i nie potrafią podjąć decyzji.
Autorka jest emocjonalnie bardzo silnie związana z rodzicami, mimo wszystko.
Przecież tutaj autorka jasno określiła kto jest katem a kto ofiarą. ONA JEST OFIARĄ i nawet nie przyjmuje sugestii, że to może nie być takie proste.
Bycie ofiarą zwalnia od brania odpowiedzialności za wlasne życie. Just saying.
No tak, to bardzo komfortowe położenie. Roszczeniowe.
Przecież tutaj autorka jasno określiła kto jest katem a kto ofiarą. ONA JEST OFIARĄ i nawet nie przyjmuje sugestii, że to może nie być takie proste.
W końcu doszła do tego, niemniej przez lata słyszała, że tylko czerpała z tej rodziny. I tutaj też pojawiają się głosy, ze ona jedynie jest roszczeniowa wszystko bierze i jeszcze ma śmiałość czuć się ofiarą. Więc w końcu jest ofiarą czy nie?
Jest ofiara toksycznej rodziny, ale nic nie chce zrobić by się leczyć w temacie. Ja też moglabym się poddać i dziś zyć byjąc slużącą mamusi bądź wyjść za mąż za proponowanego mi pana i być slużącą z dochodu, bo mamusia jest numero uno w świecie. A nie jestem. Bo z roli ofiary można wyrosnąć.
Jak przeczytałam sobie posty Autorki, to pierwsze slowo jakie przyszlo mi do glowy to "Julka" Przechuchana, wychowywana pod kloszem, kompletnie nieodporna na zwykły stres, pełna jedynie slusznych racji księżniczka. Niby chce być niezależna, ale pasowałoby jej tak naprawdę, by byla we wszystkim wyręczana, wlączając w to podejmowanie najmniejszych decyzji, bo w taki sposób będzie zawsze mogła winić kogoś innego za swoje życie.
Jak ją czytam, to żyła w koszmarze mimo pieniędzy. To straszne jak Ci zabieraja życie. Za niepelnoletnosci nic się za bardzo nie da zrobić. Może to odkręcać jako dorosła, ale to zajmie dużo czasu, którego szkoda.
Aż mi się włos jeży czytając niektórych tutaj. Zazdrość czy zupełnie niezrozumienie?
Takie wysyłanie na zajęcia, zaplanowanie każdego dnia pod linijkę, odizolowanie od znajomych, brak życia towarzyskiego i grupy rówieśniczej, balansu między pracą a odpoczywaniem, nierealistyczne oczekiwania, tłumenie większości przejawów własnej myśli, zakazy i nakazy, zabieranie wszelkiej odpowiedzialności to prosta droga do ubezwłasnowolnienia dziecka. Nie dziwi mnie - pod względem mechanizmu - to, że komuś, za kogo decydowano we wszystkich ważnych aspektach życia, nie idzie decydowanie o sobie. Przecież nie ma innego wyjścia, nie mogła być inna wychowując się w takim domu.
A teraz pyta co dalej, no to ja mówię - terapia, jak najszybciej. Żebyś mogła zobaczyć, kim jesteś, co ci zabrano, co cię ukształtowało, co stoi na drodze twojemu szczęściu, jakie masz mechanizmy i co z nimi zrobić, żeby móc samodzielnie sterować swoim życiem.
Mam w niewielkim stopniu podobne doświadczenie - było kilka obszarów życia, gdzie nie mogłam decydować, i wiem jak bardzo mi to odebrało sprawczość. I wiem, ile kosztuje mnie wzięcie odpowiedzialności za tu i teraz. Łatwo i znajomo jest zostać w tej pozycji jaki to ludzie byli dla mnie źli - trochę w tym tkwię. Ale uwolnienie się z tego poczucia krzywdy to nieopisane uczucie.
91 2022-05-28 08:28:50 Ostatnio edytowany przez Salomonka (2022-05-28 13:10:57)
Salomonka napisał/a:Przecież tutaj autorka jasno określiła kto jest katem a kto ofiarą. ONA JEST OFIARĄ i nawet nie przyjmuje sugestii, że to może nie być takie proste.
W końcu doszła do tego, niemniej przez lata słyszała, że tylko czerpała z tej rodziny. I tutaj też pojawiają się głosy, ze ona jedynie jest roszczeniowa wszystko bierze i jeszcze ma śmiałość czuć się ofiarą. Więc w końcu jest ofiarą czy nie?
Agnes, bardzo niechętnie ale ci odpowiem; Tak, jest ofiarą. Dlaczego niechętnie? Bo to będzie woda na młyn dla autorki, ona potrzebuje tego jak powietrza i tylko na to czeka, aby ktoś z zewnątrz jej potwierdził, że może się tak czuć, ma ku temu podstawy itd, itp. To pozwoli jej dalej nic z tym nie robić, tylko czekać na cud i być usprawiedliwioną. Przeczytałam chyba wszystkie posty autorki żeby ją lepiej zrozumieć i tak mi wyszlo niestety. Żeby sobie poradzić z wyjściem z roli ofiary, to najpierw trzeba sobie uświadomić, że ta rola komuś nie pasuje, jest przekleństwem chce się coś zmienić w sobie, a tu tego nie ma. Jest tylko dążenie do tego aby ją żalować, głaskać po główce, wspólczuć i adorować, to jej zupełnie wystarcza. Aby stawić czoła problemowi trzeba zainwestować w odwagę, opuścić to bezpieczne schronienie jakim jest rola ofiary, a to czasem wiąże się z niewygodami, z cięzką pracą nad sobą i jakimiś niepowodzeniami życiowymi, bo zawsze sukces rodzi się w bólach. Są ludzie którzy nie chcą, nie mogą i nawet nie probują tego zrobić i to nie ma nic wspolnego z tym, jak ich wychowano i co w nich próbowano stłamsić od dzieciństwa, choć oni sami swoją bezwolność tak tłumaczą, traktując to jak świetną wymówkę którą mogą się zasłaniać zawsze, wszędzie i do końca swoich dni. Jest takie powiedzenie, że dopóki będziesz leżeć na ziemi będziesz wszystko widzieć z dołu, jak wstaniesz może się okazać że wiele rzeczy w rzeczywistości jest bardzo malutkich względem ciebie. Tylko ta leżąca pozycja jest... taka wygodna
Drogie panie, cała wasza para (moja do pewnego momentu także) idzie w gwizdek.
Autorka, nie po raz pierwszy, zgrabnie stworzyła historię zahukanej, zdominowanej dziewczyny; być może znudzona naszym, użytkowników, kiepskim kojarzeniem - wszak to konto założone zostało niemal rok temu i prowadzone równolegle z innym - oraz dalszym wymyślaniem wątków, jak na tacy podała informacje z poprzedniego wcielenia i - podobnie jak wtedy - zniknęła. Wtedy, podobnie pewnie będzie i teraz - powróciła i jeszcze długi czas wodziła nas za nos.
Nie traktujcie poważnie jej historii. Miejcie świadomość, że opisana historia jest tak samo prawdziwa, jak opowieść o Kopciuszku.
Chcecie się bawić z nią? Życzę dobrej zabawy.
Wydaje mi się, że w takich przypadkach nazwanie ofiarą osoby na miejscu Autorki jest jak najbardziej zasadne. Jest ona w pewnym sensie ofiarą swoich rodziców i ich podejścia, gdzie wpajali jej przez całe życie swóje racje i chcieli kierować nią tak, jak im się wydawało. Dawali jej wszystko, co uważali za słuszne, ale zapomnieli o pewnych istotnych elementach.
Autorka nie zna innego życia i teraz się z tym wszystkim zderza na każdym kroku. Późno, bo późno zaczyna dostrzegać, że jej to przeszkadza, ale nie może/nie chce się z tego wyrwać, bo jednak pewien komfort jej to daje..
Drogie panie, cała wasza para (moja do pewnego momentu także) idzie w gwizdek.
![]()
Autorka, nie po raz pierwszy, zgrabnie stworzyła historię zahukanej, zdominowanej dziewczyny; być może znudzona naszym, użytkowników, kiepskim kojarzeniem - wszak to konto założone zostało niemal rok temu i prowadzone równolegle z innym - oraz dalszym wymyślaniem wątków, jak na tacy podała informacje z poprzedniego wcielenia i - podobnie jak wtedy - zniknęła. Wtedy, podobnie pewnie będzie i teraz - powróciła i jeszcze długi czas wodziła nas za nos.
Nie traktujcie poważnie jej historii. Miejcie świadomość, że opisana historia jest tak samo prawdziwa, jak opowieść o Kopciuszku.
Chcecie się bawić z nią? Życzę dobrej zabawy.
bardzo możliwe, że ta historia jest zmyślona, niemniej problemy w niej opisane są jak najbardziej prawdopodobne.
To dobry temat do rozmów o wychowywaniu dzieci.
Tematy napisane do rozważań teoretycznych nie cieszą się zainteresowaniem, więc to może być sposób na wywołanie dyskusji.
Tak naprawdę nikogo tym nie krzywdzi, a daje szansę by przyjrzeć się problemowi
Akurat tym, że rodzice dbali o jej edukację, i kazali się jej uczyć, to specjalnej krzywdy jej nie zrobili.
No nie powiedziałabym, że krzywdy taką postawą się nie robi, jeśli jest tak przesadzone, że dziecko w wieku 20 paru lat kończy na terapii z depresją i psychicznie jest wrakiem człowieka. Z drugiej strony znam osoby, których rodzice nie cisnęli na naukę i dobrych ocen w szkole nie miały i dzięki temu w dorosłym życiu, potrafią przysiąść, nauczyć się i coś osiągnąć, bo nauka nie kojarzy im się z ostrymi jazdami. Natomiast ci zmuszani ostro za dziecka w dorosłym życiu potrafią, nie ładnie mówiąc, tak żygać nauką, że tego zwyczajnie nie robią i są używki, uzależnienia, np. granie na komputerze od świtu do nocy. Nawet jak widać po nich potencjał na karierę, to jej nie robią.
96 2022-05-28 12:40:49 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-05-28 12:46:17)
KoralinaJones napisał/a:Akurat tym, że rodzice dbali o jej edukację, i kazali się jej uczyć, to specjalnej krzywdy jej nie zrobili.
No nie powiedziałabym, że krzywdy taką postawą się nie robi, jeśli jest tak przesadzone, że dziecko w wieku 20 paru lat kończy na terapii z depresją i psychicznie jest wrakiem człowieka. Z drugiej strony znam osoby, których rodzice nie cisnęli na naukę i dobrych ocen w szkole nie miały i dzięki temu w dorosłym życiu, potrafią przysiąść, nauczyć się i coś osiągnąć, bo nauka nie kojarzy im się z ostrymi jazdami. Natomiast ci zmuszani ostro za dziecka w dorosłym życiu potrafią, nie ładnie mówiąc, tak żygać nauką, że tego zwyczajnie nie robią i są używki, uzależnienia, np. granie na komputerze od świtu do nocy. Nawet jak widać po nich potencjał na karierę, to jej nie robią.
Tak, musimy jednak pamiętać, że znamy jedynie wersję wydarzeń przedstawionych przez autorkę, i nie można wykluczyć, że zwyczajnie wyolbrzymia, na co zresztą - w mojej ocenie - wskazuje treść jej wypowiedzi, nie tylko w tym temacie zresztą. Autorka ma skłonność do egzaltacji, do przesady, jest pełna przewrażliwienia.
A może gdybyśmy porozmawiali z rodzicami, to usłyszelibyśmy, że była dzieckiem które trzeba było dopingować.
Prawda, jak to bywa, zazwyczaj leży pośrodku.
Pamiętam inny temat autorki, który wskazywał na bardzo silne przewrażliwienie na punkcie swojej osoby w kontekście banalnej sytuacji życiowej, właściwie nic nie znaczącego obiektywnie epizodu z pewnym chłopakiem i jego niemoralną propozycją.
Kojarzy mi się jeden motyw, gdzie Autorka zbyt dosadnie lub PRZEsadnie odebrała gest gośćia, który jedynie chciała pożyczyć czy oddać jakieś notaki..A skoro godzina była dość późna, to już się pojawiły wiadome skojarzenia..
A może gdybyśmy porozmawiali z rodzicami, to usłyszelibyśmy, że była dzieckiem które trzeba było dopingować.
Ja jestem pewna, ze coś takiego byśmy usłyszeli. Problem w tym, czy każde dziecko musi wykorzystywać na maksa swój potencjał życiowy? Czy musi odnosić sukcesy w sporcie i nauce? czy musi spełniać oczekiwania rodziców?
A może trzeba pozwolić dzieciom, by same wyznaczały swój pułap życiowy.
Ja wiem, że ambitni rodzice nie potrafią pogodzić się z faktem, że ich dzieci chcą żyć na przeciętnym poziomie, że mogą stać w fabryce przy maszynie albo siedzieć na kasie w markecie. Że zamiast sukcesów w sporcie wolą siedzieć na kanapie i oglądać seriale. Czy dzieciom rodziców odnoszących sukcesy nie wolno żyć po swojemu? Może one nie chcą, jak ich rodzice, pracować na dwóch etatach i kosztem spokojnego życia gromadzić coraz więcej materii.
99 2022-05-28 13:15:13 Ostatnio edytowany przez polis (2022-05-28 13:15:37)
polis napisał/a:KoralinaJones napisał/a:Akurat tym, że rodzice dbali o jej edukację, i kazali się jej uczyć, to specjalnej krzywdy jej nie zrobili.
No nie powiedziałabym, że krzywdy taką postawą się nie robi, jeśli jest tak przesadzone, że dziecko w wieku 20 paru lat kończy na terapii z depresją i psychicznie jest wrakiem człowieka. Z drugiej strony znam osoby, których rodzice nie cisnęli na naukę i dobrych ocen w szkole nie miały i dzięki temu w dorosłym życiu, potrafią przysiąść, nauczyć się i coś osiągnąć, bo nauka nie kojarzy im się z ostrymi jazdami. Natomiast ci zmuszani ostro za dziecka w dorosłym życiu potrafią, nie ładnie mówiąc, tak żygać nauką, że tego zwyczajnie nie robią i są używki, uzależnienia, np. granie na komputerze od świtu do nocy. Nawet jak widać po nich potencjał na karierę, to jej nie robią.
Tak, musimy jednak pamiętać, że znamy jedynie wersję wydarzeń przedstawionych przez autorkę, i nie można wykluczyć, że zwyczajnie wyolbrzymia, na co zresztą - w mojej ocenie - wskazuje treść jej wypowiedzi, nie tylko w tym temacie zresztą. Autorka ma skłonność do egzaltacji, do przesady, jest pełna przewrażliwienia.
A może gdybyśmy porozmawiali z rodzicami, to usłyszelibyśmy, że była dzieckiem które trzeba było dopingować.
Prawda, jak to bywa, zazwyczaj leży pośrodku.
Pamiętam inny temat autorki, który wskazywał na bardzo silne przewrażliwienie na punkcie swojej osoby w kontekście banalnej sytuacji życiowej, właściwie nic nie znaczącego obiektywnie epizodu z pewnym chłopakiem i jego niemoralną propozycją.
Tylko, czy oni potrafili normalnie ją motywować do nauki? Jeśli wymusili na niej zajęcia pozalekcyjne, na które nie chciała chodzić, kierunek studiów i strzelali fochy, bo matura zdana nie tak dobrze jakby chcieli, to śmiem wątpić, że ktoś taki potrafi normalnie motywować i zachęcać do nauki. Jakby tego nie robili, to nie byłoby o to żali. Jakby sama wybrała i okazała się, że słabo, to by był wątek: 'Wybrałam słaby kierunek, mam beznadziejną sytuację na rynku pracy, co teraz?'
Tylko, czy oni potrafili normalnie ją motywować do nauki? Jeśli wymusili na niej zajęcia pozalekcyjne, na które nie chciała chodzić, kierunek studiów i strzelali fochy, bo matura zdana nie tak dobrze jakby chcieli, to śmiem wątpić, że ktoś taki potrafi normalnie motywować i zachęcać do nauki. Jakby tego nie robili, to nie byłoby o to żali. Jakby sama wybrała i okazała się, że słabo, to by był wątek: 'Wybrałam słaby kierunek, mam beznadziejną sytuację na rynku pracy, co teraz?'
Naprawdę nie wiemy jak to było z wyborem kierunku studiów. Może sama nie wiedziała, co chce robić, może to "zmuszanie" przez rodziców, to była ich jakaś podpowiedź, sugestia, ukierunkowanie?
Zaryzykuje twierdzenie, że w przypadku autorki wątek byłby zatytułowany: "Wybrałam słaby kierunek, mam beznadziejną sytuacje na rynku pracy, rodzice mi nie pomogli w wyborze, podejmowałam sama decyzję, oni się tym nie interesowali jak mi w życiu będzie, czy dokonuję dobrego wyboru".
Bo to jest ten typ pretensji.
Nie każdy ma rodziców idealnych.
Zaryzykuje twierdzenie, że w przypadku autorki wątek byłby zatytułowany: "Wybrałam słaby kierunek, mam beznadziejną sytuacje na rynku pracy, rodzice mi nie pomogli w wyborze, podejmowałam sama decyzję, oni się tym nie interesowali jak mi w życiu będzie, czy dokonuję dobrego wyboru".
Bo to jest ten typ pretensji.
Dobrzy rodzice będą doradzać a nie będą przymuszać i stosować psychicznej presji. Dobrzy rodzice dają wolność wyboru i uświadamiają dziecku skutki wyboru . Dobrzy rodzice pomogą dziecku zrobić drugi kierunek żeby odnalazło się na rynku pracy.
102 2022-05-28 13:51:33 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-05-28 13:55:01)
KoralinaJones napisał/a:Zaryzykuje twierdzenie, że w przypadku autorki wątek byłby zatytułowany: "Wybrałam słaby kierunek, mam beznadziejną sytuacje na rynku pracy, rodzice mi nie pomogli w wyborze, podejmowałam sama decyzję, oni się tym nie interesowali jak mi w życiu będzie, czy dokonuję dobrego wyboru".
Bo to jest ten typ pretensji.
Dobrzy rodzice będą doradzać a nie będą przymuszać i stosować psychicznej presji. Dobrzy rodzice dają wolność wyboru i uświadamiają dziecku skutki wyboru . Dobrzy rodzice pomogą dziecku zrobić drugi kierunek żeby odnalazło się na rynku pracy.
Ona jest dorosła. Ma wolność wyboru. Ona jedynie nie chce (z jakiś przyczyn) zapłacić ceny za tę wolność. Fajnie byłoby być dorosłym, gdyby tylko jeszcze dało zmienić się rodziców, żeby całe życie byli idealni i wspierali w nieskończoność.
To halo, pobudka! Rodzice nie są idealni. I co by tu teraz z tym fantem zrobić? 1. Siedzieć i beczeć całe życie. 2. Zacząć żyć na własny rachunek, po swojemu (nie wyklucza kochania nieidealnych rodziców, ale do tego trzeba DOROSNĄĆ).
Agnes76 napisał/a:KoralinaJones napisał/a:Zaryzykuje twierdzenie, że w przypadku autorki wątek byłby zatytułowany: "Wybrałam słaby kierunek, mam beznadziejną sytuacje na rynku pracy, rodzice mi nie pomogli w wyborze, podejmowałam sama decyzję, oni się tym nie interesowali jak mi w życiu będzie, czy dokonuję dobrego wyboru".
Bo to jest ten typ pretensji.
Dobrzy rodzice będą doradzać a nie będą przymuszać i stosować psychicznej presji. Dobrzy rodzice dają wolność wyboru i uświadamiają dziecku skutki wyboru . Dobrzy rodzice pomogą dziecku zrobić drugi kierunek żeby odnalazło się na rynku pracy.
Ona jest dorosła. Ma wolność wyboru. Ona jedynie nie chce (z jakiś przyczyn) zapłacić ceny za tę wolność.
Bo tutaj istotna jest wysokość ceny, jaką trzeba zapłacić.
Myślę, że każdy z nas inaczej tą wolność wycenia. Dla jednych cena może wydawać się niewielka, a dla niej może być zaporowa.
KoralinaJones napisał/a:Agnes76 napisał/a:Dobrzy rodzice będą doradzać a nie będą przymuszać i stosować psychicznej presji. Dobrzy rodzice dają wolność wyboru i uświadamiają dziecku skutki wyboru . Dobrzy rodzice pomogą dziecku zrobić drugi kierunek żeby odnalazło się na rynku pracy.
Ona jest dorosła. Ma wolność wyboru. Ona jedynie nie chce (z jakiś przyczyn) zapłacić ceny za tę wolność.
Bo tutaj istotna jest wysokość ceny, jaką trzeba zapłacić.
Myślę, że każdy z nas inaczej tą wolność wycenia. Dla jednych cena może wydawać się niewielka, a dla niej może być zaporowa.
Najwyraźniej wieczny żal i pretensje to niska cena. Chyba tak jest jej dobrze.
Ja jestem pewna, ze coś takiego byśmy usłyszeli. Problem w tym, czy każde dziecko musi wykorzystywać na maksa swój potencjał życiowy? Czy musi odnosić sukcesy w sporcie i nauce? czy musi spełniać oczekiwania rodziców?
A może trzeba pozwolić dzieciom, by same wyznaczały swój pułap życiowy.(...)
To jest chyba kluczowe pytanie.
Jeśli takie sytuacje mają miejsce, pokazują tylko jak toksycznie potrafią być ci rodzice. Póki nie jest to wyłączny cel i ambicje dziecka, to już ingerencja w jego życie przynosi właśnie takie skutki i potem dziecko zachowuje się jak pacynka w rękach rodziców.
Witam. Ja też Cię Autorko całkowicie rozumiem. Masz prawo do własnych uczuć. Masz prawo czuć żal do rodziców. Oni traktowali Cię przedmiotowo, gdy podejmowali jakąś decyzję odnośnie Ciebie to nie liczyli się w ogóle z Tobą. To prawda, że żadne pieniądze nie zastąpią zdrowych, życzliwych, prawdziwych, mądrych relacji z ludźmi. Tego niestety rodzice Ci nie dali. Właściwie tego co najpiękniejsze i najważniejsze w życiu. Ale teraz musisz podjąć jakieś kroki, by to w miarę możliwości uleczyć. Ale widzę, że jesteś mądra i coś robisz w tym kierunku. Życzę Ci powodzenia. Nie będę się za dużo rozpisywać, bo kilka ludzi przede mną napisało już to co miałam na myśli.
Dziękuję za ciepłe słowa <3
Właśnie to taka mieszanka dziwnych uczuć: z jednej strony bardzo kocham rodziców, dałabym się za nich pokroić, a do domu rodzinnego wracam ze studiów z wielką przyjemnością, ale z drugiej- wiem, że popełnili kiedyś sporo błędów, przez które czuję się tak, jak się czuję
I nie mogę jakoś tych dwóch rzeczy ze sobą pogodzić
Rodzice to farmaceuta i lekarz, stawiający diagnozę własnemu dziecku? Miałam wątpliwości, ale skutecznie zostały rozwiane. Przestałam karmić poprzednie wcielenie, to i z tym robię to samo.
Dobrej zabawy wszystkim.
No właśnie- jako medycy oni pierwsi powinni zareagować. Nie chcieli mnie wysłać do psychiatry- okej, rozumiem to, bo no farmakoterapię sami mogli ogarnąć, ale wtedy bardzo przydałby mi się psycholog. Teraz co prawda przeczytałam sporo książek psychologicznych, doedukowałam się w tych tematach i teraz widzę różnego typu mechanizmy (jak ten z rodzicami, którego kiedyś nie widziałam), ale wtedy psycholog byłby dla mnie zbawienny. Prosiłam o niego, ale mnie od tego odwiedli. To mam im za złe, bo czułam się taka samotna i porzucona. Do tego stopnia, że teraz, nawet będąc dorosłą nie ufam ludziom. Dziwię się, jak ktoś mi w czymś pomaga, słucha mnie, robi dla mnie coś miłego i jest dla mnie miły- bo w domu tego nie miałam
Jeśli rzeczywiście zaczęłaś i widzisz jakieś postępy, to już dobry sygnał
Wiesz, że chcesz się pozbyć demonów przeszłości, zmienić swoje życie, więc walcz. Nie byłaś widocznie świadoma do końća, że innym osobom, choćby to byli najukochańsi rodzice, nie wolno układać czyjegoś życia na siłę i przekór tej osobie.
Bilogia, chemia i fyzyka - już się fajnie zrobiło
To prawda- widzę postępy. Bardzo stopniowe, ale z roku na rok jest lepiej, jednak nadal nie jestem w pełni szczęśliwym człowiekiem
Mniej więcej wiem, gdzie jest problem- muszę skończyć studia, uniezależnić się. Jak będzie mnie stać, żeby jechać na jakieś fajne wakacje, zapisać się na jakieś zajęcia dodatkowe (które sama sobie wymyślę) to będę też inaczej do życia podchodzić. Teraz, przez ciężkie studia i dużo stresu na nich chodzę czasami jak na szpilkach, jestem chuda, bo mam często zaciśnięte gardło z nerwów. Ale jak to się skończy to jestem pewna, że się poprawi. Już widzę, że jest lepiej
Nieleczona depresja dała o sobie znać. Cóż, rodzice chcieli, byś była szczęśliwa i miała w życiu dobrze, ale im nie wyszło. Oni postąpili tak, bo uważali, że to co robią, jest słuszne. Prosiłaś o psychologa, ale sama nie poszłaś, taka zależność. Nie winiłabym ich za to, natomiast brak tu twojej inicjatywy, sprzeciwu, protestu, buntu. Ten bunt objawił się dopiero teraz i dobrze, że jest.Wszak do buntowników świat należy.
Całe życie przed tobą.
Poszłam do psychologa. Byłam w sumie u dwóch- jedna pani z doświadczeniem, drugi młody chłopak. Ten młody mnie wręcz denerwował, bo miałam wrażenie, że mam większą wiedzę od niego (serio, nie ogarniał podstawowych tematów psychologicznych), a ta pani była miła, ale samo bycie miłym to za mało. Stosowała zasadę "trzeba się wygadać, a przejdzie", ale ja wygadać się mogę tutaj, za darmo, a nie za 100zł za godzinę u tej pani, która przez kilka spotkań żadnej rozsądnej rady mi nie dała
A rodzicom kiedyś się sprzeciwiałam, ale wtedy wybuchała awantura, potem mi tłumaczyli, że tak trzeba, to dla mojego dobra...i ulegałam, bo co mogłam zrobić?
Naprawdę przesadzasz jako osoba dorosła. Jakie stresujące momenty ma się na studiach? Stres przed egzaminem? Stres przed kolokwium? Tak, na studiach trzeba się uczyć i zdawać egzaminy. Fakt ten bywa stresujący. Najwyższa pora uczyć się samodzielności i radzenia sobie w życiu bez akompaniamentu rodziców. Przestań zachowywać się jak mała, wystraszona i roztrzęsiona dziewczynka, to rodzice przestanę Cię traktować tak samo. Jedyną krzywdę jaką Ci rodzice wyrządzili to taką że podejmowali za Ciebie wszystkie decyzje, co prawda robili to apodyktycznie, co wywołało u Ciebie uczucie wewnętrznego buntu i pokrzywdzenia, ale kluczowe znaczenie ma to, że nie nauczyło samodzielności.
Jak stresujące momenty na studiach? Normalnie. Na studiach medycznych to norma. Część ludzi rzuca te studia, bo nie wyrabia ze stresem, albo chodzi do psychiatry, bo nie wytrzymują presji, ale nieeee, Karolinka wie przecież lepiej, czym jest stres na studiach. A takie uroki studiów medycznych.
Zachowuję się jak mała dziewczynka, bo znam pewne mechanizmy psychologiczne? O, to wielu psychologów, to też małe dziewczynki, haha
Koralina wie lepiej co czułaś i jak co na Ciebie wpłynęło jak coś
.
No ba
Na pewno
Ja tam przecież nic o życiu nie wiem
Tylko to nie takie proste jak już otrzymała takie wychowanie jakie otrzymała. Przecież nie pstryknie teraz palcami i bah, magicznie stanie się dorosła, samodzielna, radząca sobie ze stresem. Przed sobą ma proces, który musi potrwać.
Tak, dokładnie o to mi chodziło
Jak komuś wsączano coś latami (i to takimi, gdzie człowiek był najbardziej "chłonny"), to nie pstryknie nagle palcami. Aż się dziwię, że ktoś tego nie rozumie
No nie ma sensu zestawiać naszego IQ i wiedzy, nie oszukujmy się. Ja autorkę rozumiem i tyle, dalej nie wnikam. Logika typu "a w Afryce dzieci nie mają do jeść, więc bądź szczęśliwa" pokazuje (eufemistycznie to ujmując), że autor takiej wypowiedzi nie ma zbyt lotnego umysłu.
Przyznam Ci się bez bicia, że ja kiedyś często sama siebie "biczowałam" właśnie tym, że wmawiałam sobie:"Nie mam prawa płakać i być smutna, przecież ludzie na świecie głodują, to są prawdziwe problemy, a ja mam aż za dobrze!"- to moje słowa, które miałam w głowie jeszcze nie tak dawno temu
Jednak pewna osoba dość niedawno mnie uświadomiła, że nie mogę zbawić całego świata, myśleć ciągle o wszystkich, muszę zająć się sobą i zadbać o siebie, bo nikt tego za mnie nie zrobi
I to mi dało dużo do myślenia...
@YellowStar...
Masz żal do rodziców, że źle pewne rzeczy w życiu zrobili. Faktycznie źle zrobili. Zrobili błędy, z braku świadomości, albo głupoty, albo egoizmu.
Ale Ty teraz jesteś dorosła. Możesz kierować swoim życiem. Podejmować decyzje.
Jedną z twoich decyzji jest rozpamiętywanie dzieciństwa. To błąd.
Robisz błędy, może z braku świadomości, może z ...
Podam przykłady...
Ja wiem
Na prawdę to rozumiem
Ja bardzo kocham rodziców i na prawdę jestem im wdzięczna za wiele rzeczy. Wiem, że chcieli dla mnie jak najlepiej, jednak popełnili po drodze kilka kardynalnych błędów. I o to mam do nich żal. I próbuję o tym zapomnieć od jakiś kilku lat (czyli od wyjazdu na studia), ale to wraca jak bumerang. Musiałabym czymś w łeb chyba dostać, żeby o tym zapomnieć
To nie jest miejsce na takie tematy i problemy. Tu nie znajdziesz mądrych ludzi i rad. Ty napiszesz jedno, ktoś Cię oskarży o coś kompletnie innego i durnego, z prostego powodu siedzą tu od lat, nie mają kontaktu z rzeczywistością i nierzadko są sfrustrowani,plus brak umiejętności elementarnej czytania że zrozumieniem i takiej ludzkiej empatii. Historia osoby takiej jak Ty to dla wielu marzenia więc nie zdziw się, jeśli ktoś zaraz Cię zaatakuje, że oskarżasz rodziców o niepowodzenia itp. Nawet nie czytam komentarzy. Dla swojego dobra idź do psychologa, forum to ostatnie miejsce na takie wynurzenia. Serio, jesteś wrażliwa, podatna na zdania innych, ktoś może przez swój bardzo głupi komenatrz jeszcze Ci zaszkodzić. A to są tylko jacyś tam wirtualnie ludzie, którzy leczą swoje kompleksy, grają rolę ekspertów bo w realu zapewne kompletna beznadziejna. Dla własnego dobra radzę Ci, nie tutaj.
Edit. I też Cię rozumiem, ja z kolei byłam tym dzieckiem które nigdy nie wróżylo nic komoletnie nic dobrego, nikt mi czasu nie poświęcał, umniejszano mnie i moje osiągnięcia, był moment że moi rodzice wzięli mnie na rozmowę i powiedzieli, że nie będę brana pod uwagę przy podziale majątku. Miałam 21 lat. Ale u mnie to ogólnie przybrało negatywny obrót, wszystko i w całym życiu i nie jest to miejsce na opowowiesc o tym. Ale rozumiem Cię, choć mamy dwie skrajne sytuację i może bym chciała być na Twoim miejscu to w każdym przypadku jest to nie fair. Ale ja wybaczyłam rodzicom, może dlatego ze żyje na własną rękę od 18 roku życia. Plus wcześniej zawsze pracowałam więc nic im nie zawdzięczam.
Wiem, ale mimo to jest tu wiele mądrych wypowiedzi (takich jak Twoje), które podnoszą mnie na duchu
Jedyne co to mam żal do ludzi (albo raczej jestem w szoku), że kompletnie nie myślą i nie potrafią czytać ze zrozumieniem. Przecież ja nie napisałam, że nienawidzę rodziców, którzy zniszczyli mi życie, a mi się w tyłku od dobrobytu przewraca albo że miałam najgorzej na świecie...nic takiego nie powiedziałam. Wręcz przeciwnie- bardzo kocham rodziców i jestem im wdzięczna za ten dobrobyt, ale wiem, że ich wewnętrzny chłód i twarda ręka na moją wrażliwą osobowość zadziałały niekorzystnie. I tu mam ból o to. I o to przymuszanie do robienia tego, co oni akurat chcą
Jaw wiem, że są ludzie, którzy mają gorzej. Choćby Twoja historia
Tylko Ty jesteś na własnym utrzymaniu
Ja nie jestem. Znaczy dorabiam sobie na tyle, na ile czas pozwoli, ale często ten czas nie pozwala. O pracy na etat mogę pomarzyć (tylko w wakacje i to w momencie, gdy akurat nie mam darmowych praktyk). I nie ukrywam, że to mnie bardzo boli, bo mam dużo pracy, dużo nauki a nic za to nie dostaję. Taka wieczna praca bez wynagrodzenia. A frustrujące jest to, że w Polsce nawet medycy nie zarabiają nie wiadomo jak dużych pieniędzy, więc wiem, że ten trud teraz nie zostanie do końca wynagrodzony
Od kilkunastu długich lat osobiście już nie mam jednego z rodziców, względem którego mogłabym wylewać własne pretensje i żale. Nie ma już osoby, której mogłabym powiedzieć "to przez Ciebie". Wniosek. Bez sensu jest żyć z pretensjami do rodziców, ponieważ nie tworzy to niczego kreatywnego w naszym życiu.
Tylko ze ja nigdy do nich z pretensjami nie wyskakiwałam. Nigdy. Znaczy oni sami widzą, jak jestem niezadowolona np. ze studiów i sami przyznają, że no nie zrobili dobrze, ale te wewnętrze pretensje to mam sama do siebie
A samych rodziców bardzo kocham
Jak przeczytałam sobie posty Autorki, to pierwsze slowo jakie przyszlo mi do glowy to "Julka" Przechuchana, wychowywana pod kloszem, kompletnie nieodporna na zwykły stres, pełna jedynie slusznych racji księżniczka. Niby chce być niezależna, ale pasowałoby jej tak naprawdę, by byla we wszystkim wyręczana, wlączając w to podejmowanie najmniejszych decyzji, bo w taki sposób będzie zawsze mogła winić kogoś innego za swoje życie.
Najważniejsze, że Ty jesteś idealna
Torchę chyba zbyt ostro pojechałaś Beyond
Autorki mi jednak trochę szkoda, bo najbardziej absurdalne to jest tutaj zachowanie rodziców. Kto by w ogóle pomyślał, żeby dziecko chować według swojego wyobrażenia. W pewnym momencie to, co oni chcą, przestaje się liczyć, niestety umiejętnie potrafią przekonać swoje dziecko do swojego zdania..
Dziewczyna sama twierdzi, że robi postępy, chociaz przed nią jeszcze daleka droga.
Nie gniewam się na nią. Znaczy kiedyś może i by mnie to obruszyło, ale teraz wiem, że większość ludzi po prostu nie potrafi analizować, obserwować i nie widzą mechanizmów psychologicznych, które dla mnie są oczywistością, a dla kogoś abstrakcją
To jest akurat coś, co nabyłam dzięki temu wychowaniu i jestem za to wdzięczna. Choć fakt, że mam też taką osobowość
A co do komentarza- zmuszanie nastoletniego, prawie dorosłego dziecka do tego, żeby robiło to, co chce rodzić to takie wypieranie z tego dziecka jego własnego charakteru, entuzjazmu i chęci do życia
Ja kiedyś byłam bardzo entuzjastyczna i pozytywnie nastawiona, ale fakt, że byłam zmuszana do robienia czegoś, przeważnie wbrew sobie sprawił, że nie czerpałam przyjemności z życia. Bo co to za przyjemność, gdy nie masz znajomych, bo rodzice narzucili na Ciebie masę obowiązków, których nie chcesz. Nie wiem, czy to tu pisałam, ale pamiętam, że była taka sytuacja. Miałam 13 lat. Co sobotę miałam 2 treningi sportowe w 2 różnych dziedzinach. Mało kiedy mi to odpuszczali. Raz, jakoś w lato obudziłam się z bólem kręgosłupa w odcinku szyjnym i to tak, że nie mogłam przekręcić głowy w lewo (albo prawo, już nie pamiętam). Wiecie, zdarza się tak czasami, jak się śpi w złej pozycji. Miałam nadciągnięty mięsień i tyle. Powiedziałam to rodzicom i widziałam, że tata chodzi wkurzony. Po południu mi trochę odpuścił. Dopiero mama wieczorem powiedziała "Tata był zły, bo myślał, że udajesz, żeby nie pójść na trening, ale jak zobaczył, że nie kłamałaś to się uspokoił"- i teraz nasuwa się pytanie: skoro podejrzewali, że dziecko kłamie, bo nie chce iść na trening, to po co to dziecko do tego zmuszać? Może to oznacza, że dziecko nie chciało tam iść?
I to nie jedyna sytuacja. Byłam nastolatką, miałam okres, bolał mnie brzuch, albo ogólnie źle się czułam. Nie mogłam zrezygnować z treningów. Słyszałam:"Boli cię brzuch? Idź na trening, dobrze ci to zrobi". A jak szłam i mi szło gorzej, bo mnie brzuch bolał, nie miałam tyle sił, co zawsze, wolniej się ruszałam i tata to widział to niesamowicie się denerwował, że mi gorzej idzie. To było bardzo przykre...
Dopiero w klasie maturalnej odpuścili. Pozwolili mi zrezygnować z większości zajęć dodatkowych. Tylko wtedy byłam psychicznym wrakiem człowieka. Ledwo się trzymałam na nogach, nie miałam siły wstać rano z łóżka. Mój trener widząc mnie w takim stanie sam zalecił odpoczynek (a ja starałam się stwarzać pozory, mimo to było tak po mnie to widać). Tylko wtedy było trochę późno na robienie przerw w zajęciach dodatkowych. A ich rządzenie nie skończyło się, bo były inne sprawy, w których brali za mnie głos
Rodziców ma do bani, to fakt, ale to przecież dorosla kobieta, a nie licealistka. W każdym temacie jaki zakłada narzeka na to, że oni dyrygują jej życiem, lecz jakoś na terapię nie idzie, bo psycholog, podobno, nic nie jest w stanie zdzialać (tak przecież rodzice mówią, a rodzice to wyrocznia).
A to licealiści są przepraszam bardzo jacyś gorsi? Może trochę więcej szacunku do trochę młodszych osób? Przecież to też ludzie, z mózgami, z uczuciami, a to, że młodsi, to nic nie znaczy
Ja, jako licealistka miałam więcej empatii niż Ty, więc sama widzisz
I zaznaczałam tu kilka razy, że byłam u psychologa, tylko to nie pomagało
Nawet u dwóch psychologów, po różnych uczelniach, w różnym wieku, z różnym doświadczeniem
Może kiepsko trafiłam, to fakt. Mam w planach przeprowadzkę po studiach i zaraz, gdy tylko zacznę zarabiać to pójdę do psychologa znowu
Tylko na razie nie stać mnie na to
A na NFZ roczne kolejki, gdzie ja nie wiem, co będę jutro robić, a co dopiero za rok
Miałam już jeden termin na NFZ zarezerwowany, ale mi przepadł, bo miałam go na rano w środku tygodnia, gdzie miałam uczelnię i zajęcia, na które gdybym nie przyszła to bym nie zaliczyła semestru, więc musiałam zrezygnować
Nie wszystkich na takie rzeczy stać
Nie może, czy nie chce?
Zdecydowanie nie może
Chcieć to bym bardzo chciała i robię wszystko, co mogę, żeby było lepiej. Już jest lepiej, ale do celu jeszcze dłuuuga droga
No dobrze, ona się postawi rodzicom, będzie jedna wielka wojna w domu, żale i wymawianie jak się dla niej poświęcali a ona nawet wdzięczna nie jest. Oni nie są przyzwyczajeni iść na ustępstwa więc nie popuszczą, tylko zrobią wszystko aby ją dalej kontrolować.
Ma porzucić rodzinę i żyć samotnie z jednym wielkim poczuciem winy , bo już rodzice zadbają, żeby jej dać odczuć jak jest podła i niewdzięczna.? To ma być ten wielki raj, do którego ma jej się spieszyć?
Tu nie ma dobrych rozwiązań. Dziewczyna jest umoczona w taki czy inny sposób. Ja się jej wahaniom nie dziwię.
Czasem czyta się albo widzi takie dorosłe dzieci, które wyrzekły się rodziny, a potem, nie nauczone samodzielności, stają się łatwymi ofiarami manipulantów którzy ich wykorzystują i podporządkowują.
Nie wiadomo co gorsze - toksyczna rodzina, toksyczny związek czy samotność.
Tu nawet nie chodzi o wojnę. Ja im sugerowałam, że ja wielu rzeczy nie chciałam robić, a mnie zmuszali. Oni tylko rozkładają ręce i mówią:"Ale dlaczego nic nie mówiłaś?", a ja wtedy mówię, że mówiłam, wręcz krzyczałam i nawet była awantura o to, a oni:"A to nie pamiętam". Tak, to też mnie bardzo bolało- nigdy nie słuchali tego, co do nich mówię. Wiele razy im mówiłam, że nie chcę, oni mi robili awantury, tłumaczyli, a teraz o tym zapomnieli i są zdziwieni, że o co mi w ogóle chodzi. A ja to doskonale pamiętam, bo dla mnie to było na tamte czasy bolesne. Pamiętam, jak płakałam z tego powodu. Z resztą do dzisiaj coś potrafię mówić, a oni to puszczają mimo uszu. Pamiętam, że poszłam na studia i byłam w ciężkim szoku, że ktoś mnie słucha. W domu zawsze musiałam się przekrzykiwać z siostrą, rodzicami, żeby jedno zdanie wypowiedzieć, był brak szacunku do zdania innego niż ich, bo jak coś powiedziałam, gdzie oni uważali inaczej to to hejtowali albo wyśmiewali. Poszłam na studia i szok, że stoją koło mnie ludzie i dają mi dojść do słowa i jeszcze mnie słuchają! Pamiętam, jak na początku studiów miałam z tym taki problem, że nie musiałam się nagle przekrzykiwać, że zaczęłam się jąkać strasznie, bo nie wiedziałam, co zrobić z tą wolnością słowa. Gadałam z jednym prowadzącym i przeprosiłam za to, on się tylko uśmiechnął i zapytał, czy od zawsze tak mam, a ja, że nie, że to zmęczenie. Teraz jednak mi przeszło, ale gdy wracam do domu nawet dziś to już nawet nie staram się przekrzykiwać, bo to nie ma najmniejszego sensu, ale wiem, że stąd wyjeżdżam, ale jakbym miała znowu tam mieszkać, to nieeee....dziękuję bardzo, ale nie
Ale fakt, kiedyś im mówiłam, że np. chcę zmniejszyć ilość treningów w tygodniu, bo jestem zmęczona, bo chcę się spotkać z rówieśnikami, to miałam wypominane, że oni tyle kasy we mnie ładują, a ja jeszcze jestem niezadowolona...niektórzy nie zdają sobie nawet sprawy, jak to działa na psychikę dziecka...
I to prawda. Często ofiary manipulantów, to osoby, które mają właśnie braki w miłości, którym czegoś w przeszłości brakowało
A czy gorsi są toksyczni rodzice, toksyczny partner czy samotność- trudno na to odpowiedzieć. Nic nie jest dobre. Od toksycznego partnera jeszcze łatwo odejść. Mój ostatni chłopak to połączenie narcyza i piotrusia pana. Zerwaliśmy i nara, ale przyznam, że to taki typ manipulanta, że gdy któraś dziewczyna się w nim zakocha, to może ją wręcz zniszczyć psychicznie. Ja mam jednak dość silną psychikę (zawsze myślałam, że słabą, ale to zdarzenie dało mi do zrozumienia, że jest inaczej). A niestety był w miarę przystojny, więc powodzenie miał, a część młodych dziewczyn nie zdaje sobie sprawy z istnienia toksycznych ludzi. Toksyczni rodzice zaś potrafią odcisnąć takie piętno na dziecku, które może pozostać w "środku" do końca życia i żaden psycholog tego nie wyplewi. Samotność też nie jest dobra. I mówię to, jako introwertyczka, która lubi spędzać czas sama ze sobą, regeneruje się w samotności i męczy ciągłe przebywanie w towarzystwie innych ludzi...mimo to wszyscy naukowcy potwierdzają, że nawet największy 100% introwertyk potrzebuje drugiej osoby. Ja sama powtarzam- gdyby człowiek miał być przystosowany do samotności, to rozmnażałby się partenogenetycznie. I to nie ma nic wspólnego z brakiem samodzielności. Można super ogarniać życie, mieć pasje, pieniądze, ale poczucie samotności i tak może dobijać.
Nie jest ode mnie zalezne jak zachowuja się dorośli ludzie i jak mnie krzywdzą, to sie od nich odcinam.
Ale ja się od rodziny odcinać nie chcę!
Autorka to dorosły człowiek, a ty z całym szacunkiem Agnes, piszesz o niej jak o przedszkolaku, który ma prawo bać się wyfrunąć z gniazda.
A gdzie tam. To się po prostu nazywa empatia. Wypowiedzi Agnes mnie bardzo podnoszą na duchu
Może i tak, bo do lękliwych osób nigdy nie należałam, ale moi rodzice też mnie bardzo kontrolowali, gonili do nauki, parentyfikowali i ciągle wywoływali poczucie winy. Tylko, że ja poszlam na terapię i nauczyłam się, że moge byc od nich niezależna. A Autorka nawet przed terapią się broni.
Jak broni? Byłam na terapii i nie zrobiło to na mnie wrażenia. Przez to, że dość dużo analizuję zachowania ludzi, obserwuję ich, to mam wiedzę często bardziej praktyczną, niż niejeden psycholog. Byłam u dwóch i oni próbowali mnie wbić w swój schemat. Jak się jeden punkt nie zgadzał, to byli zdziwieni, bo "ale jak to, przecież podręcznik mówi, że taki objaw ma być, to dlaczego go nie ma"- takie płytkie podejście. Mało kto się tak na prawdę na psychologa nadaje
Poza tym psycholog to nie czarodziej. Psycholog może wytłumaczyć i rozjaśnić pewne rzeczy. Np. spotykasz się z toksycznym facetem i psycholog Ci pokaże, że ten facet jest toksyczny, a Ty o tym nie wiedziałaś. A ja mam inny problem- ja te mechanizmy psychologiczne znam. Mnie nie ma co pokazywać. Dlatego byłam niezadowolona z wizyt, bo nie powiedzieli mi nic, czego bym nie wiedziała. Tak trudno to zrozumieć?
Akurat tym, że rodzice dbali o jej edukację, i kazali się jej uczyć, to specjalnej krzywdy jej nie zrobili.
Oczywiście, że nie. Czy ja mówię, że jest inaczej?
Jednak jak dziecko mówi o swoich planach na przyszłość, a rodzice robią awanturę i rzucają talerzami, bo dziecko chce wybrać coś, co jest inne niż ich pogląd, to chyba nie powiesz mi, że to jest normalne
No chyba, że dla Ciebie jest...
Moi znajomi w większości studia wybierali sobie sami, nikt ich do niczego nie zmuszał
Chyba nie kojarzysz wątku. Dziewczyna opiekowała się matką, a raz przyszedł chłopak i zapraszał ją na jakieś wyjście do kina czy coś, i mamusia czuła się pokrzywdzona, że córka chce ją zostawić. Mnie się takie zachowania w głowie nie mieści.
Mi też nie i współczuję, ale akurat tutaj przyznam, że moi rodzice by raczej czegoś takiego nie zrobili
Toksyczni rodzice maja różne metody by trzymać przy sobie dorosłe dzieci. Moja matka szantażowała mnie wyrzeknięciem sie mnie kiedykolwiek chciałam podjąć własną decyzję. Głupia zmiana kościola do którego chcialam chodzić była okazją dla omdleń, awantur i dramatów w stylu: "Już nie jestes moją córką!". Na terapii zrozumiałam, że jest ona po prostu głęboko zaburzoną osobą i totalnym toksykiem, i że, nie, wcale nie mam obowiązku sie jej we wszystkim sluchać.
Bardzo współczuję
Ja teraz też nie muszę nikogo słuchać, zrozumiałam to bez większych terapii
Ale czasu nie cofnę, a niesmak pozostał i nie mogę się od tego odciąć
Znaczy, staram się szukać też dobrych stron- np. to, że mam przez to silniejszy charakter, nie daję się byle komu poniewierać (np. jakiemuś chłopakowi, co chce ze mnie tylko sprzątaczkę zrobić) i nie wiem, czy byłabym taka, gdybym była inaczej wychowana, więc to na plus
Chodziło mi o wbijanie dzieci w jedno wielkie poczucie winy z błahych powodów. Potem takie dzieci mają zaburzony system wartości i nie widzą jasno co jest dobre z co złe, kto jest katem a kto ofiarą. Gubią się w tym i nie potrafią podjąć decyzji.
Bardzo słuszne spostrzeżenie
Jak ją czytam, to żyła w koszmarze mimo pieniędzy. To straszne jak Ci zabieraja życie. Za niepelnoletnosci nic się za bardzo nie da zrobić. Może to odkręcać jako dorosła, ale to zajmie dużo czasu, którego szkoda.
Tak jak mówię- mam dużą świadomość tego, co się stało, czemu się tak czuję. Kiedyś tego nie miałam. Muszę to jednak przepracować sama. Fakt, że jest już o niebo lepiej. Wiele lat zmagałam się z depresją- sama z niej wyszłam. Nie dlatego, że chciałam tylko dlatego, że zostałam pozostawiona sama sobie. Jednak nauczyłam się patrzeć na pewne sprawy inaczej. Nie ukrywam, że depresja była niestety związana z domem rodzinnym. Gdy z niego wyszłam na studia- dużo się polepszyło. Wróciłam na pół roku w okresie pandemii i znowu zaczęłam budzić się w nocy z płaczem, sama nie wiem, czemu. Wyjechałam potem na studia i znowu przeszło. Nie mogę za długo w tym domu siedzieć. Kocham rodziców, ale no coś tu nie gra
Aż mi się włos jeży czytając niektórych tutaj. Zazdrość czy zupełnie niezrozumienie?
Takie wysyłanie na zajęcia, zaplanowanie każdego dnia pod linijkę, odizolowanie od znajomych, brak życia towarzyskiego i grupy rówieśniczej, balansu między pracą a odpoczywaniem, nierealistyczne oczekiwania, tłumenie większości przejawów własnej myśli, zakazy i nakazy, zabieranie wszelkiej odpowiedzialności to prosta droga do ubezwłasnowolnienia dziecka. Nie dziwi mnie - pod względem mechanizmu - to, że komuś, za kogo decydowano we wszystkich ważnych aspektach życia, nie idzie decydowanie o sobie. Przecież nie ma innego wyjścia, nie mogła być inna wychowując się w takim domu.
A teraz pyta co dalej, no to ja mówię - terapia, jak najszybciej. Żebyś mogła zobaczyć, kim jesteś, co ci zabrano, co cię ukształtowało, co stoi na drodze twojemu szczęściu, jakie masz mechanizmy i co z nimi zrobić, żeby móc samodzielnie sterować swoim życiem.
Mam w niewielkim stopniu podobne doświadczenie - było kilka obszarów życia, gdzie nie mogłam decydować, i wiem jak bardzo mi to odebrało sprawczość. I wiem, ile kosztuje mnie wzięcie odpowiedzialności za tu i teraz. Łatwo i znajomo jest zostać w tej pozycji jaki to ludzie byli dla mnie źli - trochę w tym tkwię. Ale uwolnienie się z tego poczucia krzywdy to nieopisane uczucie.
Bardzo Ci współczuję
Też nie miałaś lekko
Właśnie to jest taki mechanizm, o którym chyba nikt tutaj nie wie- a mianowicie dziecko, które musi non stop zadowalać rodziców wyrasta na bardzo niepewne siebie. Jak w dzieciństwie musiało zadowalać rodziców dobrymi ocenami, a jak przyszło z jedynką to od razu afera, to się uczyło takie dziecko, że musi się postarać, żeby "zasłużyć" na miłość. Cudzysłów nie bez powodu tam jest. I takie dziecko dorasta a to w nim zostaje. I wyrasta potem taka dorosła kobieta, która potem robi ze wszystkich sił co może, np. wobec faceta, żeby "zasłużyć" sobie na jego miłość, bo nie jest nauczona, że może zrobić coś inaczej, gorzej i być mimo to kochana
I u mnie jest to samo- często, gdy na studiach mi coś nie szło to mówiłam sobie:"Jestem za głupia, nie jestem warta tego chłopaka", a przecież chłopak powinien kochać bez względu na to, w którym terminie zdam egzamin. Częściowo u siebie to zwalczyłam, głównie przez to, że znalazłam bliższych znajomych, którzy akceptują moje wady, ale no życie z takim wychowaniem na prawdę jest ciężkie
Drogie panie, cała wasza para (moja do pewnego momentu także) idzie w gwizdek.
![]()
Autorka, nie po raz pierwszy, zgrabnie stworzyła historię zahukanej, zdominowanej dziewczyny; być może znudzona naszym, użytkowników, kiepskim kojarzeniem - wszak to konto założone zostało niemal rok temu i prowadzone równolegle z innym - oraz dalszym wymyślaniem wątków, jak na tacy podała informacje z poprzedniego wcielenia i - podobnie jak wtedy - zniknęła. Wtedy, podobnie pewnie będzie i teraz - powróciła i jeszcze długi czas wodziła nas za nos.
Nie traktujcie poważnie jej historii. Miejcie świadomość, że opisana historia jest tak samo prawdziwa, jak opowieść o Kopciuszku.
Chcecie się bawić z nią? Życzę dobrej zabawy.
Jestem na tym forum od roku, to fakt. Zadałam nawet pytanie, jak zmienić nick, ale napisali mi, że się nie da. Mimo to nie założyłam drugiego konta
A to, że trafiają się podobne wątki, to prawda. Sama takie znalazłam. Niektóre nawet sprzed kilkunastu lat. Czy to znaczy, że miałam 15 kont w ciągu 15 lat?
Szczerze? Ja bym na taki pomysł nie wpadła, ale jeśli Ty to sugerujesz, to chyba znak, że sama tak robiłaś
Widzisz, zdziwię Cię, może to być dla Ciebie szok, ta informacja, ale na świecie jest około 7,9 miliarda ludzi i wyobraź sobie, że nie jestem jedyną osobą z takim problemem. Dlatego założyłam ten wątek, bo liczyłam, że spotkam kogoś, kto miał podobnie. Udzielałam się na forum młodzieżowym kiedyś i tam były tematy posegregowane kategoriami i co 2 wątek brzmiał podobnie
Ale mnie to cieszy, że nie jestem sama. Szkoda tylko, że tutaj mało wypowiadają się ludzie, którzy mieli podobne przeżycia, a tacy jak Ty, co o temacie nie mają bladego pojęcia i są wypruci z empatii
Wydaje mi się, że w takich przypadkach nazwanie ofiarą osoby na miejscu Autorki jest jak najbardziej zasadne. Jest ona w pewnym sensie ofiarą swoich rodziców i ich podejścia, gdzie wpajali jej przez całe życie swóje racje i chcieli kierować nią tak, jak im się wydawało. Dawali jej wszystko, co uważali za słuszne, ale zapomnieli o pewnych istotnych elementach.
Autorka nie zna innego życia i teraz się z tym wszystkim zderza na każdym kroku. Późno, bo późno zaczyna dostrzegać, że jej to przeszkadza, ale nie może/nie chce się z tego wyrwać, bo jednak pewien komfort jej to daje..
Dokładnie tak jest
Słowo w słowo
bardzo możliwe, że ta historia jest zmyślona, niemniej problemy w niej opisane są jak najbardziej prawdopodobne.
To dobry temat do rozmów o wychowywaniu dzieci.
Tematy napisane do rozważań teoretycznych nie cieszą się zainteresowaniem, więc to może być sposób na wywołanie dyskusji.
Tak naprawdę nikogo tym nie krzywdzi, a daje szansę by przyjrzeć się problemowi
Miałam kiedyś koleżankę, która była nieufna wobec ludzi, która sugerowała wszystkim, że plotkują (głównie o niej, jakby nie mieli innego życia), sugerowała, że na pewno każdy rozgaduje wszystkim wokół to, co ona komuś mówi. Potem się okazało, że ona robiła dokładnie to samo, dlatego myślała, że każdy to robi.
I u Wielokropek może być podobnie
Dla mnie to jakiś kosmos, żeby wyśmiewać czyjś problem, tak jak to robi Wielokropek. Dla mnie to poważny temat, wręcz trauma, a tu ktoś nie to, że nie pomoże to jeszcze zbagatelizuje. Przykre to jest
KoralinaJones napisał/a:Akurat tym, że rodzice dbali o jej edukację, i kazali się jej uczyć, to specjalnej krzywdy jej nie zrobili.
No nie powiedziałabym, że krzywdy taką postawą się nie robi, jeśli jest tak przesadzone, że dziecko w wieku 20 paru lat kończy na terapii z depresją i psychicznie jest wrakiem człowieka. Z drugiej strony znam osoby, których rodzice nie cisnęli na naukę i dobrych ocen w szkole nie miały i dzięki temu w dorosłym życiu, potrafią przysiąść, nauczyć się i coś osiągnąć, bo nauka nie kojarzy im się z ostrymi jazdami. Natomiast ci zmuszani ostro za dziecka w dorosłym życiu potrafią, nie ładnie mówiąc, tak żygać nauką, że tego zwyczajnie nie robią i są używki, uzależnienia, np. granie na komputerze od świtu do nocy. Nawet jak widać po nich potencjał na karierę, to jej nie robią.
Bardzo dobre spostrzeżenia
Właśnie tak jest
Często dzieci niby z "dobrych" rodzin popadają w używki, uzależnienia, bo są przebodźcowane. Kiedyś jedna kobieta napisała mi, że znała dziewczynę, którą w szkole rodzice tak zmuszali do nauki, że w pewnym momencie dosłownie oszalała
I u mnie to samo- chciałam iść na jakieś w miarę łatwe studia (lingwistykę, nauczyć się ze 2 języków), zaocznie, żebym mogła pracować w trakcie tygodnia, potem chciałam dorobić zaocznie turystykę i pracować w tym, np. jako rezydent za granicą, albo w biurze podróży. To była awantura, rzucanie talerzami, bo ja muszę mieć konkretny fach! A nie coś, co może robić każdy (to ich słowa)
I co? Całe życie siedzę w książkach. Mam już rzygi. Nie chce mi się nawet uczyć. Są czasem prace dorywcze dla studentów, ale te, które mnie interesowały były na okres czerwiec-październik, a ja do końca czerwca zawsze miałam sesję, w wakacje miesiąc darmowych praktyk, we wrześniu często jakieś poprawki, więc ile ja mogłam sobie w te wakacje dorabiać...
Na prawdę mnie to boli
I dużo takich osób właśnie mówi, że ma już w dupie naukę, że rzucają wszystko i się nie chcą uczyć
A są osoby przedsiębiorcze, które potrafią się na prawdę nieźle zakręcić i zarobić, a nikt ich do niczego nie zmuszał
Tak, musimy jednak pamiętać, że znamy jedynie wersję wydarzeń przedstawionych przez autorkę, i nie można wykluczyć, że zwyczajnie wyolbrzymia, na co zresztą - w mojej ocenie - wskazuje treść jej wypowiedzi, nie tylko w tym temacie zresztą. Autorka ma skłonność do egzaltacji, do przesady, jest pełna przewrażliwienia.
A może gdybyśmy porozmawiali z rodzicami, to usłyszelibyśmy, że była dzieckiem które trzeba było dopingować.
Prawda, jak to bywa, zazwyczaj leży pośrodku.
Pamiętam inny temat autorki, który wskazywał na bardzo silne przewrażliwienie na punkcie swojej osoby w kontekście banalnej sytuacji życiowej, właściwie nic nie znaczącego obiektywnie epizodu z pewnym chłopakiem i jego niemoralną propozycją.
Tak, znacie tylko moją wersję wydarzeń, bo ktoś z boku mógłby powiedzieć co innego, a ja napisałam to, co dokładnie czuję. A nawet, jeśli wyolbrzymiam- to co z tego? Nie mam prawa mieć uczuć? To są moje odczucia i nie mam prawa ich czuć? Co za tok myślena...
I co ma do tego ten temat z epizodem z chłopakiem z niemoralną propozycją? Właśnie to pokazuje, jak zostałam wychowana. Gdyby mnie nie trzymano w klatce, gdybym miała w czasach szkolnych znajomych, to takie rozkminy miałabym 10 lat wcześniej, a nie teraz. A jako, że wtedy nie miałam takich "problemów", bo mnie rodzice odcięli od znajomych, chłopaków, to przeżywam później to, co przeżywały wcześniej nastolatki.
Wspomniałaś o tym wątku, ale pewnie się nad nim nie zastanowiłaś...
Poza tym, skoro czytałaś ten wątek, to powinnaś wiedzieć, że przez takie sytuacje też mam doła, bo podświadomie daje mi to do zrozumienia, że jeśli nie prześpię się na dzień dobry z chłopakiem to nie jestem warta dalszej relacji...nie pomyślałaś o moich odczuciach tutaj?
Kojarzy mi się jeden motyw, gdzie Autorka zbyt dosadnie lub PRZEsadnie odebrała gest gośćia, który jedynie chciała pożyczyć czy oddać jakieś notaki..A skoro godzina była dość późna, to już się pojawiły wiadome skojarzenia..
Nieeee to nie to
Była sytuacja, że poszłam na spotkanie ze znajomymi, na którym było dużo znajomych chłopaka organizatorki imprezy (mojej koleżanki). Był tam taki chłopak, który już jak tylko mnie zobaczył, to aż mu dech zaparło (dosłownie) i zapomniał, o czym wcześniej mówił. No i podbijał do mnie cały wieczór, widziałam, że mu się podobam. Ja nie byłam pewna co do niego, bo fakt, że trochę dużo wypił (ja zaś za mało) i nie wiedziałam, które jego zachowania takie są po alkoholu a które są takie jego jego. Na koniec, gdy wszyscy się rozchodzili przyczepił się do mnie (bo mieszkaliśmy niedaleko siebie, jak się okazało). Czekając na autobus objął mnie ramieniem, próbował zaprosić do siebie, sugerował, że do mnie też wpaść może, no ale średnio mi się widziało mi się iść(lub zapraszać) gościa, którego poznałam 4 godziny wcześniej i to za dnia, a co dopiero o 12 w nocy. Przytuliłam go przed blokiem na pożegnanie, uśmiechnęłam się i pożegnałam. Nie odezwał się już więcej (ale od znajomych wiem, że o mnie wypytywał), a jak ja się odezwałam po miesiącu (tak, wiem, późno, ale miałam trochę spraw do załatwienia i nie miałam do tego głowy) to odpisał tyle, ile musiał a potem mnie olał. Dla mnie sytuacja była jasna, chociaż jak dokładnie ją opisałam kilku osobom to sami przyznali, że to takie oczywiste nie jest. I stanęło na tym, że spodobałam mu się, ale nie miał doświadczenia w dziewczynach, miał kompleksy i próbował podrywać (dość nieudolnie) tak, jak umiał, ale uznał chyba, że skoro nie dostał seksu wtedy, to nie ma co próbować dalej. I to było dla mnie bardzo przykre, bo tak podświadomie dawało mi do zrozumienia, że jak nie dam się przelecieć, to nie mam nic innego do zaoferowania
Miałam nie pisać do niego wcale, ale w międzyczasie chłopak mojej koleżanki pisał mi, że na tej imprezie ten chłopak o mnie wypytywał, jak się nazywam itp., a po 3 tygodniach spotkałam się z inną znajomą (spoza tamtej imprezy), która mi powiedziała, że on ją pytał o mnie, ale nie wiedziała, że my się w ogóle znamy (wypytywał ją, bo na tej imprezie powiedziałam mu, że to moja dobra znajoma) i ona mnie namawiała, że to taki fajny chłopak i żebym do niego napisała
Ja jestem pewna, ze coś takiego byśmy usłyszeli. Problem w tym, czy każde dziecko musi wykorzystywać na maksa swój potencjał życiowy? Czy musi odnosić sukcesy w sporcie i nauce? czy musi spełniać oczekiwania rodziców?
A może trzeba pozwolić dzieciom, by same wyznaczały swój pułap życiowy.
Ja wiem, że ambitni rodzice nie potrafią pogodzić się z faktem, że ich dzieci chcą żyć na przeciętnym poziomie, że mogą stać w fabryce przy maszynie albo siedzieć na kasie w markecie. Że zamiast sukcesów w sporcie wolą siedzieć na kanapie i oglądać seriale. Czy dzieciom rodziców odnoszących sukcesy nie wolno żyć po swojemu? Może one nie chcą, jak ich rodzice, pracować na dwóch etatach i kosztem spokojnego życia gromadzić coraz więcej materii.
Niestety duża część takich rodziców tego nie rozumie. Ze mnie chcieli zrobić z jednej strony sportowca jeżdżącego na ogólnopolskie zawody, który jednocześnie będzie naukowcem. Takie połączenie Lewandowskiego z Einsteinem. Ja wiem, ze nie ten poziom, ale chodzi mi o to, aby podkreślić absurd sytuacji. Bo to jest nawet fizycznie nie do ogarnięcia, bo zawodowi sportowcy często mają nieobecności w szkole ze względu na zawody, a trenując ciężko siedzieć też przy książkach. A oni chcieli, żebym robiła i jedno i drugie. To było kosztem spotkań z rówieśnikami.
Prawda jest taka, że nigdy nie miałam chwili spokoju. Zawsze tylko presja i presja. Na początku były to zawody sportowe- nie chciałam na nie jeździć, stresowało mnie to. Zazdrościłam, że inni mogą w tym czasie mieć czas wolny, a ja co drugi weekend to sobota i niedziela poza domem na zawodach, których nie znosiłam. Potem presja w szkole o oceny. Pamiętam, jak zaczęły się pierwsze oznaki depresji, nie silnej, ale to były bardziej takie stany depresyjne. Średnia mi spadła do 4,5. Niby niezła średnia, ale bez paska. Dostałam szlaban na komputer. A komputer, to była jedyna rzecz, która mnie w tamtym czasie ratowała, bo przez to, że nie miałam znajomych to udzielałam się na pewnym forum młodzieżowym (wtedy czułam, że mam kontakt z ludźmi), dużo uciekałam w świat fantazji poprzez słuchanie muzyki, czytanie książek czy blogów oraz oglądanie filmów. To była moja mentalna ucieczka od rzeczywistości i jeśli mam być szczera- uratowało mnie to
Tylko, czy oni potrafili normalnie ją motywować do nauki? Jeśli wymusili na niej zajęcia pozalekcyjne, na które nie chciała chodzić, kierunek studiów i strzelali fochy, bo matura zdana nie tak dobrze jakby chcieli, to śmiem wątpić, że ktoś taki potrafi normalnie motywować i zachęcać do nauki. Jakby tego nie robili, to nie byłoby o to żali. Jakby sama wybrała i okazała się, że słabo, to by był wątek: 'Wybrałam słaby kierunek, mam beznadziejną sytuację na rynku pracy, co teraz?'
Dokładnie o to mi chodzi!
Jak dokonam jakiegoś wyboru, który jest zły, nie jestem o to zła. Mówię sobie "trudno, spróbowałam, przynajmniej mam nowe doświadczenie w życiu". Było kilka takich w trakcie studiów, że były to wybory bez sensu, ale były moje i czy ja tu o nich piszę? Nie, bo były moje i cieszę się, że sama popełniłam błędy. Bo "człowiek uczy się na błędach", ale lepiej, żeby te błędy sam popełniał. Za mnie błędy popełniali rodzice. Zmuszali mnie do czegoś, czego nie chciałam, przeważnie ich decyzje były wobec mnie złe i jestem o to zła, bo czuję się jak marionetka w czyiś rękach, która nie miała prawa decydować o sobie i teraz muszę JA ponosić konsekwencje ICH złych wyborów wobec mnie. Dlatego mam straszny ból dupy o to. Gdyby to były moje wybory, to wywalone, ale ja miałam plany, ambicje i marzenia idące w innym kierunku, a to zostało ze mnie wyplenione, wygaszone i czuję się niespełniona
Ostatnio nawet mamie przygadałam, bo zostaliśmy zaproszeni na wesele. Nie mam chłopaka, nie mam z kim iść. Mam kolegów, ale większość z nich jest zajęta, a przynajmniej ci fajniejsi. I mama tak wymienia: a może Maciek? A ja mówię, że ma dziewczynę; to może Kamil- nie, bo ma narzeczoną; no to może tamten Bartek- nie, bo planuje się niedługo oświadczyć. A mama takie wtedy "eee to co ty to to wyprawiasz" (takim pretensjonalnym tonem mówiącym, że powinnam znaleźć sobie już faceta), a ja mówię, że te chłopaki są w związku już od liceum, dlatego już się zaręczają, bo są długo razem. Pokaż mi jednego chłopaka z mojego liceum, którego ja bym mogła poślubić. Napisałam "przygadałam", bo ja chciałam iść do innego liceum w większym mieście, ale mnie rodzice od tego odwiedli (ładnie mówiąc) i mamę coś ruszyło to powiedziała, że no skąd mogła wiedzieć, że to liceum będzie takie złe...ona nie musiała wiedzieć, ale czemu mi nie pozwoliła iść gdzieś indziej?
A prawda jest taka, że większość par u mnie na studiach to pary, które są ze sobą już od liceum. Moja młodsza siostra ma już narzeczonego i też go poznała w liceum. Nie znam zbyt dużo związków na studiach, albo to tymczasowe związki.
Przynajmniej od tego czasu już na mnie tak nie naciskają, czemu nie mam chłopaka, jak im wytłumaczyłam. Doskonale wiedzą, że mnie posłali tam, gdzie posłali
Naprawdę nie wiemy jak to było z wyborem kierunku studiów. Może sama nie wiedziała, co chce robić, może to "zmuszanie" przez rodziców, to była ich jakaś podpowiedź, sugestia, ukierunkowanie?
Zaryzykuje twierdzenie, że w przypadku autorki wątek byłby zatytułowany: "Wybrałam słaby kierunek, mam beznadziejną sytuacje na rynku pracy, rodzice mi nie pomogli w wyborze, podejmowałam sama decyzję, oni się tym nie interesowali jak mi w życiu będzie, czy dokonuję dobrego wyboru".
Bo to jest ten typ pretensji.
Nie każdy ma rodziców idealnych.
Nie wiecie?
To już wam mówię: miałam plan iść na jakiś łatwiejszy kierunek, bo nie chciałam wiecznie się stresować. Chciałam wybrać języki (lingwistykę), studiować zaocznie, dziennie pracować, usamodzielnić się, a w przyszłości pracować w branży turystycznej jako np.rezydent za granicą w biurze podróży, ale wtedy zaczęło się rzucanie talerzami, że to może robić każdy, że ja muszę mieć konkretny fach w ręce, a nie jakieś pierdoły. Dopiero jak się zgodziłam na to, co oni wymyślili to się uspokoili. Poszłam na studia medyczne, które są bardzo ciężkie (a nie chciałam na takie ciężkie iść, ze względu na stres). I co? Przez nadmiar czynników stresowych czuję się tak, jak czuję. Owszem, są tego dobre strony, np. to, co stresuje 90% społeczeństwa dla mnie jest błahostką po tych studiach, ale jednak wykończyło mnie to. A jeszcze dyplomu nie mam, zostały mi jeszcze ze 2 lata
Fakt, że po studiach medycznych praca jest pewna. Może średnio płatna, ale pewna. I fakt, że to, co ja bym wybrała nie byłoby tak dobrze płatne i musiałabym się za to bardziej starać o zatrudnienie.
Tylko trzeba sobie zadać pytanie- czy ten stres i problemy ze zdrowiem są warte tego dyplomu? Dyplomu z nieswojego wyboru?
A jak masz do czegoś dryg to i tak Cię zatrudnią, choćbyś nie miał studiów wyższych
To jest chyba kluczowe pytanie.
Jeśli takie sytuacje mają miejsce, pokazują tylko jak toksycznie potrafią być ci rodzice. Póki nie jest to wyłączny cel i ambicje dziecka, to już ingerencja w jego życie przynosi właśnie takie skutki i potem dziecko zachowuje się jak pacynka w rękach rodziców.
"Pacynka"- odpowiednie słowo. Mi kiedyś znajomy psycholog powiedział, że to taka podświadoma próba rodziców, żeby uzależnić mnie od nich. Bo wtedy łatwiej się steruje. Nie mieściło mi się to w głowie, ale faktycznie tak to wygląda
Znajomych rodzice nie mają, więc stwierdzili, że ja też nie musze, bo rodzina (czyli oni) powinni być najważniejsi
A w pewnym momencie miałam serdecznie dość mojego domu rodzinnego i marzyłam o wyprowadzce
Ale znajomych nie mają, bo tak, jak mnie nie dopuszczali do słowa, wyśmiewali moje poglądy czy je krytykowali to przy znajomych robili to samo, tylko może trochę lżej. A nie każdy lubi być hejtowany za swoje wybory i poglądy. Zamiast powiedzieć "okej, według mnie można było zrobić inaczej, ale szanuję twój wybór" to oni potrafili czasami wchodzić wręcz w kłótnię z nimi, az wychodziłam z pokoju, bo nie mogłam tego słuchać
Sądzę, że niejeden z ich znajomych w domu mówił, że ciężko z moimi rodzicami się rozmawia
Bo oni nie chodzą na kompromisy. Ich znajomi mieli o tyle dobrze, że mogli uciec. A ja, będąc na ich utrzymaniu mogłam tylko krzyczeć i tupać nogą (bo jak tłumaczyłam spokojnie, to nawet nie słuchali) a i tak nie przynosiło to efektów
To boli
Dobra, to już wszystko
Dziękuję wszystkim za odpowiedzi
Jeśli się powtórzyłam to przepraszam, ale pisałam to na kilka razy
107 2022-05-29 19:19:50 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-05-29 19:36:38)
KoralinaJones napisał/a:Naprawdę przesadzasz jako osoba dorosła. Jakie stresujące momenty ma się na studiach? Stres przed egzaminem? Stres przed kolokwium? Tak, na studiach trzeba się uczyć i zdawać egzaminy. Fakt ten bywa stresujący. Najwyższa pora uczyć się samodzielności i radzenia sobie w życiu bez akompaniamentu rodziców. Przestań zachowywać się jak mała, wystraszona i roztrzęsiona dziewczynka, to rodzice przestanę Cię traktować tak samo. Jedyną krzywdę jaką Ci rodzice wyrządzili to taką że podejmowali za Ciebie wszystkie decyzje, co prawda robili to apodyktycznie, co wywołało u Ciebie uczucie wewnętrznego buntu i pokrzywdzenia, ale kluczowe znaczenie ma to, że nie nauczyło samodzielności.
Jak stresujące momenty na studiach? Normalnie. Na studiach medycznych to norma. Część ludzi rzuca te studia, bo nie wyrabia ze stresem, albo chodzi do psychiatry, bo nie wytrzymują presji, ale nieeee, Karolinka wie przecież lepiej, czym jest stres na studiach. A takie uroki studiów medycznych.
Zachowuję się jak mała dziewczynka, bo znam pewne mechanizmy psychologiczne? O, to wielu psychologów, to też małe dziewczynki, haha
Chylę czoła przed studiami medycznymi Owszem, żebyś wiedziała, że wiem co to dużo nauki oraz stres egzaminacyjny, i to w wersji dużo bardziej wymagającej niż egzaminy na studiach, i dlatego tak mnie śmieszy to Twoje jęczenie. Jeżeli nie radzisz sobie z dużą ilością nauki oraz ze zwykłym stresem na studiach, to nie mam bladego pojęcia jak sobie poradzisz ze stresem w pracy. W jakiejkolwiek, bo o pracy lekarza to nawet nie wspominając.
Nie ma dobrych wiadomości. Stres i sytuacje stresowe generalnie są częścią życia. I na koniec przykra niespodzianka - na innych studiach, np. tych lingwistycznych - też będę egzaminy, wymagający profesorowie, upierdliwi ćwiczeniowcy i stres.
Nie chcesz studiować medycyny ? Rzucasz studia i idziesz do pracy, kupujesz własne talerze, i uniezależniasz się od rodziców robiąc w życiu, to co uważasz że jest dla Ciebie korzystne. I przestajesz oczekiwać jak Ci rodzice klepną w życiu każdy Twój pomysł.
Pytanie brzmi, czy TY( i TYLKO TY!) chcesz studiować medycynę by być lekarzem? Czy Ciebie to interesuje i czujesz, że chcesz to robić? Czy sama masz takie plany i zapędy, czy to Twoi rodzice "zaplanowali"?
Można w podobny sposób sformułować pytania odnośnie innych kwestii..
Chylę czoła przed studiami medycznymi
Owszem, żebyś wiedziała, że wiem co to dużo nauki oraz stres egzaminacyjny, i to w wersji dużo bardziej wymagającej niż egzaminy na studiach, i dlatego tak mnie śmieszy to Twoje jęczenie. Jeżeli nie radzisz sobie z dużą ilością nauki oraz ze zwykłym stresem na studiach, to nie mam bladego pojęcia jak sobie poradzisz ze stresem w pracy. W jakiejkolwiek, bo o pracy lekarza to nawet nie wspominając.
Nie ma dobrych wiadomości. Stres i sytuacje stresowe generalnie są częścią życia. I na koniec przykra niespodzianka - na innych studiach, np. tych lingwistycznych - też będę egzaminy, wymagający profesorowie, upierdliwi ćwiczeniowcy i stres.
Nie chcesz studiować medycyny ? Rzucasz studia i idziesz do pracy, kupujesz własne talerze, i uniezależniasz się od rodziców robiąc w życiu, to co uważasz że jest dla Ciebie korzystne. I przestajesz oczekiwać jak Ci rodzice klepną w życiu każdy Twój pomysł.
I tu się mylisz. Wiesz, czym się charakteryzują studia medyczne (zaznaczałam to nawet wyżej)? Tym, że po tych studiach mało co jest Ci straszne. Moi znajomi niedawno pokończyli studia i mówią, że teraz mają "tylko" pracę, wreszcie mają czas wolny dla siebie, na rozrywki i nie ma nawet połowy tego stresu, co na studiach. Znajoma nawet powiedziała, że musi schudnąć, bo w sierpniu ślub, a ona przez ten brak stresu zaczęła więcej jeść i zgrubła. Owszem, praca medyków dla przeciętnej osoby może wydać się stresująca, ale właśnie po to są studia- nie, żeby nauczyć, tylko żeby zahartować człowieka. Bo potem wychodzisz z takiego uniwersytetu, wymęczony psychicznie i fizycznie też, ale potem mało co Cię w życiu rusza, masz poczucie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Tak więc to jest zarówno plus jak i minus.
Nie no, nie przesadzajmy. Owszem, na każdym kierunku są egzaminy i zaręczam Ci, że studia studiom nierówne. Skończyłam zaocznie drugi fakultet, na który nic się nie uczyłam (albo bardzo mało), a byłam najlepsza ze wszystkich. Po prostu rodzice mnie skierowali na wyjątkowo ciężkie studia. Gdybym poszła na kierunki medyczne, ale inne (np. na wydziale nauk o zdrowiu) to już bym miała większy, dużo większy luz psychiczny, bo oni tam mają o wiele mniej nauki, więcej czasu dla siebie. Fakt, że pensje też mają mniejsze, ale w sumie czy takie wykańczanie psychiczne jest warte trochę większych pieniędzy? Masa moich znajomych siedzi u psychiatrów i psychologów, bo kompletnie ze stresem nie wyrabiają, ja przy nich i tak jestem silna, ale no każdy człowiek ma swoje granice...
Wiesz, teraz rzucać te studia to byłaby głupota. Gdybym mogła się cofnąć w czasie to bym ich nie wybrała, ale teraz je rzucać to bez sensu. Szczególnie, że najgorsze lata za mną
Pytanie brzmi, czy TY( i TYLKO TY!) chcesz studiować medycynę by być lekarzem? Czy Ciebie to interesuje i czujesz, że chcesz to robić? Czy sama masz takie plany i zapędy, czy to Twoi rodzice "zaplanowali"?
Można w podobny sposób sformułować pytania odnośnie innych kwestii..
Rodzice chcieli, żebym miała "konkretny" fach w ręku i nie była personelem średnim, tylko wyższym
A teraz wiem, że bez względu jakim się jest personelem i tak pacjenci szacunku do człowieka za dużo nie mają
Nie będę lekarzem, bo studiuję farmację. Też kierunek medyczny, też bardzo ciężki, a jak na polskie warunki baaardzo niewdzięczny. Myślałam o wyjeździe za granicę po studiach, ale musiałabym mieć certyfikat językowy na poziomie zaawansowanym, a na razie to jestem takie B1, więc do tego daleka droga (ale uczę się teraz w miarę na bieżąco)
W każdym razie nie chciałam tego studiować. Mam tatę farmaceutę, mamę lekarza, wiedziałam od początku, jak wyglądają studia medyczne (z ich opowiadań) i wiedziałam, że nie chcę na to iść. Wiedziałam, że to nie dla mnie. Ja jestem artystyczna dusza. Może niekoniecznie umiem rysować, ale mam bardzo kreatywny umysł. Lubiłam zawsze pisać opowiadania, amatorsko robię zdjęcia, lubię projektować różne rzeczy. Tylko ciężko to wykorzystać potem w rzeczywistości
Moi rodzice zawsze powtarzali, że na studiach nie wszystko będzie mi się podobało. Na moje pytanie "A jak nie podoba mi się nic?" nie potrafili już odpowiedzieć
Mówią mi, że trzeba mieć życie poza pracą, że z pracy trzeba tylko wyżyć, a mieć życie poza tym. Wiem, że mają rację. Wiem, że ja teraz jestem niezadowolona przez to, że nie podobają mi się same studia. Nie wykluczam, że w przyszłości, gdy zacznę wreszcie zarabiać to będę zadowolona, bo nie będę lecieć za najniższą krajową
Nie wiem
Sama już nie wiem, czego chcę, co mi się podoba...
Dorosła osoba, dylemat natolatki na utrzymaniu rodziców.
111 2022-05-30 09:10:30 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2022-05-30 09:12:04)
Autorko, otóż właśnie ostatnie zdanie, wypowiedziane przez Ciebie. ma tutaj kolosalne znaczenie.
Od początku, właściwie czasami już się to kształtuje na poczatku szkoły średniej, osoba ma jakies plany czy zamierzenia. I to tylko od CIEBIe zależy, co wybierzesz. Poddałaś się woli rodziców, bo uwierzyłaś, że to, co mówią to świętość i jedyna słuszna prawda. Tymczasem, dałaś się porwać ich retoryce, zgodnie z któą praca ma być jedynie obowiązkiem a naawet niekoneicznie sprawiać w ogłe jakąkolwiek radość czy satysfakcję. Tylko jedno, czego nie mogę zrozumieć u takich ludzi, to to, że nie zdają sobie sprawy, iż właśnie zaangażowanie ich w realizację swoich obowiązków zawodowych przekłada się na efekt i skuteczność tej pracy.
Wiesz sam doskonale, żę nie czujesz tego i nie jest toi Twoje "powołanie". Zatem CO tak naprawdę Ciebie powstrzymało inadal powstrzymuje przed pójściem swqoją drogą? Lęk o to, zę zawiedziesz nadzieje rodziców i ich plany czy ambicje? Ale właśnie: jesteś dorosłą osobą i nie żyjesz dla nich! NIe żyjesz po to, zęby realizować ich cele, tylko swoje. Tak, praca możę i powinna dawać ludziom satysfakcję. O ile nie można się przemęczać, to jak najbardziej powinno się robić to, co się lubi, co nie wyklucza zresztą zajmowania się "po godzinach" czymś innym. Nie wyobrażam sobie tego, że praca nie ma mi dawać nawet odrobiny radości, pomimo oczywistych trudów, stresu czy obowiazków. Człowiek świadomy, wiedzący na co się pisze, powinien to wiedzieć.
Na tym etapie rzucanie studiów nie jest najlepszym pomysłem, ale pamiętaj, że zawsze możesz podjąć inną ścieżkę zawodową, tym bardizej, jeśli sama stwierdzisz w praktyce, że nie widzisz się w tym zawodzie.
Żona jednego z moich dobrych znajomych pracuje w tym zawodzie. Może kiedyś uda mi się jej zapytać, co sądzi o swoim wyborze i perspektywie rozwoju.
Stara, ja też studiowalam medycynę przez cztery lata i wiem z czym się to je. O jakim stresie Ty piszesz??? Trzeba się uczyć, trzeba zasuwać- to oczywiste. Jeżeli Ty się uginasz pod normalna presją na studiach, jak Ty będziesz w stanie funkcjonować w pracy?
Dorosła osoba, dylemat natolatki na utrzymaniu rodziców.
Przeczytałam pobieżnie ten temat ale nie znalazłam nic nowego czego bym nie wiedziała z twoich wątków o innych tematach które koniec końców kończą się zawsze na tobie i tym jak ci ciężko w życiu.
Tez uważam ze dokładnie takie masz dylematy.
Rodzice chcieli ci zapewnić jak najlepszy start w przyszłość, może byli trochę za bardzo szorstcy, ale te wszystkie dodatkowe zajęcia, ile osób może tylko pomarzyć o tym, ty je miałaś. Nie będę nawet tego wałkować bo to już zostało przewałkowane tysiąc razy ale zapytam czy na tych zajęciach byłaś jedna jak palec i nie mogłaś z nikim nawiązać żadnej znajomości ? Ja tez chodziłam na zajęcia dodatkowe na których znałam ludzi i miałam tam koleżanki i kolegów.
Studia medyczne - proszę cię ja studiowałam dziennie kierunek techniczno artystyczny a zaocznie językowy i dałam rade i miałam jeszcze czas wykończyć na imprezę raz na jakiś czas. Chęci moja droga chęci. Moja dobra kumpela studiowała dwa kierunki medyczne na raz ( stoma i lekarski) i tez miała czas na znajomych i jakieś imprezy raz na jakiś czas.
Reszty płaczów nie chce mi się komentować bo naprawdę brzmisz jak rozpieszczone dziecko. Wymagasz od wszystkich żeby było tak jak ty byś chciała a na sam koniec okazuje się ze
Sama już nie wiem, czego chcę, co mi się podoba...
Skończ te studia bo ci już niewiele zostało ale zacznij tez myśleć co ty chciałabyś robić w życiu.
. Wiem, że ja teraz jestem niezadowolona przez to, że nie podobają mi się same studia. Nie wykluczam, że w przyszłości, gdy zacznę wreszcie zarabiać to będę zadowolona, bo nie będę lecieć za najniższą krajową
bullshit, jeśli czegoś nie lubisz to po prostu nie lubisz i jak zaczniesz pracować w tym za lepszy hajs niż najniższa krajowa to dalej tego nie będziesz lubić i nic tego nie zmieni.
No chyba ze tata jest właścicielem apteki która ty dostaniesz i będziesz ogarniać od bardziej marketingowej etc strony... może wtedy ci się spodoba.
114 2022-05-30 09:42:53 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-05-30 09:45:01)
Nie wiem
Sama już nie wiem, czego chcę, co mi się podoba...
Autorko, otóż właśnie ostatnie zdanie, wypowiedziane przez Ciebie. ma tutaj kolosalne znaczenie.
Otóż to. I może dlatego to, co ona nazywa zmuszaniem przez rodziców, było jedynie zwykłym ukierunkowaniem. Niechciane studia albo się rzuca albo się kończy i nigdy nie pracuje w zawodzie. Ewentualnie może wykorzystać do pracy w jakimś pokrewnym zawodzie, połączyć z dodatkowym wykształceniem w innej dziedzinie.
KoralinaJones napisał/a:Dorosła osoba, dylemat natolatki na utrzymaniu rodziców.
Przeczytałam pobieżnie ten temat ale nie znalazłam nic nowego czego bym nie wiedziała z twoich wątków o innych tematach które koniec końców kończą się zawsze na tobie i tym jak ci ciężko w życiu.
Tez uważam ze dokładnie takie masz dylematy.
Rodzice chcieli ci zapewnić jak najlepszy start w przyszłość, może byli trochę za bardzo szorstcy, ale te wszystkie dodatkowe zajęcia, ile osób może tylko pomarzyć o tym, ty je miałaś. Nie będę nawet tego wałkować bo to już zostało przewałkowane tysiąc razy ale zapytam czy na tych zajęciach byłaś jedna jak palec i nie mogłaś z nikim nawiązać żadnej znajomości ? Ja tez chodziłam na zajęcia dodatkowe na których znałam ludzi i miałam tam koleżanki i kolegów.
Studia medyczne - proszę cię ja studiowałam dziennie kierunek techniczno artystyczny a zaocznie językowy i dałam rade i miałam jeszcze czas wykończyć na imprezę raz na jakiś czas. Chęci moja droga chęci. Moja dobra kumpela studiowała dwa kierunki medyczne na raz ( stoma i lekarski) i tez miała czas na znajomych i jakieś imprezy raz na jakiś czas.
Reszty płaczów nie chce mi się komentować bo naprawdę brzmisz jak rozpieszczone dziecko. Wymagasz od wszystkich żeby było tak jak ty byś chciała a na sam koniec okazuje się zeYellowStar napisał/a:Sama już nie wiem, czego chcę, co mi się podoba...
Skończ te studia bo ci już niewiele zostało ale zacznij tez myśleć co ty chciałabyś robić w życiu.
. Wiem, że ja teraz jestem niezadowolona przez to, że nie podobają mi się same studia. Nie wykluczam, że w przyszłości, gdy zacznę wreszcie zarabiać to będę zadowolona, bo nie będę lecieć za najniższą krajową
bullshit, jeśli czegoś nie lubisz to po prostu nie lubisz i jak zaczniesz pracować w tym za lepszy hajs niż najniższa krajowa to dalej tego nie będziesz lubić i nic tego nie zmieni.
No chyba ze tata jest właścicielem apteki która ty dostaniesz i będziesz ogarniać od bardziej marketingowej etc strony... może wtedy ci się spodoba.
Tata jest właścicielem apteki, ale planuje ją zamknąć bliżej emerytury, bo dochody nie są tak duże, jak 15 lat temu (wtedy to było coś), a ja sama chcę się przeprowadzić do większego miasta i iść w branżę bardziej badawczą (do firm farmacautycznych)
Dorosła osoba, dylemat natolatki na utrzymaniu rodziców.
No tak
Studenci to w sumie tacy więksi nastolatkowie. U nas na studiach nikogo nie traktują jak dorosłego (nawet takich, co mają koło 30stki). Dla nich my wszyscy to jesteśmy takie duże dzieci. Dlatego dużo osób też tak się czuje. Bo to trochę jak szkoła, tylko jest więcej obowiązków a mniej wolnego, ale ja np. nie czuję się na tyle, ile mam lat. Czuję się jak taki właśnie większy nastolatek. Moim marzeniem jest się usamodzielnić, wziąć kredyt na mieszkanie, ale mam jeszcze 2 lata nauki, przez które nie będę mogła iść do pracy, takiej na pełen etat, więc nie będę mogła się usamodzielnić tak w 100%
Niestety pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Bardzo mnie to boli i czasem mi się już płakać chce z bezsilności, ale co mogę zrobić?
Autorko, otóż właśnie ostatnie zdanie, wypowiedziane przez Ciebie. ma tutaj kolosalne znaczenie.
Od początku, właściwie czasami już się to kształtuje na poczatku szkoły średniej, osoba ma jakies plany czy zamierzenia. I to tylko od CIEBIe zależy, co wybierzesz. Poddałaś się woli rodziców, bo uwierzyłaś, że to, co mówią to świętość i jedyna słuszna prawda. Tymczasem, dałaś się porwać ich retoryce, zgodnie z któą praca ma być jedynie obowiązkiem a naawet niekoneicznie sprawiać w ogłe jakąkolwiek radość czy satysfakcję. Tylko jedno, czego nie mogę zrozumieć u takich ludzi, to to, że nie zdają sobie sprawy, iż właśnie zaangażowanie ich w realizację swoich obowiązków zawodowych przekłada się na efekt i skuteczność tej pracy.Wiesz sam doskonale, żę nie czujesz tego i nie jest toi Twoje "powołanie". Zatem CO tak naprawdę Ciebie powstrzymało inadal powstrzymuje przed pójściem swqoją drogą? Lęk o to, zę zawiedziesz nadzieje rodziców i ich plany czy ambicje? Ale właśnie: jesteś dorosłą osobą i nie żyjesz dla nich! NIe żyjesz po to, zęby realizować ich cele, tylko swoje. Tak, praca możę i powinna dawać ludziom satysfakcję. O ile nie można się przemęczać, to jak najbardziej powinno się robić to, co się lubi, co nie wyklucza zresztą zajmowania się "po godzinach" czymś innym. Nie wyobrażam sobie tego, że praca nie ma mi dawać nawet odrobiny radości, pomimo oczywistych trudów, stresu czy obowiazków. Człowiek świadomy, wiedzący na co się pisze, powinien to wiedzieć.
Na tym etapie rzucanie studiów nie jest najlepszym pomysłem, ale pamiętaj, że zawsze możesz podjąć inną ścieżkę zawodową, tym bardizej, jeśli sama stwierdzisz w praktyce, że nie widzisz się w tym zawodzie.Żona jednego z moich dobrych znajomych pracuje w tym zawodzie. Może kiedyś uda mi się jej zapytać, co sądzi o swoim wyborze i perspektywie rozwoju.
No właśnie. Moja mama ma koleżankę, której syn co roku zmieniał (przez dobre 5 lat) kierunek studiów, bo tu mu się nie podobał taki przedmiot, na innym kierunku inny przedmiot i rezygnował, a jego matka mu powiedziała, że to nie ma tak, że wszędzie mu się będzie podobać wszystko. I moja mama to podłapała i jak mówię, że mam dość i rzygam tymi studiami i nauką to mówi, że nigdzie nie będzie kolorowo i będzie mi się wszystko podobać. A ja mówię, że to nie tak, że mi się raz na czas coś nie podoba. Mi się praktycznie żaden przedmiot na tych studiach nie podoba. Pierwszy rok był luźniejszy, były tam takie przedmioty "zapychacze" typu historia medycyny albo psychologia i to mi się podobało. A tak to nie podoba mi się praktycznie żaden przedmiot. Czemu? Bo praktycznie każdy jest stresujący. Na każdym przedmiocie co tydzień są wejściówki (takie mini kolokwia z tematu, który jest przerabiany w danym dniu), a prowadzący mało tego, że nie potrafią w ciekawy sposób wytłumaczyć temat, to tylko odpytują, a jak czegoś nie umiesz, to jest wrzask i niezaliczenie ćwiczeń. To jest ogromny stres, bo przez 1 niezaliczone zajęcia można być niedopuszczonym do egzaminu i nie zaliczyć przez to semestru. I to nie tak, że to jeden taki przedmiot w semestrze, tylko na 5 dni zajęć potrafię mieć codziennie takie wejście. Wyobrażasz to sobie? Wracasz z zajęć na uczelni, po odpytywaniu i męczeniu, robisz obiad, krótka drzemka i marsz do książek i na drugi dzień od nowa. Można się nieźle wypalić. Na innych studiach wiem, że jest inaczej, bo ćwiczenia są nieobowiązkowe, można być dla samorozwoju, ale podejść trzeba tylko do kolokwium, które jest raz na czas, a u nas? Dlatego nie ma jednego przedmiotu, który by mi się podobał. Bo wszystkie są stresujące. Wyobraźcie sobie, że idziecie na zajęcia, gdzie są maszyny, które widzicie pierwszy raz na oczy. Macie podręcznik, ale jest on ciężki do zrozumienia, źle opisany (taki bardziej dla kogoś, kto już ogarnia temat, a nie dla początkującego). Wy nie widzieliście urządzenia na oczy, a przychodzicie i nauczyciel zamiast wam wytłumaczyć, co to jest, to odpytuje z budowy, zasady działania i obliczeń do tego urządzenia i to bardzo szczegółowo, a to są dane specjalistyczne nie do znalezienia w internecie...to jest frustrujące
"Wiesz sam doskonale, żę nie czujesz tego i nie jest toi Twoje "powołanie". Zatem CO tak naprawdę Ciebie powstrzymało inadal powstrzymuje przed pójściem swqoją drogą? Lęk o to, zę zawiedziesz nadzieje rodziców i ich plany czy ambicje?"- nie. Wiesz, co teraz czuję? Zobojętnienie i zrezygnowanie. Rodzice wyplewili ze mnie te marzenia. Już ich nie mam. Czuję tylko taki bezsens. Jestem tak wypalona, że nie mam już siły nawet się przebranżawiać. Uczę się teraz angielskiego, żeby podjąć pracę w firmie farmaceutycznej lub ewentualnie (jak dobrze pójdzie) wyjechać za granicę. Wiem, że to ma sens i jest szansa na lepszy zarobek. Wiem też, że to praca, o której wiele osób mogłoby tylko pomarzyć, dlatego w pewnym sensie doceniam to, co mam
Bo po takiej lingwistyce faktycznie musiałabym się wykazać czymś więcej. Poza tym jak się idzie w turystykę, lingwistykę trzeba doświadczenie zdobywać na studiach. A gdzie 25letnia ja bez doświadczenia w tej branży...nie mam nawet co liczyć, tylko po znajomości, których nie mam
"Na tym etapie rzucanie studiów nie jest najlepszym pomysłem, ale pamiętaj, że zawsze możesz podjąć inną ścieżkę zawodową, tym bardziej, jeśli sama stwierdzisz w praktyce, że nie widzisz się w tym zawodzie."- prawda. Myślę też o studiach podyplomowych, ale jednak z czymś związanym z zawodem
Stara, ja też studiowalam medycynę przez cztery lata i wiem z czym się to je. O jakim stresie Ty piszesz??? Trzeba się uczyć, trzeba zasuwać- to oczywiste. Jeżeli Ty się uginasz pod normalna presją na studiach, jak Ty będziesz w stanie funkcjonować w pracy?
Uczelnia uczelni nierówna
Znam rodzeństwo. Starsza siostra skończyła w mieście X lekarski, wyszła zmęczona życiem, nie ma 40stki a wygląda, jakby była bardziej zadbana 55latka. Tak zmęczona tym wszystkim. a jej młodszy brat poszedł w inne miejsce na te same studia i nie ma nawet worków pod oczami
Tak więc kierunek kierunkowi nierówny
Moja uczelnia należy do tych trudniejszych. U nas nawet ludzie mówią, że jak ktoś nie zaznał tych studiów, to nie wie, czym jest stres
Więc sama widzisz...
Poza tym zależy tez od podejścia ludzi. Są u nas ludzie, którzy mają bardziej wywalone na studia, bo mają już zrobiony inny fakultet (pielęgniarstwo, ratownictwo medyczne) a robią ten drugi, bo chcą więcej zarobić i oni tak podchodzą do tego, że no jak nie zdadzą to mają inne wyjście, ale ci, dla których to pierwszy fakultet już tak luźno nie podchodzą
Tak więc to też zależy
Ja wiem, że dużo osób mogłoby tylko pomarzyć o tym, ale trzeba zadać sobie pytanie- czy ja to to samo co dużo osób? Nie, ja, to nie wszyscy, tylko oddzielna jednostka. Poza tym nie wiem, czy którykolwiek nastolatek byłby zadowolony z tego, że nie ma czasu wolnego, nie ma prawa decydować o sobie i jest odseparowany od rówieśników (co potem zaburza relacje z ludźmi w dorosłym życiu). Mi to pani psycholog określiła jako "młody dorosły", w sensie że mnie zarzucili obowiązkami w postaci tych zajęć kosztem mojego czasu wolnego. Teraz tak z perspektywy czasu na to patrzę, to było egoistyczne z ich strony, bo oni pod przykrywką dbania o mnie wysyłali mnie na masę zajęć dodatkowych, mimo mojego sprzeciwu, żeby móc się potem pochwalić przed znajomymi, jaką mają zdolną córkę (zamiast sami sobą coś pokazać). Separowali mnie od rówieśników, a teraz wielkie zdziwienie, czemu nie mam chłopaka.
A to niesłuchanie mnie odbieram też trochę jako brak szacunku do mnie
A co ma studiowanie do imprez? Chodzę na imprezy. Nie na wszystkie, bo czasami się nie da, ale jak ktoś mnie zaprasza na domówkę czy coś to staram się iść. Na 1 roku dużo imprezowałam
Brzmię jak rozpieszczone dziecko? Dlatego, że znam mechanizmy psychologiczne i widzę więcej niż chociażby ty? Rozumiem, czyli każdy psycholog też będzie rozpieszczonym dzieckiem, bo zna się na tym, hah
Dobra teoria, nie powiem
Życzę Ci więcej empatii
A imprezy wcale nie równają się byciem szczęśliwym, jakbyś chciała wiedzieć. Sama jestem introwertyczką i ogromne spędy też mnie męczą na dłuższą metę, ale pewnie powiesz, że to przez rozpieszczenie, haha
Sądzę, że sama jesteś rozpieszczona, dlatego takie głupoty gadasz, bo mi by to do głowy nie przyszło nawet...
YellowStar napisał/a:Nie wiem
Sama już nie wiem, czego chcę, co mi się podoba...bagienni_k napisał/a:Autorko, otóż właśnie ostatnie zdanie, wypowiedziane przez Ciebie. ma tutaj kolosalne znaczenie.
Otóż to. I może dlatego to, co ona nazywa zmuszaniem przez rodziców, było jedynie zwykłym ukierunkowaniem. Niechciane studia albo się rzuca albo się kończy i nigdy nie pracuje w zawodzie. Ewentualnie może wykorzystać do pracy w jakimś pokrewnym zawodzie, połączyć z dodatkowym wykształceniem w innej dziedzinie.
Najpierw, to trzeba to skończyć, żeby wykorzystywać w pokrewnej dziedzinie...
116 2022-05-30 10:58:14 Ostatnio edytowany przez Lady Loka (2022-05-30 11:03:01)
Ja trochę nie wiem, jak obecnie można mówić, że farmaceuta to jakiś super zawód dający fach i pracę.
Mam to z pierwszej ręki, bo moja teściowa jest magistrem farmacji z prawie 30letnim doświadczeniem pracy w zawodzie i to nie jest zawód, który daje kokosy w życiu, o pracę z jakimiś lepszymi zarobkami wcale nie jest tak łatwo.
Mediana zarobków farmaceutów to niecałe 6000 brutto, przy czym średnio jest pole do tego, żeby te zarobki zwiększać, za to z własnej kieszeni się doszkala. To ja już lepsze perspektywy na dobre zarobki widzę u siebie w korpo.
Bawi mnie to, Yellow, jak bardzo nie dopuszczasz do siebie opinii ludzi, którzy są od Ciebie starsi i mogą mieć jakieś doświadczenie w temacie, który Cię boli. To już kolejny raz widać. Ktoś Ci pisze, że studiował medycynę, a Ty nawet temu zaprzeczasz, bo Ty na pewno masz gorzej, bo u Ciebie jest bardziej stresująco, a tamta medycyna (nie wiesz nawet na jakiej uczelni) jest na pewno łatwiejsza.
Tak tak, Ty masz najgorzej, Ty jesteś najbardziej biedna w tym wszystkim.
Ktoś wie, o co chodzi autorce, ale tak konkretnie?, czy tylko zrobiła sobie z forum Pamiętnik studentki medycyny?
Ktoś wie, o co chodzi autorce, ale tak konkretnie?, czy tylko zrobiła sobie z forum Pamiętnik studentki medycyny?
Miejsce do szukania ludzi, którzy poklepią ją po głowie mówiąc, jak bardzo ma ciężko.
119 2022-05-30 11:20:01 Ostatnio edytowany przez Be. (2022-05-30 11:39:18)
Ktoś wie, o co chodzi autorce, ale tak konkretnie?, czy tylko zrobiła sobie z forum Pamiętnik studentki medycyny?
Nie wiesz o co chodzi, ale non stop męczysz Yellow - to ciekawe. Do tego masz problem zrozumieć podstawowa rzecz, że nie każdy myśli/czuje tak jak Ty. A ciągle "doradzasz" bardziej komuś jak Ty sama w sytuacji autorki niż autorce samej w sobie.
Edit: Dobra nie syf wątku. Twoje problemy nie są jego tematem i wszyscy je znamy, bo napisałaś na wszystkich kontach około milion postów.
120 2022-05-30 11:25:31 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-05-30 11:30:04)
KoralinaJones napisał/a:Ktoś wie, o co chodzi autorce, ale tak konkretnie?, czy tylko zrobiła sobie z forum Pamiętnik studentki medycyny?
Nie wiesz o co chodzi, ale non stop męczysz Yellow - to ciekawe. Do tego masz problem zrozumieć podstawowa rzecz, że nie każdy myśli/czuje tak jak Ty. A ciągle "doradzasz" bardziej komuś jak Ty sama w sytuacji autorki niż autorce samej w sobie.
Nie masz bladego pojęcia o moich problemach.
A że każdy radzi jak umie, no cóż... Nie każdy jest jak Be. który radzi najlepiej a sam nie radzi sobie w ogóle, bo go jakaś pannica rzuciła.
Autorko, przede wszystkim błądzisz w podstawoej kwestii: dla Ciebie jest złe wyłącznie to, co stersujące? Nie bierzesz pod uwagę adnych innych kryteriów? Nie wiem, w jaki sposób doszłaś do przekonania, żę całe życie powinno się przeżyć (niemal) bezstresowo. Osobiście ciekawiło mnie, czy TEMAT związany z farmacją, medycyną czy zdrowiem Ciebie interesuje. O to właśnie chodzi, a nie o to, czy jest to stresujące czy nie. Cała masa ludzi studiuje cieżkie kierunki, poddawani są takiemu samemu albo i większemu stresowi czy presji, ale widzą, że chcą dojść do końca. Są świadomi tych strudnbości, tylko jednocześnie zdają sobie sprawę z wynwań, jakie sobie stawiaja, bo wybrali tą ścieżkę z WŁASNEJ WOLI. Akurat TO ich interesuje, chcą zatem się w tych dziedzinach rozwijać.
Strasznie pokrętna ta Twoja logika, która niby Ci podpowiada, że nalezy uważać za złe wszytko to, co człowieka stresuje. Ale w jaki spośób? Przecież stresu nie da się uniknąć w życiu! Mimo, że sam kończyłem o niebo mniej wymagający kierunek(jeden z przyrodniczych), to myślisz, że nie brakowało mi w ciągu tych kilku lat presji czy stresu? Myślisz, że nie miałem wątpliwości czy zmartwień, że uda mi się zdać i przejść dalej?
Materiału też było sporo a niektórych przedmiotów za bardzo nie chciało się człowiekowi uczyć. I co? Miałem to wszystko rzucić, bo się tym stresuje?
Co do zarobków w farmacji, to akurat wspomniana żona kumpla zarabia coś koło 4,5 k netto w aptece. Nie wiem, jakie ma plany, ale coś wspomninał, że chce się dokształcić w innym kierunku. Kumpel tez coś zarabia koło tego(w innej branży), więc tak źle nie mają. Ale to zalezy już gdzie się żyje i jakie ma się cele.
122 2022-05-30 11:53:04 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-05-30 11:55:34)
Edit: Dobra nie syf wątku. Twoje problemy nie są jego tematem i wszyscy je znamy, bo napisałaś na wszystkich kontach około milion postów.
Najlepszą radę, płynącą prosto z serca, jaką Ci mogę dać, to taką, abyś przestał przeżywać moje wpisy.
Dla mnie autorka jest doskonałym przykładem, dlaczego nie warto ustawiać dzieciom życia i wymuszać. Taki rodzic sam się przecież prosi o pretensje ze strony dziecka, jeśli okaże się, że dziecko nie ma do tego drygu/nie chce tego robić/nie podoba się mu. Doradzać dziecku, pokazywać konsekwencje wyborów w normalny sposób jak widać też trzeba umieć. Rzucanie talerzami, bo dziecko chce iść na kierunek inny niż rodzic sobie wymarzył uważam za bardzo dalekie od normalności.
Autorka o poczuciu krzywdy i jak sobie z tym poradzić radzę Ci się uczyć z podcastów specjalistów. Tutaj masz link, to było w temacie rozwodów podcast robiony co prawda, ale niech cię to nie zniechęca. Temat jest poruszany ogólnie i myślę, że to co zostało tam powiedziane może ci wiele dać do myślenia. No i żaden dobry terapeuta nie będzie cię przekonywał, że twoje uczucia są niewłaściwe, nieuzasadnione, przesadzone, itp., że powinnaś czuć inaczej.
Studiowalam we Wroclawiu, ponad 20 lat temu. O ile wiem, to zupelnie przyzwoita uczelnia i zakuwać trzeba było codziennie. Niektóre przedmioty były cięższe niż inne, ale jakoś mogłam i imprezować czasem i mieć prace na pół etatu. Nie wspominam tego czasu jako szczególnie stresującego. Mnie sie na tych studiach po prostu nudziło i dlatego po czterech latach wyjechalam do UK i poszlam na teologię, którą skończylam. I to skończylam sama, bez zadnej kasy rodziców.
Ty dorosnąć powinnaś, bo może masz ponad 20 lat, ale mentalnie jesteś nastolatką.
125 2022-05-30 13:41:19 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-05-30 13:55:14)
No właśnie. Moja mama ma koleżankę, której syn co roku zmieniał (przez dobre 5 lat) kierunek studiów, bo tu mu się nie podobał taki przedmiot, na innym kierunku inny przedmiot i rezygnował, a jego matka mu powiedziała, że to nie ma tak, że wszędzie mu się będzie podobać wszystko. I moja mama to podłapała i jak mówię, że mam dość i rzygam tymi studiami i nauką to mówi, że nigdzie nie będzie kolorowo i będzie mi się wszystko podobać. A ja mówię, że to nie tak, że mi się raz na czas coś nie podoba. Mi się praktycznie żaden przedmiot na tych studiach nie podoba. Pierwszy rok był luźniejszy, były tam takie przedmioty "zapychacze" typu historia medycyny albo psychologia i to mi się podobało. A tak to nie podoba mi się praktycznie żaden przedmiot. Czemu? Bo praktycznie każdy jest stresujący. Na każdym przedmiocie co tydzień są wejściówki (takie mini kolokwia z tematu, który jest przerabiany w danym dniu), a prowadzący mało tego, że nie potrafią w ciekawy sposób wytłumaczyć temat, to tylko odpytują, a jak czegoś nie umiesz, to jest wrzask i niezaliczenie ćwiczeń. To jest ogromny stres, bo przez 1 niezaliczone zajęcia można być niedopuszczonym do egzaminu i nie zaliczyć przez to semestru. I to nie tak, że to jeden taki przedmiot w semestrze, tylko na 5 dni zajęć potrafię mieć codziennie takie wejście. Wyobrażasz to sobie? .
Wyobraź sobie, że uczysz się pięć lat na studiach, na których i owszem są obowiązkowe ćwiczenia i wejściówki ( ). Następnie uczysz się kolejne trzy lata, po uprzednim zdaniu egzaminu wstępnego. W ciągu tych trzech lat zdajesz kolejne egzaminy / kolokwia (w większości praktyczne). Następnie przystępujesz do finalnego egzaminu składającego się łącznie z pięciu egzaminów. Każdy z nich oceniany jest osobno, jedna ocena niedostateczna przekreśla pozytywny wynik egzaminu jako całości. Nie ma egzaminu poprawkowego. Do kolejnego egzaminu możesz przystąpić w kolejnym roku kalendarzowym zdając cały egzamin (wszystkie pięć części) od nowa.
A, i w trakcie trzyletniego szkolenia pracujesz na pełny etat (bo bez praktyki jest ono nic nie warte w sumie).
Nie jesteśmy w stanie stwierdzić czy to przez nadmierne przewrażliwienie czy przez to, że musisz dodatkowo nadrabiać pilnością, co już samo w sobie może być dużym obciążeniem przy spornej ilości materiału do nauki.
Nie wyrabiasz psychicznie, nic Ci się tam nie podoba? Przerastają Cię studia, które są wymagające i na których trzeba się dużo uczyć? Odpuść.
Boże to już kolejny raz kiedy autorka pisze wywód na długości jednego rozdziału w książce i daje argumenty przeczące wszystkim nam.
Rozwiązanie jest proste nie podoba ci się - zostaw to. Ale żeby zrobić cokolwiek to trzeba w końcu dorosnąć. Skoro takie stresujące te studia i wejściówki i kolokwia i egzaminy ( norma) to co będzie w życiu dalszym? Przecież każda sytuacja cię wykończy. Po skończonych studiach będzie płacz ze praca nie taka i się nie podoba, ze zarobki za małe ze cos tam jeszcze.
Taki to już płaczliwo narzekający styl autorki. Życia byłoby mi szkoda,
A propos wyjazdu za granice ( do UK) to pisałam ci i napisze jeszcze raz - nikogo nie interesuje tutaj twój certyfikat językowy bo jak umiesz gadać to się dogadasz. Co ich interesuje to studia skończone w UK a nie jakaś farma w Polsce, nikt na to nie spojrzy. Wiec ucz się języka ale pamiętaj tutaj liczy się doświadczenie zdobyte w UK i studia z UK.
Ja trochę nie wiem, jak obecnie można mówić, że farmaceuta to jakiś super zawód dający fach i pracę.
Mam to z pierwszej ręki, bo moja teściowa jest magistrem farmacji z prawie 30letnim doświadczeniem pracy w zawodzie i to nie jest zawód, który daje kokosy w życiu, o pracę z jakimiś lepszymi zarobkami wcale nie jest tak łatwo.Mediana zarobków farmaceutów to niecałe 6000 brutto, przy czym średnio jest pole do tego, żeby te zarobki zwiększać, za to z własnej kieszeni się doszkala. To ja już lepsze perspektywy na dobre zarobki widzę u siebie w korpo.
Bawi mnie to, Yellow, jak bardzo nie dopuszczasz do siebie opinii ludzi, którzy są od Ciebie starsi i mogą mieć jakieś doświadczenie w temacie, który Cię boli. To już kolejny raz widać. Ktoś Ci pisze, że studiował medycynę, a Ty nawet temu zaprzeczasz, bo Ty na pewno masz gorzej, bo u Ciebie jest bardziej stresująco, a tamta medycyna (nie wiesz nawet na jakiej uczelni) jest na pewno łatwiejsza.
Tak tak, Ty masz najgorzej, Ty jesteś najbardziej biedna w tym wszystkim.
No zawody medyczne (zarówno farmaceuta jak i lekarz) w Polsce nie są jakieś super opłacalne, ale zarabia się powyżej średniej, więc no jak na polskie warunki już jest dobrze. Mój tata kiedyś w swojej aptece zarabiał baaaardzo dużo (kwoty rzędu dziesiątek tysięcy zł miesięcznie), ale to był dobry czas dla farmacji, teraz weszły sieciówki i zniszczyły rynek. Teraz trochę lepiej mają lekarze (bo kiedyś zarabiali bardzo mało, moja mama do 50tki zarabiała 3 tysiące zł), ale to też nie są kwoty nie wiadomo jak dużego rzędu (jak dużo osób myśli). Do tego brak szacunku pacjentów, bo wszyscy uważają, że specjaliści to debile a internet wie lepiej (tak, moi rodzice często to może nie tyle co słyszą, a czują od nich). Na zachodzie medycy mają się świetnie i są to jedne z lepiej zarabiających fachów. W Polsce bardziej się opłaca być np. spawaczem niż medykiem.
Fakt jest jednak taki, że przynajmniej są to zawody pewne. Ofert pracy jest bardzo dużo, a niedobory są liczone w tysiącach (w samej Polsce). Owszem, może za x lat wymyślą roboty, które nas zastąpią (wiem, że Amerykanie testują roboty przeprowadzające operacje), ale liczę, że do tego jeszcze teraz nie dojdzie, nie za mojego życia (ale mogę się mylić)
"Mediana zarobków farmaceutów to niecałe 6000 brutto, przy czym średnio jest pole do tego, żeby te zarobki zwiększać, za to z własnej kieszeni się doszkala. To ja już lepsze perspektywy na dobre zarobki widzę u siebie w korpo."- no bo apteka to nie jest miejsce dobrych zarobków (kiedyś była, teraz to taki sklep medyczny bardziej). Moi znajomi dostają 5 na rękę plus dodatki od sprzedaży (to w większych miastach), ale nie masz perspektywy rozwoju, możesz zostać tylko kierownikiem i masz więcej kasy, ale to zaś bardzo duża odpowiedzialność.
Jednak jest tendencja ucieczki specjalistów z aptek. Syn mojego ginekologa po farmacji poszedł do przemysłu i podobno bardzo dużo pieniędzy zarabia i jest zadowolony. Dość popularne są teraz badania kliniczne (to takie medyczne korpo, ja tam chcę iść), gdzie owszem, na początku dostanie się te 5 tyś, ale potem to wzrasta i znajoma, która pracuje tam 2 lata dostaje już 7, a pani, która pracuje tam lat kilkanaście i jest koordynatorem już ma 2 razy tyle. Tylko o tym się nie mówi, bo wciąż mało ludzi tam idzie, bo obowiązkiem przyjęcia jest angielski, gdzie wielu medyków po studiach już nie chce się tego uczyć, bo są wypaleni i wymęczeni po tych studiach, więc taka moja przewaga, że ja się wzięłam w garść i uczę tego języka, jeszcze jest mi daleko do perfekcji, ale pracuję nad tym
Wiem też, że w laboratoriach też można fajnie się ustawić, ale niestety nie znoszę pracy w labie, ale ogłoszeń też trochę widziałam
Także praca jest, a to, że średnio płatne...a co w Polsce się opłaca? Chyba tylko bycie politykiem. Dlatego myślę o wyprowadzce za granicę, gdzie doceniliby mnie, ale czy tak się zdołam języka nauczyć to tego już nie wiem
"Ktoś Ci pisze, że studiował medycynę, a Ty nawet temu zaprzeczasz, bo Ty na pewno masz gorzej, bo u Ciebie jest bardziej stresująco, a tamta medycyna (nie wiesz nawet na jakiej uczelni) jest na pewno łatwiejsza."- a co ma do tego doświadczenie? U mnie jest chłopak, który leci po znajomościach, bo jego tatuś to kolega dziekana. I też powtarza jakie proste to studia (tak, jego słowa), a inni tylko mają na niego nerwy, bo wyprowadza z równowagi, ale co można zrobić? Nie znam osoby na tak ciężkich studiach, która by mówiła, że są łatwe. Wyjątek to albo znajomości albo duży fart (który też w pewnym momencie się kończy), dlatego z dystansem podchodzę do takich odpowiedzi, bo ja mam takich ludzi na studiach. A to, że ktoś pisze, że coś robił to mógł to napisać złośliwie, bo osoba, która to napisała ogólnie ma dość kąśliwe komentarze, więc nie wiadomo, czy nie napisała tego po prostu z czystej złośliwości, bo nie wierzę, że dla kogoś te studia nie były ciężkie, po prostu nie uwierzę
Miejsce do szukania ludzi, którzy poklepią ją po głowie mówiąc, jak bardzo ma ciężko.
W sumie, to tak
Ale wygadałam się i już mi lepiej
Więc dziękuję
Nie wiesz o co chodzi, ale non stop męczysz Yellow - to ciekawe. Do tego masz problem zrozumieć podstawowa rzecz, że nie każdy myśli/czuje tak jak Ty. A ciągle "doradzasz" bardziej komuś jak Ty sama w sytuacji autorki niż autorce samej w sobie.
Edit: Dobra nie syf wątku. Twoje problemy nie są jego tematem i wszyscy je znamy, bo napisałaś na wszystkich kontach około milion postów.
Właśnie mnie to szokuje, jak można być tak niewrażliwym na czyjeś problemy. Ja jestem bardzo empatyczna i to do tego stopnia, że przejmuję uczucia innych, a tu widzę żyją osoby, które mają ultra znieczulice. Ciekawe, skąd to się bierze u nich...
Po prostu nie wszystkim straszne są "wejściówki" na studiach
Studia medyczne czy farmaceutyczne są ciężkie, tylko chyba nikt, kto poważnie o tym myśli, nie wątpi w to. Skoro ktoś czuje, że pragnie iść taką drogą, to raczej jest świadom wszelkich trudności, jakie można napotkać. Kolokwia, egzaminy czy inne zajęcia są wszędzie. Każde studia mogą tez wydawać się ciężkie czy bardzo ciężkie, zależnie od tego, co ta osoba rzeczywiście od studiowania oczekuje.
Co do zarobków, to wiadomo, żę ie od razu się będzie w każdym zawoddzie kokosy zarabiać. Z drugiej strony, jeśłi dla kogoś te 5 czy 6 tys na miesiąc to mało lub bardzo mało, to szczerze, chyba rzeczywiśćie powienien od początku iść w inną branżę. Kurde, 5 czy 6 tys na rękę, to ja bym skakał z radości, przynajmniej przez pewien czas. Zależy, kto ma jakie potrzeby i gdzie żyje, ale np do spółki z partnerem, który zarabia podobnie, to chyba nie jest źle..Chyba, że ktoś naprawdę potrzebuje 5-cio cyfrowej kwoty w wypłacie, żęby czuć się szczęśliwym..
130 2022-05-31 09:39:37 Ostatnio edytowany przez KoralinaJones (2022-05-31 09:46:11)
Studia medyczne czy farmaceutyczne są ciężkie, tylko chyba nikt, kto poważnie o tym myśli, nie wątpi w to. Skoro ktoś czuje, że pragnie iść taką drogą, to raczej jest świadom wszelkich trudności, jakie można napotkać. Kolokwia, egzaminy czy inne zajęcia są wszędzie. Każde studia mogą tez wydawać się ciężkie czy bardzo ciężkie, zależnie od tego, co ta osoba rzeczywiście od studiowania oczekuje.
Studia trzeba wybierać nie tylko według własnych zainteresowań, ale przede wszystkim według własnych predyspozycji. Nie każdy skończy każdy możliwy kierunek. Poza tym studia nie są miejscem gdzie się tylko i wyłącznie rozwija swoje zainteresowania. Ze studiów pamiętam wiele przedmiotów tzw. ogólnokształcących (niekoniecznie mnie interesujących), tzw. zapychaczy (spędzających sen z powiek byleby to zaliczyć) oraz innych stricte merytorycznych, z których też nie każdy mi odpowiadał tematycznie, nie wspominając o prowadzących zajęcia i egzaminujących. Dziedzina nauki jednak ogólnie mi odpowiada - no i w tym rzecz.
Takie są studia. To przecież nie jest miejsce, gdzie człowiek uczy się tylko tego, co mu odpowiada.