Na dobrą sprawę, w romans można wejść chyba z każdym, wszystko zależy od twego, co komu brakuje. Jeśli ktoś pragnie więcej seksu i czułości, spędzania wspólnego czasu, to chyba niekoniecznie potrzebne są wygórowane wymagania..
W kwestii związku, to niestety wkraczamy na grząski grunt. Po raz kolejny bowiem widać, jak bardzo się różnimy między sobą oraz jak odmienne bywają oczekiwania oraz potrzeby każdej z płci. Efektem tego jest oczywiście owa nierówność i brak pewnej harmonii, gdzie kobieta przejmuje ostateczną rolę wybierającą oraz akceptującą dane warunki a mężczyzna musi się zaprezentować i czymś zaimponować. Szkopuł jednak w tym, że chociażby postawy życiowe, plany czy też poziom owej ambicji, zaradności i chęci rozwoju jest mocno zróżnicowany indywidualnie, przynajmniej teoretycznie. W praktyce jednak, to Panie ustawiają niejako poprzeczkę i z biegiem lat ją podnoszą, niekoniecznie w ścisłej zależności do swoich potrzeb. Można zrozumieć, że osoba na pewnym poziomie nie będzie chętna wchodzić w bliższe relacje z kimś, z kim zwyczajnie nie widzi żadnej płaszczyzny porozumienia, gdyż dzieli ich za dużo różnic. Akurat poczucia bezpieczeństwa bym tutaj nie umieszczał, bo jednak ludzie na pewnym poziomie radzą sobie raczej dobrze sami, zatem partner powinien stanowić ich uzupełnienie, nie zaś stopnie, po których ma się wspinać wyżej. Dlatego nie wierzę w bajeczki o tak znaczącej roli wspierania jednej osoby przez drugą. Inaczej nikt by w zasadzie niczego sam nie osiągnął.
Jednak w drugą stronę, kiedy to ktoś na względnie niskim poziomie oczekuje czy wręcz rości sobie prawo do bycia z partnerem o znacznie większych ambicjach, gdyż uważa, że " mu się coś należy". Dlaczego sam nie zapracuje na ten wyższy poziom? To najbardziej irytuje, kiedy jedna strona czuje się bardziej uprzywilejowana, z jakichkolwiek względów.
Ambicja czy pracowitość może przybierać rozmaite formy i dla wielu jednak istnieją pewne granice w "wyścigu do kariery". Osobiście wszystko, co robię, robię wyłącznie dla siebie i nie spędza mi snu z powiek fakt, że mogę jakiejś kobiecie "nie zaimponować". Interesuje mnie przede wszystkim moja własna osoba, jeśli mówimy o obraniu odpowiedniego kierunku czy postawy w życiu.
Jeśli chodzi zaś o potrzebę zmian, myślę, że facet może być mniej skłonny do zmieniania owej Pani z biedronki(jeśli już z nią jest), gdyż akceptuje ją właśnie taką, jaką jest. Być może wystarcza mu w niej to, co zna i nie potrzebuje jej ulepszać, chyba, że ona sama tego chce.
W drugą stronę z kolei, ma się wrażenie, że Panie, próbując kogoś zmienić wbrew zdrowemu rozsądkowi( i samego zainteresowanego) uznają po prostu z góry, że ich definicja właściwego sposobu na życie jest jedyną słuszną. W takich przypadkach ma miejsce dyrygowanie czy też sterowanie drugą osobą. Dla mnie to z definicji jest obrzydliwe, więc pożegnałbym się z kimś takim od razu, niezależnie, co ktoś próbuje mi uświadomić. Jeśli mam coś zmienić, to muszę SAM stwierdzić, że to może mi się opłacać, sam muszę poczuć, że tego potrzebuję.
Tu wychodzimy z założenia, że w większości to kobieta będzie tą stronę dużo bardziej ambitną, przebojową i skłonną do rozwoju osobą, co jednak jest zbyt dużym uproszczeniem.