Nieładnie źle mówić o własnym gnieździe, ale powoli dojrzewam do wyjazdu z kraju w którym obywatel jest intruzem... Na pewno wiecie o co chodzi, więc chwilowo tego tematu nie rozwijam.
Jestem turystką z wykształcenia, pracowałam wiele lat za granicą jako tour guide. Zawsze wracałam do Polski z tęsknoty za domem, rodziną. Kilka razy mogłam zacząć żyć w innym miejscu, ale tutaj był mąż i rodzina.
Teraz mąż pracuje w Niemczech, nie dlatego że chciał, ale dlatego że w Polsce nie miał gdzie zarobić na spłatę kredytu na rozwój firmy. Firma i tak padła wskutek działań urzędniczych a dług został.
Ja wróciłam po upadku biura dla którego pracowałam do Polski, zaczepiłam się w hotelarstwie, teraz pracuję w amerykańskiej korporacji w biurze.
Niby nie jest źle, ale... chyba nie mogę tutaj zostać. Pojechałabym do męża, ale znam angielski nie niemiecki i zanim znalazłabym sensowne zajęcie upłynie dużo czasu na nauce języka. Myślałam o Holandii, w sumie blisko do Niemiec i z angielskim jakoś daję radę. A może jednak Wyspy i próbować szukać pracy w turystyce? Sama nie wiem co robić, od czego zacząć... no i samej jakoś tak...smutno. Młoda już nie jestem, więc na spontan i wyjazd w ciemno coraz trudniej się zdecydować.
Wiem, że jestem już gotowa wyjechać na stałe. Nie mogę spokojnie patrzeć na to, co się w Polsce wyprawia i żyć tutaj z poczuciem, że nieważne kogo wybierzemy w następnych wyborach- wszystko będzie po staremu. No sorry, ale tak teraz czuję.
Ciągle mam sny, których sens tłumaczy się wewnętrznymi rozterkami i poszukiwaniem drogi życia. To by się zgadzało; dziś śnił mi się znowu pociąg i mój pośpiech, by do niego wsiąść- niestety, znowu jechał nie w tę stronę...
Czuję, że jeśli wkrótce czegoś nie wymyślę, to oszaleję.