Miesiąc później…
Ja, Wielki Mistrz Germańskiego Zakonu Templarów, który wiodę Zakon od wieków, stwierdzam że od kiedy Arcymistrz Roegner oddał mi swą Brankę, śliczną dziewczynę o imieniu Claire, sam zaczął obumierać. Z dnia na dzień jest coraz bardziej posępny, rozgoryczony i smutny. Na uczty nie chodzi, modli się sam, trzech Templarów to dla niego tłok, a z Rady Zakonu wypada jak oparzony. Wciąż pełni funkcję Ojca Miecza Armii Cesarstwa, lecz on powoli traci blask, traci ten żar, który prowadził go do niesamowitych nawet jak na Templara osiągnięć. On się sam zabija, idzie kursem na zagładę.
A Claire… całymi dniami siedzi w swoim kąciku, płacze, coraz mniej je, chudnie i opada z sił. Od samego początku jej uśmiech widziałem tylko raz, gdy Roegner spojrzał na nią przez chwilę podczas składania raportu. Jest dla mnie jak wnusia, nie krzywdzę jej, ma wiele udogodnień, oddzielne łóżko, suknie i wiele innych rzeczy, ale ona wciąż uparcie ubiera tę samą, zniszczoną sukienkę w jakiej przybyła z Roegnerem do Kwatery Polowej. Gdy raz ją zapytałem, dlaczego ciągle nosi jedną rzecz, rozpłakała się rzewnie i pisnęła, że to jedyne ubranie, w którym była szczęśliwa. Ona też umiera powoli.
32 dni od powrotu do Świątyni, wpadłem w gniew, i kazałem Gardzie przyprowadzić do mnie Roegnera. Żywego i nieuszkodzonego.
Przywlekli go. Nie miał już siły iść. Kazałem go posadzić w fotelu i odejść, wykonali.
-Roegner, martwię się o ciebie.
-Nie masz powodu, Wielki Mistrzu. Jestem zdrów i cały.
-Właśnie widzę- warknąłem- Widzę żeś zdrów jak ryba w strumieniu i silny jak tur w puszczy. Wiedz, że twój czas się zbliża, jeżeli nie zaczniesz walczyć to zamienisz się w kamień…
-Ja? Ja miałbym walczyć? Po co? Nie, Wielki Mistrzu, ja chcę zostać kamieniem. Kamień nie czuje… nie cierpi.
-A ty cierpisz.
-Tak… cierpię, bo kocham kogoś, kto nie spojrzy na mnie jak na potencjalnego partnera, a jak na siwego starca, niegodnego uwagi, wręcz ohydnego. Nie jestem godzien tak młodej, tak niewinnej, tak… subtelnej istoty. Ja umieram, bo wolę umrzeć wyprostowany niż żyć zgorzkniały. Myślisz, Wielki Mistrzu, że nie wiem, dlaczego inni schodzą mi z drogi? Dlaczego oficerowie Sztabu się mnie boją? Bo zgorzkniałem. Zrobiłem się nieprzewidywalny. A teraz na szczęście wszystko się kończy. Mam nadzieję, że znalazłeś tej cudownej istocie godnego małżonka, że jest szczęśliwa… Żałuję tylko że na wesele nie zaprosiła… Ale cóż, po co jej na weselu stary, zgorzkniały Templar?
Nie mogłem się powstrzymać. Strzeliłem Roegnera w twarz wierzchem dłoni.
-Oprzytomnij!
Podszedłem do małego ,,namiociku” w kącie mojego gabinetu, gdzie dni spędzała ta Claire. Podniosłem dach, i podniosłem ją z podłogi. Była chorobliwie lekka, skulona obejmowała się ramionami i miarowo kiwała, jak dziecko z chorobą sierocą. Posadziłem ją na fotelu naprzeciwko Roegnera.
-Powiedz mi, moja droga, jak się dziś czujesz?
-Jestem radosna i szczęśliwa- powiedziała pustym głosem.
-A dlaczego?
-Bo mam na sobie moje szczęśliwe ubranko.
-Czemu to ubranko jest szczęśliwe?
-Bo gdy je nosiłam, on… On mnie przytulił i pocałował, więc może gdy zobaczy to ubranko zechce zrobić to ponownie?
-On tu jest, Claire.
-Jest? Ale ja już nie mam siły by otworzyć oczka… Dobij mnie, proszę… Poczekam na niego tam, gdzie wiek nie ma znaczenia…
-Nie- powiedziałem stanowczo.- Roegner, otwórz oczy.
Otworzył je powoli i spojrzał na mnie bez energii.
-Tak, Wielki Mistrzu?
Wskazałem mu Claire.
-O, witaj Claire… Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa, że Wielki Mistrz znalazł ci godnego męża…
-Claire odmówiła siedmiu. Dalej nie szukałem. Ona czeka na mężczyznę, który jej nie chce.
-Na kogo?
-Na ciebie, Roegner. Od miesiąca dzień w dzień zakłada to szczęśliwe ubranie, a ty omijasz jej jak zarazy. Albo natychmiast się pogodzicie, albo pożałujesz!
-Ale ja nie jestem na nią zły… Po prostu pragnę jej szczęścia za wszelką cenę, nawet kosztem mego życia.
-Czy ty naprawdę myślisz, że ona będzie szczęśliwa w świecie, gdzie cię nie ma?
-Tak sądzę. Po co jej stary, wyniszczony Templar, skoro może mieć kogo zechce?
-Ale ona chce CIEBIE I TYLKO CIEBIE, Roegnerze!
Ostatecznie przekonałem tego osła by przyjął Claire z powrotem. Aż miło było patrzeć, jak ona jest przez niego całowana. Troszkę mi będzie smutno, ale wolę by ona żyła i była zdrowa u boku Roegnera, niż smutna i zgaszona dogorywała z dala od niego. Poza tym, obiecała że będzie mnie odwiedzać…
Gdy Wielki Mistrz strzelił mnie w twarz, poczułem że coś jest nie tak, jak powinno. Gdy zobaczyłem Claire, wynędzniałą i zmizerniałą, miałem ochotę ochrzanić Wielkiego Mistrza, choć go kocham i szanuję jak rodzonego ojca. Obiecał że Claire będzie szczęśliwa, że znajdzie jej dobrego męża, a tu próbuje mnie przekonać że ona… bardzo mnie lubi. Tak bardzo, że nie może beze mnie żyć. Że to przez brak mnie w jej życiu ona prawie umarła z wycieńczenia. Nie zniósłbym tego. Byłem takim idiotą, Bogowie miejcie litość… Gdy Claire wymsknęły się te nieco naiwne słówka, że może wreszcie jej szczęśliwy ubiorek zadziała, i on (czyli ja) przyjdzie do niej i ją znów pocałuje, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wróciły mi siły. Wstałem jak oparzony, podszedłem do niej, padłem na kolana i pocałowałem najpierw jej nosek, potem te drobne usteczka.
Przeszedł mnie dreszcz, gdy ona się poddała. Taka mięciutka i słodka…
-Nareszcie przejrzałeś na oczy, Arcymistrzu- szepnął wtedy Wielki Mistrz.
Zaniosłem ją do swojej komnaty i położyłem na moim łożu. Wciąż była słabiutka, ale wiedziałem że kilka słabych medykamentów Zakonu postawi ją na nogi. Precyzyjnie odmierzyłem krople z fiolek do szklanki, pomogłem jej usiąść i podsunąłem szklankę.
-Za każdy łyczek, który wypijesz, dostaniesz całusa. To nie będzie smaczne, ale to też nie trucizna. Pamiętaj, za każdy łyczek dostaniesz całusa.
Wypiła całą porcję.
-Ile łyczków?
-Dziewięć!
Pocałowałem ją delikatnie dziewięć razy. Uśmiechała się i mruczała kolejne cyfry. Wreszcie pocałowałem ją porządnie.
-To 10…
-Nie, 9 i bonus- odpowiedziałem.
Następnego dnia rano (a był to już czerwiec) obudziłem się pierwszy, i z wysokości podparcia na łokciu przyjrzałem śpiącej koło mnie Claire. Pozwoliłem jej spać ze mną, bo powiedziała że wciąż tego pragnie. Zatem, położyła się koło mnie, jak żona.
Żona…
Piękna sprawa, ale czy… Czy ja powinienem? Wiem, że ofiaruję jej nie tylko siebie i swoje serce, ale i nieśmiertelność. Czy ja powinienem?
Bogowie, skarciłem sam siebie, nie jestem w stanie patrzeć jak ta śliczna istota starzeje się i umiera. Przez wieki nie wybaczyłbym sobie, że na to pozwoliłem. Nagle ona otworzyła oczka, a ja dostrzegłem w nich łzy.
-Aniele, co się stało?
-Śniła mi się tamta trumna… Że znów mnie zakopują…
-To już przeszłość, teraz ja jestem przy tobie, i teraz ja nie pozwolę by ktokolwiek cię skrzywdził. Spokojnie, ukochana, odpręż się…
-Co powiedziałeś, Mistrzu?
-Że to już przeszłość. Że jesteś bezpieczna. Że nie pozwolę Cię skrzywdzić nikomu. Żebyś się odprężyła. Pominąłem coś?
-Tak… Użyłeś takiego ślicznego słówka…
Postanowiłem wziąć atak na pierś.
-Powiedziałem ukochana, bo Cię kocham, i chcę dla Ciebie jak najlepiej.
-To… To prawda?
-Tak- odparłem z mocą.- Jesteś moim cudem, moją miłością i przyszłością.
-A...Ale ja jestem branką…
-Powiedz, czy minął miesiąc?
-Minął.
-Zgodnie z Kanonem, po miesiącu bycia branką mam prawo cię uwolnić. Dziś staniemy przed Wielkim Mistrzem, i będziesz wolna. Będziesz mogła odejść, lub zostać. To zależy od ciebie.
-Co Ty byś wolał, Mistrzu?
-Jeżeli moje zdanie ma dla ciebie wartość, rozważ proszę opcję pozostania tu, w Świątyni, jako moja partnerka. Należymy do siebie. Ja do ciebie, ty do mnie. Pamiętasz, jak się skończył pomysł rozłąki.- byłem morderczo poważny.
Nie zniosę, jeżeli ona odejdzie. Będę wtedy wrakiem Seneszala, nie seneszalem.
-Zatem zostanę…
Na śniadanie zeszliśmy razem. Claire co prawda nie mogła zasiąść u mego boku przy stole Templarów, ale zadbałem by auksyliarze postawili dla niej stolik za moim krzesłem. Wielu zdziwiła obecność branki na śniadaniu Templarów, ale wystarczyło bym wstał, i cała brać ucichła.
-Wielki Mistrzu, Seneszale, Mistrzowie i Bracia-Templarzy, dziś minął miesiąc od powrotu do Świątyni po wojnie. Prawem Seneszala ogłaszam na dzień dzisiejszy, na godzinę dwunastą, Pierwsze Liberium. Wszyscy wiecie, co to znaczy.
Wstał brat Hans. Wstał i zasalutował.
-Arcymistrzu, wybacz pytanie, ale kłębi się ono w głowach wielu obecnych… Czy ty uwolnisz swą Brankę, oddasz ją wszystkim czy zabijesz?
-Uwolnię. I proszę tych, których branki błagają o wolność, by ją im dali. Czy ktoś jest naprzeciw mojemu ogłoszeniu?
Wstał Wielki Mistrz.
-Nie jestem przeciw, wręcz przeciwnie, lecz widząc brak chętnych do kontry, zatwierdzam ogłoszenie. Usiądźmy, trzeba mieć siłę na nowy dzień.
Wszyscy zaczęli posiłek od toastu za Ogień i Zakon, drugi za Wielkiego Mistrza, trzeci za braterstwo. Ja wziąłem ze stołu półmisek drobiu i podsunąłem Claire. Wzięła sobie troszkę z wdzięcznym uśmieszkiem, potem podsunąłem jej słoik konfitur i pieczywo. Na końcu wezwałem auksyliarza i kazałem podać jej gorącą czekoladę na mleku. Przyjął zamówienie bez mrugnięcia okiem. Ja życzyłem Claire smacznego i dołączyłem do rozmowy seneszali o nowych osiągnięciach w dziedzinie mechaniki. Seneszal Dietrich, mój stary druh, był podczas Rozproszenia mechanikiem, a obecnie rozwijał to jako pasję.
Nagle ktoś delikatnie dotknął mego ramienia.
-Czy mogę wyjść, Mistrzu?- szepnęła Claire- Muszę…
-Idź, Claire.
Gdy długo nie wracała, zaniepokoiłem się. Przeprosiłem Wielkiego Mistrza i seneszali, po czym odszedłem od stołu. Wyszedłem do bocznego korytarza, w którym zniknęła Claire, by zastać ją otoczoną przez inne Branki. Podszedłem bezszelestnie, i dopiero gdy stałem za ich plecami warknąłem Słowo Nieugiętej Woli, Słowo Obciążenia. Upadły na ziemię, a ja przypadłem do Claire. Była skulona i przerażona. Trzęsła się ze strachu.
-Claire, mon amour… Ca va?
-Źle… Rzucały mną jak lalką… Byłam za słaba, by się obronić… Brzuszek mnie boli…
W tym momencie pojawił się Seneszal Dietrich.
-Dietrich, bądź łaskaw zaordynować karę za napaść u tych ośmiu Branek, ja zajmę się moją śliczną Claire…
-Oczywiście, wręcz z przyjemnością. Zaatakowały tego anioła?
-Tak. Podejrzewam że z zaskoczenia.
Zaopiekowałem się czule Claire. Była potłuczona od upadku na posadzkę, miała złamaną rękę… Musiałem się bardzo pilnować by tych suk nie wymordować. Uleczyłem Claire i wróciliśmy do jadalni.
-O, Arcymistrz Roegner… Powiedz, jak się czuje twoja branka?
-Lepiej, Wielki Mistrzu. Była połamana… I tego nie wybaczę. Za pozwoleniem, Dietrich jaką karę zaordynowałeś?
-Po znajomości, zostaną sprzedane do domu publicznego. Ich Łowcy się zgodzili, podobno im się znudziły. Zgadzasz się?
Spojrzałem na Claire. W jej oczkach dostrzegłem dwie kryształowe łezki. Było mi bardzo trudno ich nie scałować, tu i teraz, przy całym Zakonie. Delikatnie pokręciła główką.
-Nie, Dietrich. Proponuję coś łagodniejszego… -mój ton nie spodobał się nawet mi.
-To jest wyjątkowo łagodne, bracia żądali dla nich KS-u! A co proponujesz, zatem?
-Wyjmijmy je spod ograniczeń Kanonu…
-O taką perfidię cię nie podejrzewałem… Ale dobrze, popieram.
Godzina 11.30. Właśnie wróciłem do swej komnaty z Sali Zebrań, gdzie auksyliarze szykowali ceremonię Liberium. Zastałem Claire przerażoną, skuloną na moim (naszym?) łożu. Podszedłem zatem do niej i delikatnie pogłaskałem jej drżące ramię.
-Co się dzieje…? Ukochana, kto cię skrzywdził?
-N-nikt, Mistrzu. Po prostu boję się, że zmienisz zdanie. Że każesz mnie zabić albo oddasz wszystkim…
-Aniele…- poczułem łzy w oczach- Dlaczego mnie tak ranisz? Dlaczego mi nie wierzysz? Kocham cię i za nic nie pozwolę skrzywdzić… Zraniłaś mnie, Claire… Ale wiedz, że będziesz wolną. Będziesz wolną i będziesz mogła odejść.
Opadłem załamany na łoże, i ukryłem twarz w dłoniach. Ja, Arcymistrz Templarów! Poczułem że moje dłonie wilgotnieją.
-Bogowie, za co zsyłacie mi rozpacz i ranicie me serce? Jestem Templarem, wojownikiem, ale nie mam siły by odrzucić tę, która mnie zraniła… Litości… Bogowie, litości… Nie wyrywajcie mi serca… Zabijcie, ale nie wyrywajcie mi serca… Co chcecie? Mojej krwi? Oddam całą, oddam życie… Tylko… tylko niech ona będzie szczęśliwa…- z moich ust padały niepohamowane słowa.
Poczułem że dwie delikatne dłonie odsłaniają mi twarz, a po chwili poczułem łaskotanie na twarzy i te delikatne, anielskie usteczka na moich ustach… Starałem się nie złamać, zachować się ostro i odepchnąć ją, ale gdy otworzyłem oczy, i zobaczyłem jej zamknięte oczka, a w ich kącikach łezki, rozczuliłem się. Raczej bardzo. Odpowiedziałem na pieszczotę najmilej jak potrafiłem.
-Nie rań mnie tak więcej… Proszę… nie… Ja błagam…
-Nie zranię Cię, Mistrzu. Proszę, wybacz…
-Ja nie potrafię. Nie potrafię ci nie wybaczyć, moja umiłowana Claire. Kocham cię, i nie chcę istnieć bez Ciebie. Niechcący mnie w sobie rozkochałaś, anieliczko, i teraz jedyna droga na wolność prowadzi po moim grobie…
-Zatem nie chcę być wolna, Mistrzu, chcę być Twoja… Na zawsze. Jak długo żyć będę.
Uśmiechnąłem się jakby nieśmiało.
Godzina 11.55, zająłem miejsce za Stołem Seneszali. Claire miała wejść na salę na samym początku, właściwie jako czwarta, zaraz za brankami Dietricha. Sam Dietrich siedział koło mnie, a inni Bracia i Mistrzowie czekali za linią ze swoimi brankami. Tylko my, Seneszale, i nasz Wielki Mistrz mieliśmy zatwierdzać lub odrzucać wnioski Łowców.
Gdy dzwon zegara wybił dwunaste uderzenie, podeszły do nas trzy Branki Dietricha.
Mój druh uwolnił wszystkie trzy, a ja to z uśmiechem zatwierdziłem. Pozostali Seneszale również potwierdzili zgodę.
Jako następna podeszła Claire. Widać było, że się boi, ale uśmiechnąłem się do niej pokrzepiająco. Jej lęk jakby opadł.
-Arcymistrzu Roegnerze, opisz swoją relację z twą Branką.
-Ubóstwiam ją. Nie skrzywdzę, ani dopóki mogę utrzymać klingę w dłoni, skrzywdzić nie pozwolę. Nie nawiązałem głębokiego kontaktu fizycznego w żaden sposób, choć zdarzyło mi się całować Claire.
-Zadowoliła cię?
-Samym swym istnieniem…
-Czyli nie wnioskujesz o karę śmierci?
-Nie.
-Czy oddajesz ją Braciom?
-Nie, nigdy nie oddam mego serca na pohańbienie.
-Czy chcesz ją uwolnić?
-Wyrażam szczerą wolę uwolnienia Claire.
-Jednak, twoja Branka pragnie coś powiedzieć… Mów.
-Ja nie chcę być uwolniona.
Te słowa zdziwiły Seneszali i Mistrza.
-Nie chcesz być wolna? Dlaczego oponujesz decyzji swego Łowcy?
-Powiedział mi, że moja droga na wolność biegnie po jego grobie… A ja nie chcę by cierpiał. Sprawiłam mu dość, wręcz aż nadto cierpienia, i nie chcę by cierpiał. Chcę być jego tak długo, jak długo będzie mnie chciał. Mistrzu Roegnerze, proszę nie odrzucaj mnie…
-Ja mówię… uwolnić, i słowa nie zmienię. Decydujcie, Bracia-Seneszale. Liczę na twą opinię, Wielki Mistrzu.
-Mistrzu?
-Znam sytuację głębiej niż to być powinno. Mistrz Roegner ją miłuje, i jest miłowany zwrotnie. To, że chce ją uwolnić, jest częścią większego planu, czyż nie Roegnerze?
-Prawda. -powiedziałem krótko.
-Przyjaciele, znamy Arcymistrza Roegnera jako człowieka honoru, bitnego Templara i świetnego druha, który nigdy nas nie zawiódł. Jego odwaga i honor są nam znane. Proponuję zastosować wariant specjalny.
-Jaki, Wielki Mistrzu?
-Uwolnić brankę wbrew jej woli, i pozwolić jej zostać w Świątyni z Arcymistrzem Roegnerem, jeżeli wyrażą taką wolę. Rzekłem.
-Chętnie bym się podroczył z Roegnerem- powiedział Dietrich- Ale nie chcę ranić tej delikatnej istotki celem żartu. Popieram wariant specjalny.
Wszyscy poparli.
-Roegner, co ty na wariant specjalny?
-Zgoda, jak długo Claire się zgodzi.
-Branko Claire…?
-Zgadzam się… Dziękuję!
-Nie ma za co. Roegner, dokonasz Uwolnienia? To twoja dama.
-Oczywiście.- wyszedłem zza stołu, chwyciłem jedną z Bransoletek Wolności, i podszedłem do zapłakanej, ale szczęśliwej Claire.
-Podaj mi prawą dłoń.
Podała. Zapiąłem jej srebrzystą bransoletkę na nadgarstku, wypowiadając ceremonialną formułkę.
-Oto ja, Arcymistrz Roegner z Germańskiego Zakonu Templarów czynię cię wolną, na dowód czego daję ci tę bransoletkę ze szlachetnego srebra, pochodzącego spod Góry Nerihor, gdzie uwolnione zostały branki rzymskie po bitwie w Lesie Teutoburskim. Oddaję ci tożsamość, Claire Bailles, oddaję status wolnej i prawo samostanowienia o sobie. Ufam, że nie masz mi za złe, jako swemu Łowcy, traktowania podczas niewoli. Jesteś wolna.
Cofnąłem się o krok, lekko ukłoniłem, po czym ująłem jej dłoń i ucałowałem ją.
Wróciłem za stół.
-Cóż mam teraz robić?
-Garda odprowadzi cię do mej komnaty. Zastanów się, czy chcesz własną, mniejszą i w innym skrzydle, czy chcesz zostać ze mną, Claire, w mej komnacie. Przyjdę gdy tylko skończymy.
-Dobrze, Mistrzu.
-Nie nazywaj mnie już Mistrzem. Mów jak chcesz, ale nie nazywaj mnie Mistrzem jak branka.
-Dobrze, mon ami.
Odeszła pod ochroną Gardy. Mistrzowie i Seneszale uwolnili swe branki co do jednego, ale gdy nadszedł czas Braci, wiele branek wylądowało ,,na wspólnocie” albo w domu publicznym. Nieliczni swe uwalniali. Jednym z uwalniających był brat Hans. Stał bardzo blisko swej branki, patrząc na nią czule. Zapytałem go o to.
-Arcymistrzu, wiem że jestem zaledwie Bratem, a nie Arcymistrzem, ale mi też wolno się zakochać. Wiem, że jestem zaledwie Bratem, nie Arcymistrzem jak ty, ale ja również pokochałem swą Brankę i chcę uczynić ją wolną, by później podnieść do godności małżonki Templara. Czy macie serce zabronić mi być szczęśliwym?
To wywołało mały szum wśród Seneszali. Zastanawiali się co zrobić z taką deklaracją.
-Nie oddam Monique ani innym Braciom, ani nikomu obcemu, nie chcę dla niej hańby i śmierci, pragnę by została moją małżonką. Nie pozwolę jej skrzywdzić, dopóki jestem w stanie utrzymać klingę, dopóki moje serce bije będę jej bronił za cenę bytu.
-Milcz, Hans, daj nam się zastanowić.
-Zur Befehl!
Umilkł.
-Roegner, do ciebie się odwołał brat Hans, i to ty wydajesz decyzję.- powiedział stanowczo Wielki Mistrz.
Chciałem odmówić tak ważkiej decyzji, lecz gdy ujrzałem te dwie pary oczu, stalowe Hansa i zielone jego Monique, wpatrzone z nadzieją w moje usta, ich złączone dłonie, pomyślałem co zrobiłby Hans na moim miejscu, gdyby to on był Arcymistrzem a ja zwykłym, zakochanym Bratem.
-Roegner?
-Zezwalam na ten związek. Od dawna obserwuję brata Hansa, ja go nie wprowadzałem ale obserwuję go i patrzę jak się zmienia. Ostatnio, pod wpływem branki Monique zapewne, stał się kawalerem godnym awansu. Proponuję zatem, by awansować brata Hansa na stanowisko zastępcy zarządcy auksyliarzy, i dać mu się wykazać. Co do jego płomiennego uczucia, to jestem go świadom, i jak długo Hans zachowuje się jak honorowy Templar, nie będę stał mu na przeszkodzie. Zezwalam. Hans… Weź to ode mnie, znasz formułkę.
Podałem mu Bransoletkę Wolności, a on wyszeptał tylko jedno słowo, i to bezgłośnie.
-Dziękuję…
Za bratem Hansem był brat Loed. On zaś zrobił coś, co spowodowało wrzenie mojej krwi.
Uderzył pięścią w lekko zaokrąglony brzuszek swej Branki, tak że upadła ona w konwulsjach na posadzkę.
-Co to ma znaczyć, Loed?
-Żądam dla niej kary śmierci przez palowanie. Śmie mi się przeciwstawiać, śmie się osłaniać gdy ją karzę, śmie kłamać. To wystarczy na KS, a wy, Seneszale, nie możecie podważyć mojej woli. To moja Branka, i mogę robić co chcę.
-Takiś pewien?- warknąłem ostro.- Georg, sprawdź co z nią.
-Dobrze, Roegnerze.
Po chwili…
-Jest bardzo ciężko pobita, ponadto ma rozległe obrażenia wewnętrzne. Wnioskuję o karę śmierci przez rozerwanie końmi…
-Proszę, nie…-szepnęła słabo branka- Pozwólcie nam żyć…
Wszystko zrozumiałem. Zaokrąglony brzuszek, konwulsje, słowo ,,nam”…
-Georg, chodzi ci o KS dla Loeda?
-Dokładnie.
-A tylko spróbujcie!- zawołał delikwent i sięgnął po miecz. Nie zdążył się zamachnąć, a już Garda go skuła.
-Wiesz, co jeszcze odkryłem, prawda Roegnerze?
-Wiem. Wielki Mistrzu, bracia seneszale, ta branka jest w ciąży.
Zamarli wszyscy. Pierwszy otrząsnął się Wielki Mistrz.
-Zatem, podważam decyzję Loeda, skazuję go na śmierć przez rozerwanie, a brankę…
-Celine, panie…
-Brankę Celine otaczam troskliwą opieką Zakonu, i nakazuję medykom dbać o jej zdrowie.
Mistrz dokonał Uwolnienia, a bracia medycy zabrali ją do Ambulatorium.
Później nie było już fajerwerków. Kilku Braci zachowało Branki jako branki, część swoje uwolniła, część oddała. Nic szczególnego… aż do samego końca, gdy do Sali wszedł pomocnik brata klucznika.
-Arcymistrzu Roegnerze, jesteś zaproszony na niedzielę, na bal z okazji promocji oficerskiej rocznika 1906 Cesarskiej Akademii Wojennej.
-Wielki Mistrzu, za pozwoleniem, chciałbym udać się na ten bal.
-Zezwalam. Pokażesz światu ludzkie oblicze Zakonu. Oczekuję że będziesz uczęszczał na takie wydarzenia, wraz ze swą Claire.
-Wedle rozkazu Wielkiego Mistrza…
Wróciłem do mojej komnaty, by zastać w niej śpiącą Claire. Buciki zdjęła, i położyła się na pościelonym łóżku. Zapewne znużyło ją oczekiwanie… Podszedłem do niej, wiedząc że za chwilę obiad, i delikatnie pocałowałem ją w uszko.
-Claire, mon amour… Obiadek prześpisz!
-Mon ami… Dziękuję… Tak bardzo ci dziękuję…
-Ależ to była czysta przyjemność. Podoba ci się bransoletka?
-Tak… Taka subtelna i delikatna… Dziękuję… Pierwsza biżuteria w życiu, i to taka śliczna… czuję się kochana- wyznała.
-Jesteś kochana, moja najdroższa Claire. Powiedz, umiesz tańczyć?
-Troszkę…
-To jutro poćwiczymy. Otrzymałem zaproszenie na Bal Chorążych Akademii Wojennej, i pytam cię, czy uczynisz mi ten zaszczyt i udasz się na ten bal ze mną, jako moja partnerka?
-Byłabym zaszczycona, ale nie. Boję się, że przyniosę ci wstyd moim brakiem umiejętności…
-Odmawiasz? A jeżeli nauczę cię tańczyć jak mistrzyni, tu i teraz?
-To pójdę.
Podzieliłem się z Claire, a dokładniej z jej umysłem, wiedzą o tańcu, a z jej mięśniami umiejętnościami.
-Chciałabym wyglądać choć troszkę ładnie…
-Będziesz najpiękniejszą damą na tym balu, zaufaj mi. Jutro udamy się do krawcowej.
Nazajutrz rano, obudziłem się jako drugi. Byłem bacznie obserwowany przez te dwa lazurowe oczęta, których prześliczna właścicielka czesała swoje długie, złociste włosy siedząc obok mnie.
-Witaj, Claire.
-Przespałeś śniadanie, mon ami. Jednak mistrz Dietrich kazał waszym pomocnikom ci przynieść… Mogę zjeść z tobą?
-Oczywiście, anieliczko.
Zasiedliśmy do stolika, i zaczęliśmy konsumpcję. Dietrichowi należy się uścisk, doskonale wiedział co dać. I wyczułem w aromacie konfitury nie tylko truskawki, ale i suvilorum. Ta drobna roślinka powodowała u ludzi wydzielanie substancji odpowiedzialnej za radość… Tak mi to klarował mistrz Georg.
Po śniadaniu przygotowałem kąpiel dla Claire, dolałem do wody nieco ekstraktu kwiatowego, i wyszedłem. Claire ma piękny głosik, stwierdziłem po raz enty, i potrafi śpiewać.
Gdy obydwoje byliśmy gotowi, wyszliśmy na dziedziniec, gdzie o dziwo czekał powóz, na koźle którego siedział auksyliarz.
-Arcymistrzu, Wielki Mistrz kazał by ten powóz był do twojej dyspozycji, i ja też.
-Jak masz na imię?
-Jestem Toran.
-Toranie, jedziemy na Długi Targ Mervira, gdzie zamierzam zrobić zakupy dla mej damy. Pamiętaj, komu służysz, to TY masz pierwszeństwo na ulicy.
-Służę Zakonowi z radością.- auksyliarz otworzył nam drzwiczki, podałem rękę Claire (przyjęła pomoc z lekkim rumieńcem), i ruszyliśmy. Moją twarz skrywał kaptur, a Claire promieniała urodą.
Jechaliśmy około kwadransa, po drodze konni ustępowali nam z drogi, kilku dandysów próbowało przesłać całusy Claire, ale wystarczył jeden mój ruch, by delikwent przypominał sobie że ma w domu chorego szczurka. Gładziłem mianowicie medalion dłonią z sygnetem, a Claire opierała się o moje ramię z łagodnym uśmieszkiem. W pewnym momencie natknęliśmy się na patrol cesarskiej żandarmerii- ten sam patrol który oszukałem pod Berlinem.
-Herr Archmeister Templar- podoficer zasalutował mi- Radzę omijać Johannnes-strasse, automobil zatkał całą.
-Toran, słyszałeś?
-Tak. Arcymistrzu, pojedziemy objazdem.
Żandarmi odmeldowali się z uśmiechem (młody gefreiter uśmiechnął się nieśmiało do Claire, odpowiedziała uśmieszkiem) i pojechaliśmy.
Dokładnie o dziesiątej zajechaliśmy na pobocze Długiego Targu. Momentalnie podeszło do nas dwóch Stadtwachmanów.
-Herr Archmeister Templar- zasalutowali- Czy mamy zwrócić baczną uwagę na ten powóz, gdy pan będzie na zakupach?
-Jeżeli chcecie, to przypilnujcie.- powiedziałem.
Nie znosiłem Stadtwache jak psów. Gdy nadeszło Rozproszenie, szczuli nas, Templarów, psami. Ale teraz byli całkiem uprzejmi, więc nie uzewnętrzniałem uczuć.
Dostrzegłem szyld krawca kobiecego. Tam też skierowałem Claire i Torana, a sam postanowiłem sprawdzić jak ją potraktują. Claire weszła do krawca, Toran za nią, kazałem mu zasłonić herb Auksyliarzy na piersi płaszczem, by nie wiedzieli z kim mają do czynienia.
-Witam…- zaczęła Claire po francusku (słyszałem jej uszkami)- Przyszłam zakupić suknię.
-Nie obsługujemy tanich dziwek-odpowiedział jej pochylony nad rejestrem klerk.
Wszedłem cicho do sklepu, po czym rzuciłem ostro…
-A Arcymistrzów Germańskiego Zakonu Templarów?
-Sscheisse… Herr Archmeister, to sklep krawca damskiego, jeżeli chce Pan złożyć zamówienie na jakąś suknię to jestem gotów przyjąć każde zamówienie, ale nie sądzę by Templar znalazł tu coś godnego siebie, to krawiec damski…
-Wiesz, że powinienem rozpłatać ci tchawicę za to, jak zelżyłeś moją jedyną? Patrz na mnie, człowieku!-warknąłem- Albo nie, lepiej nie patrz. Zamówienie warte tysiące marek właśnie zeszło wam z horyzontu. Pozwól, mon amour, pójdziemy do konkurencji.
Chlasnąłem klerka przez twarz, i podałem ramię Claire.
-Toran, otwórz drzwi. Idziemy dalej. Zapamiętaj proszę adres tego sklepu, Rada Rzemieślników Berlińskich będzie zachwycona jakością obsługi.
Ruszyliśmy w głąb Targu. Ludzie się kłaniali, panie dygały, mundurowi salutowali…
Po chwili znaleźliśmy drugiego krawca damskiego. Znów puściłem Claire i Torana przodem, ale tym razem momentalnie podeszła do nich młoda dziewczyna, ewidentnie krawcowa.
-Czym mogę pomóc? Jakaś letnia sukienka, sukienka codzienna, czy życzy sobie Fraulein coś innego?
-Szukam sukni balowej… Może jakiejś na co dzień, albo kilku na różne okazje…
-Ma panienka u nas kredytowanie albo pieniądze?
-Ja niestety nie…
-Zatem, niestety nie możemy usłużyć.
Wtedy wszedłem do środka.
-Ale ja mam pieniądze. Im bardziej wasze dzieła spodobają się pannie Claire, im szybciej się uwiniecie, im bardziej spodobają się mi, tym więcej zapłacę.
-Kim pan jest? Proszę się przedstawić, Herr…
-Gottermard. Roegner Gottermard, Arcymistrz- Seneszal Germańskiego Zakonu Templarów. Prywatnie, opiekun tej oto damy i wasz zleceniodawca.
-Te-Templar? Heilige Mutter! Już zabieram się do pracy. Cóż jest potrzebne? Mamy tu różne suknie i sukienki, ponadto inne typy ubrań dla dam… Herr Templar, czy mógłby pan opuścić sklep? Peszy pan klientkę.
-Toran, idziemy. Ty zaczekasz przed wejściem, a ja pójdę dalej poszukać. Claire, wybierz co ci się spodoba, nie dbaj o pieniądze.
-Oui, mon ami.
Wyszedłem.
-Toran, nie pozwól nikomu uzbrojonemu wejść. W razie czego, użyj pierścienia, a natychmiast się zjawię.
-Zur Befehl!
Poszedłem dalej, rozglądając się. Znalazłem warsztat modystek, i wszedłem doń. Wywołałem tym lekkie poruszenie w środku.
-Herr Templar, czym możemy służyć?
-Czy macie jakieś ładne kapelusze na obwód głowy ES?
-Proszę, cała witryna. Do wyboru, do koloru. Kapelusze na zamówienie robimy w godzinę. Rozmiar ES?
-Tak.
-Pańska głowa wygląda na GS…
-Ale to nie dla mnie. Ja mam swój strój Arcymistrza, i to mi wystarcza. Osoba, dla której poszukuję kapeluszy, właśnie przymierza suknie.
-Branka?
-Nie, wolna dama.
-Rozumiemy, i zapraszamy pana, Herr Templar, jak i ową damę. Jesteśmy pewne, że coś eleganckiego znajdziemy.
Wyszedłem, i zobaczyłem jak Toran z wyciągniętą bronią broni dostępu do drzwi szóstce żołnierzy. Podszedłem do nich, ludzie rozstępowali się na boki.
-Hab acht, soldaten!
-Herr Templar, to pan…
-Wy z 69. Inf-Reg, 1 Kompania?
-Tak jest!
-Co was przyniosło do Berlina?
-Pociąg. Postanowiliśmy w ramach tygodniowej przepustki zwiedzić stolicę, postanowiłem odwiedzić siostrę, która tu pracuje, a ten tu mężczyzna nie chce nas przepuścić i szachuje klingą.
-Toran, klinga do pochwy. To swoi. A dlatego was szachuje, że wewnątrz jest nie tylko twoja siostra, Feldwebel, ale i osóbka, której kazałem mu strzec.
-Rozumiem. Herr Templar, czy to prawda? Cały Berlin huczy że wczoraj było u was Liberium. Czy mademoiselle Claire… Czy ona jest do wzięcia? Bardzo ją lubię…
-Obawiam się, feldwebel, że ja też ją bardzo lubię. Wczoraj ją uwolniłem, i chcę z niej uczynić małżonkę, ale o tym sza.
-Zatem, będzie wiodła dostatnie życie jako małżonka wysokiego stopniem Templara. Cóż, znajdę inny obiekt westchnień.
-O, chyba chcą byśmy weszli…
Weszliśmy. Claire miała na sobie śliczną kreację z jedwabiu i delikatnych jak skrzydło motyla koronek.
-Jak wyglądam, mon ami?
-Doskonale nawet nie zaczyna oddawać istoty twego piękna, najdroższa…
-Czyli nie wyglądam źle?
-Wręcz przeciwnie. Czy dobrałaś inne suknie?
-Tak, mon ami. Kilka na różne okazje. Powiedziałeś żebym nie zwracała uwagi na fundusze…
-Tak powiedziałem. Mogę zobaczyć pozostałe kreacje?… Cudne. Dobrze, czy po tysiąc marek za jedną część ubioru wystarczy?
-Ale to fortuna…
-Pytałem o coś.
-Tak, Herr Templar.
-Zatem, ile?
-28 tysięcy…
-Proszę- położyłem na ladzie 56 banknotów po 500 marek, w równym rządku.- Prosze zapakować, a tę boską kreację, mon amour… zachowaj na bal.
-Zapraszam do przebieralni, mademoiselle.
Gdy wyszła, była w ślicznej sukni codziennej o barwie morskich fal. Poszliśmy do modystek, Claire wybrała sobie kilka kapeluszy. Wszystkie były niezwykle ładne. Moja anieliczka ma gust.
Gdy wyszliśmy od modystek, mój cudny aniołek zasmucił się.
-Co się stało, mon amour?
-Widzisz, mon ami, chciałabym kupić sobie jeszcze kilka kobiecych drobiazgów, ale nie mogę cię wykorzystywać finansowo…
-Aniołku, ty mnie nie wykorzystujesz. Wręcz przeciwnie, sprawiasz mi przyjemność robiąc sobie sprawunki… Ja płacę, i jestem szczęśliwy. Powiedz, co jeszcze chciałabys sobie kupić?
-Zawsze marzyłam o prawdziwych pantofelkach…
-Toran, znasz tę aleję?
-Jawohl!
-Gdzie znajdę najlepszego szewca?
-Jakieś dziesięć metrów stąd, o tam jest szyld. Zawsze damy u niego zamawiają.
-Zatem złożymy mu wizytę.
I złożyliśmy. Gdy dostrzegł sygnet i medalion, ukłonił się głęboko i uniżonym tonem zapytał:
-Czym mogę służyć, Arcymistrzu?
-Poszukuję kilku par damskich bucików, takich najwyższej jakości.
-Oczywiście. To będzie dla pani, madame?
-Mademoiselle.
-Pardon. Dla pani, mademoiselle?
-Tak.
-Od czego zaczynamy?
Mój aniołek szybko wybrał cztery pary cudnych bucików, w tym kapcie, balerinki, pantofelki i lekkie kozaczki na słotę. Bardzo mi się podobał jej wybór. Bardzo.
Wyszliśmy (zapłaciłem z górką, bo obuwie było wyjątkowo delikatne i ewidentnie trwałe), i odwiedziliśmy jeszcze kilka sklepów. Toran nosił sprawunki (trochę ich już było), ja też zarzuciłem kilka pokrowców na plecy, aż wreszcie Claire się zarumieniła.
-Mon ami, to… Nie powinnam ci o tym mówić, ale chciałam… Chciałam kupić sobie nieco niewymownej bielizny. Czy mógłbyś dać mi nieco pieniędzy?
-Proszę, kup sobie co ci się najbardziej spodoba. Masz tu 50 tysięcy, a ja i Toran odniesiemy zakupy do powozu. Za chwilę będziemy z powrotem.
I byliśmy. Stadtgardyści stali na warcie, wszystko grało, więc wrócilićmy. Bardziej poczułem niż usłyszałem że moja umiłowana jest w niebezpieczeństwie. Wpadłem do sklepu z bielizną, Toran za mną, broń w ręku. Jakiś dandys macał Claire.
Nie wahałem się. Wbiłem mu hogir w mózg, i wyrzuciłem truchło na ulicę.
-Mon amour, czy wszystko w porządku?
-Czuję się zbrukana…
-Podejdź, przytul się…- olałem zasady i przytuliłem ją, siłą woli sprawiając by zapomniała ten ohydny incydent. Schowałem miecz i wyszedłem, a Toran za mną.
Niedziela, ranek…
Po porannych modlitwach przy Ogniu i śniadaniu, nadszedł czas by się szykować na bal.
Oczyściłem pokojowy mundur zakonny, usunąłem z niego nawet kurz, wyczyściłem buty i założyłem pas z mieczem. Moja umiłowana Claire była w ,,celi”, a właściwie komnacie Hansa, i Monique pomagała jej z kobiecymi szczegółami przygotowań. Ze mną był Hans- pieczołowicie czyścił moją broń, czyli miecz i kordzik. Oboje, Hans i Monique, mieli pojechać z nami. Hans jako osoba której oddam miecz gdy ruszę do tańca, a Monique zadba o korekty u Claire. Bardzo ich polubiłem, znaczy się Monique i Hansa.
Wpadł mi do głowy pomysł.
-Hans!
-Tak, Arcymistrzu?
-Poinformuj twą wybrankę, że ma założyć ładną sukienkę, gdyż będziecie tańczyć.
-Ale Arcymistrzu, to Ty zostałeś zaproszony…
-Wiesz, że cię lubię. Po Libero nawet bardziej niż przed. Gdy ja ruszę do tańca, będziesz pilnował mego miecza, ale gdy ty ruszysz w tan, by uszczęśliwić Monique… ja popilnuję twego. Rozmawiałem o tym z generałem von Kaerem, i naszym Wielkim Mistrzem, obaj się zgodzili. Wykonaj!
-Sofort!
W ten sposób gdy jechaliśmy konno do Akademii, towarzyszyły nam jadące karetą z herbem Zakonu na drzwiczkach, dwie cudnej urody damy. Ja jechałem po stronie Claire i bawiłem ją rozmową, po drugiej stronie karety Hans nie był w stanie wydusić słowa, porażony urodą Monique. Byłem już pewien, że on ją kocha czystą miłością, i że zasłoni ją sobą… jakby co. Oby nie.
Gdy zajechaliśmy na dziedziniec Szkoły, zeskoczyliśmy z siodeł, i podaliśmy wodze gefreitrom kawalerii. Ja podałem dłoń mej umiłowanej Claire, a po mnie Hans zaoferował dłoń Monique.
-Panny zapraszam ze sobą, niezaproszonym mężczyznom dziękujemy. -powiedział jakiś feldwebel.
Zmarszczyłem brwi.
-Jest generał von Kaer?
-Jest.
-Powiedz mu, że kazałeś się wynosić Arcymistrzowi Roegnerowi z Germańskiego Zakonu Templarów, a potem od razu uciekaj, może cię nie zastrzeli jak uciekniesz.
-To pan… jest Templarem?
-Tak. Brat Hans też.
-A to przepraszam… Panny są proszone o przejście na salę balową, służba wskaże drogę, a panów Templarów mam rozkaz zaprowadzić do generała Von Steinberga.
-Za mną, Hans!
-Zur Befehl!
Generał przywitał się ze mną salutem i podaniem ręki, powtórzył to z Hansem, i zapytał czy mamy partnerki, bo jak nie to on nam znajdzie.
-Mamy partnerki, generale. Dwie damy o nieposzlakowanej opinii.
-Rozumiem. Erich!
-Melduje się porucznik Manteuffel!
-Zaprowadź Arcymistrza Roegnera i brata Hansa na salę wstępną. Tylko… Nie wiem, co z mieczem…
-Nie będziemy tańczyć obaj naraz… Jak ja tańczę, Hans pilnuje miecza. Jak on, to ja pilnuję. Bez obaw, generale von Steinberg.
Zostaliśmy zaprowadzeni do sali, gdzie było wielu oficerów różnych rang wraz z partnerkami, plus spora ilość gefreitrów roznoszących wino i przekąski.
-Hans?
-Tak, Arcymistrzu?
-Kieliszek reńskiego dla kurażu? Przyda ci się. Widziałem, że mowę ci odjęło przy twojej ślicznej Monique.
-Przyznaję, Monique zapiera mi dech w piersiach, ale pozwolę sobie zauważyć, że mademoiselle Claire wygląda również cudnie.
-Ja tu jestem służbowo, Hans, Claire jest tu jako partnerka przedstawiciela Zakonu. Musimy się prezentować. Ty i Monique stanowicie dobraną parę… Nie zaprzeczaj, nie obrażaj moich zdolności obserwacji. Skoczyłbys za nią w ogień, prawda?
-W ogień i na śmierć! By tylko była cała i zdrowa!
-Spokojnie. Jesteśmy tu we dwóch, i nie pozwolimy by partnerce drugiego stała się krzywda, prawda Hans?
-Tak jest!
-O, herr feldmarschal von Mackensen…
-Witaj, Arcymistrzu, witaj, bracie. Widzę, że jesteście samotni. To byłaby skaza na dumie Kaiserliches Heer, by dwaj goście honorowi byli samotni na balu z okazji promocji oficerskiej.
-Feldmarszałku, obaj mamy partnerki, ale poszły na salę balową, tam je pokierowano. Czekamy zatem na otwarcie drzwi, popijając to reńskie wino…
-Rozumiem. Zatem, chcę was ostrzec, że będzie tu panna Hohenzollern. Byłoby miło, gdyby ktoś wysoki rangą zatańczył z nią, a nie ma nikogo wyżej Templarów.
-Rozumiemy. O, otwierają się drzwi… Wejdźmy na salę balową, feldmarszałku.
Weszliśmy. Panny stały szeregiem pod jedną z dłuższych ścian, śmiejąc się nerwowo, a po drugiej stronie stali absolwenci, którzy jutro zostaną oficerami. Rozbrzmiał gong, i absolwenci ruszyli do panien.
-Za pozwoleniem, feldmarszałku, chcielibyśmy odzyskać nasze partnerki. Ustawiono je z innymi pannami.
-To zapewne te dwie lilie, jedna w lazurze, druga w zieleni?
-Tak.
-Proszę bardzo.
Poszliśmy w stronę naszych dam, i zauważyliśmy że kilku absolwentów uparcie próbuje je wyciągnąć na parkiet.
-Z drogi, podchorążaki!- warknął Hans- Przed lepszymi stoicie!
-Nikt nie jest lepszy od niemieckich oficerów!
-Primo, stulcie ryje, secundo, nie promowano was jeszcze, a tertio, salutować debile, stoicie przed Templarami!- warknął jakiś głos z boku.
-Generale von Steinberg.
Podeszliśmy do naszych dam.
-Czy zaszczycą nas panny tańcem?
-Oczywiście…
Absolwenci otworzyli bal walcem, a ja i Hans odpięliśmy miecze.
-Hans, kto pierwszy?
-Pan, Arcymistrzu. Jest pan wyższy szarżą, stażem i dokonaniami.
-A co powiesz, byśmy ruszyli obaj naraz?
-A miecze?
-Nie widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy ich oddać pod opiekę generała-seniora von Steilena. On ma wystarczające dokonania, byśmy mogli to zrobić, oraz wystarczającą rangę, by nie pozwolić ich tknąć.
-Zgoda, Archmeister.
Podeszliśmy z naszymi aniołami do siedzącego z boku staruszka w mundurze generała Todtritterei.
-Herr General von Steilen… pozdrowienie i szacunek.
-Roegner! Witaj przyjacielu! Powiedz, jak się czujesz, gdy Cesarz was permanentnie przywrócił?
-Wspaniale, przyjacielu. Jestem tym, do czego mnie stworzono- Templarem. Jak twoje zdrowie?
-Nie narzekam, choć czasem męczy mnie romantyzm.
-Reumatyzm?
-Dokładnie. Czy wasi, templarejscy medycy mają na to jakiś lek?
-Mistrz Georg coś znajdzie, zapraszamy do Świątyni.
-Cóż to za anioły wam towarzyszą? Przedstawicie je staruszkowi?
-Oczywiście. Hermann, ta młoda dama w lazurze to moja partnerka, Claire Bailles. Claire, ten weteran to generał von Steilen, mój stary druh, dowódca korpusu Huzarów Śmierci.
-To dla mnie zaszczyt poznać tak piękną pannę.
-Cała przyjemność po mojej stronie, Herr General.
Hans przedstawił Monique, i zauważyliśmy że walc wstępny wchodzi w końcowe figury.
-Hermann?
-Tak, przyjacielu?
-Chcielibyśmy zabrać nasze słodkie aniołki na parkiet, a wiesz, że miecz w tańcu przeszkadza.
-Odepnijcie miecze, i połóżcie je na stole. Przypilnuję. Czy mógłbym w zamian liczyć na szansę na menueta z którąś z tych piękności?
Zerknąłem na Claire. Zgodziła się. Położyliśmy miecze przed generałem.
Moja wiedza umieszczona w ciele Claire procentowała. Tańczyła, jakby nic innego nie robiła całe życie. Byłem zachwycony że mi towarzyszy, nawet odrzuciłem kaptur z głowy.
Kilka tańców później wróciliśmy do generała. Miecze leżały jak je zostawiliśmy, a generał popijał sok z kieliszka.
-Claire, moja jedyna, czy możemy was z Hansem zostawić w towarzystwie generała? Przyniesiemy coś na ochłodę, widzimy że jesteście zmęczone.
-Zostaniemy zatem z panem generałem, prawda Monique?
-Oczywiście, Claire.
Ucałowaliśmy dłonie naszych dam, i razem z Hansem poszliśmy po sok dla panien i słabe wino dla nas. Gefreiter nalał zgodnie z życzeniem, i wzięliśmy kieliszki w drogę powrotną. Gdy podeszliśmy do stolika, gdzie zostały nasze damy, zauważyliśmy pojedynczego podchorążego, rozmawiającego uprzejmie z moją umiłowaną Claire. Podaliśmy damom kieliszki, i zapytałem...
-Claire, mon amour, czy ten podchorąży ci się naprzykrza?
-Nie, mon ami. Jest miły i dobrze wychowany, poza tym podobno znałeś jego dziadka…
-Nazwisko, podchorąży?
-Roegner von Lutzow.- podchorąży uśmiechnął się i zasalutował.
-Przykro mi z powodu twojego dziadka, istotnie go znałem.
-Dziadek wybrał godną śmierć nad wegetację. Żałuję że nie żyje, ale cieszę się, że go pan odwiedził przed śmiercią, Herr Templar. On zawsze był taki miły, tak ciepło się wyrażał o Templarach z którymi miał zaszczyt walczyć ramię w ramię… Przez całe dzieciństwo miał dla nas opowieści z wojen, które odbył. Dlatego poszedłem na Akademię. By służyć krajowi, jak mój dziadek.
-Podoba mi się mentalność tego podchorążego- szepnąłem do Hansa po templarejsku- A co cię sprowadza do stolika?
-Zauważyłem dwie piękne damy stojące skromnie na uboczu, postanowiłem wybadać sprawę, i oto zauważyłem dwa miecze Templarów spoczywające na stole. Szybko pojąłem sytuację, i za zgodą pana generała, zabawiam owe damy rozmową. Ale skoro panowie już wrócili, to ja znikam.
-Nie musisz znikać. Masz partnerkę?
-Tak, ale musiała na chwilę opuścić salę balową.
-Rozumiem. Panie generale, Hans… proponuję zaprosić tego absolwenta do stolika. Jego damę też.
-Zgoda- powiedział generał.
-Zgoda, Arcymistrzu.
-Mon amour? Monique?
-Będzie nam miło gdy tak elokwentny i dobrze wychowany kawaler dotrzyma nam towarzystwa.
Zasiedliśmy zatem do stolika, i zaczęła się lekka oraz przyjemna pogawędka. Generał sypał żarcikami, my dwaj go wspieraliśmy wiernie, a absolwent von Lutzow wyglądał czy jego partnerka nie wraca. W pewnym momencie przeprosił nas na chwilę i wstał. Poszedł w stronę wejścia…
-Heilige Flamme!- jęknąłem- Elwira von Mackensen!
-Ma pan zupełną rację, Arcymistrzu. Nasz absolwent ma nieziemskie szczęście.
Gdy wrócił, wstaliśmy obaj, i ja i Hans.
-Roegner, dokonasz stosownego przedstawienia?
Dokonał, my też. Zasiedliśmy do stolika.
Rozmowa potoczyła się dalej, a w pewnym momencie podszedł do nas gefreiter z orkiestry.
-Meine Herren, generał-komendant kazał zapytać co sobie panowie życzą za taniec jako następny.
-Menueta. Spokojnego menueta dla generała von Steilen.
-Menueta, tak jest, sofort.
Generał wstał, i podszedł do Claire.
-Czy zaszczyci panna starego wiarusa tańcem?
-Tak- odpowiedziała.
Generał ucałował jej dłoń i zaprosił na parkiet. Gdy rozpoczął się menuet…
-Herr Archmeister?
-Tak, Hans?
-Nie ma się czego obawiać, panna Claire nie ucieknie z generałem…- powiedział wesoło Hans- Ona widzi tylko pana, Arcymistrzu.
-Mam taką nadzieję, gdyż bez niej będę wrakiem Seneszala, nie seneszalem.
Obserwowałem ich przez całego menueta. Generał trzymał się doskonale i honorowo, nie robił nic niewłaściwego, a ten jego uśmieszek… Claire też się uśmiechała. Tak delikatnie, słodko… Zastanawiałem się czy…
-Przy panu uśmiecha się jeszcze piękniej, Herr Archmeister.
-Skąd wiesz, co pomyślałem?
-To była tylko myśl? Myślałem, że to było na głos?- zdziwił się von Lutzow.
-Wiedziałem, twój dziadek też czytał najbardziej wyraźne myśli jakby to były słowa. Ale dziękuję.
Gdy generał odprowadził Claire, odsunąłem jej krzesło, i zapytałem generała wzrokiem o coś.
-Jestem zaszczycony, panno Claire. Od bardzo dawna nie tańczyłem… A zwłaszcza nie z takim aniołem.
Generał poczekał aż Claire usiądzie, potem usiadł. Przez chwilę nie rozmawialiśmy w ogóle. Claire była lekko zarumieniona, spoglądała tęsknie na pusty kieliszek.
-Roegner.
-Tak, Arcymistrzu?
-Idziesz ze mną. Zaraz wrócimy.
Poszliśmy po sok…
Gdy jakiś czas później spacerowałem z Hansem korytarzami koło sal balowych, a nasze damy poprawiały fryzurki w łazience, nagle usłyszałem dobrze znany dźwięk- pocałunku. Postanowiłem wybadać sprawę. Powiedziałem najciszej jak umiałem do Hansa:
-Skaczemy!
Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to młody von Lutzow całuje pannę von Mackensen… w usta.
-Mhm.
-Herr Archmeister, ja…
-Na to nie ma wytłumaczenia. Ale dam ci szansę. Dlaczego postąpiłeś niehonorowo, całując tę pannę?
-Ponieważ ją kocham, i nie chcę żyć bez niej. Jutro jest oficjalne ogłoszenie jej… zaręczyn… z Majorem von Bergow… moja promocja… Ale po promocji, mnie już nie znajdą żywego… Nie chcę żyć w świecie, w którym panna Elwira jest skazana na małżeństwo z okrutnym, zwyrodniałym satyrem. Nie chcę żyć w świecie, w którym musimy cierpieć rozłąkę. Odmówi pan skazanemu ostatniego pocałunku, Herr Archmeister?
-Emocje aż się z ciebie wylewają, Lutzow. Ale powiedzmy, że wezwę do siebie ojca panny Elwiry, tu i teraz. Czy postawisz mu się, czy będziesz posłuszny randze?
-Mogą mnie rozstrzelać, ale nie pozwolę pannie Elwirze cierpieć!
-Panno von Mackensen, pani opinia?
-Jutro słońce straci blask w mych oczach… Nie dam się wziąć żywcem… Kocham Roegia całym serduszkiem, i jak nie mogę być jego i z nim, to nie będę z nikim i będę niczyja. Arcymistrzu, ja… Ja jestem młoda. Nie chcę umierać, ale honor jest dla mnie ważniejszy od życia, nie pozwolę się zhańbić. Wiem, jestem tylko panną, nie mam prawa do obrony… Ale mogę wybrać śmierć nad hańbę. I wybiorę śmierć.
-Hans?
-Ja?
-Wezwiesz do mnie z szacunkiem feldmarszałka von Mackensena, generała Stirza, i tego majora… Jeżeli go znajdziesz, to też ojca panny von Mackensen. Sofort?
-Sofort, Arcymistrzu.
Przyszli. Major przybiegł, generał Stirz i feldmarszałek przyszli statecznie. Na końcu pojawił się oberst von Mackensen.
-O, Roegner… Powiedz mi, przyjacielu, co tu się dzieje? Czemu oderwałeś mnie od wina?
-Widzisz, feldmarszałku, jest sprawa.
-Dotycząca?
-Twojej wnuczki.
-Co zbroiła ta dziewucha?
-Oberst, morda!- warknąłem i wyjaśniłem sprawę.
-Od kiedy to panna może kochać bez pozwolenia rodziny?
-Oberst, drugie ostrzeżenie, za trzecim podetnę ci karierę… Co sądzisz, feldmarszałku?
-Zastanawiam się co powinien sądzić oficer, a co dziadek, senior rodu… Dochodzę do wniosku, że skoro młody von Lutzow zechce oficjalnie wystąpić o jej rękę, to ja go przyjmę. Czytałem raporty na temat absolwentów, i von Lutzow jest godny nazwiska. A zatem, także ręki mojej wnuczki. A ty, Kuno, siedź cicho, albo bez ostrzeżenia mogę cię wysłać do Obersalzbergu. Ty, synu… Jestem z ciebie wysoce niezadowolony. Zadbam, byś miał co najmniej pięć lat bloku awansowo-orderowego. Teraz pytanie do młodego von Lutzowa… chcesz coś powiedzieć?
-Tak jest. Oficjalnie, przy Templarach, występuję z prośbą o rękę pańskiej wnuczki, Herr Feldmarschal. Kocham ją, nie skrzywdzę, i nie chcę żyć w świecie, gdzie musimy cierpieć rozłąkę. Może nie jestem jeszcze generałem, czy nawet majorem… Ale nie pozwolę pannie Elwirze cierpieć.
Feldmarszałek udał, że się waha. Patrzyłem na to z uśmieszkiem.
-Roegnerze von Lutzow, przyjmuję twój akces. Oficjalnie przyjmuję zaręczyny imieniem rodu von Mackensen. Ogłoszę je zaraz, nie czekajmy.\
-Vielen Dank, Herr Fieldmarschal!
-O nie, Oberst- warknąłem- Skrzywdzisz ją, ukarzesz w jakikolwiek sposób, potraktujesz niewłaściwie czy ona będzie choćby minimalnie smutna przez ciebie… znajdę i zabiję, jasne?
-Mam prawo karać nieposłuszeństwo!
-Feldmarszałku?
-Trzy lata Obersalzbergu. Potem i tak pięć lat blokady.
Wróciliśmy na salę balową, by znów zastać nasze anioły oblężone. Tym razem przez generalicję.
-Meine Herren…?
-Herr Roegner, herzlich wilkommen… Te dwie śliczne damy były zaniepokojone waszą nieobecnością, więc postaraliśmy się je pocieszyć i uspokoić.
-Rozumiem, generale von Kaer. Teraz, za przeproszeniem, chcielibyśmy podejść bliżej.
-Przejście!
Generalicja utworzyła żartobliwy szpaler. Ja i Hans podeszliśmy do naszych aniołów, ucałowaliśmy ich dłonie i przeprosiliśmy. W tym momencie Feldmarszałek ogłosił zaręczyny wnuczki, wywołując burzę w szklance wody. Za zgodą poinformowanego telepatycznie Wielkiego Mistrza, pospieszyliśmy z gratulacjami dla narzeczonych.
Gdy bal skłaniał się ku końcowi, wróciliśmy do Świątyni. Podziękowałem Hansowi, życzyłem dobrej nocy, a po wejściu do komnaty pospieszyłem przygotować kąpiel dla Claire.
-Rozpieszczasz mnie- szepnęła.
-Jesteś tego warta.- odpowiedziałem
Po kwadransie zrozumiałem, że pojawił się mały problem… Claire zasnęła w wannie. Postanowiłem nie wchodzić, ale całą noc trzymać wolą temperaturę wody. Wiedziałem, że jej delikatna skóra się nie zmarszczy od wody (suvilorum i kilka innych ekstraktów robiło swoje), ale nabierze jeszcze gładkości i blasku.
Zasiadłem zatem w fotelu, i zacząłem czytać od nowa starą korespondencję wojenną. Co pięć minut sprawdzałem wolą temperaturę wody, i gdy się obniżała, podnosiłem ją.
Po północy usłyszałem kroki na korytarzu. Wyszedłem za drzwi podgrzawszy wodę.
Po dywanie spacerował sobie nasz szanowny Wielki Mistrz, o dziwo w piżamie.
-Roegner, ty nie śpisz?
-Nie, Wielki Mistrzu. Nie śpię, pilnuję by woda nie ostygła.
-Przecież od tego są auksyliarze przy piecach?
-Ale ta woda jest już nalana do wanny, a Claire… zasnęła podczas kąpieli.
-Rozumiem- Mistrz uśmiechnął się szczerze- Co porabiasz?
-Czytam listy z dawnych wojen. Zapraszam, zagramy w szachy.
Graliśmy długo. Nagle Wielki Mistrz zamknął oczy.
-Śpisz? Znużyłem Cię?
-Nie, ale twoja dama się obudziła, i przyszła do nas…
-Claire, mon amour, ca va?
-Tres bien. Dlaczego mnie nie obudziłeś, mon ami? Brałam kąpiel, nagle mnie coś uśpiło, budzę się w parującej wodzie, i brakuje mi twoich silnych ramion… W nich czuję się bezpieczna…
-Byłaś naga, Claire. Nie mogłem cię dotknąć ani zobaczyć w tym stanie.
-Chlip. Teraz też jestem naga. Powiedz, jestem choć troszkę ładna?
-Jesteś oszałamiająco piękna, Claire. Gdy cię widzę, z trudem mogę się skoncentrować na czymkolwiek poza kontemplacją Twej urody. Ale proszę, pozwól mi otworzyć oczy- załóż coś, proszę…
Rozległ się szelest materiału. Po jego ustaniu…
-Proszę bardzo, założyłam coś. Otworzysz oczka?
Otworzyłem oczy. Claire miała na sobie długą koszulę nocną, a raczej coś co wydawało się koszulą nocną, dopóki nie rozpoznałem w tym własnej tuniki treningowej.
-Jesteś piękna, Claire… Tak piękna…
-Dziękuję… Wielki Mistrzu, czy ten słodziak mówił, że mnie rozpieszcza?
-Nie, nie przyznał się. Mogę jeszcze chwilę zostać, czy wolicie zostać sami?
-Zostań- powiedziała Claire.
I ni z tego, ni z owego, umościła się na moich kolanach. Zrobiło mi się gorąco. Nie wiedziałem co zrobić z rękoma. Po chwili postanowiłem prawicę oprzeć na podłokietniku, a lewą ręką przestawiać pionki. I zrobiłem coś szalonego.
Pocałowałem jej nagie ramię. O dziwo, nie oberwałem w twarz, wręcz przeciwnie… Uśmiechnęła się do mnie.
Rankiem, około siódmej, poszedłem do Kaplicy, po modlitwie znalazłem Claire siedzącą grzecznie przy stoliku za moim krzesłem. Zjadłem śniadanie, i udałem się ,,do pracy” czyli do Sztabu.
Dzień z życia wolnej damy w Świątyni Ognia Germańskiego, czyli Claire myszkuje…
W pół godziny po śniadaniu poczułam się zdecydowanie samotna. On już wcześniej znikał na pół dnia, ale zawsze wracał. Postanowiłam założyć suknię codzienną, buciki i pójść na spacerek po tym kompleksie. Jestem wolna, mam tę śliiczną bransoletkę, czyli chyba mi wolno. W razie czego zapytam kogoś.
Gdy byłam gotowa, wyszłam z komnaty Roegnera, i rozejrzałam się. Po lewej był ślepy korytarz, zakończony drzwiami do kwater Wielkiego Mistrza, a po prawej korytarz prowadził w głąb. Ruszyłam w prawo.
Przyglądałam się obrazom na ścianach. Z tego, co wiedziałam, przedstawiały poległych Templarów. Bardzo nie chcę, by zawisł tu portret Regisia. Ale on jest takim dobrym wojownikiem, więc raczej tu nie dołączy.
W pewnej chwili dostrzegłam stojącego przy oknie mężczyznę. Miał płaszcz i był w kapturze, ale nie byłam w stanie zobaczyć herbu.
Zobaczyłam go dopiero gdy się obrócił. Orzeł w Płomieniach, czyli seneszal, czyli z szacunkiem.
-Witam, panno Claire. Mniemam, że dobrze spałaś?
-Dziękuję, nie narzekam. Z kim rozmawiam? Wiem, że z Seneszalem, ale z którym?
-Jestem Erton. Odpowiadam za Świątynię.
Co ja o nim wiem? Lubi Regisia czy się gryzą?
-Spokojnie, wiem kim jesteś, i twoja obecność w Świątyni budzi moje najszczersze poparcie. Nie skrzywdzę cię, słowo Templara. Czy masz ochotę na zwiedzanie Świątyni?
-Chętnie… Jestem tu długo, a znam tylko drogę do łazienki i jadalni… Nawet niezbyt zapamiętałam tę plątaninę wiodącą na dziedziniec.
-Pozwoli pani zatem, panno Claire?
Zaoferował mi ramię, przyjęłam.
Był miły. Pokazał mi cały kompleks, od pralni dla auksyliarzy do gabinetu Wielkiego Mistrza. Na końcu otworzył jakieś duże drzwi.
Oniemiałam. Znajdowaliśmy się w najcudowniejszym, najbardziej romantycznym ogrodzie jaki kiedykolwiek widziałam. Był tu strumyk, polanki, kwietniki, mały wodospadzik z altanką oplecioną kwiatami, i oczywiście duże oczko wodne z altanką i mostkiem na środku.
-Jak tu pięknie…
-Wiedziałem że się spodoba. Jeżeli chcesz, możesz tu zostać, a tam o kręci się brat Eligiusz, odpowiedzialny za ten ogród. Polecałbym usiąść sobie gdzieś i się odprężyć, Eligiusz nie przeszkodzi. O, tam jest panna Monique i brat Hans…
-Dziękuję, Seneszalu Ertonie, za miłe towarzystwo i oprowadzenie po Świątyni.
-To była tylko część dostępna dla ciebie jako ciebie, jest jeszcze część treningowa gdzie nawet jako wolnej damie nie wolno ci wejść bez Roegnera czy innego Templara.
-Dziękuję raz jeszcze.
Seneszal odszedł, a ja ruszyłam w głąb tego magicznego miejsca. Rzeczywiście, byli tu Hans i Monique, siedzieli w altanie na jeziorku. Podeszłam do nich ostrożnie.
-Przepraszam… Mogę z wami pobyć? Roegner jest poza Świątynią, a ja jestem nieco samotna…
-Zapraszam- powiedział Hans.
Usiadłam naprzeciwko nich, i zerknęłam. Monique trzymała Hansa pod ramię, jej główka spoczywała na jego ramieniu. Poczułam się nieco bardziej samotna.
-Panno Claire, ja sądzę, że rozumiem… Jest pani smutna, bo Arcymistrz jest poza Świątynią, a pani tęskni, prawda panno Claire?
-Prawda…
-Powiem tak… Znam Arcymistrza od kiedy wstąpiłem do Templarów jak on, i jest pani pierwszą damą którą on wybrał. Miał po drodze Branki, ale nie nawiązywał kontaktu i szybko je uwalniał.
-Powiedział pan, Hans, że wstąpił do Templarów jak on. Jak mam to rozumieć?
-Bardzo prosto… Pochodzimy z tej samej rodziny. Tylko że ja jestem 200 lat młodszy. W naszej rodzinie przekazywany był z pokolenia na pokolenie list akcesyjny od Wielkiego Mistrza, przekazywany jak relikwia. Od dziecka wiedziałem, że chcę służyć Cesarstwu jako Templar. I oto jestem. Od 130 lat jestem Bratem, to dość krótko, a teraz Arcymistrz dał mi awans i szansę by się wykazać. Jestem mu za to wdzięczny, i jeszcze bardziej wdzięczny że nie rozerwał mi serca, choć mógł. Monique daje mi szczęście, daje mi powód do istnienia… ja mam nadzieję, że ten śliczny kwiatuszek jest przy mnie szczęśliwy…
-Bardzo szczęśliwy…- szepnęła w półśnie Monique.
Uśmiechnęłam się.
-Kim w zasadzie jest Roegner? Czym się zajmuje?
-Arcymistrz jest Ojcem Miecza Cesarskiej Armii, czyli nadzoruje armię z ramienia Templarów, wspomaga swym doświadczeniem, szkoli i prowadzi wykłady mentalne dla oficerów. Gdy oficerowi grozi degradacja, a on czuje się niewinny, może się odwołać do Arcymistrza. Gdy jakiś żołnierz zdezerteruje, jedyną osobą mogącą go uratować jest właśnie Arcymistrz. I jeszcze prawo opiniowania oficerów dowolnej rangi… Jest dla oficerów Bogiem, bo może im ułatwić drogę do generalskiego kłosa, jak i zepchnąć w szeregowce. Boją się go i szanują równocześnie.