Samotność romantyczna w młodym wieku może być przeżyciem okrutnym, Te padające na forum (i poza nim) sugestie, że trzeba odnaleźć w sobie szczęście i harmonię, świadczą o całkowitym braku empatii. Młody mężczyzna chce być w relacji romantycznej, rozmawiać z kobietą, czuć jej bliskość i uprawiać z nią seks. To prawdopodobnie najsilniejsza potrzeba męskiej młodości – bardzo głęboko ugruntowana biologicznie (chyba nie trzeba tego nikomu tłumaczyć). Jeśli nie jest ona zaspokojona, to prowadzi zazwyczaj do obniżenia samooceny, depresji, stanów lękowych. Nie jest rozwiązaniem sugerowanie komukolwiek, by opanował swoje głęboko ludzkie i biologiczne potrzeby w stopniu zbliżonym do stoika lub buddyjskiego mnicha. Takie rozwiązanie sprawdzi się w przypadku jednym na tysiąc, bo potrzebny jest do tego odpowiedni profil psychologiczny i wrodzone zdolności.
Poza tym z tego, co widzę, tego typu rady najchętniej udzielają osoby, które same folgowały tego typu pragnieniom, gdy były młode. Często są w długich i satysfakcjonujących relacjach lub mają za sobą takie relacje.
Znam kobietę po 30-stce, która jest samotna i poza okresem nastoletnim nie była w związku (zresztą i ten jej jedyny związek trudno uznać za poważny). Jest to miła, inteligentna i zabawna dziewczyna. Na pierwszy rzut oka jest z nią wszystko w porządku. Jednak czasem wyczuwam w niej smutek. Wiem też, że korzysta z pomocy psychiatrycznej. Jestem w relacji i uważam, że gdybym zasugerował jej, że powinna poszukać szczęścia w sobie, to byłby to gruby nietakt. Tymczasem to właśnie robią niektóre osoby tutaj.
Rozumiem użytkowników ChuopskiChłop, Rakastankielia i Rumunski_Zolnierz. Może najłatwiej jest po prostu przyznać, że ich sytuacja jest trudna czy nawet bardzo trudna. Do pewnego stopnia mogą próbować coś z tym robić, ale jest to jednak dosyć ograniczone – szczególnie w dzisiejszych czasach. Nie sądzę jednak, by znaleźli szersze zrozumienie dla swoich problemów na tym forum i poza nim. Społeczeństwo zawsze będzie tak reagowało. Odruch stadny jest taki, żeby wmawiać tym osobom, że to z nimi jest coś nie tak, że to one powinny coś zmienić (najlepiej po prostu, żeby poczuły się szczęśliwe same ze sobą i poszły już stąd do diabła!).
Czy tak trudno zaakceptować fakt, że niektórzy ludzie (dziś są to w większości mężczyźni, były miejsca i epoki, gdzie dotyczyło to kobiet) są po prostu przegrani i nigdy nie osiągną sukcesu na polu matrymonialnym, chociaż wszystko jest z nimi w miarę w porządku?