"Okazuje się zatem, że problem jest powszechny, a sama bliskość, dotyk i przytulenie ma zdecydowanie większe znaczenie niż na co dzień zdajemy się sobie to uświadamiać. Jeśli więc tytułowi mężczyźni już w dzieciństwie nie doświadczali dotyku i/lub obecnie mają problem z zaspokojeniem tej elementarnej potrzeby, to mogą ponosić dotkliwe konsekwencje, których skutki wyraźnie odczuwają, ale niekoniecznie łączą je z tym konkretnym brakiem w swoim życiu."
Pozwoliłem sobie skopiować to, bardzo trafne moim zdaniem, odniesienie Olinki do dyskusji miedzy Autorką, nią samą i Wilczyskiem ("przecherą".
, by z kolei, odnieść się do własnej przeszłości.
Rzeczywiście, gdy przeanalizuję swoje dzieciństwo zapamiętane, uświadamiam sobie, że to mama uzupełniała braki tego fizycznego kontaktu między rodzicami i ich dzieckiem. Ojciec - teraz już nie muszę tego negować, maminsynkiem był jednak. Babcia z jego strony (zbyt blisko mieszkająca, okazuje się, bo piętro wyżej tylko), przemożny wpływ miała na jego stosunek do jego własnych dzieci.
Najstarsze, mój brat; średnie, młodsza siostra oraz, najmłodszy, dużo młodszy od czworga wcześniejszych, brat, według dyspozycji babci, pierwszeństwo miały we wszystkim. Subiektywnie rzecz biorąc, bezwiednie dochodziłem do wniosku, podobnie, jak starsza siostra i przedostatni, również dużo młodszy od nas brat do wniosku - po cholerę mi ta ta piątka rodzeństwa, skoro tylko ci troje uwielbiani są przez tatusia, na życzenie teściowej mojej mamy? Wiem o uczuciach tych "gorszych" nas, bo rozmawialiśmy o tym, jako dzieci jeszcze, ale i dużo później, gdy już wszyscy dorośli byliśmy.
Mama, ogromnej cierpliwości, rozgrzany do czerwoności, piec uczuć dla wszystkich dzieci powodowała, że dzieciństwo wspominam jednak, jako okres szczęśliwego życia.
Przez to również, że ojciec "przemycał" wspomnianą wcześniej część uwagi dla czeredy, ku naszej, "gorszej" trójce, w inny sposób.
Zainteresował mnie i brata (tego przedostatniego) książką, historią i humanistyką szerzej rozumianą. Mimo, że robolem zwykłym był, z siedmioklasowym zwieńczeniem edukacji, a i za kołnierz nie wylewał. Dotąd tęsknię za grą w "tysiąca", czy "66" z ojcem, mamą i rodzeństwem, w różnych konfiguracjach personalnych, w zależności od czasu i "kto pierwszy, ten lepszy".
I nakazał mi dawno temu, bym mojej o rok młodszej, starszej z sióstr bronił w szkole, gdy rówieśnicy naigrywali się z naszego skromnego odzienia. 