kryzys po 7 latach - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Strony Poprzednia 1 4 5 6

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 326 do 341 z 341 ]

326

Odp: kryzys po 7 latach

Zmartwiony- czego Ty chcesz? zaklęcia na to, by dziewczyna robiła co chcesz?
proszę bardzo:

Abrahadabra mkenrvoenr lmwpmcpw kpmrvpiknerkinviernvier  owedubcb !

Nie dziękuj, wpłać na schronisko dla psów 10 zł.. smile

Zobacz podobne tematy :

327

Odp: kryzys po 7 latach

Klio, normalnie ajlowju! big_smile

328 Ostatnio edytowany przez zmartwiony86 (2017-05-25 19:03:51)

Odp: kryzys po 7 latach

Chcę rzetelnego podejścia do tematu. Przykład.
Załóżmy że to wszystko co piszecie jest prawdą. Ona mnie już nie chce, znalazła potwierdzenie u koleżanek, u pani psycholog. W związku trzyma ją tylko - no sam nie wiem co, ale jeszcze coś trzyma. W każdym razie jest na wylocie i mentalnie daleeeeeeko ode mnie.
Jak więc wyjaśnicie to, o czym pisałem, a czego żadna z was nie podjęła, że będąc w takim stanie emocjonalnym potrafi rozpłakać się bo jej nie wierzę, że chcę ze mną spędzić czas (chodzi o sytuację z mamą). Albo że ostatniego dnia zanim wyjechała na ten wyjazd co jest teraz było tak dobrze. Podzieliliśmy się obowiązkami, ona się stresowała, ja jej pomagałem, było tak normalnie. Albo to, że tak normalnie zdarza się być cały czas. Że potrafimy wyjść z domu, pojechać do Rossmanna, bo ona chce, a potem pojechać na spontanie do restauracji, gdzie jest miło i fajnie. Macie klapki na oczach wyobrażając sobie to, że dzień w dzień jej nie ma, a jak jest to truję jej dupę i to tak bez końca. A tak nie jest. Wiem, nie pasuje do założeń. Ale to właśnie to jest głównym problemem. Po tym gdy włożyła sobie balonik również był piękny czas. Chodziliśmy na spacery, jeździliśmy w różne miejsca razem i było naprawdę miło. A potem znów się obróciło. Cała jej postawa, która odbija się na tym jak wygląda związek to ciągła sinusoida od dni takich jak kiedyś do dni takich gdy wraca o północy w akcie desperacji stojąc na parkingu nieopodal domu i nawijając przez telefon z kim się da. I to właśnie rodzi największe problemy interpretacyjne, bo przy założeniu, że ona ma dość i szuka tylko okazji jak by się tu wymiksować to by w tym trwała, a nie zmieniała postawę co jakiś czas.

329 Ostatnio edytowany przez Leśny_owoc (2017-05-25 21:07:06)

Odp: kryzys po 7 latach
planet1988 napisał/a:
Leśny_owoc napisał/a:
planet1988 napisał/a:

Skoro Autor nie ma empatii więc może obróćmy.
A gdzie jest empatia Bohaterki związku?
Ona też jej nie ma- też nie przejmuje się tym co Autor myśli, czuje, doświadcza od niej. Wyjeżdza na szkolenia, kursy itd. itp. wraca i oczekuje że jej partner nawet nie zapyta co robiła. Najlepiej to jakby go w ogóle nie było. Ciężko jest też dziwić się Autorowi że chce spędzać czas ze swoją kobietą po jakimś czasie nieobecności.
Bohaterka wprowadza do związku huśtawkę nastrojów i jeżeli ktoś tam coś nieustannie neguje to ona.

Pytanie czy tak jest czy po prostu odpuściła sobie słuchanie jego, bo najczęściej wychodziło jej to na gorsze? Ja przyznam jestem empatyczna, ale jeśli ktoś na mnie pluje to nie udaję, że pada deszcz smile. Natomiast dziewczyna ma cechy ofiary - bo on poniekąd zachowuje się jak kat, mu wolno oceniać ją, ale jej wara od jego doskonałego życia. Ja już jestem zmęczona tym tematem i jego podejściem, a co dopiero dziewczyna w 7-letniej relacji z nim. Ten związek na pewno odbił na niej swe piętno i przestało jej zależeć. Pytanie czy koleżanki wyciągną ją z tego bagna i polecą pomoc psychologa, bo nie jest za późno.

Nie no totalna porażka. Chyba się trochę zapędziłaś. On kat ona ofiara. NA jakiej podstawie tak twierdzisz?
Nigdzie nie ma napisane że ona nie może go oceniać.
Uwierz mi że osoba o niskim poziomie własnej wartości będzie wszystko odbierała negatywnie chociaż mówiłabyś do niej że jest miss polonia.

Może jego podejścia? Naprawdę tego nie dostrzegasz? Tutaj nie chodziło mi o fizyczne, a psychiczne podejście. O niej naopowiadał już wiele, swojej doskonałości broni i wygraża się, że nam nic do tego, a nawet jak coś wspomniał to wykręcał kota ogonem i szybciutko nakierowywał temat na nią = ofiarę. Wnioski? Jakiego typu ludzie grzebią w brudach innych przy jednoczesnym bronieniu własnego bajorka? 1 typ - psycholog/mentor (bo ktoś przyszedł po poradę/rozwiązanie problemu i nie interesują go problemy osób do których przybył). 2 typ - osobnik/osobniczka z poważnymi kompleksami i zapędami do tworzenia toksyczności (nie odkryję Ameryki mówiąc, że właśnie brak pewności siebie/niska samoocena zmusza ich do dyskredytowania innych - technika typu zamiast wspiąć się na wyższy poziom, ściągamy innych niżej). Pierwszy typ odpada, co pozostaje? Dlaczego ludzie gadają na policję (reagują co dopiero, gdy coś się poważnego stanie), jak sami nie chcą widzieć/dostrzegać sygnałów. Gdyby trafił na pewną siebie kobietę to na jego zachowanie wybuchłaby śmiechem (co jego ego by nie przeżyło) i dostałby siarczystego kopa w tyłek i po sprawie, tutaj doskonale wybrał sobie partnerkę - z niską samooceną i problemami. Generalnie jak ktoś nie potrafi przyjąć krytyki to sam nie powinien krytykować kogoś.
No to daję challenge - niech jej powie, aby poszła do psychologa (nie sugerując nic - w szczególności nie nakierowując jakie ma problemy), niech porozmawia ze specjalistą co jej leży na sercu. Jestem ciekawa diagnozy smile.

330

Odp: kryzys po 7 latach

Ona juz poszla do psychologa. Dla Autora jest on nastepnym wcieleniem zlych wplywow jakie widzi wkolo swej kobiety wink

Bo wiadomo, tylko jest jedna racja- Zmartwionego.

331

Odp: kryzys po 7 latach

Widzę że emocje trochę opadły i może uda nam się wrócić do bardziej rzeczowej dyskusji big_smile
A więc...
Jak wiecie w sobotę ona wróciła z wyjazdu służbowego. Zaczęło się od małej scysji, natomiast ogólnie wieczór nie był zły. Wczorajszy dzień również. Było fajnie i miło.
Oczywiście nie obyło się bez rozmów o nas, co było nieuniknione. M.in. pokazałem jej ten wątek, w którym tu dyskutujemy. Ogólna reakcja była taka, że "śmiechom nie było końca". Oczywiście nie jest tak, że ona tak samo zasadniczo nie zgadza się z przytłaczającą większością rzeczy, które piszecie, natomiast z dużą częścią tak. Chociażby twierdzenia o tatusiowaniu - owszem, ona twierdzi że może tak jest trochę, natomiast dla niech kwestia chociażby budzenia jest ważna. Jeśli chodzi o inną przykładową kwestię taką jak jej odchudzanie to ona w sumie sama nie wie co byłoby dla niej najlepsze. Czy pozostawienie jej samej z tym problemem, czy pomaganie itp. Ogólnie była dość zaskoczona, że ten wątek przerodził się z w miarę rzeczowej dyskusji w taką a nie inną formę wymiany poglądów. Ale idźmy dalej.
Powrócił temat jej wyprowadzki. Jest to interesujące o tyle, że ktoś kto chce się wyprowadzić to po prostu się wyprowadza, szczególnie w sytuacji gdy jego sytuacja ekonomiczna mu na to pozwala. W tym jednak przypadku jest inaczej. Jest miły dzień, leżymy przytuleni po upojnych chwilach, a ona że i tak się wyprowadzi. Nasuwa się skojarzenie ze sceną z Seksmisji, gdy Maks i Albercik krzyczeli "jutro też wam uciekniemy!". Ale tak już na serio ten temat też przewałkowaliśmy. Powiedziałem to co napisałyście tu mi, że problemy w związku rozwiązuje się w związku a nie poza związkiem. Że obecna sytuacja jest naturalną koleją rzeczy w każdym związku i że można to przetrwać. Że są przecież postępy w ostatnim czasie itp. No ogólnie słuchała z zainteresowaniem i z cała pewnością nie uznała tego jako brak szacunku. Natomiast jej pogląd na ten temat jest hmmmm interesujący. Bo mi się wydaje, że ktoś kto decyduje się na tego typu separację to raczej po to by od partnera odpocząć. Ona natomiast zaczęła snuć wizję, że najpierw odpoczniemy a potem będziemy randkowac jak kiedyś. Że będziemy spotykać się na mieście, albo ona będzie mnie zapraszać do siebie. A na pytanie czemu teraz tak nie możemy (w sensie częściej wychodzić) tak do końca nie umiała odpowiedzieć. Mówię też a co z naszymi wyjazdami weekendowymi? No przecież możemy jeździć pomimo to. Tak stwierdziła.
W każdym razie gdybym jej nie znał to uznałbym, że cały ten pomysł ma na celu to, że może ma kogoś na oku, może chce się z nim zacząć spotykać, spróbować, a jakby co to mieć furtkę by wrócić. Ale tak jak pisałem wcześniej ona nie jest osobą wyrachowaną i nie potrafiłaby się zachować w tak perfidny sposób, Wykluczam to. Wychodzi więc na to, że ona faktycznie jest owładnięta jakąś romantyczną wizją związku z motylkami w brzuchu i sam nie wiem jeszcze czym. Ma swoją wizję jakby chciała by wyglądało jej życie, ono tak nie wygląda i się miota. Z jednej strony jest ze mną i spędzamy miło czas, z drugiej oglądanie mieszkań do wynajęcia jest jej stałym zajęciem w ciągu dnia. Bardzo to dziwne.

332

Odp: kryzys po 7 latach

Przecież już Ci to tłumaczyłem chyba z siedem razy. Lasce ewidentnie się nudzi i potrzebuje wrażeń. Koniec.
Mielenie w koło macieju ale czemu to a dlaczego tamto jest kompletnie bezcelowe, bo chodzi tylko o jedno,
o życie wyzute z emocji, robienie cały czas tego samego do wyrzugu i wizja robienia tego przez resztę życia ją dobija.
Moim zdaniem to jest klasyka, a podręcznikowe wręcz objawy ogólnego znudzenia tylko mnie w tym utwierdzają,
dlatego od początku twierdziłem i nadal twierdzę, że wątek niepotrzebnie odpłynął na rafy drugorzędnych bzdetów
i spraw które mają marginalne czy pomijalne tak naprawdę znaczenie, a samo sedno problemu wszystkim umyka.

333

Odp: kryzys po 7 latach

No dobrze, powiedzmy że masz rację co do diagnozy. Co z tym można zrobić w takiej sytuacji gdy jest jak jest ale jednocześnie ona nic nie robi by to zmienić?

334

Odp: kryzys po 7 latach

Ja myślę, że zrobić to się tutaj za wiele nie da i skłaniałbym się raczej ku temu, aby nie robić z tym nic. Zupełnie nic.
Przestań robić cokolwiek i niech teraz ona się wykaże inicjatywą. Niech sobie robi co chce, niech się wyprowadza jak chce,
pełna swoboda i żadnego pytania "no ale dlaczego" czy podejmowania prób dialogu "słuchaj, może powinniśmy porozmawiać" itp.
Jak chce rozmawiać, to niech rozmawia, ona nie ty. Ty na wszystko się zgadzasz i akceptujesz każdą jej decyzję bez protestu.
Nawet jeśli miałoby się to skończyć tym, że jednak się wyprowadzi. Trudno, niech idzie, na siłę i tak jej nie zatrzymasz.
Może jeszcze się zejdziecie, może każde pójdzie w swoją stronę, może być różnie. Tak czy siak ty już nie masz na nic wpływu,
a upieranie się na siłę przy trwaniu dla trwania, to będzie męczarnia dla was obojga i w końcu tam się pozabijacie.
Może kiedy skonfrontuje marzenia z rzeczywistością i dozna szoku, że jednak nie jest jak miało być i raczej nie będzie,
to jej się odmieni i sama będzie chciała wrócić w podskokach, ale warunek konieczny, to zero jakiejkolwiek presji z twojej strony.
Najlepiej ograniczyć kontakt do absolutnego minimum i nie wychodzić z inicjatywą, tylko czekać aż ona pierwsza się odezwie.
Może kiedy się zorientuje, że masz w dupie to całe przedszkole i świetnie sobie radzisz bez niej, to jeszcze szybciej rura jej zmięknie
i już po miesiącu sama założy tutaj wątek "Dlaczego on mnie olewa, co zrobić żeby znów mu zależało jak kiedyś?"
Tak więc dobra rada na dziś - nie rób nic i obserwuj.

335

Odp: kryzys po 7 latach

Witam wszystkich serdecznie po dość długiej przerwie big_smile
Wątek ten jest nieźle rozbudowany i przez kilka dni był chyba takim najbardziej "hot" w skali całego forum. A momentami emocje sięgały zenitu. Postanowiłem więc napisać ciąg dalszy, by nie został on taki urwany na niczym. Nawet nie tyle chodzi mi tu o porady, bo co tutaj można radzić, raczej chodzi mi o to by może kiedyś ktoś miał pożytek z mojej historii i nauczył się na moich błędach. Choć oczywiście jeśli komuś będzie chciało się to skomentować to fajnie wink A więc...

Po jej powrocie z wyjazdu zagranicznego pod koniec maja nic się nie zmieniło. Znalazła mieszkanie i postanowiła się wyprowadzić. Na nic były moje prośby, błagania, próby rozmów czy tłumaczeń. Owszem, rozmawialiśmy. Dużo. Ale wszystko jak grochem o ścianę. Zaparła się i już. Niczego nie zmienił nawet wspólny wyjazd na weekend na początku czerwca, który co prawda był zaplanowany wcześniej, ale akurat tak się nałożył na taką sytuację z tą wyprowadzką. Wyjazd był fajny, ale nie nastąpił żaden przełom.
Finalnie wyprowadziła się 9 czerwca, bez pożegnania nawet. Uciekła z domu zabierając resztkę rzeczy na kilkanaście minut przed moim powrotem z pracy.
Przez pierwszy miesiąc wiele wskazywało na to, że historia może jednak będzie miała happy end. Mieliśmy co prawda dość ograniczony kontakt, było parę zgrzytów czy przykrych sytuacji, ale generalnie co parę dni się widywaliśmy. Wszystkie te spotkania były takie na 100%, dużo rozmów, dużo refleksji. Byliśmy też m.in. na wspólnym wyjeździe, na urodzinach mojej mamy, na randce itp. Naprawdę wydawać by się mogło, że po jakimś czasie się zejdziemy.
No ale niestety stało się inaczej...
Na początku lipca sprowokowała kłótnię o jakąś totalną pierdołę. Normalnie nikt nawet się o to nie sprzecza, no ale ona zrobiła jak to się mówi z igły widły. Na drugi dzień dostałem maila pożegnalnego, z którego wynikało, że to koniec. Tak moi drodzy - po blisko 8 latach zasłużyłem tylko na maila. Próbowałem coś zrobić, namawiałem by to przemyślała. Po kilku dniach dostałem drugiego maila w zasadzie potwierdzającego to co napisała w pierwszym.
Od tamtej pory, czyli jakby nie było od dwóch miesięcy, widzieliśmy się dwa razy. Za każdym razem chodziło o formalne załatwienie spraw, które wciąż mamy do załatwienia. Oba te spotkania były dziwaczne. Na pierwszym płakała ona. Na drugim oboje byliśmy nieswoi. Poza tym w międzyczasie przypadła nasza 8. rocznica znajomości, którą każde z nas przeżyło na swój sposób. Ona spędziła u koleżanki przed kominkiem, pijąc kakałko, słuchając smutnych piosenek i płacząc.
Jeśli chodzi o kontakt między nami to w zasadzie nie ma. Ona pisze tylko jak ma sprawę. Jeśli ja piszę tak po prostu to ona oczywiście odpowiada, ale zlewczo i po czasie.

Na dzień dzisiejszy oboje jesteśmy sami. Wciąż mamy niezałatwioną najważniejszą sprawę dotyczącą rozliczeń za mieszkanie. Ona od ponad miesiąca zastanawia się nad tym, choć nie wymaga to takiego zastanowienia. Z tych naszych szczątkowych rozmów wynika dla mnie, że ona czuje się ofiarą tej sytuacji. Wpędziłem ją w lata i nie zawalczyłem, choć to ona się wyprowadziła, nie podjęła tematu terapii dla par i zakończyła nasz związek mailem. Chociaż to ostatnie to nie, ona twierdzi że wcale nie zakończyła go mailem, ale mętnie tłumaczy czemu tak uważa big_smile

I tak to właśnie jest wink

336

Odp: kryzys po 7 latach

Fajnie, że napisałeś zakończenie tej historii, choć szkoda, że zakończyło się to właśnie tak. Czyli jednak wnioski pierwszych dwóch-trzech stron tego wątku okazały się prawdziwe. Dziewczyna widzę, że zachowała swojego stajla wypowiedzi i zachowania do końca big_smile

337

Odp: kryzys po 7 latach

Wiesz tak naprawdę to ja po dziś dzień nie wiem do końca o co chodziło. Fakty są takie, że wyprowadziła się ponad 3 miesiące temu, wciąż jest sama, nawet na krótki wypad wakacyjny pojechała z mamą. Więc możliwości są dwie. Albo naprawdę była to jakaś misterna intryga obliczona na to, że skoro ona się wyprowadziła to ja zacznę za nią latać, kupować jej kwiaty i włazić w dupę żeby tylko wróciła. Albo miała mnie tak serdecznie po dziurki w nosie już, że samotność i obecny stan jest dla niej i tak lepszy od tego co miała ze mną. Nigdy nie dowiem się jaka była prawda, być może nawet ona sama tego nie wie wink

Co do jej stajla to jak najbardziej jest tak jak mówisz, już nawet nie będę tutaj przytaczał jej wypowiedzi, bo nic to nie wnosi, natomiast absurdalność niektórych z nich bije po oczach. Ja wiem, że każda kobieta ma w sobie coś z manipulantki i uwielbia odwracać kota ogonem, tak żeby wyszło że ma rację. No ale są pewne granice jednak... Mówienie że pożegnanie mailem po 8 latach to nie tchórzostwo, bo przecież to nie było tak że napisała mi liścik, podrzuciła go i uciekła, tylko jednak to był mail jest dość hmmmmm.... specyficzne. Ja to sobie tłumaczę tak, że to jej linia obrony przed swoimi własnymi wyrzutami sumienia związanymi ze sposobem załatwienia tej sprawy wink

338

Odp: kryzys po 7 latach

Wątpię bardzo w scenariusz intrygi. Wygląda to na kolejny element dramy pt: Twoja wina. Nie postarałeś się, choć ona tak to sobie umyśliła, a więc oho! nie kochasz! big_smile To kolejny sposób na wyparcie poczucia winy. Z mojej perspektywy wygląda na to, że przyszedł kryzys i ona nie znalazła w sobie chęci do tego, by odbudować związek. Znalazła w sobie chęć do wyjścia z niego, a jako, że uważam, że związałeś się z osobą życiowo sprytną inaczej, to zakończenie wyglądało tak...

339

Odp: kryzys po 7 latach

Dla mnie też wersja z intrygą jest tą mniej prawdopodobną. To po prostu zaszło za daleko by to był taki zwykły straszak mający mnie zmobilizować do jakiegoś działania.
Podzielam Twoje zdanie co do diagnozy. Prawdopodobnie nie chciała tego ratować. Nie wiem czy nie miała siły, czy nie wierzyła że to się może udać, czy może była taka pewna tego, że długo sama nie będzie i dość łatwo to przeboleje. Nie wiem, nie chcę tego oceniać, mam za mało danych. Być może wszystkiego po trochu się uzbierało.

W każdym razie jest w tym wszystkim tak wiele sprzeczności... Wyobraź sobie, że 15 lipca mieliśmy iść na wesele do jej kolegi. Bardzo jej zależało żebyśmy poszli tam razem, bardzo się ucieszyła gdy się zgodziłem. Jeszcze w sobotę, tydzień przed, rozmawialiśmy o zakupach ciuchowych, proponowała wspólne szukanie koszuli dla mnie. W niedzielę zrobiła to kłótnię, a w poniedziałek wywaliła meila. I na wesele poszła z siostrą. Nie rozumiem tego. Ale podczas tego drugiego spotkania usłyszałem, że no po tym meilu tak od razu się poddałem, że nawet nic nie spróbowałem zrobić, o ja zły miś o_O nosz kurde.... Pisze mi dwa razy w przeciągu tygodnia, że podjęła ostateczną decyzję, że tak dalej być nie może, że nie umiemy tu i teraz być szczęśliwi, że musimy się rozliczyć jeśli chodzi i mieszkanie i takie sprawy i jest zdziwiona, że nie pojawiłem się na jej progu z bukietem róż...

@Klio jesteś kobietą, wytłumacz mi to wink

340

Odp: kryzys po 7 latach

Sytuacja z weselem bardzo mi przypomina sytuację basenową. Chętnie by poszła i podobałoby jej się, ale to źle, bo podobałoby jej się i wszyscy znajomi widzieliby, że jej się podoba, a jej się ma nie podobać, bo wszystkim powiedziała, że jej się nie podoba  big_smile Wyjdzie szydło z wora, więc trzeba zrobić dym na chwilę przed, żeby i wyjścia nie było razem i żeby była jakaś płaczliwa historia dla koleżanek jak to zachowałeś się jak totalny cham i prostak przy wyborze koszul i to przelało czarę goryczy big_smile Zerwać musiał i na wesele siostrę wzięła, a nie chama i prostaka big_smile
A to z różami itp to raczej nie intryga, co zachcianka. W momencie pisania dziewczyna tak się nad wami wzruszyła i nad sobą, że uznała, że fajnie by było jakbyś zaczął się płaszczyć. Taki event, coś co rozrusza nieco jej codzienność, bo z tego co pamiętam, to bidulka się nudziła. Ty byś podjeżdżał na białym rumaku pod jej mieszkanie, adorował i w ogóle, a ona decydowałaby gdzie jechać na koniu i następnym razem, żeby róże były herbaciane... big_smile
Taki freestyle z mojej strony. big_smile Nie wiem. Twoja była to dla mnie trochę suahili; zdecydowanie nie mój typ człowieka. Sam się zastanów na ile to pasuje. Przy czym teraz to już nie ma większego znaczenia.

341

Odp: kryzys po 7 latach

Najlepsze że prawdopodobnie ona sama nie wie o co jej chodzi wink

Posty [ 326 do 341 z 341 ]

Strony Poprzednia 1 4 5 6

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024