Witajcie.
Piszę Tu z problemem. Byłam z facetem 5 lat i 8 miesięcy. Ja mam 29 lat,on 26. Bywało różnie. Raz lepiej, raz gorzej, ale kochaliśmy się bardzo. Pierwsze dwa lata były w sumie chyba najgorsze, a nie najlepsze jak być powinno. Bardzo dużo się kłóciliśmy, codziennie i to często konkretne awantury, a jednak szaleliśmy za sobą i nadal byliśmy parą. Ja byłam bardzo znerwicowaną osobą i postanowiłam iść do lekarza. Zaczęłam się leczyć i życie zaczęło przypominać bajkę jak dla mnie. Byłam spokojniejsza,wyciszona, nie denerwowałam się tak jak kiedyś, choć mój facet potrafił ostro przyłożyć rękę do moich nerwów swoim rozumowaniem i podejściem. Podobno był mi wierny jak zawsze przyrzekał. Po pół roku od początku leczenia postanowił się oświadczyć. Oczywiście powiedziałam TAK. Sielanka trwała, kłótnie były bardzo rzadkie, zdarzały się sprzeczki, ale było ok. Seks był nadal cudowny i tak było do samego końca. W ostatnich dwóch latach przeszłam 3 operacje kręgosłupa, gdzie po każdej miałam problemy i powikłania, a mam tak masę śrub, prętów, nowe dyski itp więc operacje poważne. Myślałam, że jest wszystko ok, nie poświęcałam mu tyle czasu, bo i moje zdrowie na to nie pozwalało, zajmowałam się bardziej sobą, ale że mieszkaliśmy łącznie 5 lat ze sobą myślałam, że przetrwamy wszystko. Wyciągnęłam go z biedy, skończyłam za niego szkołę, siedziałam po nocach i pisałam jego prace, a rano szłam do pracy i potem do swojej szkoły, ubierałam, wyrobiłam w nim styl. Gdy zaczęłam chorować on zdecydował, że będzie miał hobby, bo to zawsze lepsze niż latanie z kolegami. Zgodziłam się i bardzo cieszyłam, że jest taki dojrzały. Zaczął chodzić na treningi MMA i siłownię, co zabierało mu średnio 4 dni w tygodniu, dużo pracował i w ostatnich miesiącach zostawały nam tylko niedziele, bo w tygodniu wracał na noce. Przez przypadek dowiedziałam się, że dodatkowo zaczął wybywać z kolegami z treningów do baru, nie broniłam. Dałam mu multum wolności, nie sprawdzałam telefonu, nie szpiegowałam. Były momenty na koniec już, że nie mogłam wstać z łóżka, bo nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a on pojechał w niedzielę z kolegami na giełdę samochody pooglądać. Musiał podobno, ale nie wnikam. Jakiś czas potem (ok. tygodnia) powiedział mi, że się wypalił. Oczywiście, żeby nie było, że sam powiedział. Zmusiłam go do rozmowy, bo to typ człowieka, który o niczym nigdy nie chce rozmawiać i myśli, że samo się wyjaśni. Powiedziałam, że coś trzeba z tym zrobić i albo w tą, albo w tamtą. Daliśmy sobie kilka dni na przemyślenie, ale nadal mieszkaliśmy razem. Po tygodniu widząc jak się męczy zaczęłam znowu rozmowę.
Przytoczę wam nawet jeden jej fragment.
Mówię mu :
Ja :kocham Cię
On : Szkoda, że ja nie mogę tego powiedzieć...
Ja : Czy Ty w ogóle chcesz być jeszcze ze mną?
On : No właśnie nie wiem ( mówił tonem jakbyśmy rozmawiali o ziemniakach )
Ja : To już nie chcesz ze mną być ?
On: No chyba właśnie już nie...nie wiem...Ty się zmieniłaś, nie mam Ci nic do zarzucenia, ale ( i tu najlepsze) nie mogę zapomnieć tego co było przez pierwsze nasze dwa lata związku....
Hmmm jednak nie pamiętał przez parę następnych lat.
Rozmawialiśmy, jak zwykle rozmowa do niczego nie zaprowadziła, bo bałam się zostać sama.
Usłyszałam tylko tyle, że jestem dla niego jak siostra lub koleżanka.
Poszliśmy spać, uprawialiśmy seks i było super.
Po seksie pytałam czy to też koleżeńskie, roześmiał się i powiedział, że nie.
Niedziela rano, wstaję, godz. 9 nie ma go. Dzwonię i pytam gdzie jest, mówi, że na myjni i zaraz będzie.
Przyjechał, pytam się jak ma to wyglądać dalej, on że nie wie. Nie kocha, nie chce i nie potrzebuje mnie. Pytam czy chce się wynieść, on że nie wiem, więc proszę by zabrał rzeczy...on nic.
(oczywiście odpowiedź na każde pytanie wymuszana, bo on sobie furtkę jakąś robił )
Proszę drugi raz...potem trzeci...dopiero dociera. Zaczyna się pakować. Bez kłótni, podniesionego tonu, bez żalu i pretensji, po prostu leciały mi łzy, ale kompletnie NIC nie mówiłam. Wyszłam do sypialni. Zabrał co jego i zamknął drzwi.
Miesiąc przed tym wszystkim przytulił mnie na łóżku i mówił jak bardzo mnie kocha, jak nie wyobraża sobie życia beze mnie i, że nie chce mnie zamienić na inną.
Potem się okazało, że on nawet tego ślubu nie chciał, ale to nic.
Zaczęłam porządkować mieszkanie, zostały papiery z banku, umowy z pracy itp. Dzwonie, rozmawiamy, dogadaliśmy się co z dokumentami. Mówię mam jedyną szansę, by dowiedzieć się co jest tak naprawdę. Pytam spokojnie,ale on nie chce odpowiadać.
Potem dowiaduję się, że kogoś poznał w pracy, klientka warsztatu podobno.
Teksty typu :
- wybacz mi to kiedyś
- nie wiem co się ze mną dzieje
- nie myślałem, że jestem do tego zdolny
- nie chciałem byś się od kogoś dowiedziała i nie chciałem ranić cię zdradą ( ale sam nie powiedział od razu tylko wymusiłam i nie chciał się wyprowadzić co na nim wymogłam )
- po za tym nigdy nie będziemy już razem
- nie mamy szansy itp
Najgorsze, że gdy faktycznie zaczynał czuć, żę się coś psuje nie próbował o nas walczyć. Dopóki ja walczyłam ten związek był, trwał i było cudownie.
I tak naprawdę odszedł do niej Jestem już miesiąc po rozstaniu, a i tak nadal nie wiem co myśleć. Już nie płaczę, nie zadręczam się, ale myślę o nim ostatnio, brak mi go czasem
Edit.
To wszystko powiedział przez telefon, ja odłożyłam słuchawkę nie słuchając dalej i od tamtego czasu nie mam z nim kontaktu.
I dodam, że dziwnym trafem od razu miał się gdzie wyprowadzić - wprowadził się podobno do kolegi z treningów MMA, którego znał może ze trzy miesiące i coś zaczęłam w to wątpić. Niestety mieszka niedaleko mnie, ale na szczęście go nie widuję.