Zmartwiony,
dawno mnie tu nie było, ale w Twoim wątku postanowiłam napisać.
Abstrahując od niepotrzebnych dyskusji, kiedy pomoc/spełnienie prośby partnera jest mamusiowaniem/tatusiowaniem a kiedy nie, to padło tutaj wiele słusznych argumentów.
Z mojej perspektywy Wasz związek po prostu wkroczył w nową fazę związaną z długością waszego związku i wiekiem. Na podstawie Twoich postów, na mnie tez robisz wrażenie osoby, która w tym związku jest osobą "organizującą" Wam życie i w swoim mniemaniu dbającą o partnera. Ona - NIEZALEŻNIE od sukcesów zawodowych - ewidentnie jest tą stroną "przyjmującą" Twoje starania. I tu nie chodzi o to, że Ty coś konkretnego robisz straszliwie źle. Nie próbujemy Ci tutaj wmówić, żebyś widział w sobie psychopatę. Ale u Was rozkład możliwości decyzyjnych i siły przebicia jest zdecydowanie na Twoją korzyść. Stąd ta teza, że jest relacja bardziej rodzicielska niż partnerska.
Kiedyś układ ten obydwojgu Wam odpowiadał, ale ludzie się zmieniają i najwidoczniej Twojej dziewczynie przestał. Po prostu doszliście do momentu, w którym okazuje się, że to, co masz do zaoferowania, nie jest tym, czego ona aktualnie potrzebuje. A niestety jest na tyle niedojrzała, że wpada w różne gierki, żeby nie musieć stawać z Tobą do konfrontacji, bo się boi tego konsekwencji. I nie ma co jej za to oceniać, tylko tak po prostu jest.
Pytałeś w pierwszym poście, co z tym zrobić. Ja uważam, że tutaj już nic się nie da konstruktywnego zrobić. Za długo byliście razem w tym układzie i nie wierzę, że uda się go odwrócić na tyle, żebyście obydwoje czuli się komfortowo. Może zrobienie sobie długiej przerwy, danie sobie przestrzeni i czasu cokolwiek by pomogło.
Zazwyczaj jestem zwolenniczką naprawiania. Ale nie zachęcam. Raczej sugerowałabym wyciągnięcie wniosków z tego wątku, zastanowienie się, na ile faktycznie masz odruchy "tatusiowania" kobiecie w życiu codziennym i znalezienia partnerki, która nie będzie aż taka niedojrzała.
Twoja teoria niestety nie pokrywa się z prawdą.
Jedną z rzeczy, która powiedziała jej pani psycholog, a z którą ja akurat się zgadzam w 100% jest swego rodzaju odgrywanie w związku roli męskiej i żeńskiej. Jakby to wyjaśnić.... Stereotyp jest taki - kobieta jest słaba, wymaga opieki, potrzebuje troski itp. A facet jest silny, opiekuje się i troszczy. Zanim rzucicie się na mnie wszyscy z pazurami doczytajcie do końca, bo to nie ma na celu obrażenie nikogo ani wywyższanie czy poniżanie kogokolwiek.
Więc w sytuacjach gdy u nas tak to właśnie działa, gdy każdy jest "sobą" w rozumieniu odgrywania swoich społecznych ról to jest naprawdę dobrze. Gdy ona np. jest chora, a ja jej pomagam to wówczas każdy czuje się na swoim miejscu i zazwyczaj jest to ten lepszy czas (ale nie interpretujcie tego tak, że jest dobrze tylko gdy jest chora).
Natomiast zazwyczaj tak dobrze nie jest, bo ona przybiera rolę hmmmm. Może nie męską. Ale nijaką. Kiedy przestaje odgrywać swoją rolę społeczną. Wtedy są tarcia, bo ona nie potrzebuje ani opieki, ani wsparcia, wszystko ją drażni i ogólnie nie możemy się wtedy dogadać.
Możecie sobie w to nie wierzyć ale tak właśnie to działa w praktyce i nie było sytuacji, gdy to się nie sprawdziło. Z czego to wynika? Zapewne kilka czynników. Jej młodość, gdy ojciec wyprowadził się z domu i ona jako starsze dziecko musiało to wszystko jakoś ciągnąć. To, że zarabia gigantyczne pieniądze w korpo i jest niezależna. Czy też wreszcie to, że zajęcia typowo kobiece jej nie wychodzą i się zniechęca. To bardziej złożony problem, zresztą jak każdy inny,
A wracając do tego postu - ani ja nie organizuję życia jej, ani ona nie organizuje życia mi. Po prostu kiedyś organizowaliśmy sobie życie wspólnie nawzajem, a teraz ona średnio ma na to chęć. Tzn inaczej - raz ma chęć, a raz nie ma.