Mam nadzieję, że może ktoś z was zrozumie myślenie mojego byłego (niestety) chłopaka, bo ja staram się ale nie mogę pojąć jego zachowania.
Pewnego razu jakieś 4 lata temu poznałam pewnego chłopaka, poznaliśmy się na czacie. Jak się okazało, dzieliło nas 130 km. Pisaliśmy ze sobą prawie codziennie przez rok, kontakt się urwał, bo jak potem się okazało jego była dziewczyna zabroniła mu kontaktów ze mną. On był w niej bardzo zakochany i zaangażowany w relację z nią, jednak zerwała z nim bo stwierdziła, że jest jeszcze młoda i chce się wyszaleć. Nie była ona do końca fair wobec niego, gdyż w trakcie związku jak z nim była pomiatała nim, gardziła, wymagała więcej niż od siebie i jeszcze do tego była nieufna, a on ją kochał mimo że wszyscy w koło mu mówili, by ją rzucił bo nie pasują do siebie. O tym wszystkim dowiedziałam się od jego młodszej siostry, która była tylko bierną obserwatorką, nigdy nie zareagowała, cały czas czekała aż on sam zrozumie. Zrozumiał, rzucił ją. W końcu odezwał się do mnie, a od naszego ostatniego kontaktu minęły jakieś 3 lata, więc byłam bardzo zdziwiona że mnie pamiętał. Odezwał się jakoś w połowie kwietnia tego roku. Stwierdziliśmy, że fajnie było by się spotkać, w końcu wtedy tak dobrze się rozumieliśmy. Akurat wtedy byłam po rozstaniu ze swoim chłopakiem, więc pomyślałam że nic nie stoi na przeszkodzie by się z nim spotkać. Spotkanie było cudowne i potem były kolejne spotkania. Na początku lipca wyjechaliśmy razem na weekend nad jezioro razem z jego siostrą i ich znajomymi. Było fantastycznie, potem niestety nie widzieliśmy się przez miesiąc (ale codziennie pisaliśmy i dzwoniliśmy do siebie) bo on codziennie pracował - pracuje jako rolnik w stacji doświadczalnej roślin uprawnych. Zobaczyliśmy się na początku sierpnia gdy zaproponował mi wyjazd do Gdańska do jego rodziny, gdyż jego ciocia przyjechała do niego i on postanowił, że zabierze mnie, swoją siostrę, jej chłopaka oraz przyjaciółkę siostry, korzystając z wolnego mieszkania ciotki, tak więc w piątkę wyruszyliśmy nad Bałtyk. I już wtedy czułam że coś jest nie tak, jakby się odsuwał i coraz mniej się starał, choć jeszcze w lipcu było wszystko w porządku. Wróciliśmy do domu, okazało się że tydzień później moi rodzice wyjeżdżali i to ja zaprosiłam go do siebie, niestety plan się nie udał bo jego rodzice wyjechali również i on musiał zostać by pilnować gospodarstwa, a że on mi obiecał że nie zostawi mnie samej zaprosił mnie na noc z soboty na niedzielę do siebie. Pojechałam i potem nie mogłam uwierzyć, że widzę go po raz ostatni. Po weekendzie u niego coraz bardziej ograniczał kontakt, pisaliśmy coraz rzadziej. Jednak wiedziałam, że mnie kocha (co prawda nie powiedział mi tego, napisał raz że mnie kocha ale to było gdy był pijany, więc nie zamierzałam brać tego pod uwagę) ale jego oczy mówiły to za niego. Tydzień po wyznaniu "miłości" zerwał ze mną przez facebooka pisząc, że mieszkamy za daleko i że on nie wie czy kiedykolwiek kogokolwiek pokocha, gdy zapytałam się go czemu robił mi nadzieję, skoro wiedział że mnie nie pokocha, a ja pokochałam go całym sercem odpowiedział, że sam na początku myślał, że mu się uda, ale nie wyszło. Za radą przyjaciółki zablokowałam go na czacie fb pisząc mu krótką wiadomość, że w przyjaźń damsko-męską nie wierzę i że nie ma sensu tego kontynuować, życzyłam mu szczęścia. To zablokowanie miało trwać dwa tygodnie by przemyślał wszystko i zdał sobie sprawę, że chce być ze mną, w końcu faceci to ponoć łowcy. Minęły dwa tygodnie i wiecie co? Nie odezwał się, ba co więcej wyłączył dla mnie czat, jednak nie usunął ze znajomych - dziś zrobiłam to za niego. Kocham go, ale nie wiem co mam robić, przecież nie zmuszę go do miłości...
To tyle z mojej historii, trochę się rozpisałam