Cześć
Od 3 miesięcy jestem z facetem, który kilka razy na początku znajomości zwrócił mi uwagę, że powinnam schudnąć albo chociaż zrzucić kilka kilo. Zabolało mnie to, mimo że wiem, że do szczupłych nie należę (167 cm wzrostu i 72 kg - rozmiar 40), jednak mam na tym punkcie kompleks, z którym po cichu walczę, choć efekty nie są spektakularne, bo mam chorą tarczycę. Powiedzialam mu o tym, że takie uwagi są dla mnie przykre i jeśli mu coś nie odpowiada, to droga wolna. Przeprosił, powiedzial, że nic nie chce we mnie zmieniać, bo jestem idealna i prawił podobne komplementy.
Od tamtej pory nie uslyszalam negatywnej opinii na temat mojej sylwetki, a wzamian za to słyszałam "cześć piękna", lecz nadal pamiętam, że gdy pierwszy raz mnie rozebral otrzymałam pierwszą kąśliwą uwagę na temat wagi i piersi (chociaż wcześniej myślałam, że akurat biust mam fajny, teraz to już sama nie wiem) i do tej pory wstydzę się być przy nim rozebrana. Nie pomaga, że mówi mi, że jestem piękna, że pociąga go moje ciało, że mam wspaniałe wcięcie w talii (akurat to prawda), że jestem seksowna... Nie wierzę. Sama sobie się nie podobam, on to chyba zauważył (chociaż nie jestem pewna) i zaciągnął mnie przed lustro, kiedy stanęliśmy razem nago i prawił mi komplementy. Kiedy brałam prysznic, wszedł do lazienki pod jakimś pretekstem, uśmiechnął się szeroko i ucałował. Mimo to ciągle pamiętam tamte uwagi, zwłaszcza, że było ich sporo na początku i wstydzę się przed nim nawet przebierać, więc to stanie przed lustrem to była psychiczna katorga.
Kilka razy jednak zapytał mnie, ile ważę, bo nie może mnie podnieść i zastanawia się, czy ma takie słabe mięśnie czy ja jestem ciężka, bo byłą wręcz podrzucał do góry.
Na ten moment mówi, że faktycznie tamte uwagi były nie w porządku i kiedy mu powiedziałam, że nadal czuję się przy nim źle, to najpierw zrobiło mu się przykro, a potem powiedział, że skoro tak, to już w ogóle nie będzie komentował w żaden sposób mojego wyglądu.
Wcześniej zdarzyło mu się też napomknąć, że w takiej sukience wyglądam źle, a w takiej lepiej, że nie powinnam zakładać bluzek w danym kolorze, bo do mnie nie pasują, ale w innym owszem, a te spodnie to mnie poszerzają, a w innych wyglądam super, a ten puder to jakiś nie pod kolor... Że czasem czuję się jakbym była dziwakiem, że to mój chłopak mnie uświadamia, co powinnam zakładać albo jak się malować...
Dziewczyny, czy to mój kompleks powoduje, że czuję się przy nim źle, czy to jego wina, czy też jedno i drugie?
Mój były chlopak akceptowal mnie w 100% i nawet jak bylam grubsza niż teraz, to szalał za mną, a przy obecnym się boję, że jak przytyję w ciąży (albo i nie w ciąży), to mnie zostawi, choć on mówi, że dzieci ze mną to najwspanialsza wizja przyszłości.
Poza kwestią mojego wyglądu w związku układa się nam bardzo dobrze, on o mnie dba, troszczy się, jest uczciwy, zabiera na lody i pizze (które przecież tuczą), na pikniki, romantyczne randki i okazuje dużo czułości, znam jego znajomych i rodzinę, a jego marzeniem jest, żebym któregoś wieczora wystąpiła przed nim w szpilkach i ponczochach. I teraz już sama nie wiem, czy faktycznie mu się podobam, czy jednak liczy, że sobie mnie urobi albo że schudnę z czasem (wie, że mam taki zamiar) i czy to moje trwanie w niepewności "co będzie jak przytyję" ma sens, tym bardziej, że już wiem, jak wygląda związek oparty na CAŁKOWITEJ akceptacji i tęsknię za tym, że nie muszę się zastanawiać, czy aby w tym momencie przypadkiem nie wystaje mi jakaś fałdka...
Co myślicie - przesadzam?