Z gory przepraszam ze sie tak rozpisze ale uwazam ze to wszytko jest niezwykle istotne w tej waznej dla mnie sprawie.
Niecaly rok temu na polowinkach poznalem wspaniala dziewczyne. Jest mlodsza o rok (mam 20).
Tanczylismy tylko ze soba bez przerwy naprawde dlugo, w zyciu takiego maratonu nie mialem jak z nia. Dala mi nr tel. pozniej przez miesiac pisalismy ze soba, zreszta przez cala nasza znajomosc doslownie codziennie i to w "chorych" ilosciach.
Pisalo nam sie swietnie, rozumielismy sie, zartowalismy, gadaismy o glupotach no poprostu jakbym w lottka wygral. Jeszcze nigdy nie zdarzylo mi sie zebym tak luzno z dziewczyna pisal doslownie o wszystkim, zdarzylo sie nawet o ...o psich kupach, serio a pozniej, dosc niedawno nawet o rodzajach blony dziewiczej... sam nie wierzylem ze o tym piszemy, smialismy sie z tego... po prostu kazdy temat byl dla nas normalny.
Poprostu poczucie humoru i dystans do siebie sprawial ze poznalismy sie w "teori"do tego stopnia ze nasz poziom zainteresowania soba rósł w takim tempie ze szok. Juz po tym co mowila o sobie, wydala mi sie idealem. Inteligetna, madra, poczucie humoru, trzezwo myslaca, nie uganiajaca sie po imprezach/domowkach( twierdzila ze lubi ale w dobrym towarzystwie bo czesto sie zle czuje, tak jakby samotna w towarzystwie, ze nikt nie daje jej takiego poczucia ze "o, fajnie ze jestes") no i w jakims stopniu podobienstwo charakterow(bardziej tacy domatorzy). No ale dobra, wszystko pieknie ładnie... do czasu.
Po tym miesiacu pisania spotkalismy sie. Nie ze randka, chyba oboje balismy sie tak powiedziec, ot zwykle spotkanie. Standard, kawiarnia + spacer tylko ze...
To bylo takie, spotkanie sie z rzeczywistoscia. Oboje niesmiali, brak tematow, pustka w glowie, niezreczna cisza, zaklopotanie i taka lekko sztywna atmosfera. Zupełne przeciwienstwo jak przez internet. Na spacerze, na lawce pocalowala mnie a po jakiejs chwili powiedziala patrzac mi w oczy "chyba nie pykło". Widzialem jak byla rozczarowana ze chyba nie jestem tym kogo sobie wyimaginowala przez internet. Po oczach widzialem ze sama nie wie co teraz. Po spotkaniu, dzien przerwy w pisaniu, a pozniej tak samo, napisala ze to nie ma sensu ze nie chce mnie zranic bo bede sie wkrecal i ze na spotkaniu wydawalo jej sie ze poznala i "rozmawiala" zupelnie z innym czlowiekiem i w ogole ten okres czasu stal sie jakims dolkiem i dla niej i dla mnie.
Pomyslalem sobie ze ona tez nie byla soba, tak jakby ograniczona, pomijajac to ze oboje jestesmy niesmiali. Po prostu pomyslalem ze to moze kwestia, naszych charakterow i czasu zebysmy sie rozkrecili. Ja tym spotkaniem nie bylem rozczarowany, mimo ze wygladalo to troche glupio to nadal widzialem i mialem w glowie obraz jej idealnej osoby. Poprosilem ja, wrecz wyblagalem zeby dala szanse na poznanie sie, i zgodzila sie tylko ze ...no własnie. Od tego momentu zaczyna sie wedlug mnie problem i wielki błąd.
Nie wiem czym bylo to spowodowane ale nastepne spotkanie bylo przez nia odciagane przez 3 miesiace. Moze sie bała, nie wiem. Ja dawalem jej znac caly czas ze chcialbym sie spotkac ale no, dopiero po 3 miesiacach sama zaprosila mnie, tym razem na randke a raczej "randewu" jak ona to powiedziala. Po prostu raczej oboje mielismy pozytywne nastawienie.
Na tej randce mozna powiedziec ze bylo inaczej, lepiej. Byla jakas rozmowa, troche zartowania jednak to wciaz bylo troche za oficjalnie. Dla nas wtedy to bylo jakies swiatelko w tunelu ze moze jednak warto sie poznac blizej.
Nastepne spotkania tez sie odwlekaly w czasie, i tez przez nia i roznie z nimi bywalo. Raz sie rozmowa kleila a raz nie, no a ze my sie tak nakrecilismy oboje, to jakos to szlo z taka czestotliwoscia. No moze nie ze co trzy miesiace ale raz na miesiac moze dwa razy na miesiac. Pare razy spontanicznie z mojej inicjatywy, bo mieszkamy 8km od siebie (raz dalem jej roze na walentynki i to bylo nasze 3 spotkanie, i nie wiem czy moze nie przesadzilem bo byla zaskoczona i w ogole to byla jej pierwsza roza jaka dostala ale genetalnie ona wiedziala ze mi zalezy po tym jak ja prosilem po pierwszym spotkaniu). Przez te wszystkie spotkania oboje czulismy ten dystans, ten oficjalny charakter i ze to stoi w miejscu... Stwierdzilem ze jak dalej bedziemy spotykac sie jak od swieta do swieta to nic sie nie zmieni. Doszlo do takiej sytuacji ze wyliczylem jej ilosc i pokazalem wszystkie daty spotkan a wyszlo ich okolo 10 na 5 miesiecy mowiac ze inni zeby rozwinac jakas relacje spotykaja sie i 2x wiecej w jednym miesiacu. Od tego momentu staralismy sie spotykac czesciej. Bardziej precyzujac, od tamtego momentu w miare systematycznie coraz czesciej sie widywalismy. Ja sam od samego poczatku ze spotkania na spotkanie sie w niej zakochiwalem... w jej... byciu, zachowaniu, glosie, wygladzie, smiechu...
**Nie wiem w ktorym momencie to bylo ale chyba jakos zaraz przed tym jak zaczelismy sie coraz czesciej spotykac... po prostu duzo sobie pisalismy. Po spotkaniach, po tych bardziej udanych czesto wspominalem to spotkanie, ją... to co chcialem zrobic ale brakowalo mi odwagi i ona tak samo... po prostu wiedzielismy ze sie podobamy sobie. Pisala ze kiedy ja obejmowalem(tylko raz mialem okazje w jednej z bardziej romantycznych sytuacji - klimatyczny wieczór na schodkach nad wisla) to chciala sie bardziej wtulic, albo jeszcze po innym spotkaniu ze chciala by sie przyblizyc zeby "czuc mnie bardziej" albo usiasc na kolana. Myslalem ze to przez to ze jest niesmiala. Z zachowania i w podejsciu do niej uwazalem sie bardziej wyluzowany niz ona do mnie, wiec zapytalem sie jej czemu tak jest ze pisze mi to a jakkolwiek delikatnie nie dazy do kontaktu fizycznego. Odpowiedziala ze to wszystko jest dla niej dziwne, ze mimo tego na tych schodkach ze chciala sie wtulic to nie mogla jakos, ze cos ja blokowalo ze nie ma tego porozumienia. Pomyslalem, no dobra moze to wymaga czasu ale... po prostu dla mnie takie dazenie do kontaktu fizycznego, jakiegokolwiek jest jakims znakiem zainteresowania, a blizszy - jakas intymnoscia a przez to jest jakies wieksze zaufanie. To powodowalo ze ja bylem winny za to ze czesc spotkan bylo nieudanch... myslem sobie czy moze to nie dazy do przyjazni, moze nie ma "tego czegos" i psul mi sie humor a to przechodzilo na nia. Kiedy powiedzialem jej ze to dazy to dazy do przyjazni, powiedziala ze dobrze by bylo gdyby bylo pomiedzy nami troche relacji wlasnie przyjacielskich.
Wracajac do widywania... chodzi o to ze jak dla mnie wlasnie niedawno zaczelismy sie zadawalajaco czesto widywac i zaczelismy sie oswajac ze soba, obywac zeby jakos sie "odblokowac" zeby gadac co na jezyk przyniesie tak jak przez internet, przynajmniej tak sie zapowiadalo bo w moim czy w jej domu bylo nieporownywalnie luziej jak na niektorych spotkaniach... a ona? Dzien po tym jak bylem u niej w domu pisze do mnie ze nie mozemy sie wiecej widywac... Pisze ze brak miedzy nami tej luznej szczerosci, ze ona nie jest soba przy mnie ze sie ogranicza i ze widzi jak sie staram i ma tylko wyrzuty sumienia bo nie moze mi zaoferowac relacji do jakiej ja daze czyli chlopak-dziewczyna... ze w zwiazku podstawa jest przyjazn... Załamalem sie... Dodam ze liczac wszystkie spotkania widzielismy sie okolo 20-25 razy na cale 9-10 miesiecy znajomosci... Mało tego porownownala nasza relacje do relacji z jej najlepsza przyjaciolka... Poprostu poczulem sie pokrzywdzony, one sie poznaly w szkole widywaly sie codziennie przez caly rok szkolny pozniej jej przyjaciolka sie przeniosla ale dalej sie widywaly i ja mam tej reacji dorownac w 20-25 spotkaniach w ciagu 9-10 miesiecy... No jak... Nie wiem co o tym wszystkim myslec, powiedziala ze nie chce urywac kontaktu bo jej sie dobrze ze mna pisze i ze jak przestanie to znowu przestanie patrzec na swiat w tak pozytywny sposob i bd "zamulala". Pisalem z nia jeszcze o tym, prosilem zeby dala szanse tak jak po pierwszym spotkaniu ze przeciez dopiero teraz sie tak naprawde zaczelismy poznawac, w takich bardziej codziennych sytuacjach, ze to wczesniej to sie nie powinno liczyc i ze w wogole te proporcje pisania na internecie a widywania sie na zywo jest jakies chore... powiedzialem jej ze ja kocham... Na zywo tez bo chcialem zeby mi to w twarz powiedziala ze juz mam sie przestac starac i chcialem ja tez jakos moze przekonac ze pochopnie postepuje no bo jak tak po 20-25 spotkaniach z czego co najmniej 10 to jakies nieporozumienie... zeby spojrzala na nasze charaktery ze jestesmy niesmiali...
Ona po tym wszystkim kiedy powiedzialem ze ja kocham chociaz pewnie domyslala sie ze cos do niej czuje to powiedziala ze najlepiej dla mnie bedzie kiedy zerwiemy jakikolwiek kontakt... Po prostu, szklanki w oczach, chcialbym sie rozplakac jak dziecko, chcialbym sie polozyc i nie wstac, gdybym nie byl tchorzem pewnie rzucilbym sie pod pociag...
Dodam ze moze nie to ze jestem niesmialy tylko malomowny i zamkniety w sobie bo przez cale zycie siedze w 4 scianach i nie bylem zbyt towarzyski ale uwazam ze naprawde kiedy kogos poznam to potrafie sporo gadaci sie otworzyc... poprostu w sytuacji kiedy mi na niej zalezalo to nie chcialem wyjsc na glupa, mowiac to co na jezyk przyniesie i chcialem sie zachowywac przyzwoicie...
Ona jest niesmiala tylko dla obcych jej osob, z tego co mi mowila jej przyjaciolka i z tez z tego co ona sama mowila to ona jest w zachowaniu takim "dzieciaczkiem", jest luzacka, ze lubi sie wyglupiac, gadac glupoty.
Jej przyjaciolka tez powiedziala mi ze przy mnie czuje sie skrepowana i nie jest soba. Ze lubi kiedy chlopak jest rozgadany, ma checi do zycia, no i z ktorym mozna sie posmiac...
Moze widzi u mnie ta chec do zycia i moze przez to nie chce przestac pisac ale reszta... po prostu uwazam ze nie otworzylem sie jej tak naprawde a ona tak jakby mi zamknela drzwi, tak nagle kiedy jeszcze niedawno jej zalezalo ,kiedys mowila ze ma plan jak mnie rozkrecic... i teraz z czasem moglibysmy sie odblokowac przez te czestrze widywania. Nie moge sie z tym pogodziec, chce cos zrobic zeby zobaczyla ze potrafie rozmawiac tak jak przez internet ale ona teraz jakby na wszystko sceptycznie, negatywnie nastawiona, jakby sie zrazila do mnie jakbym zrobil cos zle.
Wczoraj juz troche na chlodniej napisalem do niej, prosilem jeszcze raz, obiecalem ze sie zdystansuje i nie bede probowal okazywac uczuc ale zeby tylko dalej sie widywala ze mna. Ze mi na niej zalezy i ze nie mam nic do stracenia. Że nastawie sie na przyjazn ale zeby mnie definitywnie nie wrzucila do szufladki przyjaciół, ze chce zbudowac ta przyjacielska wiez ktora dla niej jest taka wazna, ze sie zmienie dla niej. Ze wyjde do ludzi, ze postaram sie zrobic bardziej towarzyski, otwarty. Powiedziala zebym sie nie zmianial dla niej ale odpowiedzialem ze to ze jestem malomowny i zamkniety w sobie jest wada i ze chce sie ich pozbyc bo ja sie chce zmienic dla niej na lepsze, a nie POD nia. Zeby ze wzgledu na ten czas, na to ze tez byla nakrecona, za te wszystkie wspolne pozytywne momenty spedzone razem zeby dala mi jeszcze czanse zawalczyc o jej uczucie... Powiedziala ze zobaczymy ze narazie musze ochłonąc bo za bardzo to przezywam i ze bedziemy mogli sie spotkac ale jeszcze nie wie kiedy...
Tak strasznie mi na niej zalezy... Ze swojej strony zrobie co tylko bede mogl ale prosze poradzicie mi co robic... BŁAGAM!