Edit: Widzę, że jest już 60 wyświetleń :( wiem, że to długa i żałosna historia, ale proszę, proszę, czy ktoś może mi pomóc?
W skrócie, chociaż i tak będzie długo. 9 tygodni temu zostawił mnie mój facet. Jednego dnia zamówił nam pokój na święta, potem poszliśmy do restauracji, było wszystko ok, a drugiego obudził nas telefon od agenta nieruchomości, a po nim on mówi mi 'nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieszkali razem gdzieś indziej niż tutaj'. Reszty za bardzo nie pamiętam, jak przez mgłę. 'Nie pasujemy do siebie, nie zestarzejemy się razem, często się kłócimy, wszystko mi się ułożyło w jedną całość, to nie ma już sensu, to nie tak, że nic do ciebie nie czuję, ale to nie to'. Następnego dnia spędziliśmy razem noc, którą wyprosiłam. Zachowywaliśmy się jak gdyby nigdy nic, film, kolacja, opowieści, rozmowa do 5 nad ranem, potem się kochaliśmy i poszliśmy spać. Jak wróciłam z pracy, to jego nie było. Kolejny kontakt po 4 dniach, telefon z mojej strony. Prośba o powrót, wyznania miłości. Nie, nie ma już szans. Kolejny po 2 tygodniach, w święta. Wyjechałam z rodziną, a miałam być z nim... Załamałam się, wysłałam mu chyba z 20 smsów, dlaczego, że go kocham, że przecież on miał takie plany co do nas... Zadzwonił wtedy, że muszę dać mu spokój, czy jestem chora psychicznie, że tak wypisuje, że zmieni numer i że już mnie nie kocha, Kilka dni później mnie za to przeprosił, że to było poniżej pasa, że był chamski, i że mnie rozumie, ale muszę się wziąć w garść. Widzieliśmy się gdy przyjechał podpisać wypowiedzenie umowy. Zostawił mnie płaczącą na podłodze. Następnego dnia zadzwoniłam, on się wkurzył, powiedział 'daj mi 10 minut', i przyjechał. Był zły, że muszę już mu dać spokój. Wyszedł. Napisałam smsa, żeby wrócił na górę, wrócił. Rozpłakał się, trzymał mnie za głowę, pocałował w czoło, powiedział, że nie może na mnie patrzeć, ale nie może mi pomóc, że już mnie nie kocha. Ja go pocałowałam w dłoń, on wstał, ja też, przytuliłam go i zaczęliśmy się obmacywać... Ale on powiedział, że nie może i wyszedł. Wtedy zrobiłam najgłupszą rzecz na świecie, a mianowicie napisałam mnóstwo smsów, żeby wrócił, żebyśmy pozwolili sobie na ostatnią głupią rzecz i potem dam mu spokój. Wysłał mi screena, że ma 2% baterii. A ja poszłam do niego pod uczelnie... Akurat wyszedł, myślałam, że będzie wściekły, ale nie był. Zażartował, że nie możemy iść do łóżka, bo czytał nawet jeden poradnik na temat rozstania i nie możemy. Ja mówiłam 'ostatni raz, proszę' i tak dalej, i po dwóch fajkach pojechaliśmy. Był u mnie 5 godzin, mimo, że mówił, że musi wychodzić za 2, zachowywał się jakby nigdy nic. Oglądaliśmy filmiki, dużo rozmawialiśmy, leżeliśmy przytuleni na łóżku, on mnie głaskał po włosach, całował po twarzy (ale nie w usta), trzymał za rękę. Potem kochaliśmy się, potem on pojechał. Powiedział, że muszę pamiętać o tym co on mówił i co ja mówiłam, że już nic z tego, że mnie nie kocha, a ja obiecałam dać spokój. Kolejny raz się widzieliśmy jak ogarniał mieszkanie do oddania z kumplem. Dałam mu wtedy pocztówkę na pamiątkę i się wzruszyłam, on mi życzył powodzenia i pojechał. Kilka dni później chciałam normalnie pogadać, ale on powiedział nie, nie chcę mieć kontaktu, widziałem łzy w twoich oczach, jeszcze nie teraz. Wtedy powiedziałam, że w takim razie koniec, zapomnij, że istnieję i nie odzywaj się już nigdy. Po kilku dniach zaczął wydzwaniać, chyba z 10 razy jednego dnia, drugiego to samo. Dodzwonił się do mojej mamy, bo on musi zabrać coś z mieszkania. A byliśmy umówieni konkretnie, na konkretny dzień i godzinę. Zadzwoniłam, żeby dał spokój moim rodzicom i o co chodzi. Bo on się chciał umówić, a ja przez dwa dni nie miałam czasu, żeby oddzwonić, ogólnie dostałam opieprz, że on chce mieć to już wszystko ucięte, nie musieć tu przyjeżdżać i takie tam. Powiedziałam jedynie, że byliśmy konkretnie umówieni i jak coś się zmieniło, to mógł napisać smsa. Kolejny kontakt, jak oddałam mieszkanie. Zadzwoniłam do niego, nawet się ucieszył, dużo opowiadał mi o pracy, o samochodzie, z 20 minut. Ja zapytałam, czy chociaż trochę żałuje. Wkurzył się, że wie, że ja jestem bardzo 'za nim', ale to już skończone, muszę to zrozumieć i ile razy jeszcze będę to wałkować. Po skończonej rozmowie napisałam, że za nim tęsknię, że było tylko wspaniałych chwil. Odpisał tylko, że niepotrzebnie dzwoniłam, że 3 tygodnie był spokój, a teraz od kilku godzin myśli o mnie i o tym co mi powiedzieć, i że tak nie może być, on tego nie chce, mam mu już nawet nie odpisywać. Napisałam, że bardzo go kocham. Od tamtego czasu minęły 2 i pół tygodnia.
Kocham go bardzo, wiem, że nie było idealnie. Razem ciężko, ale bez siebie jeszcze ciężej. Czasami się kłóciliśmy, ale to on powodował kłótnie. Złościł się, chodził rozdrażniony. Teraz już wiem, że to dlatego, bo coś mu nie pasowało, niestety nie powiedział o co chodzi wcześniej. Bardzo pragnę, by dał nam jeszcze jedną szansę. Nie umiem o nim nie myśleć. Robiłam już wszystkie pierdoły, jak wypisywanie jego wad na kartce, ale to nic nie daje. Ja wiem, że on nie był idealny, dużo rzeczy mi przeszkadzało, ale to akceptowałam, to po prostu nie ma znaczenia. Jest kilka rzeczy, które mogły nas rozbić, wypisałam mu to wszystko, na co odparł, że 'cieszy się, że to napisałam, bo widzi, że trochę rozumiem, ale niestety nie kocham cię i nie widzę już nic co mogłoby nas połączyć'. Pierwsze jego praca, której nie cierpiał z całego serca, wrócił teraz do starej, którą lubi. Pracował jeszcze z moją mamą, co go męczyło. Po drugie męczył się w mieście, wrócił na wieś. Trzecie, miał duże problemy w domu rodzinnym i wiem, że miał wyrzuty sumienia, że mama i babcia muszą sobie radzić same. Czwarte, ciągły brak pieniędzy, ja zarabiałam troszkę więcej, co mi wypominał czasami. Piąte i chyba najważniejsze, ja go nie doceniałam za bardzo. Był serio dobry, i myślałam sobie o tym w głowie, ale za bardzo o tym nie mówiłam. Rzadko.
W grudniu mieliśmy rozmowę, którą ja zaczęłam. Że on jest cały czas rozdrażniony, że mnie to męczy, próbuję mu pomóc ale bez skutku, że się w ogóle nie kochamy i jak tak będzie to będziemy musieli się rozstać. Wtedy mi powiedział, że nie chce, że mnie kocha, że przepraszam, to wszystko przez tę pracę, że ją zmieni i wszystko będzie ok, że chce tego mieszkania, poradzimy sobie i tak dalej. Od tamtego momentu było lepiej, starał się, ja też. I tak się toczyło do felernego dnia. Wyznawaliśmy sobie miłość, zaczęliśmy się kochać, zaczęliśmy się starać. I nagle trach...
Myślicie, że może być chociaż cień szansy, że on wróci? Chociaż 3 razy powiedział, że mnie nie kocha, ale mój przyjaciel mówi 'nie tylko słuchaj tego co mówi, ale zastanów się dlaczego to mówi'. Dodał też, że on zerwał z dziewczyną, mówiąc, że jej nie kocha, a po kilku miesiącach stwierdził, że to był błąd, miłość jego życia i tak dalej, ale ona niestety ma innego, a on teraz na nią czeka. Kurczę doszukuje się nadziei w jego gestach, w jego wzroku, z drugiej strony mam jego słowa, które bardziej dosadne być nie mogą... Umieram bez niego każdego dnia, tęsknię, bardzo. Chcę, by był szczęśliwy, nawet jeśli musiałabym mu dać odejść, chociaż wolałabym, by był szczęśliwy u mojego boku :(