Cześć wszystkim,
przedstawię Wam historię pewnej dziewczyny i chciałbym poznać opinię na ten temat. Postaram się pisać ze szczegółami, abyście Wy drogie Panie mogły mi podpowiedzieć co jej siedzi w głowie.
UWAGA! Może być długie
Mam 28 lat. Za kobietami jakoś nigdy szczególnie nie biegałem, bo zawsze jakaś gdzieś się napotkała, a później to już było różnie. Dziewczynę z tej historii poznałem jak byłem jeszcze na studiach w Warszawie, a więc kawał czasu temu. Ona jest młodsza o 2 lata. Nie studiowaliśmy na tym samym kierunku (ba! nawet nie ten sam wydział), ale poznaliśmy się na jakieś domówce studenckiej. Poznaliśmy się przez znajomych - krótkie przywitanie, jakaś tam rozmowa i w sumie tyle. Mimo tak krótkiego czasu widziałem, że jej się spodobałem, bo dawała mi to odczuć swoimi sygnałami. Miałem dowód na temat tego co myślałem, kiedy napisała do mnie smsa (okazało się, że zdobyła mój numer od mojego kumpla, za co później przeprosiła, ale napisała, że wstydziła się mnie bezpośrednio spytać).
Udało nam się spotkać chyba dwa razy na randkach, jednak ja za bardzo nie chciałem się angażować, ponieważ czekała mnie półroczna praktyka w Stanach. Chciałem być wobec niej fair, więc powiedziałem jej o tym, żeby po prostu nie robiła sobie nadziei. Zrozumiała to i przyjęła spokojnie, choć widziałem, że troszkę się zasmuciła. Podziękowała, że w porę ją uprzedziłem.
Od tego momentu kontakt zmalał niemal do zera. Ja wyleciałem do Stanów. Tam zaproponowali mi staż i pracę w poważnej korporacji, gdzie odbywałem praktyki. Musiałem jednak odmówić, ponieważ po pierwsze musiałem i chciałem dokończyć studia, a po drugie jakoś na tamtą chwilę nie myślałem o emigracji.
Gdy po pół roku wróciłem do kraju, dowiedziałem się od znajomego, że M kogoś ma. W sumie to się ucieszyłem. Wiedziałem, że prędzej czy później to nastąpi, bo często była adorowana przez panów. Napisałem do niej powodzenia i tyle.
Parę razy podczas mojego ostatniego roku na studiach widywaliśmy się przypadkiem między budynkami uczelni, ale tylko krótka rozmowa, nic więcej. Raz, pamiętam, że wylądowaliśmy na jakieś imprezie razem. Ona była z nim, więc nawet też za bardzo nie mieliśmy jak pogadać. Ja już w sumie obojętny byłem, bo nie ma co się wpieprzać do czyjegoś związku.
Potem skończyłem studia z wyróżnieniem i dostałem ofertę pracy w Belgii na dobrym stanowisku. Nie zastanawiałem się wtedy długo. Miałem dość wszystkiego... kłopoty z kasą, rodzina zrobiła ze mnie czarną owcę (nie pytajcie dlaczego) i jakoś poczułem, że to jest moja szansa na normalność. Przyjąłem ofertę. W Belgii jestem po dziś dzień. Jestem managerem w dużej firmie, mam plany na przyszłość na mały biznes i jakoś czuję, że żyję. Brak mi jednak kogoś bliskiego... Ale po kolei.
2 lata temu napisała do mnie M!! Znalazła mnie na facebooku i się odezwała. Pisaliśmy godzinami, bo przecież mnóstwo czasu się nie odzywaliśmy. Spytałem ją o swojego faceta, odpisała mi, że już po wszystkim. Kiedy zapytałem co się stało odpisała: "nie wiem sama... jakoś tak niby byłam szczęśliwa z nim, ale ciągle myślałam o tobie. Nie chciałam go okłamywać, więc powiedziałam mu o tym i zerwaliśmy". Byłem w szoku.
Później sama zaczęła wypytywać. Gdzie jestem, co robię i czym mam kogoś. Zasmuciła się, kiedy dowiedziała się, że jestem za granicą i w związku (byłem wtedy od 6 miesięcy z pewną francuzką). Po paru tygodniach kontakt znowu się popsuł.
Ja tylko dowiadywałem się przypadkiem i poprzez fb głównie, że tam spotyka się z jakimiś facetami, ale ponoć nigdy nie było to nic wielkiego.
I tak żyliśmy sobie... ja tu, ona tam. Co jakiś czas na parę dni odświeżając kontakt.
W końcu jednak w październiku 2015 rozstałem się z moją francuską dziewczyną. Postanowiłem zjechać w grudniu na święta do rodzinnego domu. Tak też zrobiłem. M dowiedziała się, że jestem znów w Warszawie i napisała czy mam ochotę się spotkać. W sumie nie miałem nic do stracenia. W chaosie świątecznym udało mi się znaleźć jeden dzień dla niej. Było fajnie. Pochodziliśmy sobie, pogadaliśmy, pośmialiśmy się, a wieczorem poszliśmy do knajpy na wino. Nic jednak więcej nie było. Spytała mnie czy jeszcze jestem z tamtą, powiedziałem że nie, na co ona strasznie się ucieszyła (tzn zrobiła taki ładny, duży uśmiech . Ja w sumie bałem się cokolwiek wtedy zrobić, żeby nie pomyślała sobie źle o mnie (wiecie... świeżo po rozstaniu), dlatego tak to zostawiliśmy.
Z tego co mi opowiadała to studiuje teraz drugi kierunek, filologię hiszpańską, załapała też pracę dorywczą, więc ciągle jest w biegu i nie ma za dużo czasu.
Po świętach wróciłem do Belgii, pisaliśmy czasami, ale to już nie było to. Jakoś ten kontakt online dziwnie nam szedł. Zająłem się sobą, bo widziałem też że zaczęła ucinać rozmowy, odpowiadała półsłówkami itp.
Wszystko jednak się odwróciło pod koniec stycznia. Zadzwoniła do mnie, że strasznie chciałaby przylecieć do mnie chociaż na weekend. Pogadaliśmy o tym i ustaliliśmy wspólnie termin, i tak na początku lutego przyleciała do mnie. Było mega! Pokazałem jej swoją okolicę, trochę pojeździliśmy, pozwiedzaliśmy, a wieczorem spaliśmy razem. Wtedy jak tak leżeliśmy to już nie wytrzymałem. Coś we mnie pękło i pomyślałem "jeśli nie spróbujesz, nigdy się nie dowiesz" i ją głęboko pocałowałem. Ona się wtedy rozebrała i zaczeliśmy się kochać. Nad ranem powtórka i tak każdego kolejnego dnia i wieczoru. Idąc ulicą raz ona całowała, raz ja przytulałem i tak na zmianę. Poznała moich znajomych, którzy myśleli, że to moja dziewczyna z Polski, bo tak fajnie się dogadujemy i zachowujemy się jak para.
Niestety musiała wracać. Kontakt się odnowił, był strasznie intensywny. Dzwoniłem każdego wieczoru.
W drugi dzień po jej wylocie mówiła, że strasznie tęskni i chce mieć mnie przy sobie... Ja też to czułem i jej to mówiłem. Zaproponowała, żebym przyjechał w kwietniu do niej (mieszka 25km od Warszawy), bo jej rodzice wyjeżdżają do Niemiec na parę dni, to będziemy mieć czas dla siebie. Zgodziłem się oczywiście z wielką radością.
Wszystko zapowiada się pięknie prawda? Niestety...
Od 2 tygodni mamy bardzo słaby kontakt. Znowu się pogorszyło. Niby wszystko ok, ale nie ma już tej mocy, która była. Nie wytrzymałem więc i na początku marca zadzwoniłem do niej. Spytałem o co chodzi, bo czuję że coś się dzieje. Wiecie co mi powiedziała? Powiedziała, że to nie ma raczej sensu, że nie możemy się angażować emocjonalnie w naszą relację. Nie wierzyłem wlasnym uszom!! Powiedziała też, że chciałaby mieć pewność że tak samo jak ona, tak ja, wiem że to nie wyjdzie.
Od tego momentu milcze ja, milczy i ona.
Chłopak odpada, bo jestem pewien że nikogo nie ma - zresztą powiedziałaby mi o tym. Podejrzewam, że chodzi jej o odleglość jaka nas dzieli. Boi się zaangażować w związek, bo jestem daleko.
Próbowałem ją ściągnąć, jednak ona woli Hiszpanie (studiuje ten język) i tylko tam mogłaby się przenieść, ewentualnie (jak też często mówiła) do Ameryki Południowej. Ja też za bardzo nie chciałbym się ruszać z Belgii. Tu mam na prawdę dobrą pracę, wreszcie czuję tą stabilizację. Tylko właśnie jej mi brak...
Wiem, że tkwimy w martwym punkcie - ani ona nie chce zjechać, ani ja wrócić. Mnie jednak ciekawi drogie Pani, dlaczego ona tak nagle się zmieniła od tego stycznia/lutego?
Dlaczego mówi, że nie możemy się angażować w miłość, kiedy wcześniej sama mnie całowała?
Dlaczego mówi, że to nie ma sensu, kiedy ucieszyła się na wieść, że jestem singlem?
Dlaczego tak?
P.S Ja nigdy jej nie mówiłem o uczuciach. Nawet gdy się kochaliśmy. Ona zresztą sama też tego nie mówiła.
O angażowaniu się powiedziała pierwszy raz jak wtedy do niej zadzwoniłem i spytałem czemu tak zatracamy kontakt. I tu też może być podpowiedź dla Was dziewczyny jak "wejść" do jej głowy. A może nie chciała miłość i widząc to co się stało, wyczuła coś i bała się, że albo ja albo ona się zakochamy, dlatego przychamowała? Ja tak sobie to tłumacze. Proszę o rady