Od początku ciąży jestem na L4 ze względu na stan zdrowia - w 12 tygodniu krwawiłam i miałam słabą morfologie, lekarz kazał leżeć w domu i jeść witaminy. Obecnie mija 6 miesiąc i jakoś daje radę mimo infekcji pęcherza.
Znajoma, która mieszka obok nas nie daje mi spokoju od początku ciąży. Ja rozumiem, że szuka towarzystwa, bo sama siedzi z dzieckiem w domu i nie ma z kim porozmawiać, ale zaczyna działać mi na nerwy jej ciągłe dzwonienie i przychodzenie.
Znajoma należy do osób, które są najlepsze i najmądrzejsze, a jej dziecko jest arcygeniuszem. Dzień w dzień przychodzi do mnie z ciastem. Zwróciłam jej uwagę, że nie powinnam jeść tyle słodyczy w ciąży, bo nie chcę później tłumaczyć się lekarzowi czemu mi tak cukier skacze, a poza tym teraz pozwolę sobie na tysiąc kalorii dziennie, a później będę płakać, że utyłam jak prosie. Nie chcę mówic znajomej o tym wprost, bo ona sama przytyła ponad 20 kg, ale nie mam już siły...
Dziś dała z siebie wszystko. Przyszła na kawę i siedziała ponad 4h. Mąż wrócił do domu, przywitał się ze mną i małym mówiąc "Dzień dobry, zasrańcu" i pocałował mnie w brzuch. Ja się uśmiechnęłam, bo nie widze w tym żadnej patologii, przecież mąż nie wrócił do domu i nie zwyzywał mnie i dziecka od najgorszych. Natomiast znajoma zbladła i z przerażeniem w oczach stwierdziła, że gdyby jej mąż tak powiedział, to inaczej by rozmawiali. Chciało mi się płakać, bo ona od samego początku twierdzi, że nie nadajemy się na rodziców. Uważa, że jesteśmy zbyt rozrywkowi i będziemy traktować dziecko jak podrzutka.
Czy rzeczywiście jestem jakaś nienormalna? Może nie powinnam w ogóle wpuszczać tej kobiety do domu