Nie sądziłam, że znajdę się kiedyś w tym dziale Ale zmierzam do rzeczy:
Kilka tygodni temu moja sąsiadka poprosiła mnie bym uczyła jej 9-letniego syna angielskiego.
Zgodziłam się będąc przekonana, że ten grzeczny Kacperek, którego widuję co kilka dni, w mig załapie o co chodzi, a o moim kunszcie będą układać pieśni
Stało się inaczej.
Pierwszy błąd jaki popełniłam to ten, że powiedziałam, iż może siedzieć gdzie chce, że u mnie w domu obowiązują inne zasady niż w szkole. Oczywiście liczyłam na o ile nie rozsądek, to dobre wychowanie Kacpra.
Stało się inaczej
Pomimo, że staję na głowie, by lekcje (60 min./tyg.) były super, ciekawe, kolorowe, by to była nauka przez zabawę, Kacper wcale mi w tym nie pomaga. Co robi:
- non stop mi przerywa opowiadając co się u niego w życiu wydarzyło,
- jeśli dostaje kserówkę, bardziej interesuje go to co jest na odwrocie (już drukuję na pustych kartkach by go nie rozpraszać),
- SEPLENI. To jest masakra. Mówi tak niewyraźnie, że nierzadko nie jestem w stanie zrozumieć, co mówi po polsku. Chodzi po pokoju, gada sepleniąc.
Umówiłam się już z nim tak, że jeśli chce mi coś powiedzieć, ma patrzeć mi w oczy.
- Nie chce za bardzo uczestniczyć w zabawach przeze mnie proponowanych; zaznaczę, że każda zabawa jest krótka, około 1-2 minuty, jest związana również z ruchem, by nie zmuszać go do siedzenia przez 60 min.,
- Chodzi po pokoju i przestawia mi sprzęty.
Zajęcia wyglądają na ciągłym pacyfikowaniu Kacpra, czego NIENAWIDZĘ, bo nie taki mam styl traktowania ludzi, w tym dzieci.
Może naświetlę profil psychologiczny sąsiadki
Kobitka młoda, około lat 34. Jest przesympatyczna.
Noszę się z tym, by jeśli Wasz rady nie zadziałają (a wierzę, że rzucicie jakimiś złotymi) po prostu zrezygnować z tych lekcji, bo i szkoda mojego wysiłku i nerwów i pieniędzy jego rodziców.
Pomocyyyyyy! Aaaaaaaaaa!