Postaram się odpisać na wszystkie pytania,
Po pierwsze - a więc tak - chodziłam na praktyki
Po drugie - Chciałabym iść na aplikację notarialną lub radcowską. Nie ma mowy o szkole prawa, ponieważ nie nadaje się na osobę w wymiarze sprawiedliwości. Miałam praktyki w prokuraturze i bardzo przeżywałam słuchając przesłuchań... mimo że przesłuchiwano przy mnie "tylko" złodziei, ja się wzruszałam ich skruchą i sytuacja życiową.
Zawsze chciałam pracować na siebie i byc sobie samej sterem i okrętem.
Nie mieć nad sobą upierdliwego szefa itd.
Co do pytań o to czy chciałam iśc na te studia - hm no troche nie w czasie zadane, gdyż już te studia kończę, zostały mi raptem 2 egzaminy
Ale nie - nie chciałam iść na te studia.
Ale tylko dlatego że : bałam się że nie dam rady, że to nudne, poza tym chciałam zostać w miejscowości rodzinnej przy exie. Pozlam jednak na prawo bo rodzice namowili, ze tak fajnie, ze duza kasa po tym. Zgodzilam sie.
Nie dostałam się jednak na uniwerek w pobliżu domu, podjęłam więc decyzję że pojdę na prawo w innym mieście ale tam gdzie mam rodzinę (rodzina była bardzo ZA poniewaz ja wzamian za dach nad głową, opiekuję się nimi, robię zakupy, zawozę do lekarzy, sprzątam itd). Nie chcialam byc sama w nowym miejscu, balam sie tego - zawsze bylam dosc strachliwa.... Wolalam miec rodzine obok, a nie wynajmowac mieszkanie w obcym miejscu.
Teraz jednak troche zaluje ale dlatego ze przez te 5 lat zdązylam nabrac pewnosci siebie i obycia. Ale wtedy sie balam.
Dlaczego poszlam na prawo? mam prawnika w rodzinie (mame) mowila mi ze studia proste, ze sie uczyla tylko tydzien przed kazdym egz (ale to bylo 30lat temu!!) a ja uwierzylam. I co ? I teraz ona okazuje hipokryzje gdyz ja siadam do kazdego egz na miesiąc przed, siedze nie po nocach bo nie lubie, ale siedze cale dnie... nie zarywam moze nocek, ale caly dzien bity siedze miesiac przed egz nad książką... wiec to chyba nie znaczy ze się ZA MALO uczylam.... a ona mi mowi "widac za malo, ja sie uczylam wiecej bla bla" ja jej wtedy przypominam "mowilas mi ze sie uczylas tydzien przed egzaminami a ja miesiac przed" ona wtedy nabiera w usta wody, ale wymysla cos innego. Ze widac mnie rozpraszają kolezanki, ze nie powinnam wychodzic wieczorami itd.
Jak mam porazke wlasnie tak to wygląda.... jak mam sukces ona cieszy sie 5 minut a potem pyta - to kiedy zaczniesz sie uczyc do nastepnego egzaminu?
I tak bylo 5 lat!
Cieszylam sie ze tylko przez telefon musze to znosic bo tak ! Macie racje - i tu odp na kolejne pytanie - JA SIĘ NIGDY NIE UMIAŁAM POSTAWIĆ zawsze podkulony ogonek, zawsze oni mieli do mnie wymagania bym byla we wszytskim NAJ nawet w matmie ktorej nienawidzilam! Mialam z niej 3 a oni szli z pretensjami do nauczycielki, a potem pretensje do mnie (w podstawowce). A od gimnazjum juz nie chodzili dzieku bogu do nauczycielek.... ale na mnie wylewali kubly zimnej wody za kazdą porazke. Jak dostalam raz 4 z dyktanda to pamietam byla awantura taka ze huczalo....
W liceum zeszli z tonu, w sensie nie robili az takich awantur jak dostalam 3... bo chodzilam do najlepszego w miescie oczywiscie, wiec nie bylo latwo. Ale caly czas byla presja i gadanie bym sie uczyla, ze za malo sie ucze, terror wręcz....
No i na stdiach nadal tak jest. Nikt sie nie obraza o 3, ale o niezaliczenie juz mega obraza majestatu.... kazdy uwaza ze za malo sie ucze, ze mam sie uczyc, kiedy sie zaczne uczyc do nastepnego egz itd itp....
Macie więc racje - sama dalam sie tak traktowac - zawsze bylam BOJAŹLIWA, NIEOBYTA, zawsze sie balam, ze nie podolam, ze nie dam rady. Balam sie nowych sytuacji, nowych ludzi, duzo czasu mi zajmowalo aklimatyzowanie sie w nowych okolicznosciach. W dodatku ciagle się BAŁAM rodzicow, ze nie są ze mnie dumni (nie czulam ze kiedykolwiek byli), czulam wielką presje by podolac jakos ich wymaganiom....
I glownie tu chodzi o mame - mama taka jest, tata mniej, ale ostatnio tez mu sie udzielilo.
I teraz do tego dochodzi ze zastanawiam sie czy wogole isc na aplikacje skoro mam zyc na garnku matki nadal (bo przeciez aplikacja = koszty a nie zarobki)... i znowu zyc ze strachem... wole chyba rok popracowac, a potem z wlasnej kasy isc na aplikacje, niz kolejne lata sie męczyc.... Z drugiej str chcialabym isc na jakąś aplikacje, bo wiem ze potem bedzie mi cieżej sie zmobilizowac.... I kolo takie zamkniete.
Nie umiem sie wyrwac spod terroru mamy. Moj ojciec nawet nie umie. On tez temu ulegl, tyle ze on przez nią nie placze (a ja tak) tylko wychodzi, zamyka sie sam itd. Ale trzyma nas wszystkich w garsci.
Latwo mowic - to sie postaw - ale od ZAWSZE taka bylam i ciezko mi to zmienic.
I chodzi jeszcze o to ze ja sie bardzo tym przejmuje, ze ona tak sie obraza, ze ją zawiodlam, ze ona jest obrazona i sie nie odzywa do mnie. ja wtedy o tym mysle, placze i sie smuce, a potem przepraszam....
I tak jest od zawsze.
Dodam jednak że nie - nie nienawidze tych studiow. Polubilam je. Uwazam ze sie wpasowalam, ze nawet z przyjemnoscią sie uczylam niektorych rzeczy. Wiaodmo że jak cos b.trudne to sie odechciewalo... jak sie widzialo to 500str podrecznik... Ale jednak mimo to podobają mi sie te studia, nie chodze na nie z męką, wiele rzeczy mnie zainteresowalo (o dziwo karnistycznego, ale wiem ze nie moge byc prokuratorem ani sędzią), bardzo ciekawi mnie kryminalistyka. Procedury to męka Ale rzeczy zwiazane z prawem UE, z kryminalistyką, z prawem karnym wykonawczym mi się podobają. Więc nie - nie zaluje ze poszlam na te studia. Cieszę się, bo na te co chcialam isc - nie mialabym po nich przyszlosci. A jednak lepsza jest chyba dla osob po prawie (tak mi sie wydaje). Wiec nie zaluje i studia mi się podobają. Ale typem kujona tez nie jestem. Siadalam miesiąc przed bo czulam ze musze by zdązyc. Ja dlugo sie ucze, dlugo mi to zajmuje by ogarnąc materie, zwlaszcza jak sie ma jeszcze tyle materialu z 1 przedmiotu a w sesji jest ich kilka.