Dlaczego. Oto kilka przykładów.
W szkole podstawowej (klasa 6,7) miałem zbyt wysoką średnią, 5.2 w szóstej i jakieś 4.8 w siódmej, jak na warunki życia ciuchy i ogólne niedożywienie, więc pani wychowawczyni po wizycie w domu (gdzie był syf kiła i mogiła po kolejnych awanturach) zaproponowała "pomoc" psychologiczno-pedagogiczną. Pobełkotała coś jakaś śmieszna pani K. w zasadzie czy nie chciałbym do nowej rodziny albo do zakładu opiekuńczego (!) i więcej się nie pojawiłem. Przy okazji jednak udało mi się zrobić "małego wałka" i naciągnąć na darmową kartę obiadową z jakiegoś tam funduszu społecznego.
Jako że miałem założoną "kartę obserwacyjną" pod koniec ósmej klasy musiałem ZDAĆ w szkole egzamin-psychotest - było tam kilkaset (?) zadań z wszystkich przedmiotów, wiedzy ogólnej, jakieś obrazki stereometryczne, plus coś podobnego do testów na inteligencję. Niestety pani psycholog z "poradni psychologiczno-pedagogicznej" chyba została tym testem zasmucona bo liczyła że nie zdam i będzie się można mnie pozbyć wyrzucając do jakiegoś OHP czy innej zawodówki dla dzieci specjalnej troski. Zatem nie dostałem kwitka odchył który na pewno by mi pomógł w szkole średniej.
Po kilku latach gdy poszedłem się "leczyć" na depresję, psychiatra skierował mnie do psychologa na badanie ogólne. Coś tam powpisywała pani D. Było tam na 10 odpowiedzi 6 niepokojących (objawy depresji). Tyle to i ja wiedziałem.
Tyle tylko że później się dowiedziałem w przychodni, że ta pani D. sama ma niezłe problemy ze sobą, z powodu problemów osobistych, alkohol po rozwodzie etc. zrezygnowała z pracy w przychodni, i zapewne otworzyła "praktykę".
Następny był psycholog w urzędzie pracy. Tzn. był to "kurs" o tym jak poruszać się na rynku pracy. Była tam taka pani z którą poźniej każdy rozwiązywał jakieś śmieszne "testy", mi wyszło że "powinienem" pracować w zawodach "technicznych", tyle to wiedziałem bez tego testu. Ogólnie jeden wielki bełkot, no ciężko z pracą, ale wie pan, będzie lepiej, trzeba uwierzyć w siebie, oczywiście kurs pisania cv był mi jak i nam wszystkim tam obecnym kompletnie niepotrzebny. Ważne jednak że pani L. wzięła wraz z pozostałymi "prowadzącymi" 500 zł z Urzędu Pracy. Po dokładnym prześwietleniu okazało się że jej mąż pracuje także w Urzędzie Pracy, a pierwszy jej mąż był miejscowym politykiem, pracującym w jednej ze spółek skarbu państwa.
I ostatnia była pani A. która przyjmowała w przykościelnym Caritasie. Pomyślałem, wisi tam Caritas, bezpłatne porady prawne, doradca rodzinny, zawodowy i psycholog. A obok druga plansza o wolontariacie. A że miałem trochę wolnego (pół roku bezrobocia) to raz w tygodniu po pracy jako wolontariusz z tymi zabiedzonymi dzieciakami chodziłem do psychologa.
Znów ta sama gadka szmatka rozwój potencjał osobisty szczęście cele wszystko będzie dobrze będzie lepiej praca się znajdzie wynajmie pan mieszkanie studia praca rodzina. Generalnie niezły ubaw. Potem się dowiedziałem że ta pani ma matkę radcę prawnego, a nie żyje bez ojca i z bezrobotną matką, więc taka sobie mogła pleść nierealne dyrdymały.
Ale ważniejsze było co innego. Myślałem że skoro był to Caritas (ja nie do końca ufam takim instytucjom) a do tego psycholog przyjmował w kościele, i co śmieszniejsze, deklarował swoją "religijność", to jest to ktoś porządniejszy. Co się okazało że stanowisko to było finansowane z urzędu miasta, więc psycholog nie pracował tam "za darmo" jakby to się mogło wydawać bo to Caritas. Dalej, miał niezłe wtyki (zapewne znajomości matki) bo dostawał wszędzie dotacje na szkolenia a to w liceum, a to w jakiejś instytucji, a to w urzędzie pracy itd.
I na koniec, uczestniczy od lat w spotkaniach szkoleniowych z jakżeby inaczej dla biznesmenów z wyższej półki, głównie tych zagranicznych, ale nie tylko, sieci, koncerny, gdzie za kilkaset zł od osoby szkolą tam ich jak skutecznie sprzedawać swój shit, jak okłamywać te starsze panie które potem wyją do gazet, że "oszukał mnie fałszywy przedstawiciel" albo "naciągnęli mnie na tańszą energię czy telefonię".
Po raz kolejny się okazało, że psychologowie to osoby wyjątkowo dwulicowe i kłamliwe. Te starsze osoby, czy inne naiwne, myślą że psycholog jest jak "lekarz", który pomoże np. takiej lekko starszej kobiecie czy sfrustrowanej małolacie która żyje w nędzy wyjść na prostą. Nic nie pomoże. Z jednej strony da ci za darmo w przychodni "dobre słowa i pocieszenie", ale jak znajdziesz pracę, to tamtej stronie (kierownicy, menedżerowie i inni naciągacze i domokrążcy) za dobrą kasę da większą broń do walki z tobą, i to ty przegrasz w końcowym rozrachunku. Ty jako zwykły klient z tzw. plebsu jesteś tylko numerkiem do odfajkowania. "Prawdziwa" psychologia to dziś psychologia biznesu, na tym się zarabia i czerpie potencjał, rozwój osobisty, zadowolenie z własnej pracy.
Dlatego ja przestrzegam przed łażeniem do psychologów, jak już to do tych mających 60 i więcej lat (oni już nie zdążyli zasmakować tej nowej - u nas - odnogi psychologii). Mnie zdążyli już definitywnie wyleczyć z łażenia do nich.