Mój mąż był moją pierwszą prawdziwą miłością. Mamy dwójkę dzieci i 16 letni staż małżeński. W tym czasie przeszłam przez Niego tak wiele, że patrząc wstecz zastanawiam się czy ze mną wszystko było ok. Jednak kochałam Go bardzo, przeżyłam "drugą młodość" a może trzecią i czwartą mojego męża, niepowroty na noce, imprezki z kolegami. Tak mijały lata, aż w końcu doprowadził na własne życzenie do tego, że dostał wyrok. 7 długich lat do odsiadki, gdzie czekałam, trwałam, odwiedzałam, tęskniłam, kochałam, zmagałam się z trudami życia codziennego, wychowywałam sama dziecko, pracowałam itd... Pochodzę z tzw. normalnej rodziny, więc ta sytuacja była tym bardziej szokiem dla wszystkich. Od moich rodziców nigdy nie usłyszałam zostaw Go, wręcz przeciwnie, bo umiejętność zjednywania sobie otoczenia ma On niesamowitą. W okresie tych 7 lat, dał mi odczuć że jestem kochana. Nie czułam się tak nigdy wcześniej, o ironio. Mnóstwo obietnic, zapewnień, planów. Doczekałam końca kary. Zamknęłam ten bolesny rozdział mojego życia i postanowiłam nie wracając do tego co było i wspólnie mieliśmy zacząć jakby od nowa. I było, cudownie, spokojnie (3 lata). Byłam przy nim, dopingowałam, wierzyłam, że nam się uda. Z moją pomocą otworzył firmę która na prawdę dobrze prosperuje, w której ja prowadzę wszystkie sprawy księgowe i papierkowe. Planowaliśmy budowę domu. W między czasie urodziło nam się drugie dziecko (wierzyłam ze w końcu szczęście się do mnie uśmiechnęło) a w akcie podziękowania... mój mąż zafundował mi 2 letni romans. Umarłam... Nie chciał odejść. Romans się skończył. Chciał walczyć. Chciał żebym dała nam szansę. Że żałuje, że przeprasza, że był głupi...Cierpiałam i cierpię. Szanse dałam, ale od tego czasu znów jadę po równi pochyłej. Przechodziłam różne etapy od rozpaczy, przez mówienie o tym non stop, aż do powolnego zamykania tematu. Wybuchałam coraz rzadziej, i coraz rzadziej to wypominałam. Niestety mój Mąż każdym moim wybuchem, każdy mój zły humor, traktował jak zamach na siebie i sposób na ukaranie mnie. Jak mnie kara. Teraz to ja od niego słyszę często o rozstaniu, o wyprowadzce, o tym że ma tego dość. Wyprowadza się z sypialni i potrafi traktować jak powietrze. Nie odzywa się. I za każdym razem, czy wina moja czy Jego ja na zgodę wyciągam rękę. Teraz to Ja żyję w ciągłej niewiedzy co będzie, czy mnie nie zostawi. Jednak w ostatnich dniach wydarzyło się coś co spowodowało, że chyba "pękłam" w środku.
Mam przyjaciółkę. Doświadczenie życiowe ma podobne i tak sobie często pisałyśmy na gg o życiu, o nas, o facetach ... Jej mąż włamał się na gg , przeczytała wszystkie rozmowy i przesłał je mojemu. Akurat w tych rozmowach nie było nic o czym mój mąż by nie wiedział, ale krew mi uderzyła do głowy bo były to moje prywatne przemyślenia, uczucia, al, ból, i nie życzyłam sobie by ktoś o tym oprócz mojej przyjaciółki wiedział. Wybuchłam. Zrobiłam awanturę, zadzwoniłam do męża mojej przyjaciółki i powiedziałam co o tym myślę. On stwierdził, że nic złego nie zrobił, ze mój facet miał "prawo wiedzieć".
Po tym mój mąż obraził się na mnie śmiertelnie bo śmiałam wpierniczać się w tą sprawę i śmiałam mieć pretensje do jego przyjaciela (bo to jest jego przyjaciel). Nie odzywa się do mnie już trzeci dzień. wyprowadził się z sypialni, jestem jak powietrze. Nie wytrzymałam i w dzień tej kłótni powiedziałam, że dość, że ma się wynosić. Na co on że się doczekam. Że doigrałyśmy się obie (no niby tym co pisałyśmy), że ja sobie poradzę bez Niego, ale on beze mnie tym bardziej.Powiedział, że pisząc to wszystko, nie miałyśmy żadnego szacunku (on przecież do mnie miał jak mnie zdradzał )
Znów mnie skrzywdził, znów mnie rani, poniża, udowadnia mi moja winę swoim zachowaniem. Boli mnie to wszystko tym bardziej, że poświeciłam dla niego najlepsze lata mojego życia. Boję się, co będzie jak zostanę sama z dziećmi. To on przede wszystkim utrzymuje rodzinę i nic nam nie brakuje. Jednak czuję, że to o ten jeden raz za wiele. A moje uczucia. Nie jest mi obojętny. Był miłością mojego życia. Po tym co zrobił, tli się coś jeszcze w moim sercu, ale to już nie to samo co było.
A ja. Ja funkcjonuję, jak robot. Omijam Go szerokim łukiem, ignoruję. Boli mnie to strasznie. Każdy taki dzień mnie zabija. Co robić? On powiedział, że się wyprowadzi bo ma tego dość. No cóż. Niech idzie. Ale co dalej? Proszę poradźcie coś. Czytam te historie na forum i dodają mi one wiary w siebie. Jednak ja... ja się chyba już złamałam. Nie mogę spać, nie mogę jeść. Potrzebuję Go. Wiem co to znaczy zostać samą i nie chce znów tego przeżywać. Boże jak on może tak mnie traktować.