Aaa! Ja chyba lubię wymyślać sobie problemy. Otóż - w ciągu roku akademickiego mieszkam ze swoim facetem. A w wakacje dzieli nas 1oo km, więc spotkania odbywają się co dwa tygodnie na parę dni.
I cholera, znowu moje kochanie napisało mi, że idzie na piwo.
Nie, ten wątek nie jest o tym, że nie ufam mu, że boję się, że mnie zdradzi - nic z tych rzeczy!
Tylko.. to JA zawsze miałam wielu znajomych i to ON był zawsze tą stroną, która musiała czekać na mój powrót z imprez, spotkań itd. A teraz role się odwróciły i nie mogę tego przeżyć ;p
Dlaczego się odwróciły? Bo.. po prostu moi znajomi składali się głównie z facetów, a teraz zadawanie się z nimi jest niedopuszczalne przez wzgląd na to, że z większością z nich coś mnie kiedyś łączyło i mój K. byłby, czemu się zupełnie nie dziwię, zazdrosny.
Po drugie - moje najbliższe kumpele najzwyczajniej w świecie pracują weekendami albo 'wyjechały za chlebem' za granicę.
A po trzecie - reszta znajomych była tylko znajomymi od jeżdżenia na dyskoteki, a że teraz jestem w związku unikam jeżdżenia na imprezy bez mojego faceta.
A on.. nigdy nie był typem imprezowicza i takimi imprezowiczami się nigdy nie otaczał. Zawsze miał góra dwóch kumpli z którymi po prostu popijał. I ma to szczęście, że są oni na miejscu i pracują od pon do pt, wiec w weekendy spotykają się na godzinę, dwie.
A ja.. siedzę jak wafel przed laptopem w sobotę wieczór.
I mnie nosi. Moi dawni znajomi już zbierają się do imprezy w moim ulubionym klubie. Moje przyjaciółki są zajęte pracą.
A ja.. nie mam pracy, czekam na październik i nie mogę jechać na imprezę. Nie, nawet nie chcę, bo wiem, że może mi cos głupiego strzelić do głowy.
Rozumiecie o co mi chodzi? Ja bez.. towarzystwa czuję się.. yy.. niekompletna?
Nie wiem jak to nazwać, cholera, no!
'Ludzie tęsknią za całkowitą odmianą, a jednocześnie pragną, by wszystko pozostało takie, jak dawniej.'