Jako "kobieta kochajaca za bardzo" chce stworzyc wreszcie udany zwiazek.
Taki zwiazek, w ktorym nie bede dawala z siebie zbyt wiele i znajde przyjemnosc z brania.
Taki, w ktorym bede strzegla swoich granic i powiem NIE za pierwszym razem gdy on mnie skrzywdzi.
...oraz zbiore sily by odejsc mimo, ze kocham.
wreszcie i przede wszystkim pragne zwiazku, w ktorym bede budowac cegielka po cegielce wlasna milosc do siebie zamiast wyludzania jej, zaskarbiania od NIEGO.
Bardzo licze na Was dziewczyny z "Sabatu" ale nie tylko... dajcie czadu i nie zostawiajcie suchej nitki na moich emocjach. Potrzebuje wiecej oczu.
Bede pisala o wszystkich sprawach, ktore przyjelam jakos emocjonalnie... czasem negatywnie a czasem pozytywnie.
Dzis bylo tak:
-Zapraszam cie na kolacje we wtorek. (pierwsze spotkanie z moim dziecmi)
-Postaram sie byc ale to zalezy od tego jak dlugo przetrzymaja mnie w pracy. Dam odpowiedz na 100% w poniedzialek.
-ok. Nie mam zielonego pojecia co przygotowac, co lubisz (!!!!!!!!) podpowiedz cos- (a w mojej glowie natlok pomyslow moich najlepszych wyczynow kulinarnych)
-nic nie rob, usmiechaj sie tylko, ja ugotuje cos smacznego
-ok, to co mam kupic
-nic, ja przywioze wszystko czego bede potrzebowal.
pomyslalam, ze upieke sernik. Moj sernik jest juz slawny....
Kupilam ser... i pisze do Was... czy ja znow zaczynam wic moja siec? chce rozp**** kolejny zwiazek?
Pierwszy zwiazek zaczelam roz*** od sledzi w smietanie, drugi od pieczarkowej salatki.... czy to bedzie zwiazek "od sernika"?
i czuje sie zle nic nie dajac... czuje, ze musze zaplacic, wynagrodzic, zadoscuczynic... nie umiem przyjac i nie dac. Umiem dac za darmo.
Wchlonelam ten caly bullshit z literatury romantycznej o szlachetonosci dawania, wybaczania, milosci co musi bolec... i ucze sie byc normalna.